Oferty dnia

Hiszpania - Teneryfa cz.II- Wulkaniczna Kraina Guanczów - relacja z wakacji

Zdjecie - Hiszpania - Teneryfa cz.II- Wulkaniczna Kraina Guanczów

Część II mojej kanaryjskiej opowieści poświęcę na opis ciekawych miejsc, które udało nam się zobaczyć podczas naszego pobytu.

Co polecam zobaczyć na wyspie? - chyba wszystko na co tylko czas pozwoli, bo nam nie pozwolił zobaczyć wszystkiego co chcieliśmy. Oczywiście to kwestia głównie organizacji czasu pobytu, bo jeżdżąc po Teneryfie dzień w dzień od rana do wieczora w tzw. morderczym tempie - to można ją całą w zasadzie zobaczyć nawet w 1 tydzień, no ale jak już pisałam, ten wyjazd miał być taki głównie wypoczynkowy z czasem na błogie lenistwo, więc taki maraton poznawczy jaki sobie zaserwowaliśmy będąc np. na Maderze - tu nie wchodził już w grę; obydwoje zapragnęliśmy w końcu trochę też kiedyś wypocząć.

Najlepiej więc jak każdy, kto tu przyjedzie sam sobie założy co chce zobaczyć i w jakim tempie, bo opisy innych mogą się przecież różnić od naszych upodobań. Miejsc do zobaczenia i atrakcji rozrywkowych jest tu multum, bowiem na Teneryfie każdy znajdzie dla siebie taką formę rozrywki, jaka mu najbardziej odpowiada. I tak: jedni będą się pławić w ciepłych wodach oceanu i rozkoszować pięknymi plażami, inni wolą traperską włóczęgę wśród natury, jeszcze inni wolą szaleństwa w Parkach rozrywki, a kolejni spokojne wycieczki zorganizowane, itd...

My postanowiliśmy to wszystko trochę zmiksować i zakosztować wszystkiego po troszku. Oczywiście, żeby móc zobaczyć wszystko bez pośpiechu, co na wyspie jest najciekawsze, czyli i większość miast, i wszystkie cuda i atrakcje przyrodnicze, Parki rozrywki, rejsy, wyprawy na inne wyspy, to trzeba by tu non-stop podróżować przez co najmniej dwa tygodnie bez chwili przerwy; więc - co to - to nie! Do wielu tych miejsc oczywiście nie dotarliśmy ze względu na czas przeznaczony również na rzeczony wypoczynek, ale mamy tę świadomość i tym bardziej chętnie tu jeszcze kiedyś wrócimy, aby dokończyć poznawanie kolejnych ciekawych miejsc na wyspie.

Zaczynamy od najbardziej przez wszystkich tu przybywających zachwalanego Parku Narodowego Canadas del Teide.

Jedziemy w kierunku najwyżej położonej wioski na Teneryfie - Villaflor, stąd roztaczają się przed nami zupełnie inne widoki; jesteśmy na wysokości blisko 1,500 m n.p.m., wokół falują górskie krajobrazy, błyskawicznie zmienia się szata roślinna i klimat; tu po raz pierwszy widzimy piękne, endemiczne, niezwykłe kolby kwiatów Tajinaste! Są olbrzymie i niepodobne do niczego innego w niezwykłym świecie botaniki; Tajinaste rosną tylko na Teneryfie i tylko na wysokości powyżej 1500 m!, niektóre potrafią być ogromne i naprawdę robią wrażenie! Kwitną w różnych odcieniach bieli, różu i czerwieni, a te przekwitłe wyglądają dość upiornie, przypominając rybie szkielety.

Na wysokości około 2,000 m n.p.m. mijamy rozłożone równiny Canadas. Teren tu ukształtowany jest całkowicie przez działalność wulkanu - pokrywają go bazaltowe, pumeksowe i obsydianowe formacje skalne, a przez całą długość zbocza wulkanicznego stożka ciągną się zastygłe strumienie lawy, tworzące nieprawdopodobne twory i skalne formacje w kolorach i barwach jakby nie z tego świata!

El Teide - to potężny stratowulkan górujący nad Teneryfą i zewsząd widoczny, również z innych Wysp Kanaryjskich. Jego nazwa wywodzi się z języka pierwszych mieszkańców Wysp - Guanczów, którzy nazywali go Tide, co oznaczało Piekielną Górę, w której żył demon Guayota. Istnieje tu kilka legend o wierzeniach guanczów i ich świętej górze Teide, ale o tym nie będę Was zanudzać.

Park Canadas, stożek wulkanu wraz z ogromną kalderą o średnicy do 15 km i obwodzie mniej więcej 40 km objęty jest całkowitą ochroną w ramach Parku Narodowego Teide, wpisanego na listę UNESCO od 2007 roku a jego ostatnia poważniejsza erupcja miała tu miejsce dość dawno, bo w 1909 roku.

Na wysokości 2350 m n.p.m. ma swój początek kolejka linowa Teleférico del Teide ze stacją końcową na wysokości 3555 m n.p.m. Oczywiście żadne zdjęcia, filmy i video reportaże nie są w stanie oddać tego, jakie są odczucia i osobiste wrażenia stojąc tak pośrodku tej przestrzeni i patrząc na ten niezwykły, zaklęty w skałach roztaczający się wokół krajobraz. Miałam wrażenie, że wylądowaliśmy dosłownie na kamienistej pustyni jakiejś obcej planety! Fenomenem jest też fakt, że poruszając się po Parku, co krok napotykamy zupełnie inny krajobraz, już mamy czarne formacje zastygłej lawy, jadąc 2-3 kilometry dalej mijamy magmowe rumowiska skrzące się zielenią i seledynem w srebrzystej poświacie, kolejne 2 km dalej podziwiamy czerwono-rudo-złoto-brązowe skały olbrzymiej kaldery, jeszcze za chwilę mamy żwirkowatą, lekko górzystą półpustynię usianą kolbami majestatycznych Tajinaste, jeszcze dalej białe, stożkowate kominy Pasaje Lunar, co krok to napotykamy inny, zaskakujący, ale cały czas księżycowy krajobraz.

Duży tłok turystów spotkamy przy najpiękniejszych Skałach Parku Canadas, tzw Rogues de Garcia, ze słynną „maczugą”, piękną skałą Cinchado!; wszyscy chcą zobaczyć to miejsce, i tak jak sam park jest tak wielki że ma się wrażenie, że jest prawie pusty, tak tutaj przy tych skałach niestety rzadko kiedy bywa pusto o tej porze roku.

Takie wędrowanie po tym Parku, obcowanie wśród księżycowych plenerów i podziwianie z bliska wulkanu Teide dostarcza ogromnych wrażeń; a wrażenia te potęgują jeszcze dosłownie wszędzie rosnące tu na „tym księżycu” opisywane przeze mnie wyżej kwiaty Tajinaste!. Moim zdaniem to absolutnie obowiązkowe miejsce do zobaczenia na tej wyspie.

Dalej zjeżdżając z Parku mijamy spektakularne krajobrazy z gęstymi, białymi chmurami rozpostartymi po horyzont; przed nami wokół rozpościerają się słoneczne widoki ze stożkami gór z pierzyną chmur u ich stóp. Wygląda to niezwykle. Udajemy się teraz na zieloną Północ wyspy, ale najpierw musimy zjechać w te chmury, które tam na dole dają mieszkańcom i turystom głęboki cień; Kolejny raz przekonujemy się jak zaskakująco różnorodna jest Teneryfa. Parędziesiąt kilometrów dalej znów odnosi się wrażenie, że jest się na kompletnie innej wyspie! Wokół roztacza się soczysta, bujna zieleń, nieprawdopodobna feeria barw, kolorów i zapachów; jest prześlicznie; tu odczuwa się już na własnej skórze zupełnie inny klimat, dla mnie trochę bardziej męczący; jest parno, duszno, wilgotno i bardzo ciepło, mimo, że całe dnie niebo na północy spowite jest gęstymi chmurami. To masyw Teide zatrzymuje je w tym miejscu nie pozwalając przedostać im się dalej; oczywiście tutaj też bywają słonecznie dni, ale nam nie udało się zobaczyć słonka na północy.

Oglądamy zielone Puerto de la Cruz - znany i chyba najbardziej popularny kurort w tej części wyspy. Jest tu dość znacznie rozbudowana baza hotelowa. Miasteczko jednak mimo masowej turystyki i betonowych wielkich hoteli jest urocze, podobnie jak na zachodzie wyspy ma piękne czarne plaże, znajduje się tu śliczny Ogród Botaniczny i jedna z największych atrakcji wyspy- słynny Loro Park.

Dalej udajemy się do małej miejscowości Icod de los Vinos , znanej dzięki „Smoczej Dracenie”. Wiek tej draceny liczony jest na tysiące lat, choć najczęściej podaje się że ma ok.1000 lat, stąd jego miejscowa nazwa: Drago Milenario, choć żadne studia nie są w stanie potwierdzić dokładnie wieku tego drzewa, a niektórzy dendrolodzy twierdzą że ma ok. 300 lat, inni że nawet 3000-4000 lat! Spór naukowców więc trwa, a my - turyści możemy za to podziwiać to wielkie, piękne drzewo - ilekolwiek tych lat by nie miało! Drzewo to stanowi symbol Icod, zostało umieszczone nawet w herbie miasta. Mierzy 18 metrów wysokości a w obwodzie ma 20 metrów, z wagą szacowaną na blisko 140 ton. W średniowieczu Dracena ta była bardziej słynna niż w chwili obecnej. Stworzono wokół niej bajeczne ogrody nazywane ogrodami Franchi, które niestety nie dotrwały do naszych czasów i zniknęły bezpowrotnie.

Miasto może się poszczycić się również pięknym kościołem San Marcos z 1500 roku oraz Placem Andrés de Lorenzo Cáceres zbudowanym w XVI wieku wokół kościoła San Marcos do którego idzie się śliczną aleją skąpaną w kwitnących na niebiesko-fioletowo drzew jacarandy. Można podziwiać tu ładne domy o tradycyjnej architekturze kanaryjskiej z charakterystycznymi drewnianymi balkonami. Miejscowość ta słynie też z win i likierów, co krok można natknąć się tu w sklepikach na szeroko rozumianą degustację.

Dalej nasza trasa wiedzie do miasteczka Garachico - to malutka gmina będąca w XVII wieku sporym portem, o którym dziś się mówi, że to Port Utracony, z powodu kataklizmu który się tu wydarzył w maju 1706 roku. Erupcja wulkanu Treveio zniszczyła miasto, dla którego w tej jednej chwili czas się zatrzymał pozostawiając po sobie tylko formy z zastygłej lawy. Dziś w tym właśnie miejscu istnieją naturalne baseny lawowe (podobne do tych które znane nam są już z Porto Moniz na Maderze, jednakże szczerze mówiąc te w Garachico wypadają blado w porównaniu z tymi maderyjskimi). Dziś mówi się o Garachico, że to kanaryjskie Pompeje - bo spotkał to miasto podobny, smutny los. Miasteczko jest malutkie, ale urokliwe, takie senne, ciche, bez hoteli i tłumów turystów; ma też ciekawą, typowo kanaryjską architekturę; sporo tu ładnych budynków z drewnianymi balkonami.

Jadąc z Garachico północną trasą krajobraz przypomina jeden wielki bananowy gaj; zresztą plantacji bananów jest na Teneryfie mnóstwo. Hoduje się tu głównie ich dwa gatunki: malutkie jak palec i bardzo słodkie oraz te większe, zbierając je nawet kilkakrotnie w ciągu roku. W zasadzie to gdzie byśmy nie pojechali, w którąkolwiek stronę wyspy - to wszędzie ujrzymy plantacje bananów aż po horyzont. Oprócz bananów rośnie tu też całe mnóstwo owocujących o tej porze roku- pięknych opuncji. Z tym gatunkiem opuncji związana jest baaaaaaaardzo ciekawa historia :).

Istnieje, a raczej żeruje na tych właśnie opuncjach kanaryjskich dość ciekawa odmiana pewnych owadów z rodziny mszyc, zwana pięknie - koszenilą. Mało kto z nas wie, że w zasadzie codziennie wcinamy pod różną postacią te właśnie robale o tej wdzięcznej nazwie! :)!!! Owa mszyca - koszenila wytwarza specjalny barwnik do odstraszania innych owadów i okazuje się, że ów barwnik to istne złoto! Oczywiście wartość złota to ów barwnik miał pewnie w czasach starożytnych, bo znany był bowiem już przez Majów i Azteków, i właśnie stamtąd wiele wieków później, bo dokładnie w wieku XIX, zostały sprowadzone te owady na Wyspy Kanaryjskie i rozpoczęto ich hodowlę na skalę masową, co spowodowało nawet upadek meksykańskiego monopolu na ten barwnik. Nie będę tu opisywać całej tej historii, ale koszanila jest dziś bardzo szeroko stosowanym barwnikiem naturalnym na świecie głównie do tkanin, w przemyśle farmaceutycznym, kosmetycznym i spożywczym i tu właśnie jest całe clou - czyli artykuły spożywcze!

Otóż mało kto z nas zastanawia się, że pyszne lody, kremy, galaretki, jogurty, desery, ciastka, cukierki, napoje, dżemy, żelki, kompoty, soki, gumy do żucia, itd.... barwione są właśnie ową koszenilą!

Hiszpanie masowo używają jej np. do barwienia win, głównie Sangrii o pięknej, głębokiej, czerwonej barwie!, tak więc jedząc pyszny jogurcik czy pijąc sobie na wakacjach sangrię - chcąc nie chcąc wcinamy w ten sposób po prostu robale! Większość konsumentów nie jest świadoma, że barwnik w ich jogurcie czy konfiturze pochodzi z mszycy, ale taka jest właśnie tajemnica pięknego koloru naszej przekąski. I nie dotyczy to tylko Hiszpanii!

Mam nadzieję, że Was zbytnio nie wystraszyłam :), koszenila nie jest na szczęście toksyczna, stosuje się ją do tych celów z powodzeniem od wielu lat i jak na razie nikt z jej powodu nie przeniósł się póki co - na drugą stronę tunelu! :); ale znów potwierdza się powiedzenie, że co jak co, ale „Podróże - kształcą”! :)

Ale wracając do tematu... Kolejnym odwiedzanym prze nas miejscem jest słynna Masca! Już sam dojazd do tej schowanej w górach malutkiej wioseczki dostarcza wielu emocji. Jedziemy wspinając się coraz wyżej i wyżej, zostawiając w dole zielone miasteczka Północy. Najpierw zmienia się szata roślinna, za chwilę jesteśmy na wysokości chmur, widok mamy już mocno ograniczony bo wokół unoszą się gęste opary mgły i chmur w których powoli się przemieszczamy; jeszcze wyżej chmury zostają już pod nami ukazując przed nami niezwykle spektakularne panoramy na malownicze doliny; jest ślicznie, bardzo zielono, groźnie i tajemniczo a droga wije się coraz bardziej krętymi serpentynami coraz wyżej i wyżej.

Kierujemy się na północny zachód w stronę Maski, do której prowadzą niesamowicie kręte i wąskie drogi zawieszone wysoko na półkach skalnych, ale te emocje i nerwy są opłacalne :); dojeżdżamy w końcu żywi i cali do tego zjawiskowo pięknego miejsca - to właśnie tu schowana jest głęboko w górach Parku Krajobrazowego Teno, na wysokości ok. 800 metrów, do niedawna jeszcze prawie niedostępna, osławiona MASCA - malutka, malownicza wioseczka, którą zamieszkuje dziś dosłownie 100 mieszkańców.

Wioska leży w zapierającej dech w piersiach lokalizacji widokowej; samo miejsce jest naprawdę niesamowite! Może kojarzyć się trochę ze znanych zdjęć z Matchu Pitchu, oczywiście wyłącznie w kwestii położenia i tylko tego, co stworzyła sama natura, ale dla mnie to miejsce jest wręcz pocztówkowo magiczne. To taki mały Raj dla osób szukających i przygody i kontaktu z piękną naturą. Powszechnie opowiada się tu historie o zamieszkujących wioskę jeszcze 100 lat temu piratach.

Wioseczka jest maleńka, jest tu główny placyk, malutki kościółek, kilka sklepików, knajpek, kilka domów i już:), ale ta sceneria wokół..., naprawdę mało jest wiosek aż w takich miejscach!

Masca stanowi również punkt wyjścia do jednego z najsłynniejszych szlaków wędrownych wyspy, do Barranco de Masca - wąwozu Masca, którego szlak prowadzi w dół wprost do morza, a to miejsce „wylotu” z wąwozu widzieliśmy innego dnia podpływając łodzią pod klify Gigantów.

Bardzo żałowałam, że nie zabrałam ze sobą butów trekkingowych (to był duży błąd), a w innym obuwiu nie wpuszczą nas do wąwozu; podobno są tu nawet jakieś wypożyczalnie górskich butów, ale wypożyczać buty...? jakoś to mało zachęcające. Jeśli jednak kiedyś jeszcze wrócimy na Teneryfę, to na pewno wrzucę takie buty do walizki i naprawię ten błąd.

MASCA - naszym zdaniem to kolejny punkt na mapie Teneryfy obowiązkowy podczas urlopu tutaj.

Następna wyprawa na Północ wyspy - tym razem do znanego i bardzo tu popularnego celu wycieczek - Loro Parku; osobiście nie przepadam za miejscami, gdzie są te wszystkie delfinaria, fokarnie, itd., no ale nie byłam tu sama, a moi współtowarzysze podróży bardzo chcieli tu przyjechać.

Jadąc wschodnim wybrzeżem wyspy mijamy po drodze pobliskie Guimar i piękną Candelarię.

Guimar to niewielka gmina znana z ciekawych piramid, i co więcej wykazują duże podobieństwo do tych znajdujących się w Peru i Meksyku. Od 1991 roku sławny norweski badacz Thor Heyerdahl prowadził tu badania nad tym odkryciem i potwierdził, że rzeczywiście piramidy te są prawie identyczne jak te meksykańskie. Szkoda wielka, że nie było już czasu, żeby tam się zatrzymać, więc to kolejny powód do rychłego powrotu :). Dalej trasa wiedzie do Candelarii - to piękne miasteczko położone nad oceanem znane ze słynnej promenady nadmorskiej na której stoją wielkie posągi wyprostowanych i rosłych wodzów Guanczów.

Sam Loro Park to faktycznie wyjątkowy ogród zoobotaniczny położony w północnej części Teneryfy, w Puerto de la Cruz. Miejsce to na pewno robi duże wrażenie na najmłodszych, ale i dorośli będą równie zachwyceni. Kilka godzin na pobyt w tym miejscu, to stanowczo za mało, bo na jego spokojne zwiedzenie najlepiej przeznaczyć jest prawie cały dzień, szczególnie gdy trzeba dotrzeć tu z południa wyspy.

Park jest wielki, zajmuje powierzchnię ok. 140 000 m3, więc żeby móc to wszystko na spokojnie zobaczyć, pochodzić, przysiąść gdzieś na kawusię, piwko czy żeby coś zjeść, i zarezerwować czas na poszczególne występy odbywające się o konkretnie ustalonych godzinach w różnych częściach parku, należy przeznaczyć na te atrakcje w zasadzie cały dzień.

Park jest otwarty codziennie o każdej porze roku, od rana do godziny chyba 19.00 (ostatni odwiedzający wchodzą jednak tylko do 16.00). W Parku znajduje się najbogatsza w Europie „kolekcja” papug, które w Loro pałacu wyczyniają cuda na kiju ku uciesze głównie najmłodszych. Poza tym znajdziemy tu największe w Europie delfinarium i „orkarium” a w specjalnych amfiteatrach będziemy mogli oglądać pokazy z udziałem tych zwierząt.

O tym, że nie jestem miłośniczką takich pokazów już wcześniej pisałam; takie występy są oczywiście atrakcją dla turystów; foki czy delfinki fajnie sobie brykają pod komendy swoich opiekunów, itd.... ale już sam fakt, że nie są tu wolne powoduje, że nie potrafię patrzeć na te ich popisy z entuzjazmem, zwłaszcza jak zobaczy się te zwierzaki na wolności, jak szczęśliwie, bez sztucznych ewolucji beztrosko brykają sobie całymi stadami w oceanie, płynąc tuż obok statków, jakby były zupełnie świadome, że ludzie na tych statkach tak bardzo uwielbiają je podglądać.

W Loro Parku znajdziemy również niesamowite akwarium z rekinami, w którym znajduje się szklany tunel położony na dnie tegoż akwarium, więc wchodząc tam rekiny, płaszczki, mureny i inne morskie stwory pływają nam nad głowami; dość osobliwe to przeżycie. W parku znajdziemy również pingwiny w specjalnie dla nich wybudowanej tzw. Planecie pingwinów, są też zawsze wesołe szympansy, tygrysy, jaguary, aligatory i robiące ogromne wrażenie goryle górskie; jest tu też mnóstwo różnych ptaków egzotycznych, poza tym całość Parku zaaranżowana jest naprawdę w imponujący sposób; trzeba przyznać, że to nie jakieś tam zoo w pięknym ogrodzie, tylko obiekt naprawdę na najwyższym poziomie i doskonale utrzymany. To jeden wielki - giga ogród botaniczny z bujną, tropikalną roślinnością, szeregiem ciekawie zaaranżowanych miejsc, z licznymi atrakcjami dla dzieci, i sporą bazą gastronomiczną, itd.

Na nas największe wrażenie zrobiły goryle i orki. Goryle to niezwykle dostojne, przepiękne i silne zwierzęta. Dorosły męski osobnik osiąga 175-180 cm wzrostu przy przeciętnej wadze 270-280 kg! A więc kawał chłopa! Nie mogłam się na nie napatrzeć, są naprawdę niezwykłe, tylko mają taki smutny, otępiały wzrok - tak charakterystyczny dla życia w niewoli:(!, natomiast orki to dostojne, potężne drapieżniki, już od samego patrzenia na nie dostaje się mrowienia. Są cudne, a na ich występie się autentycznie poryczałam jak dzieciak:), chyba głównie dlatego, że siedząc w amfiteatrze, tuż za ich basenem widać jak na dłoni Atlantyk, więc tak blisko znajduje się ta nieosiągalna dla nich wolność.

Kolejnym odwiedzonym miejscem były trzy sąsiadujące ze sobą kurorty położone na samym południu wyspy; to tercet: Los Christianos, Playa de las Americas i Costa Adeje. Najbardziej tam podobało mi się nabrzeże, port i plaża w Los Christianos, ale głównie te trzy kurorty to przede wszystkim taki betonowy konglomerat turystyczny zupełnie pozbawiony kanaryjskiego charakteru. Wszystko wokół kręci się wokół tłumnie przyjeżdżających tu turystów, którzy jak widać po ilości i ogromie hoteli upodobali sobie takie właśnie miejsca. My wolimy te mniejsze, cichsze i bardziej lokalne miejscowości, z dzikimi plażami bez równo poustawianych leżaków i parasoli w rządku; dlatego jeśli kiedyś wrócimy jeszcze na Teneryfę to albo znów do Puerto de Santiago u stóp Los Gigantes, gdzie bardzo nam się podobało, albo na północ wyspy, do opisywanego już przeze mnie wcześniej Puerto de la Cruz, gdzie wprawdzie niebo często pokryte jest chmurami, (ale ja znowu nie jestem aż taką zwolenniczką ostrego słońca) ale za to jest tam nieprawdopodobnie zielono i ślicznie i są tam też niewielkie hotele położone na obrzeżach miasta, które lubię najbardziej.

Kolejną długą, bo całodzienną wyprawą była niesłychanie piękna i pełna emocji wycieczka na sąsiednią wyspę - piękną, jeszcze znacznie bardziej dziką i bardziej kanaryjską La Gomerę, ale opis tej wyspy i oglądane tam miejsca opiszę Wam osobno w kolejnej Relacji.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Hiszpanii:
Autor: piea / 2012.06
Komentarze:
Brak komentarzy.