Przechadzając się po tętniącym życiem Camden Town Londyn trochę mnie już nudził. Obskoczyłem miejsca turystycznie obowiązkowe, zaspokoiłem swoje muzyczne zachcianki i nie bardzo wiedziałem czy Londyn może mi jeszcze zaoferować coś ekscytującego. Piętnastoletni Jamie, miał mi dać zaskakującą odpowiedź.
Młody punk.
Wytarte czarne trampki, dziurawe jeansy i czarna koszulka nadawały Jamiemu mimo młodego wieku agresywny wyraz. Przypominał miniaturkę frontmana zespołu the Clash. Od razu wiedziałem co gra w duszy tego młodziaka. Stając pod sklepem muzycznym palił papierosa oferując przechodniom podróbkę Rolexa za 50 funtów. Najwyraźniej poczuł na sobie moje spojrzenie, odruchowo spoglądając w moim kierunku. Zagrzechotał mi przed twarzą złotym świecidełkiem i zaoferował promocyjną ceną 30 funtów. Brak mojego zainteresowania skwitował krótkim: Twój wybór, twoja strata. Potrzebowałem czegoś nowego, innej strony tego miasta, kogoś stąd. Potrzebowałem przewodnika. Jamie wydał mi się idealny. Wystarczająco dojrzały, by znać Londyn od podszewki, zbyt młody by przesiąknąć jego ciemną stroną. Trzy minuty rozmowy i wynająłem pierwszego w życiu przewodnika. Dwadzieścia funtów i paczka papierosów na których stanęło były dla mnie dobrą ceną.
Wolność wyboru.
Postanowiłem swoje oczekiwania odnośnie całej tej eskapady schować głęboko w kieszeń. Liczyłem, że Jamie sam doskonale będzie wiedział gdzie mnie zabrać. Nie myliłem się. Po pół godzinie siedzieliśmy na ławce w małym parku racząc się piwem z grupką kompanów Jamiego. Mówili o sobie - alternatywa. Od ich opowieści i spojrzeń na świat biła przyjemna nutka rewolucji drzemiąca w tych młodych głowach. Nosiło to znamiona podróży w czasie. Jakby punkowa rewolucja miała dopiero wybuchnąć.
Po dwóch godzinach, moja obstawa urosła do pięciu gagatków, którzy otoczyli mnie kordonem wyraźnie zadowoleni z jakiejś nowej twarzy w towarzystwie. Wyglądało, że jestem dla nich taką samą atrakcją jak oni dla mnie.
Kiedy obeszliśmy ekipą kilka punkowych miejsc spotkań, dzieciarnia postanowiła pochwalić się mną na dzielnicy.
Traf chciał, że dzielnica, do której się wybraliśmy było Hackney - uznawana za najniebezpieczniejszą w północnym Londynie. Faktycznie, krajobraz zmienił się dość diametralnie, a napięcie rosło. Na szczęście tylko w mojej wyobraźni. Młodzi znali Hackney jak własną kieszeń, a moje obawy rozwiewały się z każdą kolejną minutą.
Hackney.
Cieszące się złą sławą Hackney w północnym Londynie notorycznie wybija się ponad przeciętny wskaźnik przestępczości w mieście. Dziś z perspektywy czasu, moja eskapada w tamte rejony wydaje się jeszcze bardziej szalona niż w momencie obcowania z całą tą szarą rzeczywistością. Okolica była naprawdę ponura. Ceglane opuszczone, obdrapane budynki. Podejrzliwe i nieufne spojrzenia, oraz grupka pijanych rozbijających się niczym Pany nastoletnich punków z Polakiem między nimi.
Hackney było brudne, zapyziałe i momentami zepsute. Po drodze pijanemu towarzystwu zaczynało brakować wigoru i z całej grupy ponownie zostałem ja i Jamie. Wstąpiliśmy po drodze do pubu, w którym Jamie kupował trawkę i po chwili siedzieliśmy na dachu opuszczonej czynszówki, a młodemu otworzyły się nie tylko usta ale i dusza.
Dziecięce marzenia.
Jamie miał czworo rodzeństwa. Dwójkę braci i dwie siostry. Jako najstarszy z rodzeństwa w rodzinie, której się nie przelewało, uznał, że bardziej pożyteczne od edukacji będą lichwiarstwo i drobne przekręty. Takim sposobem w wieku piętnastu lat, zbuntowany nastolatek rzucił szkołę na rzecz ulicy. Trzeba przyznać, że zaradnością imponował nie tylko swoim kolegom ale i mnie. W mgnieniu oka potrafił ocenić wartość większości przedmiotów. Od jego ulubionych Rolexów po buty. Młody handlował wszystkim, a jego kieszenie mimo dość obskurnego wyglądu właściciela skrywały dużo więcej niż kilka drobniaków. Ojciec alkoholik, uważał, że wszystko co mały przyniesie do domu, należy się tylko jemu, stąd Jamie wracał do domu, z częścią swoich łupów, resztę chowając w bezpiecznym, znanym tylko sobie miejscu. Rzadko, też zdarzało się by wracał do domu przed północą. Zazwyczaj o tej porze, zmęczony kolejnym sześciopakiem piwa ojciec zasypiał i w domu panował względny spokój. Trudne doświadczenia emanowały ze słów nastolatka. Bunt, niezadowolenie z otaczającej rzeczywistości, pragnienie wolności definiowały jego spojrzenie na świat. Mimo, młodego przecież wieku, zaintrygował mnie swoją wiedzą o świecie i zasmucił płynącymi z doświadczeń wnioskami.
Jego motto brzmiało: „Jutra może nie być, dlatego wolę żyć tym co mam dziś niż martwić się tym co będzie jutro”. Marzył o dwóch rzeczach, mimo, że zdawał się nie wierzyć w żadną z nich. Zostać gwiazdą punk rocka pokroju The Sex Pistols i żeby ojciec przestał pić...
Brak komentarzy. |