Dżungla. Wilgoć. 40 km trasy. Godziny marszu i litry wylanego potu. Wszystko po to, żeby odnaleźć Zaginione Miasto. Jak do niego dotrzeć, gdzie się znajduje i jak się nazywa? Zapraszamy w podróż w nieznane.
Ciudad Perdida w odsłownym znaczeniu oznacza Zaginione Miasto. Archeolodzy datują jego powstanie na IX wiek, czyli prawie sześć wieków wcześniej niż słynne peruwiańskie Machu Picchu. Położone jest na północnym wschodzie Kolumbii, w rejonie Sierra Nevada.
Miasto zbudowane zostało przez plemię Tayrona i nie ulega wątpliwości, że złożona z ponad 150 tarasów, placów i kamiennych ścieżek była w czasach swojej świetności najważniejszym ośrodkiem politycznym i ekonomicznym w okolicy. Szacuje się, że mogło w nim mieszkać od 2000 do 8000 ludzi i najprawdopodobniej opuszczone zostało podczas hiszpańskiej konkwisty.
Do dziś w gąszczach dżungli mieszkają lokalne grupy plemienne Arhuaco, Kogui i Asario, które regularnie odwiedzały Zaginione Miasto zanim zostało odkryte przez poszukiwaczy skarbów na początku lat siedemdziesiątych.
Miasto położone jest na wysokości 1300 m n.p.m. Droga do niego prowadzi przez gęstą, wilgotną dżunglę oraz rzekę Rio Buritaca, którą nieraz trzeba będzie pokonać w bród. Trekking do ukrytej wysoko w dżungli osady zajmuje 4 lub 5 dni. Nie oznacza to jednak pełnych 4 czy 5 pięciu dni maszerowania, ale około 4-5 godzin marszu dziennie, co skorelowane jest z lokalizacją baz noclegowych, jak również faktem, że około 13-14 pojawia się deszcz, którego intensywność zależy od pory roku i którego dla własnego komfortu i bezpieczeństwa lepiej unikać.
Trekking niemalże od razu zaczyna się sprawdzianem na równowagę. Do pokonania jest bowiem rzeka. Trasa wiedzie po kamieniach. Wtedy można jeszcze nie wiedzieć, że taka ścieżka to niezły luksus i żadne wyzwanie! Po około 20 minutach spokojnego spaceru, pojawia się kolejny sprawdzian, tym razem na kondycję. 45 minut pod górkę. W niewielkiej wioseczce można skosztować alkoholowego napoju jabłkowego. odpocząć i nabrać siły. Potem znów pod górkę. Nagrodą za wysiłek dnia pierwszego jest nocleg w malowniczo położonej bazie, kąpiel w rzece i spanie na kolorowych hamakach. Ten, kto decyduje się na wersję pięciodniową, następnego dnia może sobie wygodnie w nim poleżeć aż do 8. Ten kto zdecydował się na trekking czterodniowy, na taki luksus sobie pozwolić niestety nie może. Musi wstać skoro świt, by jeszcze tego samego dnia dotrzeć do trzeciej bazy, tuż pod samym Ciudad Perdida. Dzień drugi (i trzeci w wersji pięciodniowej) to niemalże cały czas dżungla. Zieleń, wilgoć, zieleń, wilgoć. Na szczęście raz po raz można lekko zboczyć z trasy, by orzeźwić się w rzece. Ta sama rzeka kolejnego dnia trekkingu cieszy już mniej, kiedy trzeba ją pokonać w zawieszonej kilka metrów nad ziemią klatką. Ani kiedy przedostatniego dnia kilkakrotnie trzeba ją pokonywać w bród ze wszystkim co ma się za sobą. Wtedy to po raz koleiny okazuje się, że zabranie stroju kąpielowego do dżungli to wcale nie jest taki zły pomysł!
Podczas trekkingu napotkać można wioski plemienia Kogui. Większość mieszkających w nich Indian żyje zgodnie z niezmienną od pokoleń tradycją i raczej niechętnie patrzy na wzrastającą liczbę turystów.
Ostatnia, trzecia baza wcale jeszcze nie wskazuje, że jesteśmy tuż, tuż u celu, to właśnie tak jest. Ostatni, najważniejszy dzień. Pobudka wczesnym rankiem. Tylko pięć przepraw w bród przez rzekę. Mnóstwo schodów. Źródła mówią, że 1260, ale kto by tam liczył. Przypominające wyglądem zielony dywan schody są przepustką do zaginionego królestwa. Jeszcze tylko kilka sapnięć, jeszcze tylko kilka kropli potu. I jesteśmy w Ciudad Perdida. I w mig zapomina się o zmęczeniu. Nie trudno uwierzyć, że te wszystkie tarasy, pozostałości budowli skrywały w sobie same skarby. Wiele z nich zostało zrabowanych przez guaqueros - poszukiwaczy skarbów w latach siedemdziesiątych, ale wiele też można dziś podziwiać w Muzeum Złota w Santa Marta oraz w Bogocie. Archeolodzy przypuszczają, że zbadany przez nich teren to zaledwie 10% obszaru Ciudad Perdida. Ale nawet to 10% robi niesamowite wrażenie i zdecydowanie warte jest wysiłku kilkudniowego trekkingu. A to, że jest mniej dostępne i oblegane niż Macchu Picchu, wydaje się być jego kolejną zaletą i pozwala poczuć się jak prawdziwy Indiana Jones!
Brak komentarzy. |