Nie jesteś zalogowany.
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-30 12:02:48)
Pare słów na temat posiłków.
Wchodząc pierwszy raz do restauracji otrzymujemy stolik i jednego kelnera, który jest do naszej dyspozycji przez cały pobyt.
Absolutnie nie należy się spodziewać ilości i jakości bufetów, takich jak np. na Dominikanie.
W tym hotelu wybór posiłków jest skromniejszy.
Jedzenia było zawsze pod dostatkiem i było na bieżąco dokładane. Dania przepyszne takie pod mój gust. Nic nie musiałam doprawiać.
Nie wiem jak to robili, ale przez 2 tygodnie dania się nie powtarzały. Niby mięsa, ryby, itp. te same rodzaje, a za każdym razem przygotowane w innych przyprawach, czy też pod inna postacią.
Codziennie były wystawiane bufety tematyczne i dania z grilla.
Ciast zawsze było ok. 5 rodzai. Niby nie za wiele, ale za to były smakowite, dosłownie niebo w gębie. Pycha.
Najsłabszym punktem były owoce. Do śniadania duży wybór, ale do obiadu i kolacji zazwyczaj tylko z 2 rodzaje.
Z biegiem czasu stwierdzam, że na Malediwach było najsmaczniejsze jedzenie jakie dotychczas miałam okazje spożywać na wczasach.
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-30 14:00:24)
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-30 16:19:09)
przejrzałem relację, ale sorki takie 2 tygodnie nie dla mnie.
Oczywiście, przyroda i jej foto piękne (mureny, rekiny i inne stworzenia), ale przez 2 tygodnie zginął bym z nudów tym bardziej że pływam słabo a piasku nie znoszę.
Julka, ale bajecznie tu u ciebie.... Ja w odróżnieniu od papuasa mogłabym tam pełne 2 tygodnie na tym pięknym, bialusieńkim piaseczku poleżeć...o snurkowaniu nie wspomnę, sama rozkosz w tak krystalicznie czystej wodzie...nudzić sie raczej nie można podziwiając piekna przyrodę
Ja nie miałabym nic przeciwko Najwyżej z nudów zaczęłabym warczeć... Snurki, snurki i jeszcze raz snurki - kocham to!
Im glebiej brniemy w Malediwy tym bardziej sie wciagam Podoba mi sie.
Bo to rajskie wysepki - potwierdzam!Wybierając się tam też tak myślałem jak
papuas, ale będąc na miejscu 12 dni - przeleciało jak z bicza strzelił... i
Jeżeli ktoś na wakacjach lubi się lenić, to wyspa resortowa jest odpowiednim miejscem.
Ja mogłabym tam spędzić nawet miesiąc i Wcale a wcale bym się nie nudziła.
Jednak nie każdy lubi taki sposób wypoczynku.
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-30 21:32:39)
Sądząc po jednej z foci, nie do końca bezludna - chyba, ze kot to nie "lud"...
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-30 21:55:01)
Przebywając na ostatniej z wysp pogoda uległa załamaniu. Zerwał się wiatr. Fale były coraz większe. Zaczął padać deszcz.
Długo czekaliśmy na naszą łódż. Obsługa miała ogromne trudności aby podpłynąć do pomostu i zacumować.
Gdybym ja wtedy wiedziała co nas czeka w drodze powrotnej do naszego hotelu, to na bank przywiązałabym się do palmy i nikt nie dałby rady zaciągnąć mnie na tą łupinke. Niestety wtedy jeszcze nie wiedziałam.
Po wielu trudnościach dostaliśmy się na pokład naszej łodzi i ruszyliśmy.
Nasza wyspa była oddalona o jakieś 20 min. rejsu. Nawet ją widzieliśmy.
Natomiast nasz powrót trwał ponad 2 godz.
Fale przy pomoście to był pikuś w porównaniu z falami jakie nas przywitały na otwartym oceanie.
Posprowadzali nas na dolny pokład.
Łupinką rzucało na wszystkie strony. Wysokie fale przelewały się nad nami. Nieszczelnymi okienkami wlewała się do środka woda. Masakra!!! Żegnaliśmy się już z życiem.
Obsługa łodzi walczyła jak tylko mogła, aby utrzymać statek na powierzchni. Kapitan co chwilę wyłączał silniki i ustawiał się według fal aby nas nie przewróciło.
Myślałam że zejde na zawał. Przecież ja nie umiem pływać!!!!!!!
Jakby tego było mało to od razu dała mi w kość moja choroba morska. Wcześniej zażyte leki na nic się zdały. Właściwie moim miejscem na przetrwanie stał się kibelek. Od początku do końca był tylko mój.
Na szczęście nasz horror dobiegł końca. Udało się.
Na pomoście czekał na nas tłum. Wiedzieli co się z nami działo...czekali.
Nie byłam w stanie o własnych siłach wyjść na zewnątrz. Mąż prawie mnie wynosił.
Po zejściu ze statku co niektórzy klękali i całowali pomost. Wszyscy byli szczęśliwi że przeżyli.
Po paru godzinach, jak już doszłam do siebie, natychmiast poszłam się wykreślić z następnej wycieczki.
Obiecałam sobie że do czasu powrotu moja noga na żadną łódż nie stanie.
Słowa dotrzymałam.
Dodatkowo tak się zaparłam, że na starość postanowiłam nauczyć się pływać i
Naukę rozpoczęłam już na drugi dzień i nie żałuję. Pływam hi hi
Ostatnio edytowany przez julka2 (2015-03-30 22:46:26)