Wybierając się na Dominikanę, nie do końca wiedziałam czy wybór był słuszny. Cholera, która w dużym stopniu zdominowała juz Haiti zaczęła rozprzestrzeniać się na sąsiedni kraj, ale z drugiej strony „dzięki temu” ceny wycieczek na Dominikanę znacznie spadły i bez zastanowienia mogliśmy sobie pozwolić na rezerwację najdroższego hotelu w ofercie. Wedle powiedzenia „jest zabawa, jest ryzyko” wykupiliśmy wycieczkę z Itaką - dodam, że jest to nasze ulubione biuro - i zaczeliśmy niewielkie przygotowania.
Wylecieliśmy z Warszawy w pochmurny dzień listopada przy minusowej temperaturze. Po 13 godzinach lotu, z godzinnym postojem na Azorach w końcu ukazał nam się widok, na który czekałam przez kilka miesięcy. Przepiękne kolory oceanu, nierówny brzeg wyspy lekko zakryty obłokami i ta myśl, że zaraz wysiądziemy z samolotu i zachłyśniemy się wilgotnym, gorącym powietrzem.
Przywitał nas jednak upał chłodzony delikatnym wiaterkiem, a o tropikalnej wilgotności nie było mowy. Lotnisko w Punta Cana ,gdzie wylądowaliśmy oddawało w całej swej urodzie tropikalny klimat, hale odpraw pokryte strzechą, grający muzycy na powitanie - zostaliśmy uświadomieni że zaczął się urlop.
Odprawa na lotnisku w ekspresowym tempie, transfer do hotelu również, dwie godziny i mogliśmy cieszyć się widokiem z pokojowego tarasu, na którym czekało na nas przygotowane jacuzzi, szampan i kosz z owocami, tak zaczęły się leniwe wakacje w raju.
Czas przestawiony o 6 godzin do tyłu - w Polsce juz 21 a my mieliśmy 15-tą i byliśmy już po kąpieli i po obiedzie, więc nie marnując czasu obeszliśmy, jak nam się wydawało większość część resortu, upajając się wspaniałymi widokami, soczysta zielenią i gorącym słońcem.
Na drugi dzień, gdy wzięliśmy sobie mapkę resortu, okazało się, że to co przeszliśmy to właściwie nic, a my byliśmy juz tak tym wszystkim zachwyceni.
Codzienny poranny widok z tarasu - wysokich palm i błękitnego morza napajał nas do szybkiego wychodzenia z pokoju i zanurzania się rozkoszach Dominikańskiej przyrody. Turkusowy kolor wody, o każdej porze dnia przybierał inne odcienie. Pióropusze palm, szczególnie tych niskich przepięknie lśniły w słońcu, które dosyć często chowało się za ciemne chmury, przez które nie wiem w jaki sposób przebijały się promienie słońca. Spacery plażą, ciągnącą się kilometrami były naszym ulubionym zajęciem.
Co jakiś czas można było dotrzeć do dzikich plaż, które nie były juz tak szerokie ale były tymi prawdziwymi plażami nieformowanymi przez ludzi, gdzie na brzegu było to co wyrzuciło morze, a pod palmami, które kłaniały się całym swym ciężarem do wody leżało pełno kokosów - i tam spędzaliśmy najwięcej czasu, tam można było rozkoszować się rajem....
Wieczory umilały nam fantastyczne rewie, dyskoteki i wyjścia do kasyna...
Kilka wycieczek bez większego wysiłku wykupionych w hotelowym biurze, za niewielkie pieniądze okazało się bardzo dobrym rozwiązaniem.
Wyspa Catalina - nie będę opisywała - jak dla mnie szkoda czasu.
Wyspa Saona wchodząca w skład Parku Narodowego del Ester - RAJ RAJ RAJ - opis w oddzielnej podróży.
Niedaleko hotelu jest Manati Park Bavaro, gdzie jechaliśmy hotelowym busem - nie jest to rewelacja ale polecam. Została tam odtworzona wioska Tainów. Mogliśmy tu zobaczyć pokaz codziennego życia mieszkańców .Są tu m.in. klatki z legwanami, papugami, motylami, sępami... za dwa dolary wpuszczono nas do legwanów - nie było to przyjemne i do papug - tu pobyt przypadł nam do gustu. Kilka wielkich legwanów spacerowało leniwie po parku nie zwracając uwagi na turystów, przepiękne kolorowe papugi latały nad głowami, a dostojne pawie spacerowały po ogrodzie. Mieliśmy także okazję zobaczyć pokaz delfinów... taki sobie powiem.
Wybraliśmy się również na wycieczkę w pobliskie góry, gdzie mogliśmy zobaczyć plantację kawy, kakao, banaów, chlebowca, pamelo. Odwiedziliśmy także typową wioskę dominikańską, spacer na koniach po plantacji trzciny - rewelacja - upaprani po pachy po ulewnym deszczu mogliśmy „pierwszy raz w życiu” degustować cygara bujając się na wiklinowych fotelach.
Któregoś dnia wynajęliśmy gościa za 20 $ - znajomy kelnera z hotelowej restauracji, który powooził nas po okolicy. Dotarliśmy do Hihuey - jednego z najstarszych miast na wyspie - gorąco polecam, opisy umieszczę w oddzielnej podróży.
I tak generalnie na kilku wypadach poza hotel czas upłynął nam bardzo miło na kilku hotelowych basenach, spacerach po plaży, pływaniu na rowerach wodnych, kajakach i katamaranach, masażach, piciu drinków... Gorąco polecam Pinia Baba. Nie będę opisywała co to jest, niech to będzie dominikańska niespodzianka.
Czas powrotu nadszedł niespodziewanie szybko, ale ku naszej uciesze zostaliśmy jeden dzień dłużej, powód - w portugali strajki, nie przyjmują samolotów, więc nie mamy gdzie mieć międzylądowania. Jeszcze jeden dzień w raju, ale niestety ostatni.
Dominikana zajmuje wschodnią część wyspy zwanej niegdyś Hispaniolą a potem Haiti. Jest to kraj znany przede wszystkim z rozległych plaż pokrytych drobnym, białym piaseczkiem o łącznej długości około 1500 km. Dominikana została odkryta przez Kolumba w 1492 roku, była wówczas zamieszkiwana przez Tainów. Jest to wyspa położona w samym sercu Karaibów, wśród wód Oceanu Atlantyckiego od północy i Morza Karaibskiego od południa, gdzie sezon turystyczny trwa właściwie przez cały rok, a plaże należą do jednych z najpiękniejszych.
Przeglądając przewodniki przed wyjazdem zetknęłam się z takim opisem - „Spośród wszystkich plaż turystycznych na świecie, niewiele może się poszczycić tak złocistym piaskiem i tak krystalicznie czystą wodą. Plaże na Dominikanie pokryte są tak białym piaskiem, że wydaje się to wręcz nierealne. Bez wątpienia należą one do najpiękniejszych na świecie”. Teraz sama mogę przyznać, że coś w tym jest...
Brak komentarzy. |