Oferty dnia

Mauritius - Curepipe-Grand Bassin-Chamarel - relacja z wakacji

Zdjecie - Mauritius - Curepipe-Grand Bassin-Chamarel

W kolejnym dniu naszego pobytu na Mauritiusie wybraliśmy się na całodniową wycieczkę do południowo-zachodniej części wyspy.

Wycieczka rozpoczęła się z samego rana. Naszym środkiem transportu tym razem była taksówka. Mieliśmy do zobaczenia parę miejsc i ten środek lokomocji w tym wypadku był najszybszy i najwygodniejszy.

Taxi złapaliśmy na ulicy. Po uzgodnieniu ceny i trasy ruszyliśmy w drogę. Naszym kierowcą był bardzo sympatyczny hindus, który okazał się też kopalnią wiedzy na temat Mauritiusa.

Droga mijała nam na oglądaniu krajobrazów i rozmowie z naszym kierowcą. Za oknami znowu widzieliśmy plantacje trzciny cukrowej, białej kapusty, ziemniaków, i tą wspaniałą roślinność.

Im dalej jadąc na południe powoli krajobraz się zmieniał. Palmy ustępowały miejsca lasom, których nagle zaczęło pojawiać się coraz więcej. Po około godzinie jazdy samochód zaczął wjeżdżać na lekkie wzniesienie, na którym powoli wyłaniało się miasto Curepipe. My wjechaliśmy na sam szczyt wzgórza (na 605m n.p.m.), na którym znajduje się najciekawsza atrakcja: wygasły krater wulkanu Trou Aux Cerfs.

Nasz samochód zatrzymał się na drodze przy barierce i z tego miejsca mogliśmy z bliska przypatrzeć się wulkanowi. Prawdę mówiąc był to ogromny dół-krater wypełniony zieloną mazią, a naokoło porośnięty gęstym lasem, w którym można spotkać do dzisiaj jelenie. Średnica krateru wynosi 200 m., głębokość sięga do 85 m. Oprócz wulkanu z miejsca tego rozciągała się wspaniała panorama na całe miasto Curepipe, a w oddali nawet zobaczyć można było maleńki pasek morza.

Następnym celem naszej wycieczki był Grand Bassin.
Grand Bassin to inaczej jezioro w kraterze wygasłego wulkanu, wokół którego jest ogromna świątynia hinduska. Jest to miejsce kultu religijnego Hindusów.

Jadać samochodem nagle zobaczyliśmy przed nami ogromny posąg górujący nad pejzażem, tylko 33 m. wysokości. Zbliżając się ujrzeliśmy posąg Siwy z brązu, jeden z Trimuti tworzonej wraz z Winszu i Brahme. Centralne miejsce na posągu zajmowała święta kobra. Podeszliśmy do posągu i oglądaliśmy go z bliska. Pierwsze co nas ujęło to twarz dumna, pełna powagi z lekkim uśmiechem, była to twarz mężczyzny. Drugie spojrzenie zatrzymało się na kobrze i na trójzębie trzymanym w dłoni. Kolos który stał przed nami przewyższał swoją wielkością i monumentalnością, a zarazem był tajemnicą innej kultury tego świata.

Dla nas to był początek wędrówki z kultem hinduskim. Wsiedliśmy znowu do samochodu i przejechaliśmy kilkaset metrów. Kierowca nasz zatrzymał się i powiedział, że pokaże nam największą świątynię hinduską na wyspie.

Idąc przez parking po chwili dotarliśmy do schodów, z których rozpościerał się widok na jezioro i świątynię. Zeszliśmy na dół. Centralne miejsce zajmuje jezioro, które dla hindusów ma uzdrowicielską moc, wchodzą do niej boso, obmywają się, nabierają wody do pojemników. My stanęliśmy nad brzegiem i przyglądaliśmy się temu rytuałowi. Robią to bardzo powoli, z wielkim namaszczeniem, jakby byli w transie.

Przed jeziorem jest kilka figur - bogów: Ganga, Gangesz, Hammanu. Przed bóstwami znajdują się małe cokoły, na których hindusi składają dary w postaci pożywienia: banany, pomarańcze oraz kwiaty, zapalają małe kosteczki sprasowanej kamfory. Podchodzą do posagu dotykają ręką stopy, a następnie tą samą ręką swojego czoła, tak kilka razy. My tylko patrzyliśmy zachwyceni.

Nasz kierowca w pewnym momencie zachęcił nas do wejścia do głównej świątyni. Wytłumaczył, że możemy spokojnie oglądać ich świątynię, a nawet porozmawiać z kapłanem. Trochu zażenowani weszliśmy i od razu poczuliśmy czyjeś ręce na naszych plecach, które ciągnęły nas z powrotem do wyjścia. Okazało się, że nie ściągnęliśmy butów, a to obowiązkowe. Buty zostały ściągnięte i dopiero weszliśmy do wnętrza świątyni. W środku było kilka ołtarzy z poszczególnymi bóstwami. Wszystkie poubierane w kolorowe szaty o barwach czerwień, róż i żółty. Zatrzymaliśmy się przed jednym ołtarzem i tutaj kapłan nas pobłogosławił malując czerwoną kropkę na czole. Trudno ją było potem zmyć.

Po wyjściu z głównej świątyni jeszcze weszliśmy do jednej z bocznych kapliczek, które ustawione są naokoło jeziora, na pagórkowatym terenie. Akurat kapliczka przez nas wybrana była poświęcona świętej krowie - żywicielce. Krowa była ubrana w czerwone sukno poprzetykane złotymi nićmi, wokół głowy miała zawieszone złote łańcuchy, a otoczona była kwiatami. Będąc w takiej kapliczce trzeba było schylić głowę i coś ofiarować. My położyliśmy banany i zapaliliśmy małą lampkę, którą dal nam kierowca.

Wszystkich kapliczek nie sposób zwiedzić, bo jest ich trzydzieści trzy i każda poświęcona jest innej świętej postaci. Na sam koniec naszego zwiedzania wyszliśmy na wierzchołek wulkanu po kamiennych schodach. Tam również była kapliczka, ale i rozpościerał się widok na całe święte jezioro i górujący posag Boga Siwy.

Przepiękny widok, w dole tafla jeziora i maleńkie kapliczki. Z drugiej strony las, który okazał się parkiem narodowym.

Ta wycieczka to niezapomniane wrażenie. Dla nas to było pierwsze zetkniecie się z kulturą hinduską. Jakże inna kultura i wiara. Chwilami przerażająca jak się widzi te bóstwa z kilkoma rękami, a z drugiej strony ciekawa i tajemnicza.

Chamarel opiszę w następnej podróży, bo galeria byłaby za duża.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Porady i ważne informacje

Nigdy nie brać taxi hotelowej, maja wygórowane ceny. Lepiej jest złapać taksówkę na ulicy, bo można negocjować cenę. Taka wycieczka kosztuje około 1500 Rs.

Autor: krakowianka / 2011.05
Komentarze:
Brak komentarzy.