Będąc w Kuala Lumpur mieliśmy zaplanowane dwie wycieczki fakultatywne: Melaka albo Batu Caves. Po lekkim przemyśleniu wybraliśmy Batu Caves, ze względu na swoje bliskie położenie od Kuala Lumpur. Mój kolega był lekko chory i nie chciałam za daleko wyjeżdżać od miasta. W razie W, wolałam być blisko metropolii.
Batu Caves - Jaskinie Batu położone są 13 km na północ od stolicy. Od 1891 r są miejscem pielgrzymek Hindusów. Najlepiej zwiedzać to miejsce podczas dorocznego święta Tajpsum.
Dojechaliśmy na miejsce pociągiem KTM Kommuter ze starego dworca kolejowego Kuala Lumpur. Pociąg klimatyzowany, czysty, monitorki w każdym wagonie wyświetlające trasę pociągu. Jedzie się w warunkach komfortowych podziwiając podmiejski krajobraz: plantacje kakaowca, domki drewniane z dachami z liści palmy. Podróż trwa czterdzieści minut. W naszym wagonie sami Hindusi. Ale jak wychodzimy z pociągu, na peronie widzimy innych turystów europejskich, którzy tak jak my przyjechali zobaczyć to święte miejsce kultu hinduskiego.
Jaskinie są obok stacji. Wystarczy wyjść z dworca i widzi się już posagi bóstw hinuskich, jezioro z ołtarzykami. Idąc dalej dochodzi się do placu na którym znajduje się główne wejście do jaskini - schody. Schodów jest około trzysta i po nich trzeba się wspiąć żeby wejść do jaskiń. Obok wejścia stoi ogromny 20-metrowy złoty posag Boga Marugi. Jest olbrzymi w kolorze żółtym. Pilnuje wejścia i całego miejsca. Strażnik tej świątyni.
Jak zobaczyliśmy ilość schodów stwierdziliśmy, że najpierw idziemy na małą czarną, a potem zwiedzać. W okolicy świątyni są tylko małe restauracyjki hinduskie, kramiki z kokosami i chodzący sprzedawcy z pamiątkami. Wybraliśmy bar z widokiem na całe wejście do świątyni. Kawa którą nam podano w barze hinduskim nie miała nic wspólnego z małą czarną. To była kawa z mlekiem tak słodka, że ciężko było ją wypić, ulepek, w dodatku podana w metalowych kubkach. Jakoś dziwnie się piło. Przypomniało mi czas, jak byłam na poligonie i z takich naczyń się piło i jadło. Ale po wypiciu tej słodkości nabraliśmy sil na pokonanie schodów.
Fajnie się wspina. Do towarzystwa ma się małpki Makaki. Łobuziaki gonią turystów, skaczą na plecaki, wyrywają reklamówki z rak. A wszystko w poszukiwaniu jedzenia. Niektórzy pielgrzymi dają im kokosy do picia, banany i naszyjniki z owoców. Małpki biorą darowane jedzenie i uciekają na barierki konsumować jedzonko. Są śliczne, takie małe popielate stworzonko. Pierwszy raz widzieliśmy te zwierzątka na wolności. Żyją sobie w obecności człowieka i w naturze. Jaskinie obrośnięte są lianami i gęstymi drzewami. Mają po czym skakać i gdzie się chować.
Po wejściu, po 272 schodach (liczyłam) znaleźliśmy się na górze. Przed nami było wejście do jaskini, a za nami rozpościerał się widok na Kuala Lumpur.
Po lewej stronie od wejścia do jaskini jest tzw. Ramajana cave, w której powieszone są obrazy przedstawiające historie życia Ramy - jednej z wielu ważnych postaci w hinduizmie. W pierwszej jaskini na ścianach poustawiane są ołtarzyki z kolorowymi figurkami świętych hinduskich, kubły z wysypującymi się śmieciami, małpki spacerujace, koguty i kury, a obok zwiedzający turyści. Po przejściu tej komory wchodzi się do następnej komory już z większymi ołtarzami, w których kapłani się modlą na głos, słychać głos dzwonków i śpiewanych mantr hinduskich. Młode pary hinduskie odprawiają obrzędy przed ołtarzykami. W tej komorze znowu są schody, którymi się wychodzi do trzeciej i ostatniej jaskini. Dopiero z niej widać jak te jaskinie są ogromne. Wylot z jaskini jest 100 metrów nad naszymi głowami. W środku wiszą liany, latają nietoperze i tu również jest ołtarz. Cała świątynia robi wrażenie, jest taka inna od tych co do tej pory żeśmy widzieli. Bardziej majestatyczna i wyczuwa się w niej, że jest świętym miejscem Hindusów.
Dojazd:
Brak komentarzy. |