Filipiny kraj o kilku tysiącach wysp położony wśród wód zachodniego Pacyfiku. Na ten tropikalny archipelag składają się na pół zatopione góry, stanowiące cześć wielkiej kordyliery rozciągniętej na obwodzie wrażliwego sejsmicznie obszaru pacyficznego pierścienia ognia, który sięga od Japonii po Indonezję.
W pierwszym planie naszej podroży w ogóle nie pomyśleliśmy o tym państwie. Dopiero w trakcie przygotowań samo wyszło, że dobrze byłoby wdepnąć i zobaczyć tą słynną stolicę Filipin - Manilię. Nie przypadła mi ta decyzja do gustu. Tyle negatywnych opinii usłyszałam o tym mieście od ludzi podróżujących po Azji, że nie miałam ochoty na ten kraj!
Do Manili przylecieliśmy z pięknego i bogatego Singapuru w godzinach porannych. Po wylądowaniu na lotnisku Ninoy Aquino International, po odprawie i wdepnięciu do informacji turystycznej po pierwsze informacje, wreszcie wychodzimy na zewnątrz. Lotnisko jest klimatyzowane, a samo wyjście na powierzchnię było jak wejście do sauny. Filipiny przywitały nas pochmurną, deszczową pogodą, duchotą i upałem, który od razu przykleił się do nas jako druga skóra.
Do hostelu chcieliśmy się dostać taksówką. Z mapy wynikało, że nasze lokum mieści się w bliskiej odległości od lotniska. Jak byśmy się uparli można było dojść na piechtę. Ale chodziło o czas, dlatego taksówka była dobrym rozwiązaniem.
Już po wyjściu z budynku lotniczego chmara taksówkarzy nas otoczyła proponując swoje usługi. Było ich trochu, ale każdy narzucał nam z góry ustalona cenę przez siebie i nie chciał zerować licznika. Taka opcja nie wchodziła w grę. Wiedzieliśmy, że trzeba się udać przed halę odlotów, bądź wyjść poza teren lotniska i tam spokojnie wziąć taksówkę. Tak tez zrobiliśmy. Drugi taksówkarz zgodził się nas podwieźć do hostelu. Cenę trzeba negocjować i po wejściu do samochodu patrzeć czy włączają licznik. Z reguły nie lubią tego robić. Europejski turysta to portfel zapchany dolarami, które trzeba zostawić.
Droga do hotelu trwała bardzo krótko, około piętnastu minut. Pierwsze wrażenie z okna samochodu było nijakie. Nowoczesne bloki, obok lepianki, a miedzy nimi kościoły, których jest mnóstwo na Filipinach. Filipińczycy, jedyny naród w Azji złożony w większości z chrześcijan. Filipińczycy zawsze stanowili pod tym względem inną osobliwość w Azji. Na drodze ruch, samochody osobowe mijają się z motocyklami i słynnymi filipińskimi jeepneami.
Kierowca bez problemu podwiózł nas do hostelu. Za przejazd płaci się dolarami, a o reszcie nie ma się co marzyc. Ich tradycyjna odpowiedz brzmi „NIE MAM DROBNYCH”! Tak było za każdym razem.
A sam hostel. Mieścił się w bocznej uliczce wśród palm i innych domów. To był murowany dom, trzypiętrowy z drewnianymi okiennicami. W środku mała drewniana recepcja, od razu można zauważyć minimalną czystość i komfort. W jadalni-salonie siedzący biali turyści i przeglądający mapy, a w recepcji mile filipinki. Oczywiście był problem z naszym pokojem. Mieliśmy mieć jasny pokój z łazienką. A dostaliśmy na pierwsza noc pokój bez okna na parterze, ciemny nie wysprzątany po poprzednich lokatorach. Przy nas przyniesiono pościel. Ale jaka: chyba tylko przepłukana, szara z brudu. A łazienka. O zgrozo! Male pomieszczenie z toaleta i prysznicem w ścianie. Nie szło się nawet w niej poruszać, a co dopiero wziąć prysznic. Szok, szok. Ja musiałam złapać WIELKI haust powietrza, żeby przełknąć realia naszego lokum. Po interwencji na recepcji, następnego dnia mieli nam zmienić pokój. Wieczorem po przyjściu i zapaleniu światła tylko wiedzieliśmy uciekające i chowające się ogromne karaluchy. Noc spędziliśmy przy zapalonej żarówce, żeby widzieć czy po nas cos nie chodzi i nie wchodzi w jakieś zagłębienia naszego ciała! Dla mnie to była biała noc na Filipinach. Fajny początek...
Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy na małe zwiedzanie. Nasz hostel mieścił się w niedalekiej odległości od Zatoki Manilskiej i tam skierowaliśmy pierwsze kroki. Po drodze powoli przyglądaliśmy się miastu. Z jednej strony super nowoczesne wieżowce, w zatoce najnowocześniejsze jachty, a obok mnóstwo małych restauracyjek. A kilka kroków dalej bezdomni siedzący i leżący na ulicach. I tak kolejne dwa dni zgłębialiśmy Manilę chodząc na piechotę i podjeżdżając taksówkami w różne zakątki miasta.
Sama Manila to ogromne kilkumilionowe miasto leżące nad rzeka Pasig. Najbardziej zanieczyszczona rzeka Azji Południowo-Wschodniej będącej jedynym źródłem wody dla setek tysięcy ludzi.
Manila dawniej była „Perłą Orientu” i najnowocześniejszym miastem w Azji. Dzisiaj to przeludniona metropolia bez centrum, która z jednej strony przyciąga szybkim rozwijającym się międzynarodowym biznesem i tętniącymi życiem galeriami, a z drugiej strony odrzuca dużą ilością spalin i dotkniętymi biedą slumsami. Manila po drugiej wojnie światowej była drugim najbardziej zniszczonym miastem na świecie (niechciana palma w tej dziedzinie należała do Warszawy).
My robiliśmy dziennie dziesiątki kilometrów zwiedzając i przyglądając się mieszkańcom. Bieda z nędzą w tym mieście żyje w parze z bogactwem. Dom otoczony murem wyższym od człowieka pilnowanym przez policję, a obok lepianka z gliny i dachu z bambusa. Ogromne centra handlowo-turystyczne, jedne z większych w Azji. A kilka kilometrów dalej dzielnice biedoty ciągnące się kilometrami. My widzieliśmy tą biedę na własne oczy. Kiedy zobaczy się dzieci jedno, dwu miesięczne leżące na skrawku tektury na chodniku, a obok siedzący rodzice w potarganych ubraniach i patrzących błędnym wzrokiem. Kiedy widzi się kilkunastoletnie dzieci żyjące na ulicach z małą miska ryżu i patrzące obojętnym wzrokiem na turystę. Wierzcie mi takie obrazki się zapamiętuje na całe życie. Człowiek ma ochotę tym dzieciom oddać wszystko co ma. Tylko co to da? One rodzą się i umierają w takich warunkach, i do takiego życia są przyzwyczajone. Ja po zobaczeniu tej biedy byłam wstrząśnięta. Moja ręka nie zrobiła żadnego zdjęcia, i na tym zakończyłam wizytę w Manili. Po tych wstrząsach zaszyliśmy się w malej knajpce przy butelce piwa nad Zatoką Manilską i roztrząsaliśmy to co zobaczyliśmy. Teraz z czasem widzę, że takiej biedy jak jest na Filipinach chyba nie ma w innym kraju Azji.
Brak komentarzy. |