Gwatemala - Jezioro Atitlan-San Pedro de la Laguna - relacja z wakacji
Gwatemala-panstwo w Ameryce Srodkowej polozone nad Oceanem Atlantyckim i Spokojnym.Graniczy z Salwadorem,Hondurasem,Meksykiem i Belize.
Panstwo,ktore jest tak malo znane dla nas Polakow,i ktore od nie dawna stalo sie atrakcja dla europejczyka.Dalej jednak glownymi turystami sa mlodzi amerykanie,ktorzy przyjezdzaja do Gwatemali sie pobawic i pouczyc jezyka hiszpanskiego,ktory jest jezykiem narodowym.Mieszkancy to glownie Majowie-rdzenna ludnosc Gwatemali,i jest tez spora liczba potomkow europejczykow-Latynosi.
To taki krotki wstep.
Po Meksyku nadszedl czas na nie znana i tajemnicza Gwatemale.Meksyk opuscilismy w godzinach przed obiadowych.Maly bus podwiozl nas pod granice z Gwatemala i tyle go widzielismy.Granice przeszlismy na piechote z calym dobytkiem na plecach.Nasz przewodnik zajal sie stemplami w paszportach i oplatami.A my tylko czekalismy.
Granica sama wyglada jak male targowisko.Male sklepiki zachecajace do kupienia pierwszych gwatemalskich pamiatek,czinkciarze oferujace swoje uslugi,tamtejsza ludnosc przechodzaca z Meksyku do Gwatemali z zakupami, tiry przejezdzajace i smrodzace powietrze,i ten ruch,zgielk nie majacy konca.Gdyby nie duza tablica z napisem Velcome Gwatemala,to nie wiedzielibysmy,ze przekroczylismy granice dwoch panstw.Nie wiadomo gdzie poczatek,a gdzie koniec.Wazne,ze Meksykanie i Gwatemalczycy wiedza.A my i tak bylismy zdani na naszego przewodnika.
Po stronie gwatemalskiej czekal na nas busik z kierowca,ktory juz bedzie nam towarzyszyl przez dluzszy czas.
Wszystkie plecaki na bagaznik,a my do srodka.Ciut dla nas malo miejsca bylo.Osoby wielkie musialy pocierpiec troszku z podgietymi nogami w czasie jazdy,i zmieniac sie miejscami.Ja ze malutka to nawet niezle mi sie jechalo,tylko siedzenia byly za twarde i po czasie cztery litery mialy dosc podskakiwania na dziurach i dlugiej jazdy.
Drogi w Gwatemali sa makabryczne,dziury,dziury i dziury.Kierowca musi miec dobry refleks i znac te drogi,bo inaczej resory bylyby od razu do wymiany.Jadac po takich drogach nie tylko tylki,ale i cale ciala byly poobijane,no bo busik podskakiwal na wybojach.
Za oknami rozposcierala sie zielen,i zielen,gory,pagorki,a pomiedzy nimi male wsie,pojedyncze domki,raczej chatki sklecone z byle czego.Dach z lisci palmy,sciany z kamienia i gliny,albo z dachowki,lub tektury.Kazdy material jest dobry.Mnostwo bezpanskich psow sie walesajacych i kur spacerujacych.A ludnosci bardzo malo.Obrzeza drog to istne smitnisko plastikowych butelek,papierow itp.Nie maja w zwyczaju wypic wode i poczekac aby na postoju wrzucic pusta butelke do kosza.Pusta butelka laduje przez okno z samochodu do rowu.I tak powstaja naturalne smietniska!
Naszym docelowym punktem bylo miasteczko San Pedro de la Laguna nad Jeziorem Atitlan.Droga sie bardzo dluzyla.Bylismy spoznieni jeszcze z Meksyku,i teraz sie to odbijalo.Poza tym na tamtejszych drogach jedzie sie najwyzej 40-60km/h.wiec te przejazdy trwaja.Skorzystalismy z okazji i poprosili naszego przewodnika o powiedzeniu paru slow na temat kraju i miejsca naszego noclegu.Nie dal sie juz patrzyc przez okno,bo noc bardzo szybko zapada.Po drodze jeszcze zatrzyalismy sie na maly postoj toaletowo-kolacyjny.I nawet nie bede pisac co jedlismy,bo to byla fasola czerwona z kurczakiem zmiksowana-wygladalo to za przeproszeniem jak....Sprobwalam jeden widelec,i od razu mnie odrzucilo.Co smialsi z naszej wycieczki zjedli,bo nic innego nie bylo.Ja wolalam miec pusty zoladek,niz jesc ta cosss.
Do miasteczka dotarlismy noca ok.22H.Toze dojechalismy calo,to brawa dla naszego kierowcy.Za oknami ciemno jak u murzyna,drogi nie oswietlone,a my zjezdzamy serpentynami po dziurach w dol.Co rusz samochod podskakuje,zatrzymuje sie na zakretach,ale wreszcie po paru godzinnym telepaniu docieramy na miejsce.
Hotel w stylu hiszpanskim,patio z ogrodem,i budynek glowny z pokojami.Oczywiscie pokoj wychodzi na patio,czyli malo powietrza i firanki zasloniete,bo inaczej inni beda miec przedstawienie.Ale sam pokoj duzy,dwa lozka malzenskie,lazienka mniejsza z toaleta.Na pierwszy rzut oka czysto,a to sie liczy.
Jak to bywalo w naszym zwyczaju maly aperitif wieczorny dla odkazenia organizmu po tym paskundnym jedzeniu,pogaduszki i wyglupy,i wreszcie wyrko do wyciagniecia nog i udania sie w objecia Morfeusza.
Nastepny dzien juz bylam na nogach o 7H rano.Poszlysmy z kolezanka na maly rekonesans okolicy.
Tylko zrobilysmy krok za brame hotelowa i przed oczami ukazalo sie jezioro w calej swojej krasie.
Jezioro Atitlan odkryl w latach 30tych dla swiata Aldous Huxley(malo znany w Polsce pisarz,autor,,Nowego wspanialego swiata”
Jezioro polozone jest w pd-zach Gwatemali,polozone jest w kraterze o powierzchni 130km,lezy na wysokosci 1563m n.p.m.otoczone jest przez trzy wulkany:San Pedro,Toliman,Atitlan.
Woda z jeziora nawadnia okoliczne uprawy kawy,cebuli,pomidorow,sluzy do lowienia ryb,a ludnosc nawet sie w nim myje i kapie.Jest dla nich woda zycia.
Jezioro jest bogate w faune pochodzenia wulkanicznego.W 1955r obszar wokol Atitlan stal sie parkiem narodowym.Na dnie jeziora lezy zatopione miasto Majow.
Nasze miasteczko San Pedro lezy nad samym jeziorem.Miejscowosc slynie jako najbardziej imprezowa ze wszystkich miejsc nad Lago de Atitlan.W latach 70tych miasteczko bylo ulubionym zakatkiem dla Hipisow.
Nasz hotel miescil sie przy glownej ulicy Avenida,Idac na prawo od hotelu dochodzilo sie do pieknego ogrodu z brama,na ktorej byla mala tabliczka z napisem Szkola jezyka Hiszpanskiego.Szkola w calosci umiejscowiona jest pod ,,chmurka”.Sale wykladowe to malutkie bungalowy schowane w tropikalnym ogrodzie.W takiej scenerii fajnie sie uczyc jezyka,nie myslac o Bozym swiecie.Podobno jest to njlepsza szkola do nauki hiszpanskiego.
Na lewo od hotelu ciagnely sie domki z restauracjami,i idac caly czas prosto dochodzilo sie do nabrzeza,skad mozna bylo wynajac lodz do pobliskich miasteczek indianskich.
Pomimo wczesnej godziny,miasto budzilo sie do zycia.Mieszkancy szli nad jezioro zrobic poranna toalete,wyprac,nabrac wody do wiader.Z kominow domowych zaczal byc zauwazalny dym,a restauracyjki przygotowywaly sie do przyjecia pierwszych klientow.Bezpanskie psy walesaly sie i probowaly obwachiwac nowych turystow,czyli nas.
O godzinie 9H skierowalismy kroki do jedynego banku w miasteczku,zeby wymienic dolary na miejscowe pieniadze Quetzale.Bank byl maly,policjant wpuszczal osobiscie otwierajac drzwi i zamykajac po dwie osoby do srodka.Sama wymiana dlugo trwa,trzeba wypelnic formularz,kazdy banknot jest sprawdzany i przeliczany po dwa razy,podpisy itp.Mozna jajo zniesc czekajac,w dodatku obowiazuje kompletna cisza.
Po uzyskaniu nareszcie ichsiejszej gotowki poszlismy na sniadanie do restauracji,ktora rownoczesnie byla sklepem z kawa.Wlasciciel restauracji mial swoja prywatna plantacje kawy,i zaproponowal nam zwiedzanie jej popoludniu.Przyjelismy z wielka checia zaproszenie.Plantacja kawy to wielka gratka.
A sniadanie to co zawsze:burito,nalesnik z jarzynami-to ja wzielam.Jedzenie nie dobre,ale kawa pyszna i aromatyczna..Mozna bylo pomarzyc o swierzej buleczce z dzemikiem.Ach!
Po napelnieniu zoladkow zeszlismy na nabrzeze wzias lodke,zeby poplynac zwiedzic dwa okoliczne miasteczka:Santiago i San Antonio,w ktorych glownymi mieszkancami sa Majowie.Mielismy pochodzic i podpatrzec ich codzienne zycie.
Plynac po jeziorze spotykalismy rybakow z okolicznych wiosek,ktorzy wyplyneli na polow ,w malutkich lodeczkach.Tafla jeziora lsnila i blyszczala w porannym sloncu.Trzy wulkany porosniete tropikalna roslinnoscia nadawaly temu miejscu wznioslosci i tajemnicy.Gdzies na wzgorzach wulkanu mignela chatka,z ktorej unosil sie dym,nad brzegirem jeziora domy staly na palach,w kolorze niebieskim i bialym.
W tej soczystej zieleni odroznialy sie od krajobrazu.
Ja jak na zlosc cos zaczelam sie zle czuc.Moj zoladek zaczal mnie niepokoic,ale jeszcze bylo spokojnie.Po przybyciu do pierwszego miasteczka jeszcze jakos pospacerowalam chwile,zrobilismy zakupy obrazow malowanych recznie,a przedstawiajacych Majow w ich zyciu codziennym,lub na tle przyrody.Zobaczycie na zdjeciach sa malowane w przepieknych kolorach.Poprostu oko nie moze sie napatrzyc na te barwy.
I na zakupach zakonczylam dzien.Moment pozniej trzeba bylo szukac biegiem toalety.Tak czasami bywa na takich wyjazdach.W drugim miasteczku wyszlam tylko z lodki,weszlam do sklepu z pamiatkami i znowu dolegliwosci!!!.Dzien spedzilam blisko miejsca gdzie krol nawet chodzi piechota...
Teraz sie z tego podsmiechuje,ale wtedy i tam nie bylo mi do smiechu.Bylam przerazona jak doplyne 45min lodka,na ktorej nie bylo toalety.Dojechalam,ale o plantacji kawy juz nie bylo mowy.Lozko,leki i goraca herbata.
Tutaj tez wszyscy zdalismy sobie sprawe,ze trzeba nosic z soba mala apteczke podreczna wrazie takich naglych sytuacji.Jak sie to mowi,,Polak madry po szkodzie”
Podobno nic nie stracilam z wizyty w plantacji kawy,bo nie byla ciekawa.
Ja dzien spedzilam na odpoczynku i na naszprycowaniu sie lekami,bo juz nastepnego dnia mielismy wyruszyc dalej.I po drodze nie mozna sie czesto zatrzymywac.Leki pomogly i jakow wymizerowana i na diecie znioslam droge dobrze,i bez zadnych niespodzianek.
Dlugo bede pamietac pierwszy dzien w Gwatemali!
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Porady i ważne informacje
*do Gwatemali nie musimy miec wiz
*najlepiej przywiez z soba $ i wymienic na miejscu na Quetzat w banku.Chodliwe sa male nominaly 5,10,20$
*piwo lokalne 0,5l-ok 10$
*obiad ok 20-30$.Ceny 2015rok
*w tych miejscowosciach mozna kupic jako pamiatki obrazy malowanie recznie,hamaki i bizuterie po cenach przystepnych
Komentarze:
Jack 2016-07-25 | Ciekawa podróż. |