Torres del Paine. Właściwie do opisu tego szczególnego zakątka globu jakiekolwiek słowa wydają się nieadekwatne, żeby nie powiedzieć - zbędne. Zdjęcia powinny wystarczyć...
Jednak, biorąc pod uwagę, że czasem „pismo obrazkowe” nie dopowie wszystkiego, dodam nieco tekstu pisanego.
Ten park narodowy, włączony na listę rezerwatów biosfery UNESCO, jest bez wątpienia jedną z czołowych atrakcji Chile. Stanowił od lat treść moich marzeń. I wydawało mi się kiedyś, że na pewno pozostanie tylko w sferze marzeń, a jednak, po raz kolejny już przekonałam się, że - jak się czegoś bardzo chce - to nawet marzenia się spełniają! A to - spełniło się w wariancie „z najwyższej półki” - za sprawą wyjątkowo sprzyjającej pogody :).
W rozmowie z miejscowym przewodnikiem dowiedziałam się, że takich dni (ciepłych, słonecznych i bezwietrznych!) w tym regionie bywa maksymalnie 10 w ciągu całego roku. A więc natura w sposób szczególny zadbała o nas :).
Wyjazd do Parku Narodowego Torres del Paine - z naszej bazy wypadowej w oddalonym o ok. 100 km Puerto Natales - mieliśmy rozłożony na 2 dni (bajeczne dni!), żeby dotrzeć do różnych jego rejonów.
Park bogaty jest w majestatyczne lodowce, ciekawe formacje skalne, jeziora mieniące się różnymi odcieniami błękitu i turkusu, wodospady, a także rozległe lasy, częściowo spalone (w wyniku błyskawicznie rozprzestrzeniających się pożarów, wywołanych przez niefrasobliwych turystów). Ostatni taki pożar miał miejsce 2 lata temu, lecz jego skutki nadal są widoczne.
Torres del Paine jest też ostoją wielu gatunków zwierząt min.: flamingów, dzikich kaczek, łabędzi, lisów, guanako, nandu, kondorów. Mieliśmy sposobność obserwowania, jak żyją w swoim naturalnym środowisku.
Na trasie naszej wycieczki znalazły się m.in.:
Brak komentarzy. |