Santiago de Chile było ostatnim punktem naszej tegorocznej podróży po Chile. Przelot z Punta Arenas liniami krajowymi Sky Airline, z międzylądowaniem w Puerto Montt trwał 4 godziny, przebiegał bez najmniejszych zakłóceń, a nawet spotkało nas tu miłe zaskoczenie. W przeciwieństwie do wewnętrznych linii argentyńskich, gdzie nawet na dłuższym przelocie (z Buenos Aires do Ushuai) karmili nas wyłącznie wafelkami, snackami czy in. batonikami, tu - gdy tylko samolot osiągnął wysokość, zaraz otrzymaliśmy normalny, lotniczy posiłek. A żeby było śmieszniej, po międzylądowaniu w P.Montt, powtórka z rozrywki - kolejny posiłek. I to w normalnej, ekonomicznej klasie. Jak widać, różnie to bywa z karmieniem pasażerów na pokładzie. Niektóre linie ograniczają i maksymalnie na tym oszczędzają, inne - dbają o komfort podróżnych.
W stolicy Chile zatrzymaliśmy się w hotelu Majestic, który zlokalizowany jest praktycznie w centrum. Na zwiedzanie zabytkowej części miasta mogliśmy iść pieszo.
Pierwszym ciekawym obiektem, jaki napotkaliśmy idąc do głównego placu, był ładnie położony wśród zadrzewionego ogrodu budynek Kongresu. Sercem Santiago jest jego centralny plac, o nazwie typowej dla większości (nie tylko większych) miast Ameryki Południowej - Plaza de Armas. Środkową część placu zajmuje zielony skwer, z różnymi gatunkami drzew, klombami kwiatowymi, fontannami i kilkoma pomnikami, a także z licznymi ławkami dla chętnych na chwilę relaksu w przyjemnie zacienionym miejscu. Jeden z pomników jest raczej typowy - przedstawia założyciela miasta, Pedro de Valdivię - na koniu, a drugi, w przeciwległym rogu placu - stanowi bardziej oryginalną bryłę-rzeźbę współczesną, poświęconą pamięci rdzennej ludności tych ziem. Plac z wszystkich stron otaczają reprezentacyjne budowle kolonialne - pałace, muzea i ratusz. Zachodnią stronę placu zajmuje katedra i Muzeum Sztuki Sakralnej.
W bliskiej, spacerowej, odległości od Plaza de Armas widzieliśmy kolejne ciekawe miejsca: mennicę chilijską, starą galerię handlową (obecnie w trakcie prac rewitalizacyjnych), budynek giełdy (formą przypominający nieco nowojorski wieżowiec nazywany „żelazkiem”, czy „porcją tortu”), dalej kościół św. Franciszka z Asyżu - najstarszy w mieście, budynki uniwersytetu, którego główny gmach, o żółtawej, piaskowej elewacji pochodzi z połowy XIX wieku, aż doszliśmy do pałacu prezydenckiego - La Moneda.
Ta biała budowla, z przełomu XVIII/XIX w. ładnie prezentuje się w promieniach słońca i w stosownym, przestronnym otoczeniu. Z jednej strony tę przestrzeń stanowi plac Wolności, a z drugiej - plac Konstytucji. Na placu Wolności zwraca uwagę ogromny, przewyższający dachy tutejszej zabudowy, maszt, z odpowiednio gigantycznych rozmiarów flagą państwową, którą zastaliśmy w pozycji opuszczonej do połowy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co jest powodem, ale szybko wyjaśniło się, że właśnie zmarł przywódca zaprzyjaźnionej Wenezueli - Hugo Chawez...
Natomiast plac Konstytucji - jest zagospodarowany parkiem, w którym można zobaczyć pomniki trzech byłych prezydentów: Jorge Alessandriego, Eduarda Freia i Salvadora Allende.
Spacerując po Santiago łatwo można przekonać się, że znaczący odsetek istot zamieszkujących to miasto stanowią... psy. Są to bezdomne psy, jednak jakoś bezkonfliktowo współżyją z 2-nożnymi obywatelami miasta. Maszerują sobie po chodnikach między ludźmi, nikogo nie atakując, nie hałasują, czasem gdzieś się usadowią lub rozłożą, by odpocząć ... po prostu są u siebie, mieszkają tutaj. Oficjalne źródła podają, że jest ich 70 tysięcy!
Na dalszą część zwiedzania Santiago udaliśmy się autokarem. Sam przejazd przez miasto też robi wrażenie. Miasto jest duże, ulice (te, którymi się jeździ, poza ścisłym centrum) szerokie, ruch jest nasilony, ale w miarę płynny.
Dojechaliśmy najpierw do domu-muzeum Pabla Nerudy a następnie - na wzgórze św. Krzysztofa (Cerro San Cristobal), gdzie znajduje się sanktuarium Niepokalanego Poczęcia NMP, z białą 14-metrową figurą Maryi na szczycie. W czasie pielgrzymki papieskiej w 1987r. Jan Paweł II pobłogosławił z tego miejsca miasto.
Wysokość wzgórza jest na tyle znacząca, że pozwala zobaczyć, jak rozległy jest obszar zabudowy tej ponad 5-milionowej aglomeracji. Niestety widzialność nie jest najlepsza, z racji położenia w kotlinie pomiędzy wzgórzami z jednej strony, a z drugiej u stóp wysokiego pasma gór. Mimo inwersji (gęstej warstwy nieczystości mechanicznych w powietrzu) obecnej nieustannie nad stolicą Chile i tak było sporo widać. Nawet udało nam się wypatrzyć ośnieżone wierzchołki 6-tysięczników andyjskich górujących ponad miastem od strony wschodniej. Podziwianie panoramy miasta i okolicy ze szczytu wzgórza stanowiło końcowy akcent naszego zwiedzania Santiago de Chile.
Brak komentarzy. |