Nasza wyprawa na Filipiny. Po paru wyprawach do Tajlandii i okolicznych krajów potrzebowaliśmy czegoś nowego padło na Filipiny kraj jeszcze nie jest tak mocno dotknięty masową turystyką, więc było tak rajsko, że aż się tego nie spodziewaliśmy.
Wyprawę na Filipiny zaczęliśmy od Kataru potem Hong Kong i z stamtąd do Cebu na Filipinach. Nasz wyjazd wypadał dość niedługo po tajfunie Haiyan, który nawiedził wyspy, więc trochę okroiliśmy plan podróży do miejsc które są stosunkowo łatwo dostępne jeśli chodzi o transport. Manilę postanowiliśmy odpuścić z czytania różnych relacji i opowieści samych Filipińczyków, których miałem okazję w życiu trochę poznać, nie byłem ciekaw tego miejsca.
Cebu było dla nas takim punktem zaopatrzeniowym i między-przystankiem w zwiedzaniu wysp. Pierwsze wrażenie po wylądowaniu, hmm... takie sobie lotnisko obskurne, nie bardzo jest gdzie zjeść, kantor wymiany walut przypomina stragan w Polsce za komuny:), nie ma wykazanych kursów trzeba się dopytywać to Pani odpowie :). Trochę inaczej do tej pory widziałem Azję, no ale nic spodziewałem się tego. Łapiemy taksówkę i kurs do hotelu Radisson - po dwu dniowej podróży należał nam się odpoczynek. Po drodze obserwujemy trochę miasto - spory nieład wszystko jakoś takie inne niż przywykłem, ale dosyć ciekawie. Dotarliśmy do hotelu - tutaj wróciła do nas cywilizacja. Przy wejściu ochroniarze z bronią, bramki do metalu, na ulicy na skrzyżowaniu policjanci z shotgunami :). Hotel piękny, bardzo komfortowy, położony blisko centrum handlowego. Chwila na sen, relaks przy basenach, lekkie zaopatrzenie w centrum i powrót spać - z racji na wszechobecność uzbrojonych policjantów i ochroniarzy, wieczorową porą rezygnujemy ze zwiedzania okolicy poza strefą chronioną w której przebywaliśmy. Rano powrót na lotnisko i wylot do Coron - jednego z celów naszej podróży.
Przylatujemy na lotnisko przy którym to w Cebu to były luksusy - coś na kształt dworca autobusowego w jakiejś gminie w Polsce, wszystko odbywa się ręcznie, żadnej „zbędnej” :) elektroniki, ale dosyć miło i z uśmiechem. Czuć już wakacyjny nastrój, pogoda dopisuje, naokoło pełno soczystej zieleni. Hotelowy bus już czeka więc jedziemy do miasteczka, po drodze wszędzie widać powalone dziesiątkami drzewa, ślady po tajfunie. W miasteczku Coron Town już efektów tajfunu specjalnie nie widać. Hotel położony jest na wzgórzu, ma ładny widok na zatokę i pobliskie bardzo skromne chatki rybackie.
Samo Coron Town nie jest celem podróży, to tylko baza do zwiedzania okolicznych wysp. Wynajmuje się łodzie w porcie i pływa cały dzień. Miasteczko jest dość skromne mało-cywilizowane, ale wydaje się bardzo bezpieczne i przyjazne. Ludzie w ogóle nie nachalni, uśmiechają się ale nie zaczepiają turystów, prawie nie widać z rzadka się ich mija. Po rozpakowaniu idziemy do portu aby jeszcze zdążyć na popołudniowy rejs po wysepkach za równowartość około 70 pln mamy prywatną łódź na kilka godzin z dwuosobową załogą. No i już po tych kilku godzinach wiem, że Filipiny to był słuszny wybór. Najpierw krystaliczne jezioro pośród strzelistych klifów potem snorkowanie na rafie niesamowite podwodne ogrody - w Tajlandii na trzech pobytach czegoś takiego nie widziałem. Na koniec odpoczynek na kameralnej plaży pośród klifów, na której aż do zachodu słońca byliśmy tylko my i załoga.
Pierwszy dzień i nie mogę wyjść z szoku że tutaj jest to takie proste, takie tanie i takie dostępne. Na drugi dzień umawiamy się z chłopakami wcześnie rano. Zaczynamy od zakupów na targu, gdzie kupujemy owoce morza i ogólnie cały prowiant, załoga w cenie łodzi zajmuje się też przygotowywaniem posiłków na grillu. Prywatna łódź na cały dzień z załogą kosztuje około 200 pln, posiłki przez nich robione są gratis. Ta wycieczka rozkochała mnie w Filipinach już całkowicie. Bielutkie plaże z palmami, prawie zero turystów, rafa dostępna z brzegu. Panowie rozkładają stolik na plaży i serwują grillowane specjały - to wszystko w cenie zwykłej grupowej wycieczki w Tajlandii, ale że by nie było - Tajlandię nadal uwielbiam :). Podsumowując Coron - byliśmy tu dwa dni, każdego dnia wypływaliśmy łodzią na jedną z wycieczek, jest ich tu chyba z pięć - ceny są ujednolicone idzie się do portu i wybiera tylko kapitana. Żałowałem, że nie byliśmy tu dłużej ale tak pasowały promocyjne loty.
Następnego dnia powrót do Cebu znowu Radisson - rewelacyjny hotel piękny ogród obfite śniadania, jest akurat festival sinulog, więc wszędzie naokoło jakieś eventy. Moja Piękna akurat się rozchorowała, więc znowu na miasto nie wychodzimy - zostają nam imprezy w hotelu i w pobliskim centrum, ale dzieje się całkiem sporo. Wieczorem na zwieńczenie festiwalu pokaz sztucznych ogni trwający prawie godzinę.
Na drugi dzień rano taksówka do portu i rejs na Bohol a dokładnie do portu Tagbilaran. Port w Cebu mimo że okolica nie specjalna, bardzo czysty zadbany i dobrze zorganizowany. W zasadzie wszystko odbywa się jak na lotnisku check-in, itp. trzeba wnieść trzy różne opłaty ale są bardzo pomocni i kierują do odpowiednich okienek. Rejs trwa około dwóch godzin i jesteśmy na miejscu. Zapomniałem w hotelu zmienić godzinę przyjazdu i nikt na nas nie czeka, za to w porcie po środku niczego obskakuje nas zgraja niesamowicie nachalnych taksówkarzy. Próbuje dzwonić do hotelu, ale panowie są tak bezczelni, że nie udaje mi się w spokoju porozmawiać. Zdenerwowany oganiam się od nich ale nie odpuszczają. Interweniuje policjant i mamy chwilę oddechu, więc idziemy z walizkami prosto przed siebie, ale nic nie ma okolica bardzo nieciekawa, powoli dla odmiany zaczynają nam towarzyszyć panowie na tricyklach i zabawa od początku:). Ale ci się w końcu się nudzą. Znajdujemy jakąś kawiarenkę całkiem przyjemną jak na tą okolicę. Tutaj obsługa jest bardzo miła - mówię nazwę hotelu dzwonią i załatwiają wszystko, po 30 min bus hotelowy jest po nas. Kierowca elegancko ubrany, samochód pachnący, w środku napoje. Odetchnęliśmy z ulgą.
Kierowca po drodze opowiada po angielsku o okolicy, zatrzymuje się przy zabytkowym kościele na zrobienie fotek, jesteśmy pod wrażeniem i po około 45 min wjeżdżamy na teren ośrodka. Rozkopana ulica, wszędzie nieład a kierowca mówi welcome to our resort :). Nie wiem czy śmiać się czy płakać, ale jedziemy jeszcze kilka minut no i sytuacja zmienia się o 180 stopni. Istny raj, jesteśmy w South Palm Resort. Nowy Hotel na wyspie Panglao, około 15 km od głównej plaży Alona Beach ma najdłuższy fragment białej prywatnej plaży na wyspie. Wszystko w ośrodku jest dopieszczone, lobby w hawajskim stylu, nastrojowa muzyka, obsługa uśmiechnięta. W ośrodku nie ma praktycznie gości, chyba z tego powodu dostajemy upgrade z pokoju deluxe do willi dla nowożeńców. Na samym brzegu plaży mamy dwupokojową całkowicie nową willę z ogromną łazienką, z sypialni wychodzi się bezpośrednio na plażę - coś niesamowitego. Cały dzień na ośrodku nie ma prawie nikogo, wszystko pięknie urządzone - dwa baseny, mała siłownia, obsługa codziennie sprząta i grabi plażę:), wyciąga jeżowce z wody która jest tu krystalicznie czysta. Piękna nadal chora więc przynajmniej leżąc w łóżku może oglądać przez cały dzień morze i palmy. W cenie pokoju prócz śniadania dano nam kolację, więc myślałem że będzie symboliczna ale nic z tych rzeczy. Kolację przynoszą nam do pokoju dwaj panowie, każdy z tacą wielkości deski surfingowej okazuje się że kolacja składa się z czterech dań i to dość wykwintnych:). Na drugi dzień choroba puszcza więc i Piękna korzysta trochę z ośrodka i wody. Przez cały dzień plażą, która należy tylko do nas, przewinęło się może kilka osób. Zabawiliśmy tu dwa dni i dalej teraz tylko 15 km busem hotelowym na Alona beach.
Tutaj mamy kolejny hotel Amorita resort. Checkuje się no i w recepcji pada magiczne słowo upgrade :) - zamiast pokoju deluxe dostajemy ocean villa z własnym jacuzzi i ogrodem. Pięknej nic nie powiedziałem, więc jak nas oprowadzali po terenie willi to myślała że to jedna z atrakcji hotelowych :). Dopiero jak wprowadzili nas do sypialni to zaskoczyła, nie wiem skąd to szczęście, zakładam że po Tajfunie mieli mało turystów więc chcieli zapunktować u klientów. Hotel ma już swoje latka ale willa imponująca. Teren hotelu z pięknymi ogrodami, basen główny z najpiękniejszym widokiem na Alona beach. Z powodu tego widoku wybrałem ten hotel. Jeszcze krótka wzmianka na temat hoteli na filipinach - wszystkie opisywane hotele są 5 gwiazdkowe. Filipiny to nie Tajlandia i jest stosunkowo mało hoteli w umiarkowanych cenach i wysokim standardzie. Standard tańszych hoteli potrafi być naprawdę niespecjalny, a dobrych hoteli poza Boracay nie ma wcale tak wiele, a jak już są - kosztują dużo drożej niż w innych częściach Azji Płd-Wsch. Dlatego aby nie psuć sobie wakacji w tej kwestii postanowiłem zbytnio nie oszczędzać - wiele innych rzeczy potrafi być bardzo tanich, w Cebu można się najeść w centrum handlowym do syta za 5-7 zł i to bardzo smacznie:).
Na Alona beach woda jest również krystaliczna, z brzegu można wpław dopłynąć na ciekawy snokerling, przydadzą się tylko płetwy. Jak popłynie się dalej na skraj rafy okazuje się ku mojemu zdziwieniu że nie jest martwa:), choć nie są to taki ogrody jakie widziałem na Coron ale głównym miejscem do snorkelingu tutaj jest wyspa Balicasang na którą wybieramy się następnego dnia. Znowu bierzemy prywatną łódź na kilka godzin - koszt jakieś 60-70 zł.
Balicasang to istne akwarium nie wiadomo gdzie patrzeć - czegoś takiego jeszcze nie widziałem, ale nigdy nie byłem w Egipcie. Dotąd snorkeling tylko w Tajlandii miałem ale tutaj i na Coron i to wszystko jest bez porównania - bogatsze. W drodze powrotnej zahaczmy o Virgin Island taka biała łacha piachu po środku morza całkiem efektowna ale ciężko tu za długo wytrzymać tak grzeje.
Wieczorami na Alona beach wzdłuż całej plaży otwierają się ładnie oświetlone knajpki coś jak na Koh Lipe tylko więcej tego i bardziej klimatycznie. Na Alona jesteśmy łącznie 4 dni w międzyczasie zaliczamy jeszcze wycieczkę na tzw. czekoladowe wzgórza i sanktuarium tasierów - takie urocze małpki, warto pojechać dla odmiany od plażowych klimatów. Można też jeszcze wziąć rejs po rzece ale z tego zrezygnowaliśmy no i dla miłośników mocnych wrażeń jest park z atrakcjami typu lot nad przepaścią, ale też się nie skusiliśmy - wrażeń mam dużo w Polsce;) więc tu bardziej wypoczywam.
No i tu pobyt czas zakończyć znowu rejs na Cebu zaopatrzenie wymiana walut i lot na Boracay. Czekając na lot wybraliśmy się do centrum handlowego. Centra handlowe w Cebu są ładnie utrzymane, jest tam bezpiecznie i jest masa różnej maści jedzenia w bardzo przystępnych cenach, dlatego wolimy czekać tu niż na lotnisku, które jest dość małe i nieciekawe. Przy okazji dodam, że taksówki licencjonowane w Cebu są dość tanie więc łatwo się poruszać po mieście.
Lot na Boracay liniami Pal Express, to niecała godzina. Lądujemy w Caticlan. Lotnisko małe ale nowe i bardzo przyjemne, od razu czuć że jest się na wakacjach. Po wyjściu sporo oferujących transport na wyspę, rezygnuję - idziemy spacerkiem około 10 minut z lotniska do portu. Miejscowi podpowiadają nam drogę. W porcie znowu trzy różne opłaty ale wszystko sprawnie kierują do okienek, potem 15 min przeprawa małym promem na boracay - koszt jakiś śmieszny, ale bezpośrednio z lotniska u oferujących usługę w tzw. pakiecie taki śmieszny nie jest :) więc lepiej samemu sobie z tym poradzić. W porcie obskoczą nas taksiarze i panowie z tricykli. Tutaj specjalnie nie ma co kombinować tylko wsiąść za 100 -200 peso do któregoś i jechać. Po ciężkich bojach można zejść i do 50 -70 peso słyszałem. My płacimy 100 czyli ok 7 zł, 5 min i jesteśmy w hotelu Boracay Regency.
Tutaj już czuć że Boracay różni się od wcześniejszych wysp. Infrastruktura turystyczna idzie pełna parą, wszędzie pełno ludzi, hotel bardzo fajny - z pięknym basenami, a pokój rewelacyjny. Pierwsze wyjście na plażę i lekkie rozczarowanie - woda jakaś tak zwykła, nie tak krystaliczna jak na Coron czy Panglao, choć oczywiście bardzo czysta. Wszystkie najefektowniejsze zdjęcia są z Boracay bo plaża jest bardzo fotogeniczna i tu mieliśmy najlepszą pogodę i najwięcej czasu wolnego do pstrykania, więc mogłem czekać na najlepsze światło, ale na Panglao czy Coron woda była turkusowa nawet przy zachmurzonym niebie, tutaj wygląda efektownie dopiero w pełnym słońcu. No ale efekt ten na zdjęciach wychodzi świetnie. Ogólnie plaża jest imponująca - 7 km sam piasek i palmy ale imponująca jest też liczba koreańskich i chińskich turystów tu przyjeżdżająca:). Boracay dzieli się na 3 części: station 1 station 2 i station 3 my jesteśmy przy 2. Jest tu najwięcej sklepów barów i ludzi ale plaża jest też całkiem ok. W dzień w zasadzie pusta bo nasi skośni przyjaciele nie lubią słońca, dopiero wieczorem robi się tu istny sopocki monciak:).
Station 1 - najbielszy piasek i spokojniejsza część plaży, Station 3 - tu jest przycumowana większość łodzi ale też spokojnie, Chińczycy i Koreańczycy w zasadzie nie opuszczają stadion 2, więc wystarczy wyjść na spacer na 1 lub 3 i mamy spokój a sam koniec 1 i sam koniec 3 możemy być w zasadzie całkiem sami i w tych miejscach jest też możliwy snorkeling prosto z brzegu. Całkiem ciekawy woda też jest tu najczystsza i przejrzysta, warto się wybrać na plażę za zaułkiem skalnym przy samym końcu Station 1 - tzw. Diniwid beach - jest tam zacisznie i spokojnie woda jest czysta i można zjeść obiad na klifie z fenomenalnym widokiem na wyspę. Po drugiej stronie wyspy jest plaża dla kite surferów, morze jest tu wzburzone plaża nieciekawa ale fajnie popatrzeć na setki latawców w powietrzu. Wieczorem wszystko się koncentruje koło tzw. dmall - są tu restauracje, sklepy, bary, dyskoteki - tłoczno ale dość ciekawie. Można się też urwać gdzieś dalej od zgiełku, do jakiejś klimatycznej knajpki. To jest właśnie fajne w Boracay, że dużo tu się dzieje - jest sporo zgiełku ale nie jesteśmy na to skazani bo wystarczy kilkanaście minut spaceru i już mamy spokój i ciszę.
Któregoś dnia wzięliśmy rejs na około wyspy takim małym katamaranem. Radzę najpierw się zapytać o stan morza zanim ktoś zdecyduję się na tą atrakcję. Po jednej stronie wyspy morze gładkie i jest przyjemnie, po drugiej istny sztorm - kilkumetrowe fale i tak przez godzinę - myślałem, że tego nie przetrwamy. Otuchy dodawało mi tylko to, że kapitan palił papierosa, więc stwierdziłem, że dla niego chyba jest w normie. Po sztormie dopływamy na Puka Beach - jak miło być na stałym lądzie:). Plaża piękna, praktycznie bezludna, warto tu przypłynąć tylko morze jest tu wzburzone ale to też ma swój urok. Mieliśmy jeszcze płynąć na tzw. Ariels Point ale po wcześniejszych atrakcjach wolimy pozostać na stałym lądzie do końca pobytu. Największe poruszenie na plaży codziennie jest o zachodzie słońca wtedy plaża Station 2 wygląda jak trybuny na stadionie:), ale krańce plaż 1 i 3 są puste a zachody słońca były najbardziej spektakularne jakie widzieliśmy w życiu. Jak się trafi na pogodę to warto tu być dla tych zachodów.
Boracay to ostatni punkt naszej filipińskiej podróży. Powrót przez lotnisko Kalibo tym razem do Manili i wylot do Macau. Wrażenia z Filipin jak najbardziej pozytywne, niesamowite plaże, świetny snorkeling, ciekawa przyroda, mili ludzie, dobre jedzenie. Smakami nie tak egzotyczne dla nas jak inne kuchnie Azji miałem, wrażenie że część smaków była całkiem swojska. Do minusów zaliczyć trzeba przede wszystkim infrastrukturę - transport nie jest tak prosty jakby się chciało i często panuje mały bałagan i zamieszanie. Spóźnienia też nie są niczym rzadkim ale my z polski już chyba do tego przywykliśmy:).
A tu relacja filmowa jak ktoś chce zobaczyć: http://www.youtube.com/watch?v=aNtEzlVUyC4
subaraszi | zazdroszczę:) My w styczniu mieliśmy wymarzoną pogodę |
Soniza89 | Super opis i zdjecia , ja planuje Filipiny na styczen juz mam plan wyprawy opracowany teraz tylko szukam tanich biletow :). |
subaraszi | pare fotek jeszcze dorzuciłem pozdrawiam |
subaraszi | nigdzie indziej ich nie umieszczałem trochę tylko na fb tu jest najwięcej może jeszcze coś wygrzebie to dorzucę na dole relacji jest link do filmiku na youtube |
bepi | Ps. czy można gdzieś na picasie czy w google zobaczyć więcej zdjęć z tej pięknej podróży? |
bepi | Piękne zdjęcia, podobną trasę planuje w przyszłości, tylko zawsze jakiś inny kierunek staje na przeszkodzie..mam nadzieję że w przyszłym roku zrealizuję plany z wymarzonym Boracay i Panglao, widzę że i hotele te same miałam upatrzone na Panglao i Boracay, PIĘKNA WYPRAWA |
Kasia6555 | super relacja....i nie wspomne o zdjeciach |
subaraszi | Sam przed wyjazdem na Filipiny szukałem polskojęzycznych relacji i nie było zbyt wiele więc stwierdziłem że warto dodać |
Fresh | Krzysiek, bardzo fajna relacja, dzięki! Można by powiedzieć, że przetarłeś szlaki Travelmaniaków na Filipinach. |
glasvegas | Super relacja, czekam na wiecej. |