Fantazja turystów jest nieograniczona. Ale dzięki temu, można czasem przeżyć niezapomniane przygody, które ostatecznie wspomina się z uśmiechem na twarzy. Jedna z nich przydarzyła mi się na Syberii.
Kiedyś byłam z grupą na Syberii. Trzy tygodnie wspólnego odkrywania i poznawania Rosji. Jedną z atrakcji, a na pewno ciekawostek jest tam rosyjska bania. To taki lokalny odpowiednik naszej sauny. Zbudowana z bali, dzieli się na kilka części. Najczęściej są trzy: tam, gdzie można się rozebrać, następnie część, gdzie można się umyć, ochlapać zimna wodą i dołożyć drwa do pieca i zasadnicza część, sauna. Zawsze przechodzimy z grupą instruktarz; jak korzystać z bani, jak się dokłada do pieca, kto nie powinien z niej korzystać itp. Najważniejsza informacja mówi o tym, że należy zachować bezwzględną ostrożność przy polewaniu kamieni zimną wodą, aby uwalniająca się para na nie poparzyła. To samo dotyczy miejsca, gdzie woda od pieca jest rozgrzana do kilkudziesięciu stopni. Wszystko zawsze przebiega spokojnie, a turystom wizyta w bani się bardzo podoba.
Ale co byśmy zrobili bez naszych Rodzynków, które dostarczają nam czasem tyle adrenaliny! I taki też Rodzynek postanowił odwiedzić banię podczas ostatniego wyjazdu. Zdecydował, że wybierze się tam w celu opłukania sobie stopy. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie... zrobił tego właśnie pod kranem, z którego leci wrzątek. Miałam więc pobudkę w środku nocy, żeby opatrzyć stopę. Od razu pojawiły się na niej pęcherze i silny rumieniec. Niestety na prysznic z zimną wodą było już za późno, ponieważ Rodzynek nie zrobił tego od razu. Zrobiliśmy okład, pozostawało tylko zagryźć mocno zęby i przetrzymać ból do końca wyjazdu. Na szczęście do powrotu zostało już tylko kilka dni, w tym trzydniowa podróż Koleją Transsyberyjską. Był to więc doskonały czas, aby sobie tam poleżeć i dać stopie odpocząć oraz zagoić się. Szkoda tylko, że Rodzynek nie wiedział, co to znaczy pozostać przez chwilę w jednym miejscu. Tym bardziej, że obok jest przecież impreza!
Co tam stopa, na zdrowie!
W drodze powrotnej mieliśmy jeszcze spędzić noc w jednej syberyjskiej wiosce. Jedyna goła, do tego purpurowa stopa w sandale pokryta grubą warstwą maści zwracała uwagę wszystkich napotkanych miejscowych. Najzabawniejsza była ich reakcja na wiadomość, co się stało. Łatwo było odczytać ich myśli po minie, wyrazie oczu i niewielkim uśmiechu. W miejscowości, każda z gospodyń przynosiła poszkodowanemu jakiś domowy specyfik, żeby nacierać stopę, czy robić jej okłady. Postawiliśmy na olejek z rokitnika. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że nasz turysta chciał odwiedzić wszystkich towarzyszy, zakwaterowanych w różnych gospodarstwach i wypić z nimi zdrowie gospodarzy! Nie sprzyjało to niestety gojeniu się stopy. Wręcz przeciwnie, zmieniała ona kolor na coraz bardziej intensywny... Ale przecież w pociągu, w ciągu tych trzech dni będzie jeszcze czas na gojenie.
Nadszedł w końcu czas „zakwaterowania” w przedziałach Kolei Transsyberyjskiej. Wszyscy byliśmy obok siebie. Nie trzeba było daleko chodzić w celach towarzyskich. Niestety, tzw. restoran był dość daleko, bo aż 4 wagony za naszym. Ale co to znaczy 4 wagony dla naszego Rodzynka, jeśli to właśnie tam, w restauracyjnym odbywały się największe imprezy? I tak, zamiast leżeć w miejscu, wędrował on w te i na zad, przemęczając biedną stopę. Kiedy zmieniła ona swój kolor na mocno siny, przestraszyłam się. Potrzebna mi była konsultacja medyczna, jak dalej z nią postępować i jakiego typu maści, czy okłady będą wskazane. Jak na złość, w pociągu nie było żadnego lekarza. Nie pozostawało nic innego, tylko wezwać specjalne med-służby na kolejnej stacji. Był to Kirow, a dojechać tam mieliśmy po czterech godzinach. Po lekarza zadzwonił nasz prowadnik - osoba opiekująca się danym wagonem w rosyjskich pociągach.
Nasza umowa z Rodzynkiem była taka, że do Kirowa ma zakaz spożywania alkoholu, a przed dojazdem do stacji wróci do przedziału na leżankę i będzie udawał umierającego, kiedy przyjdzie lekarz. Turysta potraktował słowa bardzo poważnie i tak właśnie uczynił. Do wagonu wkroczyły med.-służby. Były to dwie pielęgniarki w białych fartuchach z całym kufrem potrzebnych przyrządów. Kufer był metalowy i wyglądał, jak z filmów radzieckich. Tak samo z resztą, jak jego zawartość. Zanim obejrzały stopę, zaczęły wyciągać strzykawki, igły i inne specyfiki. Przerażenie w oczach Rodzynka rosło wraz z każdym kolejnym wyjętym z kufra cudem. Wyglądał naprawdę poważnie przytrzymując się poręczy obiema rękami i odsuwając stopniowo, kiedy jedna z pielęgniarek tylko zaczęła pochylać się nad stopą jeszcze jej nie dotykając. Tutaj należy nadmienić, że Rodzynek był dwumetrowym potężnym mężczyzną, który sprawiał wrażenie niczym niewzruszonego twardziela. Druga pielęgniarka musiała spisać dane. Pytając o kolejne; imię, nazwisko, kraj...,pacjent nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Strach odebrał mu mowę. Cała ta sytuacja wyglądała naprawdę komicznie, tym bardziej, kiedy przypomnimy sobie poprzednie zachowania „twardziela”, który zdawał się nie słyszeć żadnych dobrych rad. Skończyło się na jednym zastrzyku przeciwzapalnym i okładzie oraz wskazówkach, jak dalej postępować ze stopą. O zaleceniach Rodzynek bardzo szybko zapomniał i ostatni dzień w pociągu, a co gorsza kolejny, spędzony w Moskwie, regularnie forsował stopę. W dniu wylotu miała już ona naprawdę dziwny kolor. Rodzynek, zgodnie z obietnica miał udać się prosto lekarza po powrocie do domu i mam nadzieję, że tak właśnie stało.
Brak komentarzy. |