Potosí, leżące na wysokości 4060 m. n.p.m. jest jednocześnie najwyżej położonym miastem na świecie. To jednak nie wysokość zapiera dech w piersiach, a jego niezwykła i szokująca historia, tocząca się wokół jednego słowa odmienianego przez wszystkie przypadki: srebra.
Srebrne miasto
Potosí to dzisiaj niewielkie, niemal stupięćdziesięciotysięczne miasto w południowozachodniej Boliwii. Aż trudno uwierzyć, że założone w 1545 roku stało się z czasem największą i najważniejszą aglomeracją w Ameryce Południowej. Legendy sławiące miasto wspominały nawet o jego wspaniałych, wybrukowanych srebrem ulicach, a bogactwo mieszkańców było znane na całym kontynencie.
Wszystko jednak zaczęło się od odkrycia obfitych złóż metali w górującym nad Potosí Cerro Rico - Bogatym Szczycie. Zgodnie z Indiańskimi podaniami bogactwa kryjące się w tajemniczej górze odkrył młody pasterz Diego Huallpa z plemienia Quechua, który podczas poszukiwań zagubionego stada lam musiał spędzić noc na szczycie. Kiedy zaczął doskwierać mu chłód, rozpalił ognisko, przy którym zasnął, a nad ranem, ze zdziwieniem odkrył, że spopielone drewno otaczały bryłki wytopionego srebra, które musiało się znajdować tuż pod powierzchnią ziemi.
Wieść o niezwykłym odkryciu szybko dotarła do konkwistadorów, 1 kwietnia 1545 roku kapitan Juan Villarroel ze swoją armią objął w posiadanie Cerro Rico i przekazał je tym samym hiszpańskiej koronie. Od tego dnia miliony Indian i afrykańskich niewolników zostały zaangażowane w morderczą pracę w kopalni, gdzie życie ludzkie miało niską cenę (szacuje się, że w latach 1545-1625 pod ziemią zginęło 15 000 robotników), a niekończące się pokłady srebra i innych minerałów budowały fortuny kolonizatorów. Miasto kwitło - stawiane były nowe kościoły mające pomieścić rzesze napływających z Hiszpanii nowych osadników ogarniętych gorączką złota, otwierano sale balowe i domy publiczne. W wielu miejskich mennicach wybijano srebrną monetę zwaną potosí, która stała się synonimem fortuny. Okazałe kolonialne zabytki dały później podstawę do wpisania miasta na listę zabytków UNESCO.
Ku upadkowi
Dziś z bogatych złóż cennego kruszcu zostało niewiele, jednak nadludzko ciężka praca w kopalni nadal jest źródłem utrzymania większości mieszkańców, wydobywających głównie cynę. Po wyschnięciu srebrnej żyły na początku XVIII wieku Hiszpanie porzucili miasto, a Potosí weszło na drogę upadku, z której nie podniosło się do dziś. Pogrążone w biedzie Potosí powoli stawało się miastem duchów. Przetrzebione w 1719 roku przez epidemię tyfusu, straciło połowę mieszkańców, a ci którzy nie zdążyli się zarazić szukali schronienia z dala od przeklętego miejsca.
Mordercza praca
Górnictwo nadal pozostaje jednak głównym źródłem utrzymania mieszkańców. Mężczyźni pracujący dziś w Cerro Rico połączeni są w spółki; zarabiając grosze nie mogliby sami opłacić rafinowania i oczyszczania wydobytych minerałów, używane przez nich narzędzia są prymitywne, a konstrukcje podtrzymujące korytarze wykuwane pod ziemią są prowizoryczne.
Warunki pracy od powstania kopalni w XVI wieku niewiele się zmieniły. W ciemnych, wąskich i krętych korytarzach brakuje wentylacji, panuje nieznośny upał. Wszędobylski pył wciska się do oczu i nosa, większość górników pracujących w tych nieludzkich warunkach umiera po dziesięciu latach pracy z powodu pylicy. Potworne statystyki dopełnia jeszcze kopalniana samowolka i brak nadzoru geologicznego. Dynamit dostępny jest w każdym sklepie w niskiej cenie, nowe korytarze budowane są bez planu, górnicy chcący wydobyć spod ziemi jak najwięcej idą na żywioł często ulegając wypadkom.
Matka Ziemia i wujek Diabeł
Dzień w kopalni zaczyna się wcześnie rano na górniczym targu. Tu można kupić bez problemu ładunki wybuchowe, liście koki, alkohol i mocne, zwijane ręcznie cuchnące papierosy. Przed wejściem do kopalni wylewa się łyk samogonu jako ofiarę dla Pachamamy - Matki Ziemi. Przeżuwane liście koki pomagają znieść brak tlenu i upał panujący pod powierzchnią, a także zabijają głód. Wchodząc w ciemność górnicy wkraczają tym samym w królestwo diabła, którego nazywają pobłażliwie wujkiem- Tío. Niedaleko wejścia znajduje się szatańska kaplica, w której umieszczona jest figura Pana Ciemności, tam piekielnemu wujkowi składa się ofiary - liście koki, papierosy i alkohol aby przekupić złe siły i bezpiecznie wrócić do domu. Górnicy spędzają pod ziemią codziennie wiele godzin, do licznych chodników można dostać się na czworaka lub pełzając. Pot zalewa oczy, pył utrudnia oddychanie.
Zwiedzanie tylko dla odważnych
Dodatkowym źródłem zarobku dla mieszkańców Potosí są wycieczki w głąb Cerro Rico organizowane dla turystów. Przekwalifikowani górnicy mieli sporo szczęścia znajdując zatrudnienie w agencjach turystycznych jako przewodnicy. Trzeba jednak pamiętać, że wizyta w kopalni to nie zabawa; turyści muszą poświadczyć podpisem, że schodzą pod ziemię na własną odpowiedzialność. Ubrani podobnie jak górnicy, w kombinezony ochronne, kalosze i kaski odprawiają pod opieką przewodnika identyczne rytuały: oddają cześć Pachamamie i odwiedzają komnatę Tío. Turystów zachęca się także do zakupu drobnych prezentów dla robotników - dynamitu lub liści koki, niezbędnych do pracy pod ziemią.
Należy jednak mieć świadomość, że dla odwiedzających nie wytyczono osobnych tras - chodzą oni tymi samymi korytarzami, co górnicy, przeciskają się w upale przez wąskie gardziele, czołgają się w świetle latarek przez szczeliny i schodzą na niższe poziomy kopalni spotykając pracujących robotników i wymijając szynowe wózki z urobkiem. Pobyt w Cerro Rico z pewnością nie jest wskazany dla klaustrofobików i astmatyków, w razie problemów jednak zawsze można wycofać się z korytarzy i powrócić na ziemię pod opieką drugiego przewodnika. Wizyta w diabelskiej górze jest przerażająca nie tylko z powodu niebezpiecznej trasy, ale przez bezpośrednie zetknięcie się z ogromną nędzą i morderczą, nieludzką pracą - kolejnym przykładem wyzysku lokalnych społeczności przez kolonizatorów.
Brak komentarzy. |