Londyn często nazywany tyglem kulturowym, znany jest ze swojej otwartości, różnorodności rasowej, religijnej oraz nade wszystko tolerancji. Ciężko nie odnieść takiego wrażenia rozglądając się po peronie Picadilly Circus, gdzie zaatakowani zostaniemy mnogością kolorów, języków i zwyczaji. Prawda, leżąca jak zwykle pośrodku jest bardzo od tej idyllicznej odmienna.
Nabity w butelkę
Moje pierwsze wrażenia w Londynie, pokrywały się z obrazem europejskiej metropolii tak zdominowanej przez różnorodność, że słowa nietolerancja, dyskryminacja czy uprzedzenie w sposób naturalny traciły rację bytu.
Faktycznie słynne Soho czy Candem Town to miejsca schadzek osobistości najróżniejszej maści, które wydają się wzajemnie pobudzone panującą wokół odmiennością każdego przechodnia. Rozmawiając z kilkoma Londyńczykami czułem bijącą od nich dumę, jako mieszkańców miasta, w którym każdy bez względu na jakąkolwiek przynależność społeczną może zrealizować swój najbardziej wybujały sen.
To, że jest to obietnica dla wielu bez pokrycia, rodzi zawód. Trudno to dobrze zdefiniować, ale ta aura była wyczuwalna zbyt często. Może dlatego, tolerancja której tak pełno w powietrzu, okazuje się nieświeża i momentami przegniła.
Black or white
Zawsze wspominając tę historię, zastanawiam się dlaczego nigdy nie dowiedziałem się, gdzie moja kontrastowa przygoda miała miejsce. Dzielnica wydaje się nie mieć dziś dla mnie znaczenia. Raczej okoliczności i kolory, które przybrały dwie formy. Biały należał do mnie i zbyt bardzo kontrastował z czarną otoczką. Wieczór był ciepły, a ja szukałem akademii w której miałem się spotkać z mistrzem capoeira. Na oświetlonym rogu ulic spotkałem grupę zakapturzonych ciemnoskórych jegomościów, których można by wpisać w ramkę „dresiarzy”. Wyraźnie nie spodobał się im mój kolor skóry, co wyraźnie dali do zrozumienia okazując błyszczące w blasku latarni ostrze noża i grzecznie pytając: - Co ty robisz białasie? Upiekło mi się tylko dlatego, że potrafiłem udowodnić swoje alibi o capoeira. Musiało to być komiczne. Zapewne opowiadali po chwili swoim kolegom jak białas kręcił ku ich uciesze fikołki na środku ulicy.
Małe indie
Mieszkańców pochodzących z Indii jest w Londynie niemal tyle co rodowitych londyńczyków i jak to często bywa, im biedniejsza jest indyjska rodzina tym bardziej odległa wydaje się nie tylko od Londyńczyków ale od samego miasta.
Amir robiący całkiem niezłe kebaby w oddalonej od centrum dzielnicy Southall mówił otwarcie, że Londyn nie jest miejscem ani ładnym ani przyjemnym.
- Przebywam tu od pięciu lat i pewnie gdyby nie to, że muszę przesyłać rodzicom pieniądze już dawno bym stąd zniknął. Co najmniej raz w tygodniu słyszę czy za plecami czy prosto w twarz - „pieprz..y indianin”.
Spogląda na mnie swoimi zaczerwienionymi od krojenia cebuli i wyznaje: - Ta tolerancja o którą pytasz jest w centrum i city. Tu gdzie nie ma pięknych samochodów i drogich drinków, wychodzą prawdziwe ludzie postawy. Nie czuję się i pewnie nigdy nie poczuję się tu jak w domu. Zostanę, bo w Indiach nie miałbym za co żyć.
Co za dużo to niezdrowo
Jamie, studiujący socjologię w University of London coraz częstsze akty rasistowskie tłumaczył mi prostą zasadą przesytu.
- Kiedy obcokrajowcy pojawili się tu po raz pierwszy jakiś czas temu była to dla nas radocha. Pracowali za mniejsze pieniądze, do tego byli interesujący fizycznie, kulturowo i wszyscy zdawali się na tej wymianie korzystać i się z niej cieszyć. Problem pojawił się kiedy, zachłyśniecie innością się skończyło, a wzajemne różnice zaczęły się pogłębiać. Intensywny napływ imigrantów z różnych stron świata, zburzył Londyński porządek, a dziś hasła typu: Praca dla anglików! Jesteś w Londynie, mów po angielsku! itp. przybierają na sile. Stąd prosty wniosek, że sytuacja materialna wiąże się, ściśle ze stopniem integracji międzykulturowej. Im lepiej stoją obie strony, tym łatwiej będzie im przezwyciężyć wzajemne uprzedzenia.
Między młotem a kowadłem
Londyn i jego osobowości przetrząsałem dość intensywnie przez długi czas. Tolerancję i jej brak odczuwałem codziennie i skończyło się to niczym innym jak mętlikiem w głowie. Z pewnością, Londyn jako miasto do idealistycznej wizji społeczeństwa wielokulturowego wciąż ma daleko. Tarć i zgrzytów na tle rasistowskim czy językowo - kulturowym wciąż jest bardzo dużo, zwłaszcza z dala od świateł i blichtru centrum miasta. Czy ta sytuacja się zmieni, zależeć powinno przede wszystkim od ludzi, chociaż, coraz częściej odnoszę smutne wrażenie że to kwestia pieniędzy, które w kosmopolitycznym Londynie wyznaczają nieprzekraczalne granice.
Brak komentarzy. |