Wymiana walut przeważnie jest prosta, idziemy do banku lub kantoru i dokonujemy transakcji. Jednak nie wszędzie jest to opłacalne. W Wenezueli dużo bardziej opłaca się kupić bolivary u cinkciarzy, jest to jednak zadanie dla osób o mocnych nerwach.
Na lotnisku
Przy wyjściu z terminalu dopada mnie pracownik lotniska. Proponuje wymianę dolarów - bezpiecznie i po dobrym kursie - 3 razy wyższym niż w kantorze. Wiadomo, że na lotnisku tubylcy próbują orżnąć nieświadomych niczego świeżo przybyłych turystów ale robi się późno, mamy niewiele czasu - tego samego dnia chcemy opuścić Caracas, postanawiam więc wymienić część kasy. 7 bolivarów za dolara - proponuje cinkciarz. Nie jest źle - myślę i podbijam do 7,5. Facet robi niezadowoloną minę i rozglądając się na boki z łaską prowadzi mnie za przepierzenie na stoisku firmy wynajmującej auta. Przypominam sobie czytane wcześniej relacje o kanciarzach i szantażystach. Za wymianę pieniędzy na czarnym rynku można wylądować w więzieniu. Robi mi się gorąco.
Cinkciarz odlicza kwotę w bolivarach, potem przejmuje ode mnie dolary i radzi schować pieniądze w bucie. Łatwo powiedzieć, gorzej wykonać - najwyższy nominał to 100 bolivarów, dostaję więc 4 grube zwitki i próbuję upchnąć je do górskich butów. Na dworze jest ponad 30°C, wszyscy, oprócz mnie w sandałach. Od przybytku może głowa nie boli, ale stopy to już na pewno.
W taksówce
Z lotniska łapiemy taksówkę, a raczej to ona łapie nas. Kierowca okazuje się bardzo sympatycznym i pomocnym człowiekiem. Opowiada o Wenezueli, pomstuje na Chaveza i robi za przewodnika - opowiada o mijanych miejscach (zazwyczaj w stylu - tu nie chodźcie, tu na pewno was okradną, a to najniebezpieczniejszy plac w Caracas). Jedziemy ponad pół godziny do centrum, mamy więc dość czasu, żeby porozmawiać również o pieniądzach. Kierowca zaczyna wykład od tego, że ci „niebiescy” (od koloru uniformów) na lotnisku zawsze oszukują turystów, i że powinniśmy byli dostać 8 bolivarów za dolara. I, że on, oczywiście jeśli chcemy, wymieni nam pieniądze po takim kursie. Mamy przed sobą 3 tygodnie w Wenezueli i jeszcze sporo dolarów w kieszeni, a podobno w Caracas kurs jest najlepszy więc decydujemy się na transakcję. Nadkładamy drogi i stajemy w pustym zaułku - kierowca idzie do domu po gotówkę - ucisk w bucie rośnie.
Na dworcu
Bilety na nocny autobus już kupione, a skoro w Caracas dają najwięcej - wymieniam jeszcze część pieniędzy. Ulice wokół nie zachęcają do spacerów, szczególnie po zmroku, szukam więc chętnych do wymiany w dworcowych sklepikach. Starsza pani w kiosku kieruje mnie do Don Ramona w barze. Dwóch osiłków serwujących arepy (tradycyjną przekąskę z mąki kukurydzianej) zaprasza mnie na zaplecze. Stoimy przy nagrzanych frytkownicach, pot leci strumieniami z gorąca i stresu. W czasie gdy szef ogląda dolary zagadujący mnie facet podciąga koszulę i wyciąga zza paska pistolet. Mówi, że ostatnio ktoś chciał go oszukać i dał mu fałszywki. Ten więc nie wiele się zastanawiając rzucił się za nim w pościg, rozbił dwa samochody ale pieniędzy nie dostał - tamten miał w ręku mocniejszy argument. Od tego czasu nie rozstaje się z bronią. Dostaję 8:1 i zmywam się czerwona jak burak z nerwów z baru.
W sklepie Spożywczym
Znowu potrzebujemy boliwarów. W sennym miasteczku czworo podstarzałych dżentelmenów gra na ulicy w karty. Cambio? rzuca od niechcenia jeden z nich. Pomimo, że rozmawiam z nim po hiszpańsku ciągle przeskakuje na łamaną angielszczyznę. Ustalamy 7,7 do jednego. Czekamy w pobliskim spożywczym na bossa z gotówką i popijamy piwko sprezentowane przez cinkciarzy. Wszystko zgodnie z umową, dostaję kolejny plik kolorowych boliwarów. I love you - rzuca mi na odchodne jeden z cwaniaczków.
W hotelu
Wydaliśmy już większość kasy - czas wymienić nową pulę. Po 20 godzinach jazdy autobusem, zatruci ostatnim obiadem nie mamy na nic siły. Znajduję hotel przy dworcu z osobliwym cennikiem: „na chwilę” i „na noc”. Pani w recepcji rzuca: „180 za 3 godziny” - widocznie hotele w okolicy zarabiają głównie na „chwilowych” gościach, a spędzający w nich całą noc są zdecydowaną mniejszością. Zostawiam plecak w pokoju i ruszam na poszukiwanie cinkciarzy. Recepcjonistka ostrzega, żeby lepiej nie włóczyć się samej po okolicy po zmroku. Następnego dnia wyjeżdżamy o 5 rano więc nie ma innego wyjścia. Idę do hotelu obok. Recepcjonista pyta ile chcę wymienić i po jakim kursie. Rzucam 8 i ze zdziwieniem przyjmuję szybką odpowiedź „OK”. Zbieranie gotówki trwa pół godziny podczas której dyskutujemy o poprzednim Papieżu, Wałęsie i Gołocie.
W Domu Kultury
Dojeżdżamy nad morze. Kończy się wyjazd to i kończą się pieniądze. Znowu szukam chętnego na dolary. Recepcjonistka w hostelu kieruje mnie do domu kultury. Tam uśmiechnięta sekretarka wyciąga z sejfu bolivary. 7,5 i ani grosza więcej - twarde reguły kurortu.
Na ulicy
Powrót do Caracas i kolejna wymiana. Na deptaku przy głównym placu zagaduje mnie facet: „10,2 za dolara”. Trudno w to uwierzyć - w pierwszej chwili przeklinam w myślach wszystkich poprzednich cinkciarzy. Idziemy do budki jubilera w pobliskim centrum handlowym. Tam zjeżdżają do 9,5 - okazuje się, że pierwotna kwota dotyczyła tylko wymiany powyżej 1000 dolarów. Dobre i to. Tym razem widzę, że mamy do czynienia z profesjonalistami - zamiast zwykłego obmacania banknotu i spojrzenia pod światło, mają maszynkę z ultrafioletem. Najpierw sprawdzają serię dolara - okazuje się, że to viajeros - dolary „podróżnych”, cokolwiek miałoby to oznaczać. Takie banknoty idą po 6. Zawsze to więcej niż oficjalne ale zaczynam coś podejrzewać. Po sprawdzeniu w maszynce coś znowu nie gra - część banknotów jest w porządku, drugą część możemy wymienić tylko w państwowym kantorze lub u nich za 4:1. Przyglądam się uważnie testowaniu - ultrafioletowa lampka nie działa i pewnie nigdy nie działała. Cwaniaczki pewnie nie podejrzewały, że to nie pierwsze nasze spotkanie z czarnym rynkiem, i że nie damy się nastraszyć wizją oficjalnej wymiany. Zabieram swoje viajeros i wymieniam ostatnie pieniądze u pobliskiego zegarmistrza po 8 bez zbędnych dyskusji.
Każdy, kto był w Wenezueli ma swoją historię związaną z wymianą gotówki. Niektóre śmieszne, inne straszne ale z pewnością wszystkie dodają kolorytu i egzotyki w podróży. Dla tysięcy Wenezuelczyków jest to jednak szara rzeczywistość. Narodowa waluta jest niepewna - liczne dewaluacje obniżają jej wartość. Każdy obywatel może oficjalnie wymienić 600 dolarów rocznie i to dopiero po zaakceptowaniu wniosku przez Komisję Administracji Dewizami.
Brak komentarzy. |