Nasza szwędaczka po sycylijskich „bezdrożach” nie skończyła się oczywiście tylko na tym, co na wschód od Cefalu....., ( a szkoda...:)), bo małżowinek w duszy liczył wreszcie na poleżenie na leżaczku:), ale nic z tego...nic z tych rzeczy.... :).
Po kilku dniach nasycania oczu tym co tutaj jest naj naj po wschodniej stronie Cefalu, przeniosłam nas na kilka dni w kierunku tego, co jest tu do „posmakowania” po zachodniej stronie naszej cudnej mieścinki.
Pomyśleliśmy sobie, że wypadałoby wpaść z wizytą do Palermo - w końcu to stolica wyspy, to kolebka mafii, to historia, to klasztory, kościoły i inne niezwykłe, piękne miejsca i rzeczy.
Z Cefalu do Palermo można się dostać na kilka sposobów; nie jest to daleko, jakieś +/- 80-90km, więc tym bardziej warto było poświęcić 1 dzień; oczywiście najwygodniej, ale i najdrożej i wcale nie najszybciej jest wynająć autko i swobodnie być Panem własnego losu; z tym że z tą swobodą w Palermo należy bardzo mocno uważać i przemyśleć czy wynajem samochodu będzie na pewno dobrym pomysłem; miasto nękają bowiem niewyobrażalne, potworne, wręcz gigantyczne korki!!!!, a jak już się przedrzemy i swoje odczekamy, to potem drugie pół dnia szukamy miejsca na parkingu:)
Można też po prostu wykupić sobie jedną z wielu opcji dostępnych wycieczek (we włoskich biurach- taniej) lub u rezydenta w polskim biurze (drogo); lub też po prostu wsiąść w lokalny pociąg w Cefalu i za całe 6E/osoba w godzinkę znaleźć się w Palermo. Wybór opcji jest więc tu spory wg własnego uznania i wygody.
My naszą wizytę w tym mieście rozpoczynamy od miejsca, na którym większość turystów w zasadzie kończy zwiedzanie tego miasta, a mianowicie od słynnych Katakumb Kapucynów, a więc w nieco upiornym nastroju zwiedzaliśmy potem całą resztę..:)
Palermiańskie katakumby są miejscem... hm...nieco dziwnym... a dokładniej: dość kontrowersyjnym; co wrażliwsi mogą się tu mocno przestraszyć, zniesmaczyć, oburzyć czy wręcz nawet popaść w stan obrzydzenia i nieoczekiwanych konwulsji; Ci, co jednak podchodzą do życia bardziej racjonalnie będą to miejsce po prostu zwiedzać jako kolejną ciekawostkę na trasie poznawania „atrakcji turystycznych” Sycylii. Tak czy siak ta dziwna nekropolia atmosferą i ogólnym klimatem przypomina nieco scenerię mrocznego horroru :).
Palermiańskie Katakumby są na Sycylii miejscem dość osławionym; rozpowszechnionym w przewodnikach, a słyszeli o nich nawet Ci, którzy nigdy tam nie byli, głównie za sprawą używanych tu niezwykle „skutecznych” metod mumifikacji ciał zmarłych; ale tak naprawdę to po prostu cmentarzysko w podziemiach starego Klasztoru, tyle że 8000 ciał (mumii) nie leży w sarkofagach czy w zwykłych trumnach, ani nie są zawinięte w bandaże, tylko stoją na naszych oczach w niszach ścian podziemi, dziwnie poprzywiązywani jakimiś drutami lub wiszącymi na sznurkach, lub po prostu leżą upiornie na drewnianych półkach jeden pod drugim, a Ci co bardziej znamienitsi leżą w oszklonych trumnach, tak aby można było z każdej strony „podziwiać” takiego nieboszczyka :) a widok tego wszystkiego jest faktycznie nieco makabryczny tym bardziej, że mamy niektórych nieboszczyków poustawianych w scenkach rodzajowych:) jak dyskutują ze sobą, albo stoją pod rączkę :) itd...; jednakże same Katakumby są niecodzienne i na tyle ciekawe, że będąc tutaj warto tam zajrzeć.
W tym miejscu chciałbym opisać nieco dokładniej to niecodzienne miejsce, wszak takich przybytków nie zwiedzamy przecież zbyt często. (od razu uprzedzę: Ci co byli może kiedyś wcześniej w rzymskich katakumbach, albo w krakowskich lub w słynnych paryskich podziemnych nekropoliach- nie mogą porównywać tych miejsc do Palermo; tu wygląda to nieco inaczej.... znacznie „gorzej” :), choć w zasadzie lepiej :) ... wyszło mi masło maślane :))
A jak to się w ogóle zaczęło i skąd się wzięło? Otóż braciszkowie zakonni, jak to mnisi prowadzili żywot skromny i dość surowy, zgodnie ze swoimi ideami: modląc się, medytując z Bogiem, studiując Pismo Święte, pomagając biednym i chorym i trwając w ubóstwie.
Szukając informacji o tych katakumbach w sieci, natknęłam się na dość ciekawą historię:
„....Gdy któryś z zakonników rozstawał się z tym światem, jego zwłoki owijano po prostu w płócienną chustę i spuszczano do katakumb pod klasztorem. I tak by to pewnie trwało...., gdyby pewnego dnia jeden z żałobników nie przybiegł w te pędy do przeora, krzycząc: Nie mieszczą się już! :))
Uradzono wtedy (choć były też pomysły, że należy sprowadzić kafar i po prostu ich ubijać:)), że - skoro brakuje miejsca dla zmarłych mnichów - należy poniechać starych miejsc spoczynku i zdecydowano się na wykonanie większego grobowca, a przy okazji postanowiono też przenieść zmarłych ze starej krypty na owe -nowe miejsce. Ku ogólnemu zaskoczeniu okazało się, że zamiast szkieletów, jakich się spodziewano, natrafiono na zaskakująco dobrze zachowane ciała ....”
To niecodzienne odkrycie uzmysłowiło ówczesnym, że w podziemiach panują jakieś nieznane im warunki, które spowalniały proces rozkładu i tak rozpoczęło się to, co wydarzyło się tu później...
Ciała z czasem zaczęto suszyć na słońcu, by w końcu zacząć wspomagać ten proces chemicznie, np. przez posypywanie zwłok kredą, mycie w occie winnym, zanurzanie w roztworze wapna, stosowano też kąpiele solankowe, znane już w Egipcie - chociaż te były innego typu bo bez użycia bandaży; aż w końcu zaczęto stosować kąpiele zwłok w arszeniku , które powodowały, że ciała przez lata doskonale „się trzymały”.
Najstarsza tutejsza mumia pochodzi z 1599 roku, najmłodsza z 1920, a więc ponad 300 lat chowano tu najpierw mnichów i braci zakonnych a potem miejscową elitę miasta - arystokrację, profesorów, kupców itd...
Najbardziej znane są tu niezwykle dobrze zachowane zwłoki małej, 2-tetniej dziewczynki -Rosalii Lombardo, zwaną Śpiącą Królewną („La Bella Addormentata”), która naprawdę wygląda jakby wciąż spała, mimo że od jej śmierci upłynęło już 95 lat. To oczywiście zasługa słynnego balsamisty Alfredo Salafi'ego , który zgodnie ze swoją, trzymana w tajemnoicy recepturą dokonał prawdziwego cudu. Ciało małej Rozalki uznawane jest za najlepiej zachowana mumię na świecie; jest w znacznie lepszej formie niz mumia Lenina, która podobno pomału sie rozpada. (Ruski powini byli zatrudnić Salafiego:))
Pochówek w tym miejscu był dla ówczesnych ogromnym zaszczytem i rodziny znamienitych zadawały sobie mnóstwo trudu i zachodu, aby koniecznie tutaj „dostał się” na wieki ich zmarły krewny.
Zadaję sobie pytanie, dlaczego taki pochówek u Kapucynów uznawano wtedy za aż tak szczególnie godny? Skąd się w ogóle wzięła ta dziwna moda? - szczerze mówiąc nie mam bladego pojęcia i to dyndanie nieboszczyków na sznurkach czy poprzywiązywanych jakimiś drutami do nisz- nie wydaje mi się zbyt uprzejme:), choć w sumie z pewnością jak sama znajdę się kiedyś „w podobnej sytuacji” to i tak będę to miała prawdopodobnie głęboko gdzieś:).
To może dość już na dzisiaj tych makabrycznych opowieści:)
Z Katakumb nasze kroki kierujemy w kierunku Starej części miasta.
Ogólne wrażenie jakie robi na nas Palermo nie jest zbyt zachwycające; po urokliwym Cefalu i przepięknej Taorminie, Palermo wydaje się być zaniedbanym, brudnym, głośnym i brzydkim dziwolągiem, w dodatku potwornie zakorkowanym, ale to miasto szalenie ciekawe i z jaką historią!
No cóż... ta ogólna brzydota przedmieść miasta widziana tu na każdym kroku nie powinna od razu zniechęcać, Palermo oprócz zwykłych, mało urodziwych osiedli posiada też urokliwe Stare Miasto; i najlepiej od razu się tam udać w kierunku naprawdę pięknej, choć mocno zaniedbanej Starówki.
Początki Palermo sięgają strasznie dawnych czasów XII w. p.n.e. Panowali tu wtedy Grecy nad prastarą helleńską osadą Panormos, ale kiedy na wyspie rozkwitały w siłę potęgi Syrakuz i Selinunte, owe Panormos pozostawało w cieniu, na rubieżach wielkiego imperium. Przełomem był rok 831 n.e. i zdobycie miasta przez andaluzyjskich muzułmanów, zwanych Saracenami. Arabowie podnieśli Palermo, do godności stolicy emiratu zwanego wtedy Balharm. Zbudowali tu ponad osiemset meczetów, a miasto stało się swoistą ”Medyną Zachodu” stawianą wówczas na równi z Kairem czy mauretańską Kordobą.
Nasze zwiedzanie (z polską przewodniczką, Panią Ewą mieszkającą w Palermo od 30 lat) rozpoczynamy od XII-wiecznej Cattedrale di Palermo, która robi spore wrażenie z zewnątrz ; jest naprawdę imponująca, ale jak przyjrzymy się dokładniej zauważymy chaos i architektoniczny rozgardiasz; możemy nawet zabawić się tu w rozwiązywanie architektonicznego rebusa i ustalać z jakich epok pochodzą poszczególne kawałki tej układanki. Budowę Katedry rozpoczął w 1185 roku Wilhelm II Dobry, ale jej budowa ciągnęła się potem jeszcze przez setki lat.
Dziś fachowcy od architektonicznych dzieł twierdzą, że ostatecznie zepsuto ją w XVIII wieku, kiedy dobudowano kopułę pasującą do całości jak wół do karety; ale jeśli nie jesteśmy znawcami w tej dziedzinie, to całość naprawdę robi wrażenie i może się podobać.
Wnętrza natomiast jakoś tutaj specjalnie nie zachwycają ..., ot powtarzalność jak w wielu takich świątyniach; jedynie freski na sklepieniu prezentują się dość ciekawie, bo stwarzają wrażenie takich „pływających wysoko nad głowami trójwymiarów”; znajdziemy tu też wiele cennych rzeźb oraz dwie marmurowe i naprawdę piękne kropielnice.
Na posadzce Katedry można znaleźć dość ciekawą rzecz, a mianowicie zabytkowy heliometr z 1690 r. Podobny widziałam kiedyś w Bolonii, również na posadzce tamtejszej Katedry; Heliometr to proste urządzenie służące do mierzenia i regulacji czasu oraz kalendarza, który w południe rzuca obraz słońca na posadzkę, na której znajduje się wykonana z brązu linia wyznaczająca północ i południe, wskazująca pozycję słońca w czasie przesilenia zimowego i letniego, z zaznaczonymi znakami zodiaku wskazującymi pozostałe miesiące roku.
Dalej z Katedry kierujemy się na spacer piękną Aleją Via Maqueda, podziwiamy wąskie uliczki, widzimy sypiące się dosłownie mury; niektóre kamienice są w katastrofalnym stanie, ich tynki po prostu umierają...; Aleja doprowadza nas do Piazza Bellini przy którym stoi bardzo ciekawy kościół San Cataldo. Powiedziałabym że jest..... zaskakujący; ale to jeden z najwspanialszych zabytków miasta. Mała niepozorna kaplica normańska intryguje oglądającego nawet tylko wtedy, gdy ogląda się ją z zewnątrz, bo niestety jest zamknięta, więc wspaniałych wnętrz nie zobaczymy. Surowa fasada zwieńczona trzema małymi czerwonymi kopułkami, wyglądającymi jak gałki lodów nawiązuje do arabskiego stylu.
W samym sercu starego miasta znajduje się urodziwy Plac Quattro Canti, czyli Cztery Narożniki, zwany również Teatrem Słońca. Odchodzą od niego cztery uliczki, przy których stoją cztery zachwycające barokowe kamienice-pałace z przepięknymi fasadami z wyrzeźbionymi na nich statuami przedstawiającymi pory roku; niestety te fasady mimo ich niezwykłej urody uwielbiły sobie tutejsze gołębie, które mówiąc wprost „srają na zabytki” :)).
Quattro Canti jest głośne, pełne samochodów i konnych dorożek czekających tu na turystów; ale to jedno z niewielu miejsc w Palermo, które naprawdę szczerze mnie urzekło i zachwyciło, mimo, że jest mocno upaskudzone przez gołębie a palermiańczycy nic sobie z tego nie robią; nikt tu temu nie zapobiega i nie sprząta chyba w myśl zasady: - jak się wysuszy- to się wykruszy:):)).
Niedaleko stąd znajduje się bardzo ładny i ciekawy Plac Pretoria ze słynną XVI-wieczną Fontanną della Vergogna, czyli po prostu Fontanną Wstydu która tak została nazwana przez ówczesnych mieszkańców z powodu nagości posągów. Krąży tu opowieść, że podobno zakonnice z pobliskiego klasztoru Martorana pewnej nocy uszkodziły nosy wszystkim męskim postaciom tej fontanny; ale dlaczego nosy? :) bo siostrzyczki ( te same zresztą, które stworzyły słynne marcepanowe dzieła sztuki, o których napiszę Wam na końcu Relacji) ze wstydu nie śmiały tknąć tych ... okropnych.... członków, które wywoływały w nich straszne zgorszenie:) (No proszę, a dziś mawiają, że tym baby nie przestraszysz:)).
Należałoby też jeszcze wspomnieć o wspaniałym Teatrze Operowym Teatro Massimo, który jest trzecim pod względem wielkości teatrem w Europie, znanym poza koncertami również ze słynnej sceny morderstwa córki Corleone w superprodukcji „Ojciec Chrzestny” gdzie schody frontowe tego Teatru zagrały w filmie tło plenerowe morderstwa:).
Jeśli mamy już dość zwiedzania architektury Palermo w tym upale możemy schować się od piekącego skwaru w ogrodzie botanicznym Garibaldiego, gdzie zachwycają potężne drzewa olbrzymich rozmiarów - fikusy dusiciele i inne niepotykane często okazy dendrologiczne jak np. kolczasta Chorisia, czyli puchowiec wspaniały w pełni kwitnienia (o tej porze roku na Sycylii puchowiec „kwitnie” wielkimi jak motki wełny puszkami jak z kremowej waty, wygląda to niesamowicie; widziałam kiedyś puchowca już bez liści, ale za to z dojrzałymi owocami; to te słynne ogórki na drzewie, o których Wam pisałam w Relacji z Madery (Owoce Chorizii z Madery): http://www.travelmaniacy.pl/profil,169,podroze,3700,zdjecie,76315,0
Zdajemy sobie oczywiście sprawę, że w jeden dzień, nawet taki najlepiej rozplanowany logistycznie nie sposób zobaczyć wszystkich atrakcji turystycznych jakie to miasto oferuje, ale warto jeszcze wjechać na górujące nad miastem wzgórze Monte Pellegrino (ponad 600 m n.p.m.)-(jeździ tam, a raczej wspina się powoli serpentynami lokalny miejski autobus malowniczo wijącą się Via Bonanno Pietro), skąd nie sposób nie zauważyć zapierającego dech w piersi widoku błękitnej laguny Mondello i równiny Conca d’Oro.
Wysoko, hen hen na Wzgórzu Monte Pellegrino mieści się bardzo ciekawe miejsce: to Sanktuarium Świętej Rozalii, mówiąc ciekawe, mam na myśli jego położenie, posadowione jest bowiem w przepięknej scenerii. Sanktuarium jest wkomponowane w skaliste, wysokie zbocze; a przybywający tu widzą tylko piękną, barokową fasadę, jest tu tylko ta fasada frontowa, bo po wejściu do środka nie ma ścian, zaskakująco znajdziemy się nagle w jaskiniowej grocie z którą związana jest mocno tutejsza patronka Palermo.
A kim była owa kobieta o imieniu Rozalia, zanim została patronką Palermo i świętą? Rozalia urodziła się na zamku Olivella w pobliżu Palermo na Sycylii ok. 1130 roku. Była córką księcia Sinibalda. Kiedy dorosła i stała się urodziwą panną rodzice zaczęli nakłaniać ją do małżeństwa z wybrankiem, którego dziewczyna nie chciała; uciekła w końcu z pałacu do groty na pobliską górę i tam zamieszkała jako pustelnica, prowadząc życie pełne pokuty i wyrzeczeń, gdzie przez kilkanaście lat przebywała, kryjąc się przed światem w maleńkim zagłębieniu skalnym. Na ścianach groty wyryła nawet napis: „Ja, Rozalia, córka Sinibalda, postanowiłam żyć w tej grocie dla miłości mego Pana, Jezusa Chrystusa”.
Nie przyzwyczajona jednak do surowego życia dziewczyna zmarła dość młodo. Dopiero ponad 500 lat później przypadkowo odkryto jej szczątki - dziś to relikwie św. Rozalii i odtąd zaczął się jej trwający silnie do dziś kult. Podanie głosi, że podczas znalezienia relikwii ustała zaraza dżumy, która dziesiątkowała mieszkańców tej części Sycylii. Odtąd św. Rozalia jest wzywana jako patronka chroniąca od zarazy. Zaś jaskiniową grotę, w której żyła z czasem przebudowano na świątynię. Co roku w dniu 4 września, w dniu kiedy Kościół czci jej pamięć, ściągają tu rzesze pielgrzymów ze świecami.
Z Palermo udajemy się jeszcze do pobliskiego, położonego 8 km na zachód - Monreale, które słynie z niesamowicie pięknych wnętrz Katedry; tu jest odwrotnie jak w Palermo, gdzie Katedra zachwycała z zewnątrz, a nie powalała wnętrzami: natomiast Katedra w Monreale na zewnątrz wręcz rozczarowuje nijakością, bo spodziewamy się czegoś niezwykłego, ale wejdźcie tylko do jej środka.... pierwsze wrażenie to opadnięcie szczęk na widok ścian i sklepień świątyni, które w całości zostały pokryte niezwykłej urody złotymi mozaikami, które skrzą się i potęgują efekt poprzez odbijające się refleksy świetlne sycylijskiego słońca wpadające tu dyskretnie przez witraże w górnych oknach. To niewiarygodne, ale mozaiki pokrywają tu ponad 6000 m2 powierzchni.
Miejsce to zachwyci od pierwszego wejrzenia każdego..., nawet taką niewierną bezbożnicę jak ja:) ale nie będę Wam opisywać dokładniej tego miejsca, żeby nie popsuć wrażenia przyszłym odwiedzającym - sami tam pojedźcie i zobaczcie to cudo na własne oczy... naprawdę warto. Oniemiałam tam z wrażenia.
Tuż obok Katedry można popodziwać też ciekawe Krużganki budowane tu razem z kościołem i klasztorem benedyktynów. Są przykładem sycylijskiej rzeźby romańskiej i przetrwały do dziś w prawie niezmienionej postaci.
Krużganki zajmują powierzchnię kwadratu o bokach 47 m, dookoła którego biegną urodziwe arkady z 228 podwójnymi, bogato rzeźbionymi kolumnami; nie znajdziecie tu dwóch takich samych kolumn.
Kolejny dzień na Sycylii spędzamy dość lajtowo podczas wyprawy na przepiękne Wyspy Eolskie, bardziej znane tu jako Liparyjskie, ale ten dzień był na tyle ciekawy, a same Wyspy różniące się sporo od Sycylii, że opiszę Wam je kiedyś osobno.
Wróćmy jednak jeszcze na Sycylię...., gdzie kolejny dzień to kolejna rozterka: co robić? Może trochę odpocząć w końcu od tych wycieczek? może poleżeć trochę na plaży? pomoczyć się w basenie? znowu poszwędać się leniwie po zaułkach Cefalu? ale przecież ta Sycylia taka piękna i ciekawa.... że może jednak lepiej gdzieś wyruszyć?
Jak zwykle w takich chwilach i miejscach wygrywa moja wciąż nieostudzona ciekawość i w ostatni dzień pobytu wybieramy się na zachodni koniuszek wyspy do Prowincji Trapani, gdzie wysoko nad poziomem morza na szczycie 750 metrowego urwiska Monte San Giuliano ulokowało się kolejne sycylijskie cudeńko: miasteczko niezwykłej urody, średniowieczne i baaaaardzo klimatyczne ERICE, które w mojej skali śmiało może konkurować o miano sycylijskiego Numero Uno z Cefalu i Taorminą :). Sama już nie mogę się zdecydować, które jest najpiękniejsze ? :):):)
Zanim dojeżdżamy do celu zatrzymujemy się przy cudnych punktach widokowych; jednym z nich jest olśniewający widok na malownicze Casellamare del Golfo.
Erice.....tajemniczy dawny Eryks.......średniowieczna osada w chmurach....która ma niesamowite położenie ....z płaskiej jak deska równiny Trapani wyrasta nagle ni stąd ni z owąd wysoka na 750 metrów góra, gdzie wysoko na jej szczycie wyrosło z pradawnego, saraceńskiego kamienia cudne Erice - niby tak blisko świata, a jednak jakby w niebie...
Erice ze względu na panujący tu swoisty mikroklimat i wysokość bardzo często całe spowite jest w chmurach i otoczone tajemniczą, gęstą mgłą, ale nam trafia się bardzo dziwna i rzadka jak na to miejsce pogoda: mamy śliczny, jaskrawo słoneczny dzień:) i nic nam nie przysłaniało tych niesamowitych widoków? podobno taka pogoda panuje tu tylko kilka dni w roku:) no to mamy farta jak nigdy! :)
Maleńkie Erice otoczone jest potężnymi murami obronnymi, z labiryntem wąskich i krętych kamiennych uliczek owianych aurą tajemniczości z przepięknie ułożonym wyślizganym brukiem układanym we wzory (uwaga, jest naprawdę ślisko) , z licznymi vanelle - przejściami tak ciasnymi, że może się przez nie przedostać tylko jedna osoba, z uroczymi placykami, malutkimi podwóreczkami na które warto zaglądać, z bardzo licznymi zabytkowymi kościołami, z ciekawą Katedrą z zaskakującym wnętrzem, z malowniczo położonym Zamkiem i z widokami...z widokami....z widokami... na ścielące się w dole Trapani, na doskonale widoczne stąd Wyspy Egadzkie, na malownicze saliny, na wody morza śródziemnego.
Wszystko w Erice zbudowane jest z jasno kremowego kamienia w pięknych, ciepłych odcieniach beżu, co powoduje niezwykły widok gotowej scenerii filmowej do filmu z czasów średniowiecza. Kamienne są tu domy, mury, kościoły, a wszystko to jest ciasno stłoczone w tych pradawnych saraceńskich murach...
Tego klimatu i tutejszej atmosfery Erice nie da się tak po prostu przelać umiejętnie na papier, ja nie potrafię.... Tutaj trzeba przyjechać i patrzeć... podziwiać... chłonąć... poczuć....
Jestem urzeczona tym miejscem, które chyba położone jest jeszcze piękniej niż osławiona Taormina, z tym, że ten niezwykły urok Erice polega chyba na tym, że ta osada nie pełni na szczęście funkcji kurortu, i nie ma tu az tylu turystów; jest miejscem niezwykle spokojnym, wręcz refleksyjnym, całe utkane jakby z ciszy; to taka oaza spokoju i odosobnienia, można się tu oderwać od rzeczywistości i zanurzyć w kontemplacji.
Gustaw Herling Grudziński napisał kiedyś bardzo trafnie o Erice: „Nigdzie, może na Sycylii nie panuje tak głęboka cisza. Ludzie, nawet gdy wychodzą z domów, poruszają się jakby na palcach, ocierają się o mury i szybko znikają”.
Wchodzimy do miasta Bramą Porta Trapani, gdzie za chwilę po lewej stronie trafiamy do kościoła Chiesa Matrice - XIV wiecznej i najstarszej świątyni w Erice, która wygląda nieziemsko i na wiele wieków starszą niż jest; zachwyca z zewnątrz innością: jest wręcz sroga i surowa, zadziwia prostotą i szarością kamienia rozgrzanego w sycylijskim słońcu i wciąga nas do środka, aby odkryć ją wewnątrz, gdzie zaskoczy nas wnętrze, którego się nie spodziewamy: znajdziemy tu lekkie jak piórka, piękne, ażurowe zdobienia zapierające dech w piersiach, które zaskakują w środku lekkością koronki, rzeźby i stiuki sprawiają wrażenie jedwabiście delikatnych jak skrzydełka motyli... to wszystko wokół wydaje się nie być prawdą....
Idziemy dalej krętymi uliczkami, podziwiamy wszystko, co mijamy, zachwycamy się kościółkami tak małymi jak niektóre nasze kapliczki; chłoniemy.... Trafiamy do bardzo znanej tu cukierni - czyli Pastittcerii Pani Marii Grammatico, znanej osoby na Sycylii, będącej w Erice wręcz legendą... Pani Maria od lat tworzy niezwykłe ciasteczka, łakocie, które nawet znają ponoć w Ameryce :).
Siadamy na przyjemnym podwórku zatopionym w roślinności,O Matko co za smaczki!.... naprawdę jadłam tu najlepsze na świecie ciasteczka: słynne, nadziewane kremem genovesi, które wyglądają jak nasze pierożki (ale tak naprawdę mają kształt genueńskich czapek marynarskich) i inne migdałowe i marcepanowe pyszności (dolce ericini), a te wszystkie smakowitości popijaliśmy wyśmienitą Marsalą.
Po tej słodkiej uczcie kierujemy się do Castello di Venere, zbudowanego na gruzach prastarej Świątyni Wenus, która według podań miała runąć w noc narodzin Jezusa - wskutek trzęsienia ziemi. Jej miejsce zajął normański zamek Castello di Venere, wybudowany prawdopodobnie z tego samego kamienia co wcześniejsza świątynia Wenus. Tutaj znajduje się cały kompleks zamkowych budowli: oprócz Zamku Wenery, stoi tu pięknie na skale Zamek Castello del Bailo i Zameczek Pepoli. Obłędne panoramy wokół powodują taki zachwyt, że aż pieję: przed nami malownicza równina Trapani z widocznymi stąd Salinami, kolejny widok to Monte Cofano i panorama na San Vito Lo Capo i błękitną morską toń.
W końcu przyszedł ten moment, że trzeba się pożegnać z magicznym Erice; zjeżdżamy na dół do Trapani i zmierzamy na krótko w stronę rezerwatu Salin. Sól morska leży tu wszędzie; wokół roztacza się pustynny krajobraz tyle, że zamiast piasku pomiędzy solankowymi basenami-jeziorkami leżą usypane mniejsze i większe góry soli . Nabieram kilka garści do plastikowej torebki,... może przyda mi się w domu do małosolnych?:))
Ostatnim miejscem zaplanowanym jeszcze na ten dzień jest starożytna Segesta, będąca najważniejszym miastem tajemniczych Elymów, bliżej nieznanego ludu, który przywędrował tu z Anatolli i nieustannie rywalizował z Selinunte. Z biegiem lat Segesta sprzymierzyła się z Atenami, potem z Kartaginą, aż swój blask osiągnęła za rządów rzymskich, ale nie na długo, bo miasto w końcu zostało zdobyte i całkowicie zniszczone przez Wandali i Saracenów.
Dzisiaj Segesta już nie istnieje..., a to co do dziś się tu zachowało to tylko ruiny miasta Segestiano, ruiny Teatru Greckiego na 4 tys widzów, datowanego na V w. p.n.e., i starożytna świątynia dorycka, która nie wiadomo czy jest bardziej grecka, czy jednak to miejsce kultu bóstw Elymów.
Spór badaczy w tej kwestii trwa nadal, ale niech oni się spierają, a my turyści sobie podziwiajmy, bo jest co: budowla ta robi spore wrażenie; należy do najlepiej zachowanych starożytnych zabytków na Sycylii. Ruiny Segesty położone są malowniczo na 400 metrowym wzgórzu Monte Barbaro, a sielskie widoki na dolinę Alcamo i zatokę Castellamare zachwycają nawet wybrednych. Fani nowoczesnej infrastruktury mogą stąd podziwiać wijącą się jak wąż autostradową estakadę biegnącą na północ Sycylii.
Wiem, że nie wszyscy lubią takie miejsca, jak się potocznie mawia - z kupą starych kamieni... ale zwiedzanie ruin jest skierowane raczej do miłośników starożytności i ludzi z dużą wyobraźnią potrafiących patrzeć na ruiny z podziwem i widzieć jak to kiedyś wyglądało. Ja osobiście nie znam się za bardzo na starożytnościach, ale Segestę uważam za miejsce niezwykle urokliwe i oddziałujące na wyobraźnię, które jednak nie na każdym zrobi wrażenie.
Obiecałam wcześniej, że napiszę trochę o smakach i zapachach kuchni sycylijskiej i nieco różności obyczajowych.
Zadziwił mnie tu sycylijski ślub: wchodząc do kościoła w gorący słoneczny dzień i widząc tłum ludzi ubranych na czarno (wyłącznie w czerń), to co byście sobie pomyśleli? No oczywiście, że to pogrzeb!, tylko, że nie ma katafalku ani trumny...., za to jest jedyna biała jak zjawa postać w całym kościele- to panna młoda. Tak tak... tak właśnie wygląda sycylijski ślub!; jak zobaczycie tu kiedyś w kościele gości weselnych ubranych w kwieciste sukienki i jasne garnitury, to możecie być pewni, że to na pewno nie jest sycylijski ślub!, tylko jakiś mieszany. Sycylijczyk na sycylijski ślub przyjdzie ubrany zawsze i wyłącznie na czarno!
A jaki jest w ogóle przeciętny sycylijczyk?
Znalazłam w sieci rewelacyjny opis mentalności sycylijczyka i pozwoliłam sobie zacytować ten idealnie pasujący do niego opis:
„...jest tajemniczy, leniwy, słabo wykształcony, przywiązany do swojego miasta, pije za dużo kawy, jeździ ryczącym, starym skuterem lub - o zgrozo - na ośle, głośno mówi i energicznie gestykuluje. Podczas sjesty zawsze praktykuje „dolce far niente”, mieszka ze swoją mammą do 40-tki i najważniejsze - jest niebezpiecznym „mafioso”. Oto stereotypowy Sycylijczyk. A jak wygląda rzeczywistość?...”
Strasznie się uśmiałam jak przeczytałam ten satyryczny opis duszy sycylijczyka , ale tak naprawdę to bardzo uczynni ludzie; pomogą bezinteresownie, wesoło zaczepiają na ulicy, chętnie wdają się w pogawędki przy czym zupełnie nie mówią po angielsku, no bo po co? przecież mówią po sycylijsku! :) i o ile są uroczymi, zabawnymi ludźmi, to jednocześnie są fatalnymi kierowcami.
Samochód na Sycylii to zdezelowany, poobijany i nie myty od nowości grat! A po co? Przecież to ma jechać z miejsca A do B. Nie uważają, obijają, rysują te samochody i nikt tego całymi latami nie klepie ani nie poprawia. Tam chyba blacharz samochodowy przymieraa głodem! :)
A i jeszcze jedno: każdy sycylijczyk to mafioso:), a nawet jak nie jest, to i tak pochwali się że jest; a jak nie on, to na pewno jego brat, szwagier, dziadek, teść itd... Wokół tylko sami macho Corleone:))
Wiecie, że ja rzadko pisuję w swoich Relacjach o kuchnii i kulinariach w ogóle (no może poza Tajlandią i kuchnią grecką, którą uwielbiam) , bo czuję się przez to zawsze głodna:), bo choć zawsze chętnie próbuję specjałów regionalnych, gdziekolwiek tylko jestem, to jednak jedzenie jako takie jest dla mnie o tyle bolesne, że wszystko mi samkuje, ale z wiekiem należę niestety do tych puszystych, co to wiecznie muszą „uważać”, czyli całe życie na diecie a efekty końcowe marne...:)
Ale Sycylia jest tak smaczna, i jednocześnie tak niepopularna turystycznie na Travelmaniakach, że postanowiłam opisać Wam troszkę te wszystkie kuszące specjały, szczególnie że w innych miejscach nie występują często, albo wręcz w ogóle.
Na wyspie jada się to, co zwykle jada się nad morzem śródziemnym:), ale sycylijska kuchnia ma kilka swoich specyficznych smaczków typowych dla tej tylko wyspy i specjałów które jada się tylko tu.
Na bazarach, targach i różnych straganach wszędzie na wyspie często zobaczyć można Pana w foliowym fartuchu z wielkim nożem ciachającym sporą rybę; to miecznik, na który tutaj mawia się pesce spada alla siciliana - miecznik, który absolutnie króluje na sycylijskich stołach wśród ryb i jest wykwintnie smaczny; serwują go tu na wiele przeróżnych sposobów; to przepyszna ryba, której naprawdę warto spróbować; polecam z całego serca.
Inną specjalnością Sycylii są bardzo powszechne, tzw. Arancini; już po samej nazwie pewnie pomyślicie, że to coś z pomarańczami....; nic z tych rzeczy, arancini - to pyszne, smażone kuleczki ryżowe nadziewane najczęściej mięskiem z zielonym groszkiem, ale jest też kilka innych ich wersji; to taka bardzo popularna tutaj uliczna przekąska za kilka euro.
Bardzo smacznym, serwowanym jako talerz różności specjałem są tu tzw. Fritto Misto- to włoska potrawa składająca się z kawałeczków mięsa, owoców morza, różnych serów, warzyw typu: cukinia, bakłażan, kalafior gdzie spore kawałki wymienionych produktów zanurza się w cieście i smaży w głębokiej oliwie.
Na talerzu w trattoriach i ristorante - Fritto Misto serwują najczęściej wszystkiego po 2 sztuki. Można się tym naprawdę najeść i uwierzcie mi na słowo, że jest to pychota.
Nie tylko na Sycylii ale w całych Włoszech dość popularną uliczną przekąską jest Bruschetta tutaj serwowana w wersji siciliana lub eoliana - to nic innego, jak zwykła chrupiąca gorąca grzanka posmarowana oliwą z nałożoną na wierzch „wkładką” w wielu wariantach, najczęściej tutaj spotykana jest pod postacią porcji z suszonych pomidorków, zasmażanej cebulki, z dodatkiem kaparów i świeżych ziół. Hmm... dlaczego tutaj te wszystkie proste przekąski aż tak bardzo smakują? :)
Sycylia używa w kuchni bardzo dużo specyficznego sera ricotta; z którego robi się tu kluski, przeróżne ciasta, dodatki do mięs, serwuje się ricottę w wielu postaciach na zimno i gorąco ale przede wszystkim ricotty używa się tu do słodkości.
Na Sycylii znajdziecie dosłownie wszędzie specyficzne i bardzo popularne ciasteczko - cannoli, które wygląda jak mała rurka z kremem z ciasta podobnego do faworków, a bazą kremu jest oczywiście ricotta. Pyszne to to, ale z rozsądku spróbowałam tylko jeden raz:)
Kolejna znana na wyspie słodycz, to frykas o dość osobliwie brzmiącej nazwie: Cycki Świętej Agaty:):):), - to marcepanowe ciasteczka polane lukrem ozdobione najczęściej jedną słodką, czerwoną kuleczką albo wisienką po środku- jako sutek:). Wygląda to faktycznie jak damska pierś a na talerzyku układają tu wymownie po dwie sztuki:) (tak na marginesie Św. Agata to patronka Sycylii (regionu Katania), która chroni mieszkańców przed gniewem Etny; jej legenda jest dość makabryczna i często tą świętą przedstawia się na wizerunkach z obciętymi piersiami).
Inną pysznością, której akurat sobie tu nie odmawiałam jest granito, to rodzaj dość gęstego sorbetu z dużą ilością rozdrobnionego lodu z dodatkiem świeżo wyciskanego soku z owoców ( najlepsza wersja z sokiem z limonki - idealnie gasi pragnienie i cudownie studzi w nas sycylijski upał).
Często na witrynach cukierni spotkacie też takie małe, dziwne owocki wyglądające jak sztuczne; ale to nie owoce, tylko marcepanowe słodkości z dodatkiem migdałów i cukru formowane w kształcie owoców i nawet warzyw, malowane kolorowymi lukrami i z pietyzmem kształtowane jako coś czym nie jest; to słynne na Sycylii i naprawdę śliczne Frutta di Martorana.
A skąd się wzięły? Otóż według panującej tu starej opowieści, wymyśliły je zakonnice z klasztoru Martorana w Palermo (to te siostrzyczki od obrywania męskich klejnotów:), które miały zastąpić świeże owoce z ogrodu, a miały służyć do ozdabiania klasztoru i jako poczęstunek w czasie ważnych wizyt papieża i innych dostojników duchownych.
Ale to wszystko działo się tu ponad 100 lat temu, a owocki te produkuje się tu dzisiaj dalej i to na ogromną skalę i jest to najczęściej i najchętniej kupowany suvenir do jedzenia z Sycylii.
Jak jesteśmy przy słodkościach to oczywiście w sycylijskich cukierniach nie zabraknie cassaty - to taki ichni „sernik na zimno”, a dokładniej torcik biszkoptowy na bazie czego? a oczywiście, że serka ricotty z dodatkiem soku owocowego; fajna kompozycja smakowa, ale do spożycia do woli tylko dla chudzielców:)
Ja przywiozłam stąd do domu też kilka specjałów: nie miałam dotąd pojęcia, że Sycylia słynie z produkcji czekolady! wspaniałe tutejsze czekolady z Modiki, które nie topią się na słońcu, bo produkowane są bez dodatku masła, a do ich stworzenia używa się wyłącznie świeżego ziarna kakaowca i cukier! Czekolady te mają bardzo ciekawe połączenia smakowe: najbardziej smakował mi kawałeczek z solą i z pepperoncino:). Innym znakiem szczególnym tych czekolad jest niezmienny i nietypowy rozmiar tabliczek, który wynosi zawsze 13 cm długości, 4.5 cm szerokości oraz 1.2 cm wysokości.
Kolejną dobrocią Sycylii są wyśmienite pesto pistaccio, z orzeszkami pistacji; wystarczy ugotować makaron, dodać suszonych pomidorków, trochę oliwy i kilka łyżeczek ze słoiczka pesto pistaccio,,,, i voila! mamy gotowe, wykwintne danie smakujące jak delicja a robione w 5 minut:). Przywiozłam takie słoiczki i już serwowałam w domu spaghetti po sycylijsku? hmm...mniam...
Zapomniałam na śmierć jeszcze o dwóch ważnych kulinarnych specjałach: calzone! hmm... paluszki lizać; większość z Was pewnie jadła i próbowała różne wersje, bo calzone jada się w całych Włoszech jak ”włoski but” dłuuuugi i wąski:); ale tym co nie byli dotąd w Italii, wspomnę tylko że to rodzaj pizzy, tylko cieńszej zawijanej i zapiekanej na kształt dużego pieroga, wersja sycylijska w farszu zawiera oczywiście kapary i rozmaryn, a pomidorki, cebulka, mięsko, mozarella i dodatki to już w przeróżnych wariantach do woli.
Drugim specjałem jest oczywiście sycylijska caponata; mowia na to tu sycylijski bigos, ale nie ma w tym ani grama kapusty, więc nazwa to tylko przenosnia z uwagi na konsystencję: caponatę robi się tu z siekanych pomidorów i tak samo drobno krojonych bakłazanów; dodatkami sa z reguły oliwki i kapary; miesza się to z oliwą i smaży, dusi aż do uzyskania takiej gęstej bigosowej papki:) jadają to tu na zimno jako dodatek, ale można tez na gorąco jako danie główne.
Ech, można by tak jeszcze opisywać i opisywać te smaczki i kulinarne osobliwości, ale czas w końcu zakończyć tę Relację, zanim powstanie z tego jakaś książka kucharska:)
Podsumowując kulinarne dobrodziejstwa tej wyspy wspomnę tylko na koniec, że Sycylia niewątpliwie posiada bardzo smaczną i różnorodną kuchnię, ale może zadziwić tu fakt, że mięso tutaj jest raczej rzadkością; w jadłospisie mieszkańców dominują zdecydowanie warzywa i ryby, a tuńczyk, ryba u nas dość dobrze znana, choć dosyć droga, na Sycylii nazywana jest mięsem biednych. Ot i wymyślili...:))
I to w zasadzie już koniec naszej sycylijskiej włóczęgi... ( Dopiszę jeszcze wrażenia z Wysp Liparyjskich, ale to już później)
Cały tydzień mieliśmy wypełniony po brzegi poznawaniem różnych, ważniejszych naszym zadaniem miejsc na północnej mapie wyspy; po resztę, tym razem na południe wyspy, musimy tu kiedyś jeszcze wrócić, bo bardzo nam się tu podobało, a bella Sicillia po prostu skradła nasze serca.....
Grazzie Mille e Arrivederci :)
Soniza89 | Alu super relacja i zdjecia . Marzy mi sie Sycylia :) |
papuas | Dotarłem w końcu i ja na Twoją Sycylię - cóż podróż marzenie. Jak zawsze relacja i foto super. Popieram, leżakować można na działce, a tydzień na Sycylii trza wykorzystać (na oglądanie). Katakumby niewątpliwie ciekawostka, ale ... do nieboszczyków jakoś mnie nie ciągnie - jak i Masztalskiego. Masztalski z Ecikiem na Powązkach i Ecik pyta - koło kogo chciołbyś leżeć?? -Koło Róży Nowok. -Ale ona przecież żyje. A Masztalski na to -A jo co, trup?? Zazdroszczę takiego wyjazdu, bo przez swą ułomność lingwistyczną na takowy mnie nie stać. ...Chociaż?? ..Na Sycylii też nie umieją po angielsku (wg relacji). |
katerina | Alicja ja "przemycilam" z moich wloskich podrozy przepis na paste z orzechami wloskimi,czosnkiem i serkiem typu philadelpia(wszystko razem zmiksowac)tez pychaaa!Narobilas mega smaka na Sycylie,nie tylko kulinarnie :) Szkoda,ze mi w tym roku urlop na Sycylii polegl mi w gruzach :( |
texarkana | Ja do Palermo muszę - do katakumb właśnie, ciągnie mnie do nieboszczyków niespełnione marzenie o medycynie :) |
AniaMW | A my będąc w Palermo nie byliśmy w tych katakumbach (tego nie żałuję), ale że będąc w Trapani nie byliśmy w Erice - tego bardzo żałuję (ale wtedy nie słyszałam o tej perełce :( ). |
Pawel_88 | Bogaty opis :) |