1) ALBEROBELLO CUDNE JAK CHOLERRO :))
Dzisiaj (niedziela,10/06/2018) było tak gorąco.... (w południe w godzinach 11.00-13 u mnie na tarasie w cieniu było 35C!, Uff..., tak dogrzało, że uciekłam z ogrodu do chłodniutkiego domu i postanowiłam w tzw. przymusowym ”czasie wolnym” :)) coś tam w końcu skrobnąć.... i mam cichą nadzieję, że tym razem nie wyślę kolejnej podróży w kosmos:)), jak to się ostatnio nieopatrznie zdarzyło z relacją z Neapolu:))
no to zaczynajmy:
Ach ta Apulia – nawet dla znawców włoskich klimatów - to wciąż prawdziwa terra incognita. :)
Region ten z włoska zwany Puglia – to daleko wysunięty na południe Włoch - obszar, stanowiący „obcas wraz z ostrogą”; Apulia jednak wciąż jeszcze pozostaje nieco dzika i do końca nie poznana, wciąż jeszcze rzadko odwiedzana, choć to powoli się zmienia, bo coraz śmielej turystyka zagląda i w te regiony, choć na szczęście jeszcze wciąż nie na skalę masową.
Od zawsze chciałam tu dotrzeć, ale zawsze było mi tu jakby „za daleko i nie po drodze” :), no ale w końcu przyszedł czas i na Apulię, choć w bardzo ograniczonej wersji, bo nie spenetrowaliśmy tego „obcasa” zbytnio, ale dwie perełki tegoż dalekiego Południa – udało się tu zobaczyć no i …. zachwycić!
(m.in. właśnie z powodu tych trulli i Matery wybraliśmy ten program, choć wcześniej chodziła nam po głowie wycieczka Itaki ”Apetyt na Południe” - z bardzo podobnym programem po Kampanii, ale właśnie bez Apulii...( w zamian za 3 dni w
Rzymie, w którym wprawdzie byliśmy kiedyś w jakichś zamierzchłych czasach ok. 20 lat temu jeszcze z legendarnym ”Orbisem”; i choć po stokroć warto Rzym powtórzyć, uznaliśmy jednak (a dokładniej: ja uznałam:), że program z Rainbow - będzie dla nas atrakcyjniejszy - właśnie z powodu wizyt w Alberobello, Materze i Bari, które bądź co bądź - były dla nas nowością).
A więc: Benvenuti al Sud - Benvenuti in Puglia!
Alberobello – miejsce od lat na liście moich turystycznych westchnień….
Pamiętam, jak dawno, dawno temu ujrzałam w jakimś magazynie podróżniczym, jeszcze w czasach przed-internetowych – trulla, to aż nie chciałam wierzyć, że to coś jest prawdziwe i w dodatku wielowiekowe; wyglądało jak wielka scenografia filmowa do jakiejś bajki….; ale to nie nie bajka, tylko autentyczne, prawdziwe domki; unikatowe ze względu na fakt, że występują tylko tutaj, tylko w tym regionie i nie ma innego miejsca na świecie, gdzie można je zobaczyć, bo są….. takie oryginalne i niepowtarzalne.
Trulli - to niewielkie domki z charakterystycznymi kamiennymi dachami w kształcie szpiczastego stożka budowane również w okolicznych prowincjach Brindisi, Bari i Taranto.; jednakże tylko w Alberobello znajduje się obecnie największe skupisko tych oryginalnych budowli. Materiałem używanym do ich budowy były od zawsze wyłącznie miejscowe kamienie - wapienne łupki, zwane tu z włoska: ”chianche i chiancarelle”, układane bez użycia zaprawy murarskiej ani żadnych innych spoiw. W języku łacińskim brzmią - turris, w grece to - tholos, a w dialektach bizantyjskich to – torullosa, i wszystkie oznaczają jedno – kopułę.
Ich bryła jest dość prymitywna, jak również środki i sam materiał ale nie można tego samego powiedzieć o statyce tych konstrukcji; są niezwykle wytrzymałe i budowane w taki sposób, że w chłodne i wilgotne apulijskie zimy – zapewniają ciepło, natomiast w upalne lato, które tutaj nie rzadko męczy mieszkańców temperaturami w granicach 40C w cieniu – dzięki grubym, kamiennym ścianom i malutkim okienkom zapewniają przyjemny, upragniony chłodzik...
Ich liczbę w tym regionie szacuje się w granicach nieco ponad półtora tysiąca trulli, choć w samym Alberobello jest ich ponad 1000 sztuk ; najstarsze z tych bielonych domków pochodzą z XVI wieku i do dziś stoją i mają się dobrze:) ; część z nich jest zamieszkana przez rdzennych apulijczyków, inne – wygodnie urządzone udostępnione są turystom pod wynajem, a dla tych bardziej wymagających - w kilkudziesięciu z nich urządzono wręcz ociekające bogactwem oazy luksusu, oczywiście za odpowiednio sutą opłatą:); większość z nich jednak służy sklepikarzom, drobnym rzemieślnikom i restauratorom – którzy w urokliwy sposób zamienili je w klimatyczne placówki handlowe.
Co ciekawe, jadąc w kierunku Alberobello- już wiele kilometrów przed tym miasteczkiem – naszym oczom zaczynają ukazywać się coraz częściej rozrzucone po okolicach, często w cieniu 1000 letnich drzew oliwnych, z których słynie Apulia - tego typu budowle; te nieco oddalone od samego miasta często pełnią funkcję zabudowań gospodarczych, wchodzą w skład tzw. masseria, przypominające coś na kształt dawnego polskiego folwarku czy też toskańską fattorię, a także takie współczesne „trullowate” rezydencje, często wynajmowane w całości turystom. Jednym słowem tutaj prawie wszystko przybiera kształt stożkowatej budowli, nawet kościoły, przystanki autobusowe, obórki czy wszelkie chlewiki – wszystko obowiązkowo posiada stożkowaty kamienny daszek:)).
Uśmiałam się, jak jedna z moich koleżanek oglądając te zdjęcia zapytała mnie, czy to jakiś skansen czy lunapark? taaak..., czasami trudno uwierzyć, że to miasteczko jest prawdziwe, wciąż żywe i liczy sobie kilka ładnych wieków i tak naprawdę boom turystyczny istnieje tu dopiero od całkiem niedawna; bo jeszcze 2 dekady temu, nikt poza lokalsami zupełnie tu nie zaglądał :)
Skąd się w ogóle wzięły tutaj te trulla? - Jedna z wielu teorii o ich początkach głosi, że ich rodowodu należy szukać w korzeniach grecko-tureckich, bo ponoć stamtąd się wywodzą, ale dokładnie tego niewiadomo… ; ale tu w Apulii - początkowo służyły głównie jako schronienia dla zwierząt oraz jako wszelkie schowki na różne szpargały i narzędzia, ale kiedy w początkach XVII wieku z tej małej osady wykształciło się Alberobello –jako całkiem spora miejscowość i posiadłość ziemska rodu Acquaviva di Aragon - książąt Conversano, zamieszkana w głównej mierze przez chłopów i ludność wiejską, ówczesny zarządzający tym obszarem - hrabia Giangirolamo II Acquaviva d'Aragona - zmusił podobno mieszkańców do zamieszkania w tych budynkach, tylko po to, żeby uniknąć płacenia podatków królowi Neapolu ( no cóż… stara łacińska setencja głosi: „Nihil novi sub sole” – czyli nic nowego, czego byśmy i dziś nie znali :) - bo jak świat światem stary, nikt nigdy nie lubił płacić podatków, ceł, lenna czy innego myta itd… i od wieków szukano metody, żeby tylko wystrychnąć na dudka fiskusa :) ); stąd pomysł na budowę tych domków na szerszą skalę bez zaprawy, bo w razie nieoczekiwanej królewskiej kontroli można by je szybko rozebrać, bowiem od nieskończonych budów, podatków się nie pobiera:), a gdyby nawet nie zdążono ich częściowo rozebrać na czas, to i tak nikomu nie przyszłoby do głowy, że w takich trullach mógłby ktokolwiek mieszkać poza zwierzętami gospodarskimi:).
W tamtych czasach prawo nakazywało jednak płacenie olbrzymich podatków od każdej budowli, dlatego te – często wznoszono i burzono kilkakrotnie; dopiero w 1797 roku zubożały i uciskany opłatami lud zwrócił się do ówcześnie panującego króla Ferdynanda IV Burbona o pomoc, który pomógł mieszkańcom Alberobello i nadał mu status wolnego miasta, bez konieczności płacenia podatków dla możnowładców, który usankcjonował w ten sposób koniec politycznego i gospodarczego ujarzmienia miasta pod panowaniem feudalnym – hrabiów i książąt Conversano.
Zwiedzając Alberobello, z pewnością nie umkną uwadze odwiedzających – tajemnicze znaki i symbole wymalowane na biało na dachach niektórych trulli, szczególnie te w rejonie Rione Monti (to bardzo malownicza dzielnica z najpiękniejszymi trullami, uliczkami i licznymi schodkami, gdzie ulokowały się urokliwe sklepiki z pamiątkami i kawiarenki - która zachowała swój urok dzięki kolorowym zakamarkom pełnych tajemniczych zakrętów i maleńkim placykom o niepowtarzalnym stylu). Znaki te, miały ponoć jako główne zadanie odpędzać wszelkie złe moce czy inne klątwy i przekleństwa oraz zapewniać domostwu i mieszkańcom szczęście, pomyślność i dobrobyt; niektóre z nich są dość prymitywne, pogańskie, inne mają już symbolikę bardziej magiczną czy wręcz chrześcijańską.
Te symbole były przekazywane sobie z z pokolania na pokolenie z dziada pradziada (i również jako to się śmiesznie czasem nazywa: z baby prababy:)) ale z czasem owa tradycja zaczęła nieco zanikać, aż w końcu prawie ustała zupełnie; jednakże część z tych symboli została odtworzona w 1927 roku przy okazji prawdopodobnej wizyty w Alberobello – samego Mussoliniego, kiedy to partia faszystowska nakazała ówczesnym władzom miasteczka wymalowanie starych znaków na dachach obecnych domków, po to aby nadać im nieco tajemnicy… i zaciekawić i oczarować przywódcę:).
Ciekawie prezentują się też te wszystkie „szpikulce” i kominy, którymi zwieńczone są stożkowate dachy ; znaleźć można takie miskowate, albo cylindryczne, płaskie bądź kuliste a nawet gwieździste; mawia się że ich cel jest głównie dekoracyjny jako element zdobnictwa lub jako podkreślenie statusu właściciela (np. te gwiaździste przypisane miały być szlachcie) , ale istnieją też teorie, które nadają im znacznie bardziej magiczną moc.
Alberobelo jest śliczne, takie nierzeczywiste, można by tu buszować spokojnie kilka dni…. My niestety mieliśmy przyjemnośc spędzić tu tylko jeden dzień, co i tak wystarczyło aby na zawsze zapamiętać to urocze miasteczko, będące dziś w całości pod patronatem Unesco, jako jedno z 47 włoskich, „unescowych” miast.
Kolejny dzień – to kolejne odkrywanie apulijskich uroków; tym razem piękne i klimatyczne Bari…. , które było dla nas sporym zaskoczeniem, bowiem dotąd nasza powierzchowna wiedza o tym mieście sprowadzała się tylko do powiązań z królową Boną:)) , ale o tym, co w tym Bari ciekawego widzieliśmy? – dopiszę Wam wkrótce w bliżej nieokreślonej przyszłości w miarę wolnego czasu……:))
…. CDN…..
2. BARI..BARI...
Kolejną apulijską perełką na naszej trasie było Bari…. ciekawe miasto , widokowo mające moim zdaniem sporo wspólnego z sycylijskimi miasteczkami – znaleźć tu bowiem można dokładnie ten sam koloryt i klimacik miasta.
To stare, portowe miasto zostało założone przez Greków a później przez wieki rozbudowane, najpierw przez Rzymian (wtedy osada nosiła miano Barrium) , później w czasach panowania Bizancjum, w końcu przez Normanów, a w wiekach XI-XIII Bari było punktem zbornym rycerzy chrześcijańskich biorących udział w krucjatach, które dzięki temu, że posiadało port było ważnnym centrum wymiany handlowej pomiędzy ówczesnym Wschodem i Zachodem. W XV i XVI wieku miasto zostało stolicą księstwa Bari, należącego wówczas do słynnego rodu Sforzów, z którego pochodziła żona Zygmunta I Starego, znana nam wszystkim - królowa Bona (ta od włoszczyzny:)), którą losy po latach panowania w Polsce rzuciły ponownie do Bari, gdzie wróciła w 1556, już po konflikcie z synem Zygmuntem II Augustem.
Dzisiejsze Bari to miasto pół na pół stare i jednocześnie nowoczesne; nas jednak interesowało głównie to co stare :)
Bari posiada niezwykle klimatyczne i po prostu urocze stare miasto - la Citta’ Vecchia, gdzie kręte i wąskie uliczki tworzą istny splątany labirynt, z którego wcale nie chce się wychodzić:); cudnie tak móc zagubić się tutaj.... ; można by tak z chęcią kluczyć po tych uliczkach cały dzień.
Pełno tu pastelowych kamieniczek, urokliwych podwórek z tysiącami ołtarzyków z Matką Boską ustrojoną w zwiewne firaneczki:) - górujących nad głowami przechodniów, wiekowych kościołów, z całą masą straganów pełnych ryb, muli, kolorowych warzyw i owoców i kramików z tysiącami pamiątek; a w tym wszystkim każdy, kto przechadza się uliczkami la Citta’Vecchia – napotka w końcu na pewno niecodzienny widok: kobiety, które na ulicach wyrabiają makaron – specjalność barijskiej kuchni – orecchiette - to rodzaj tutejszego, wyłącznie apulijskiego makaronu, który swoim wyglądem przypomina nieco malutkie uszy i właśnie stąd ta nazwa. Niesamowite jest to, że te Panie siedzą sobie przed własnymi domami ze stolnicami pełnymi mąki, a do ich domów można zajrzeć przez szeroko otwarte drzwi i obserwować ich tutejsze, zwykłe życie.
Malutkie orecchiette można tu kupić dosłownie wszędzie; świeżo wyrabiane kluseczki – suszą się tu na specjalnych siatkowych stolnicach w apulijskim słońcu – gotowe do sprzedaży za kilka euro; naprawdę warto pokusić się o taki zakup i zaserwować taki apulijski specjał rodzince czy znajomym po powrocie:)
W barijskich knajpkach serwuje się najbardziej klasyczną wersję orecchiette w połączeniu z cime di rapa tzw. rzepą brokułową, która posiada lekko gorzkawy posmak, podobny nieco do brokułów.
Będąc w Bari trzeba odwiedzić najważniejszy zabytek miasta: Bazylikę San Nicola – w tym miejscu należy wspomnieć, że od X wieku patronem Bari jest tu otoczony wielką czcią Święty Mikołaj, którego święto obchodzone jest corocznie na początku maja, a uroczystości te trwają tu prawie miesiąc.
Bazylika św. Mikołaja Cudotwórcy wybudowana w latach 1087-1132, kryje takie zabytki jak: XI wieczny tron biskupa Eliasza , ciekawe XII-wieczne cyborium no i oczywiście grobowiec królowej Bony Sforzy – sarkofag, który znajduje się tuż za głównym ołtarzem bazyliki - został ozdobiony rzeźbą klęczącej królowej, który ufundowała jej córka - Anna Jagiellonka; trochę dziwnie to wygląda - ten sarkofag jakby w ołtarzu głównym - rzadko spotykane rozwiązanie.; W podziemiach Bazyliki znajduje się krypta w której przechowywane są relikwie Świętego (ponoć stopy Mikołaja); koniecznie trzeba zejść schodami w podziemia, i zobaczyć kaplicę w krypcie- bardzo cenny zabytek.
Warto zobaczyć też romańsko-gotycką katedrę San Sabino z XI-XIII w., której wnętrza mieszczą wspaniałe XIII-wieczne freski, i obrazy Tintoreretta i innych włoskich artystów renesansu, ale akurat trafił nam się tam ślub, więc nie kręciliśmy się po kościele, żeby nie zakłócać spokoju młodej parze.
No bardzo nam się podobało to Bari…. naprawdę warto przyjechać i zobaczyć choćby dla samego klimatu włoskiego Południa i oczywiście też po to aby posmakować i zakupić barijskie uszkowe kluseczki:))
Myślę, że poza zabytkami główną atrakcją Bari jest właśnie ta typowo włoska atmosfera tego miasta, znacznie odmienna od tej znanej z wielkich i głośnych kurortów oraz niezwykle klimatyczna starówka pełna małych, rodzinnych restauracyjek bez globalnych sieciowych molochów, białych malutkich podwórek z krzątającymi się mieszkańcami, a w każdym z nich te urocze kapliczki Madonny z firankowymi ołtarzykami, no i te „makaroniarki” ze stolnicami pełnymi maleńkich orecchiette… to nieodłączne obrazki Bari…. bo bez tego Bari nie byłoby Bari :))
No i w końcu przyszedł czas na przecudną, zachwycającą Materę – moje głeboko skrywane marzenie..., bo od zawsze chciałam zobaczyć to cudo - prawdziwą perełkę tego regionu, choć Matera położona jest terytorialnie już w sąsiedniej prowincji- Basilicata, ale nie będę mnożyć tu Relacji więc wpakuję ją w Apulię:) i postaram się opisać dokładniej w najbliższych dniach….
• 3. O cholera – jaka cudna ta MATERA!
Matera dumnie może poszczycić się mianem jednego z najstarszych miast na świecie, bo zgodnie z istniejącą dokumentacją archeologiczną – potwierdzono tutaj obecność ludzi w czasach paleolitu, a osada ta i późniejsze miasto zostało uznane przez historyków za jedno z czołowych najstarszych miast na Ziemi i i jednocześnie wspaniały przykład osadnictwa jaskiniowego.
To niezwykłe miasto zostało wykute w skałach wokół głębokiego wąwozu rzeki Gravina – po obu jej stronach, co stanowiło naturalny podział pomiędzy dwiema dzielnicami, które przez kolejne wieki się tu rozrastały: Sasso Barisano i Sasso Caveoso. Początki Matery sięgają więc czasów kamienia łupanego, kiedy to w tych skałach zaczęto drążyć groty do schronienia, później przez wieki ludzie zaczęli je ulepszać, dobudowując najpierw prymitywne schronienia między grotami aż do czasów kiedy to nauczono się murować, co w konsekwencji stworzyło to istniejące do dziś niesamowite miasto.
Niesłychane jest to, że taka perła jak Matera jest praktycznie prawie zupełnie nieznana wśród szerokiego grona ludzi i to takich podróżujących trochę po świecie i czytających o nim; osobiście przepytałam moje grono przyjaciół i znajomych, a nawet ludzi z pracy, też od lat sporo wyjeżdżających - czy wiedzą co to w ogóle jest ta Matera? i gdzie to jest? – jakież było moje zdumienie jak okazało się, że wśród tylu osób, tylko dwie „coś tam słyszały”! - dacie wiarę?
– to oznacza tylko jedno: zupełny brak reklamy tego miasta! To niesamowite miasto, niepowtarzalne, wręcz fenomenalne, które wciąż wygląda jak 2000 lat temu – jest tak zupełnie nierozpowszechnione turystycznie- że aż dziw bierze i budzi ogromne zdumienie o co chodzi? – ale mam nadzieję, że od przyszłego roku to się trochę zmieni na lepsze, bowiem w 2019 roku Matera będzie europejską stolicą kultury; (później troszkę się dowiedziałam skąd ten brak wiedzy i „ta zmowa milczenia” Włoch na ten temat, ale o tym za chwilę… )
Dzielnice Sassi – to oczywiście główny nasz cel wizyty w tym mieście; spotykamy się tu z naszą lokalną przewodniczką – przemiłą osobą - Panią Martą Erdini, jedyną Polką, która posiada licencję pilota w regionie Basilicata.
Dochodzimy do pierwszego punktu widokowego i…. słychać głośne Ach! – wszystkich, którzy znaleźli się na tym tarasie, każdy kto po raz pierwszy ujrzy ten widok jest oniemiały z wrażenia, że coś takiego zachowało się jeszcze do naszych czasów i to w stanie niezmienionym! - ja nieomalże tu zwariowałam ujrzawszy widoki Sassi.... Coś niesamowitego!
Patrząc na to wszystko, co roztacza się przed nami - czujemy, jakbyśmy dosłownie przenieśli się w czasie o 2000 lat do tyłu; dosłownie!
Bardzo dokładnie przyglądamy się więc pastelowym domostwom, jakby zaklętym w czasie…. jak z jakiegoś średniowiecznego obrazu…., wszystko łapczywie rejestrujemy oczami nie chcąc opuścić najmniejszego szczegółu - ale to nie jest żaden obraz, ani skansen, ani scenografia filmowa – to żywe, prawdziwe miasto , gdzie słychać gwar, gdzie po podwórkach biegają dzieci, gdzie wszędzie suszy się pranie, gdzie ludzie podlewają swoje doniczkowe ogródki, robią zakupy, krzątają się… żyją tu… mieszkają naprawdę…. ; żywe miasto zaklęte w te stare, wielowiekowe mury i skały ….
Już wiem dlaczego Mel Gibson wybrał właśnie to miejsce do zdjęć w swojej „Pasji”, gdzie Matera zagrała Jerozolimę z czasów Jezusa… Gibson znalazł tu fenomenalny, gotowy plan filmowy, bez żadnych przeróbek i dekoracji. Dla mnie to jest coś wręcz niewiarygodnego!
Matera jest… wielopoziomowa, rozrastała się przez wieki „piętrowo”, dom na domie, jeden nad drugim, z ciągiem niezliczonych ilości schodów; są tu wciąż miejsca gdzie w ogóle nie ma ulic – tylko ciągnące się kilometrami schodkowe, wąskie chodniki; domostwa posadowione są wprost na skałach, pomiędzy nimi widać jakieś groty i jaskinie, tuż obok kolejne domostwa, skalna ściana z wydrążonymi drzwiami; pomiędzy tymi domkami można tu spotkać wielokrotnie jakieś zupełnie opuszczone groty zarośnięte dziko i gęsto kaparami i walerianą. Matera to też miasto kościołów; a tych wydrążonych w skałach (tzw. chiesi rupesti) jest tu ponad setka! - niestety większość z nich jest w bardzo opłakanym stanie a tych udostępnionych zwiedzającym jest dosłownie kilka.
Zwiedzamy Sassi z Panią Martą, a później mamy sporo czasu wolnego, gdzie własnym tempem krążymy po tych niesamowitych uliczkach, chłoniemy wszystko łapczywie chcąc zatrzymać te obrazy jak najdłużej; zaglądamy w jakieś bramy, podwórka, wchodzimy do różnych kościółków, ale tylko kilka jest otwartych, w większości skrzypi tylko stara zardzewiała klamka nie chcąc się przed nami otworzyć….
Dopiero tu na miejscu dowiedzieliśmy się o niechlubnej historii tego miasta, o czym nie mieliśmy bladego pojęcia, ale Włochy jakby wstydzą się Matery…, bo historia tego miasta to taka trochę hańba dla Włoch, a dlaczego?
Otóż jeszcze nie tak dawno, bo do końca lat 50-tych XX wieku, w dzielnicy Sassi mieszkały głównie ubogie, chłopskie rodziny zasiedlając po jednej ”dwuizbowej” jaskini często dla całej wielodzietnej rodziny, gdzie ściśnięci mieszkali a raczej koczowali w urągających warunkach razem ze zwierzętami: z kurami, z osłami i często z koniem; kury „pomieszkiwały” zwykle pod łóżkami gospodarzy, a najmniejsze dzieci spały często w skrzyniach i dolnych szufladach komód:) ; pod podłogą większości tych domostw wykuwano specjalne cysterny, gdzie gromadziła się deszczówka, spływająca kanałami z ulic, z wyżej położonych dachów i ze ścian.Elektryczności oczywiście nie było, więc jedynym źródłem światła były maleńkie okienka, najczęściej bez żadnych szyb i drzwi; kanalizacja do połowy XX wieku była tutaj terminem zupełnie nieznanym; ścieki płynęły więc wszędzie wokół razem z deszczówką; chlustano nimi gdzie popadnie, czego konsekwencją w całym tym ubóstwie były oczywiście choroby, wręcz całe plagi; panował tu niewyobrażalny brud, wilgoć, stęchlizna, gdzie w takich warunkach wszelkie choróbska, łącznie nawet z malarią rozprzestrzeniały się nad wyraz szybko.
Umieralność dzieci i ludzi dorosłych była tu bardzo wysoka, w liczbie ponad 50% populacji i to wszystko działo się tu w połowie XX wieku, podczas gdy Rzym i inne nowoczesne miasta kraju prężnie się rozwijały i bogaciły, świecąc w blasku i chwale, a o Materze jakby świat zapomniał… Matera dalej tkwiła w głębokim średniowieczu stając się slumsami Włoch, o czym mieszkańcy innych części kraju w ogóle nie wiedzieli; nikt nie wiedział co się tu dzieje a władze za bardzo się Materą nie interesowały.
W końcu na początku lat 50-tych XX w. jednak zauważono, że coś jest nie tak, skoro centrum całkiem już sporego miasta dużego regionu Włoch – wyglądało jak zadżumiona średniowieczna osada; brzmiało to jak jakiś okrutny żart…; w końcu rząd włoski wziął sprawy w swoje ręce i zaczął wysiedlać masowo mieszkańców Matery do specjalnie wybudowanych dla nich mieszkań na obrzeżach miasta; ale ludziom przyzwyczajonych od pokoleń do pewnych nawyków nie da się tak z dnia na dzień narzucić, jak i gdzie mają żyć, więc mimo nowych lokali do zamieszkania z nieznanymi dla nich wygodami masowo wracali do swoich jaskiń praojców, co w konsekwencji doprowadzało do częstych i masowych eksmisji i interwencji policji, gdzie tysiące ludzi zostało przymusowo wysiedlonych.
I tak oto Matera na ponad 3 dekady stała się zupełnie opustoszałym miastem; miastem – widmem z tysiącami opuszczonych jaskiniowych grot, domostw, z setkami kościołów i tak to trwało aż do połowy lat 80-tych XX w, kiedy to ówczesne władze, chcąc coś zmienić i zaradzić jakoś istniejącej sytuacji - wydały prawo, pozwalające chętnym na ponowne osiedlanie się tutaj na zasadzie bezpłatnej dzierżawy na 99 lat z jednym warunkiem: konieczne miało być przeprowadzenie generalnego remontu z możliwością otrzymania ok. 50%-owej dopłaty od Państwa na zwrot kosztów inwestycji; doprowadziło to do powrotów dorosłych już dzieci dawnych mieszkańców jak i nowych mieszkańców Południa - chętnych stawić czoła życiu w nowym miejscu.
I tak oto Matera powoli wracała do życia… zaczęła pięknieć zachowując jednak dawny charakter, bo wszystko nadal miało tu wyglądać jak dawniej, ale już z elektrycznością, z kanalizacją, bieżącą wodą, na miarę nowoczesnego życia, a wraz z napływem ludności zaczęły powstawać pierwsze restauracje, jak grzybki po deszczu szybko rosły hoteliki, kawiarenki, małe galerie i cała ta transformacja przywróciła to miejsce do życia na miarę współczesnych czasów.
Dziś materyjska Sassi, to przepiękne i unikatowe - w skali światowej - centrum miasta, prawdziwy klejnot, dla turystów to taki diamencik na mapie Włoch…. ale dla miejscowych i w ogóle dla Włochów, którzy pamiętają… wciąż pozostaje to wstydliwym świadectwem biedy, chorób, tysięcy niepotrzebnych śmierci i potwornego zacofania południa Włoch.
Obecnie Sassi wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i coraz chętniej i liczniej odwiedzane z roku na rok.
Nasza lokalna pilotka Pani Marta, dla chcących poszerzyć sobie nieco wiedzę o tej perełce - bardzo polecała książkę autorstwa Carlo Levi : „ Chrystus zatrzymał się w Eboli”; - ja jestem mol książkowy i często wyszukuję takich poleconych pozycji przez pilotów wycieczek w których uczestniczę, ale ta książka, to akurat dosyć trudno dostępna pozycja księgarska, bo ostatnio wydano ją kilkadziesiąt lat temu, ale mamy antykwariaty i allegro i tam warto poszperać w poszukiwaniu tej pozycji ( ja ją wykupiłam online; już powoli czytam: coś wręcz niewyobrażalnego, że miało to miejsce w XX wieku!!! )
Dziękuję Wszystkim czytającym, bo to jest już koniec moich apulijskich opowieści z południa Włoch… po dalsze i dokładniejsze - jedźcie sami i zobaczcie tą rzadką perłę na zupełnie nie turystycznej mapie Włoch, jaką wciąż pozostaje Basilicata i jej prawdziwy diament w koronie - Matera!