Drugą część moich meksykańskich opowieści rozpocznę wraz z opuszczeniem granic
Jukatanu - od stanu Chiapas; bowiem tutaj odwiedziliśmy niesamowicie piękne miejsce jakim jest bez wątpienia wciąż tajemnicze, zatopione w bujnej dżungli - dawne majańskie miasto - Palengue.
Palenque położone jest na obszarze dawnego Państwa Majów, którego zasięg obejmował terytoria znaczenie bardziej oddalone od samego Jukatanu, bo to docierało aż do obszarów dzisiejszej Gwatemali i Belize.Rankiem udajemy się do pobliskiej dżungli, która skrywa niesamowite ruiny – jak dla mnie - jednego z najpiękniejszych miast Majów – tajemniczego Palenque, położonego u stóp wzgórz gęsto porośniętych bujnym lasem deszczowym, miasta, które od wieków niestrudzenie opiera się tej dżungli, próbującej je pochłonąć….
Historia Palenque zaczęła się w 431 roku wraz z panowaniem króla K'uk' Balam ; miasto to było jednym z najważniejszych miast Majów, dawniej znane pod nazwą Lakamha, co oznaczało „miejsce wielkich wód”;
Dawni Majowie mieli najbardziej zaawansowany system pisma wśród wszystkich kultur Ameryki prekolumbijskiej, a dzięki badaniom naukowców ich hieroglify - na licznych inskrypcjach rzeźbionych głównie na kamiennych elementach ważnych budowli zostały odszyfrowane, stąd wiemy, że władcy Palenque najczęściej uwieczniali w ten sposób teksty odnoszące się do historii swojego miasta oraz do zagadnień związanych z wizją stworzenia świata, które według wierzeń dawnych Majów miało miejsce 3 tysiące lat wcześniej.
Mimo tych wieloletnich badań wciąż mało wiadomo o założycielu dynastii w Palenque i kilku jego następcach, ale dużą ciekawostką jest, że na tronie Palenque zasiadały aż dwie kobiety, co na ziemiach Majów zdarzało się to niezwykle rzadko. Jedną z nich była Yohl Ik'nal, która królowała w latach 583-605 n.e.; nie wiadomo tego dokładnie, ale przypuszcza się, że dobrze zachowany grobowiec, który możemy tu zobaczyć – mógł skrywać szczątki właśnie tej władczyni, nieznanej kobiety którą nazywa się Czerwoną Królową, a nazwa pochodzi od cynobru – minerału o intensywnie czerwonym kolorze, którym pokryte było znalezione tu ciało, dary ofiarne oraz elementy grobowca; Istnieje też kolejna hipoteza wg badaczy, że znalezione szczątki mogły należeć do o Ix Tz’akbu Ajaw – żony Pakala Wielkiego - najsłynniejszego władcy Palengue.
Znacznie więcej wiadomo o nieco późniejszej historii Palenque i związanej z nim postaci - najpotężniejszym władcą – słynnym królu Pakalu, który wstąpił na tron w bardzo młodym wieku, bowiem zaledwie jako 12 latek;
Dziś najbardziej charakterystycznym budynkiem wśród ruin Palenque jest Świątynia Inskrypcji, w której został pochowany Pakal Wielki (K’inich Janaab’ Pakal) – władca ówczesnego państwa Majów, który sprawował władzę przez blisko 70 lat.
Świątynia ta została zbudowana na piramidzie schodkowej o wysokości 16 m a jej szerokość wynosi ponad 23m. Po obu stronach wejścia do tej świątyni wykuto 620 hieroglifów, od których pochodzi nazwa tej świątyni.
Największą sensacją tutaj było odkrycie nienaruszonego, pełnego artefaktów grobowca Pakala, które dla świata archeologicznego było prawdziwą sensacją XX wieku ! - a dokonał tego meksykański archeolog A. Ruz Lhuiller w 1946 roku – to wielkie wydarzenie tej samej skali, co odkrycie ponad 20 lat wcześniej nietkniętego grobowca Tutenchamona w Egipcie przez Howarda Cartera – czyli dla archeologów – marzenie - wręcz misja życia!!! ; W krypcie w sarkofagu, oprócz szczątków Pakala znaleziono mnóstwo cennych darów i naczyń, a szczególnie niezwykle cenną maskę pośmiertną z jadeitu wraz z bransoletami i inną biżuterią, ale najwięcej emocji wzbudza do dziś bogato zdobiona, pokryta symbolicznymi reliefami, 5 tonowa płyta sarkofagu, na której znajduje się słynny relief, który obrósł niesamowitą legendą; jedna z interpretacji nawiązuje do pozagrobowej wędrówki władcy – jego odejście w zaświaty, druga zaś bliższa jest interpretacji słynnego badacza tajemnic świata – Ericha von Dänikena, którego teorie są dość kontrowersyjne i szeroko krytykowane w świecie naukowym, że Pakal Wielki znajduje się za sterami jakiejś ”maszyny latającej” 😊 – niczym tajemniczego statku kosmicznego! – niestety dziś turyści nie mają wstępu do tej krypty, pozostaje nam tylko uważnie wysłuchać opowieści naszego przewodnika i włączyć wyobraźnię, a replikę grobowca wraz z tą płytą i jej wciąż tajemniczymi reliefami mogliśmy podziwiać kilka dni później we wspaniałym Muzeum Antropologii w mieście
Meksyk.
Pakal dość intensywnie rozbudował to miasto, wybudował tu wiele świątyń i rozbudował istniejący wcześniej sam Pałac, który był rezydencją rodziny rządzącej.
Od mniej więcej XIX wieku zaczęło się większe zaiteresowanie tym miejscem; od czasu do czasu na terenie tutejszych ruin pojawiali się różni ciekawscy poszukiwacze przygód „odkrywając” Palengue na nowo. Pierwsze badania, rozpoczeto tu na polecenie ówczesnego króla Hiszpanii- w 1807 roku; największe zasługi w ”odkrywaniu” miał tu podobno nieźle świrnięty i nieco nawiedzony hrabia 😊 - Jean Frederic Waldeck, który spędził tu kilka lat w pierwszych dekadach XIXw, a w czasie prowadzonych badań zamieszkał nawet w jednej z tutejszych starych świątyń i zajmował się wykonywaniem rysunków i różnych miedziorytów.
Od tego właśnie ”lokatora” - nazwano to miejsce Świątynią Hrabiego, co jest dosyć oryginalne, bo wiadomym przecież jest, że Majowie nie mieli żadnych hrabiów, ale nazwa się przyjęła i stosuje się ją do tej pory oficjalnie. Z czasem przybywało do Palenque coraz więcej różnych badaczy, archeologów i innych podróżników i poszukiwaczy przygód, którzy od ponad wieku odkrywali to miejsce dla nas - żebysmy mogli podziwiać je w takim stanie w jakim jest dzisiaj.
Ruiny Palenque bardzo mi się podobały; ach to położenie...,wspaniała dżungla wokół..., bardzo mało turystów.... i atmosfera ... to wszystko razem naprawdę robi spore, ba! - wielkie wrażenie!
Przed nami jeszcze jedna atrakcja - droga powrotna w dół przez dżunglę, bo do parkingu musimy zejść pieszo- a jest spory kawałek do przejścia, ale za to przez bardzo malowniczy las deszczowy;
ścieżka prowadzi cały czas w dół ; mamy tu kamienne schodki, mostki, mijamy pozostałości różnych małych ruinek (cały czas jest to teren Parku Archeologicznego) ; zewsząd sączy się woda z rzeczki Otulum z dopływu znacznie większej, pobliskiej rzeki Usumacinta; mijamy jakieś małe mini-wodospadziki, słychać głosy zamieszkującej te lasy małej małpki, ale nie udało mi się niestety jej zobaczyć i fenomenalnie zewsząd słychać różne ptasie śpiewy; oglądamy tu z podziwem pozostałości majańskich budowli ... niewielkie ruinki oddalone nieco od Pałacu i kompleksu głównego świątyń - ale to również fragment pozostałości Palengue - z tzw. Grupy Nietoperza (Grupo de los Murciélagos), ale w tym klimacie i w tych gęstych, zacienionych zaroślach mury szybko czernieją, pokrywają się „przyrodniczą patyną” – mchem, porostami, pleśnią… ale stwarza to wszystko razem niezwykle tajemniczą aurę; do tego wszędzie wokół cisza i spokój niezakłócana tłumami turystów – potęgują wrażenia a położenie w tej pięknej dżungli powoduje niekłamany zachwyt…. dżungla, która przez wieki skrywała przed ludzkim wzrokiem pozostałości tych, których od wieków już nie ma - choć dziś poskromiona – wciąż otacza te zmruszałe mury milczącym cieniem, gotowa pochłonąć to wszystko ino mig ; tutaj wystarczy zejść na chwilę z utartych ścieżek i pójść kawałek gdzieś w bok, aby znaleźć się w świecie, w którym natura wygrywa walkę z człowiekiem....; tutaj nikt tych ruin nie remontuje ani nie restauruje...; zostały tak pozostawione samym sobie i przeżarte na wskroś wilgocią, a widoczne jeszcze kamienie z każdym dniem znikają coraz głębiej i głębiej w tych zielonych odmętach lasu, który w końcu kiedyś pochłonie je tak, że nikt ich już tu nie odnajdzie....
Z Palengue udajemy się na zachód w stronę kolejnego stanu - Tabasco do miasta Villahermosa, aby zatrzymać się w ciekawym parku-muzeum La Venta poświęconemu kulturze Olmeków; Park La Venta położony jest nad jeziorem na dość rozległym terenie w dżunglowatym terenie, gdzie licznymi alejkami dociera się do poukrywanych w cieniu tutejszego gąszczu - kolejnych zabytkowych i wciąż tajemniczych rzeźb (m.in, słynnych olmeckich głów) przeniesionych tutaj ze stanowiska archeologicznego La Venta znajdującego się 120 km za miastem Villahermosa; wszystkie zaprezentowane tutaj rzeźby są autentyczne, więc zwiedzający mają tu bezpośredni kontakt z oryginałami, natomiast przewrotność polega na tym, że w miejscowości La Venta, gdzie znajdują się pozostałości prawdziwego ośrodka Olmeków – powystawiano tam kopie tych rzeźb😊. Ten park-muzeum jest pierwszym takim plenerowym Muzeum na wolnym powietrzu, które powstało w tym rejonie świata i jednocześnie jest ciekawym wprowadzeniem do odkrywania kultur prekolumbijskich Mezoameryki.
Świat nauki już od początku wieku prowadząc badania archeologiczne i badając znalezione tu artefakty potwierdził istnienie na tych terenach znacznie starszej cywilizacji niż znani nam Majowie czy Aztekowie, bowiem obecność Olmeków liczy się tu w skali ca 4000 lat wstecz, a więc te wszystkie, znacznie późniejsze kultury Majów, Azteków, Tolteków czy Zapoteków są de facto spadkobiercami kultury post-olmeckiej, bo to Olmekowie uznawani są za najstarszą, znaną cywilizację - agrokulturę opartą na wydajnej kukurydzy – od której zaczął się tu cywilizacyjny rozwój, którzy mieli swoje piramidalne świątynie i również kultywowali rytuał składania ludzkich ofiar; prawdopodobnie są też twórcami najstarszego pisma na zachodniej półkuli Ziemi, dlatego uważa się ich za „macierz” mezoamerykańskich cywilizacji.
Olmekowie- to najbardziej tajemniczy lud, który zamieszkiwał kiedyś te tereny a ich cywilizacja wciąż niesie więcej zagadek niż potwierdzonej wiedzy; mimo badań niewiele o nich wiadomo, poza tym, że koniec ich cywilizacji był bardzo gwałtowny i w zasadzie dotąd niewyjaśniony..., ale wiemy, że ok. 400 roku p.n.e. ich rzeźby zostały zniszczone i zakopane, a mieszkańcy opuścili nagle, w wielkim pospiechu najważniejsze olmeckie miasto - La Venta.
Jednak najbardziej nurtującym pytaniem na temat Olmeków jest: skąd- u diabła- w sercu Meksyku- wzięły się te wielkie bazaltowe głowy o tak afrykańskich rysach?, bo jak się dokładniej przyjrzymy, to gołym okiem laika widać negroidalne szerokie, spłaszczone nosy, wydatne, grube wargi i kształty głowy zupełnie inne niż u Indian (???); do tego materiał którego użyto do tych rzeźb- wcale nie występował na tym terenie, tylko został tu przetransportowany z miejsca oddalonego o ok 70 km, a największa taka „główka” ważyła sobie – bagatelka- 50 ton!!!;
Wielu doszukuje się kontaktów Olmeków z ludami afrykańskimi, choć te rewelacje nigdy nie zostały potwierdzone w sposób naukowy, a z powodu braku piśmiennych dowodów po Olmekach - udowodnienie czegokolwiek staje się bardzo trudne do potwierdzenia; jednakże samo ich istnienie cały czas rodzi kluczowe pytania, np. :kim byli tak naprawdę? skąd się wzięli i dlaczego mieli tak afrykańskie rysy wśród kompletnie innych ludów indiańskich ? czy przybyli gdzieś zza oceanu? dlaczego tak nagle zniknęli? czy to oni założyli najstarsze przedmajańskie miasta? czy to oni wznieśli niesamowite piramidy
Teotihuacan?...
Nauka nie zna konkretnych odpowiedzi na te wszystkie pytania, ale wiele faktów ujawnia zdumiewające podobieństwo pomiędzy sztuką i rzeźbionymi obrazami Olmeków a zabytkami starożytnych Chin i Afryki ! tak..., mamy tu kolejną zagadkę, bo znalezione napisy na olmeckich toporkach odpowiadają prawie idealnie znakom chińskim ! (???)
Olmekowie w końcu oficjalnie zostali uznani przez świat nauki - jako kolebka ludności indiańskiej Mezoameryki, bez wnikliwego badania i odpowiedzi na temat ich afrykańskiego wyglądu, cóż…. czego nie da się wyjaśnić naukowo, trzeba zostawić jak jest….
Kolejnym nurtującym pytaniem ze świata Olmeków i często zadawanym jest :po co i w jakim celu Olmekowie deformowali czaszki? po co komu taka czaszka boleśnie zdeformowana we wczesnym dzieciństwie?
Archeolodzy i antropolodzy przekopali już nasz Świat w takich poszukiwaniach i w różnych jego zakątkach odkopują wciąż czaszki wyglądające, jakby były z innej planety, bo praktyki wydłużania czy spłaszczania głów noworodków stosowano w wielu miejscach na Ziemi i w różnych okresach czasowych sięgających różnic nawet kilku tysięcy lat; kultury prekolumbijskie nie są więc w tym odosobnione, bo takich deformacji doszukano się na wielu odległych od siebie kontynentach; czy to był kanon urody? podkreślenie statusu? władzy? ważności? czy wręcz Boskości? – tego tak naprawdę nigdy się do końca nie dowiemy….
Z Villahermosa mieliśmy spory kawałek do przejechania do miejsca naszego kolejnego noclegu - do miasteczka Catemaco, bo to odcinek ponad 300 km, a więc kolejne 4 godziny jazdy, wrr... ;
(w tym miejscu napiszę tylko, że na tej wycieczce ze względu na duże odległości - sporo czasu spędza się niestety w autokarze, no ale Meksyk to gigantyczny kraj i chcąc go nieco więcej zobaczyć należy przygotować się na tak dużą ilość jazdy; oczywiście wiedziałam o tym wcześniej czytając ofertę; zdaję sobie sprawę, że jak się jedzie do tak wielkiego kraju na objazdówkę, to lekko nie będzie, no ale mimo momentów - może nie tyle zmęczenia - co znużenia długą jazdą – nie żałuję absolutnie wyboru tej wycieczki, bo w zamian było naprawdę mnóstwo atrakcji i niezwykle ciekawych, pięknych miejsc na trasie; myślę, że poza „Wielką Konkwistą” ten program jest chyba najbardziej różnorodny pod względem odwiedzanych miejsc jeśli chodzi o tygodniowe objazdy po Meksyku i co dla mnie było bardzo ważne - sięgał również daleko poza obręb samego Jukatanu - miejsca najczęściej odwiedzanego w tym kraju- niezwykle pięknego, ale jednak tylko ograniczając się do samego Jukatanu nie poczujemy tej ogromnej różnorodności Meksyku; ja tę różnorodność i tak tylko ledwie co liznęłam, bo po więcej trzeba będzie kiedyś tu pewnie jeszcze wrócić i poznać kolejne niezwykłe miejsca na mapie tego fascynującego, olbrzymiego kraju, w którym mieszkańcy mówią aż w 63 językach !!!
(następnym razem może uda mi się kiedyś jeszcze namówić Małża na jakąś meksykańską wyprawę... - [mnie się marzy jeszcze kiedyś Meksyk na przełomie paźdź/i listopada - w okresie Día de Muertos ale po tym, co już widziałam w tym kraju) tym razem kolejna wycieczka z Rainbow: ”Meksyk Kolonialny” - mimo, że są tam trzy punkty w programie, które się powtarzają (dla mnie), ale i tak bardzo chętnie zobaczyłabym je ponownie, no i Małż by zobaczył co go ominęło przez ”koronawirusową panikę” - wtedy jeszcze sporo na wyrost”😊]
Kolejny (i naprawdę cudny) punkt programu naszej wyprawy - to urocze okolice Catemaco - przyrodnicze atrakcje na skraju pięknej selwy...
W Catemaco mamy „przewidziane” na ten dzień trzy przyrodnicze atrakcje:
• Rejs łódkami po jeziorze Catemaco w utworzonym tu Rezerwacie Przyrody;
• Wizytę w wiosce ukrytej w selwie u miejscowego szamana;
• i piękne widoki nad wodnym zjawiskiem Eyipantla;
Podpływamy do zarośniętej gęstymi zaroślami wysepki, gdzie ”stacjonują” fajne małpy zwane czepiakami; to tutejszy gatunek zamieszkujący tropikalne lasy w tej części świata, blisko spokrewniony ze swoim kuzynem - wyjcem;
Na kolejnej wysepce Jeziora Catemaco - Isla de los Monos, żyją inne małpy, tym razem to makaki azjatyckie o czerwonych licach sprowadzone tu z Tajlandii przez Uniwersytet Veracruz; podpłynęliśmy tam i widać że te małpy mocno są przyzwyczajone do ludzi, na widok których wychodzą na brzeg licząc na darmowe jedzonko; turyści niestety częstują je tu masowo bananami i innymi łakociami (świadomi bądź nie, że w ten sposób zabijają w małpach zdolność do samodzielnego zdobywania pożywienia), a małpiszony chętnie wyciągają łapy po łatwy łup- swoje ulubione przysmaki .
Tego dnia, odwiedziliśmy jeszcze wioskę w dżungli jako „swoistą atrakcję” umiejscowioną w lesie, w takiej prawdziwej, tropikalnej, wilgotnej selwie; tereny Catemaco „słyną” jakoby z czarowników- szamanów (zwanych tutaj: brujos) praktykujących tutejszą magię – nie wnikam już czy czarną czy jakąkolwiek inną, ale faktem jest, że ta „magia” ma się tu świetnie, bo jest często praktykowana przez lokalesów… ;
Tutejsze tereny od wieków zamieszkiwane najpierw przez Olmeków, później przez kultury post olmeckie, z biegiem lat przybyłych tu Hiszpanów i przywleczonych przez nich niewolników różnych narodowości: Afrykańczyków, Haitańczyków, Afro-Kubańczyków i wielu innych, zatem nie może tu nikogo dziwić ten istniejący przedziwny religijny mix pełen magii i czarów, wręcz na granicy synkretyzmu religijnego: mix pełen indiańskich wierzeń, haitańskiego voo-doo, kubańskiej santerii yemaja i katolickich praktyk,; nawet jeszcze dziś ludzie palą tu świece i modlą się gorliwie do azteckiej bogini wody - Chalchiuhitlicu.
Odwiedzona wioska nawet fajna - taka zadrzewiona-zalesiona-zacieniona- jak to w tropikalnym lesie, czyli bardzo dużo cienia i zieleniny ... , ale sam cel …hmm…. - wizyta u tego pseudo Szamana czy innego Czarodzieja – dla Europejczyka z zupełnie innej kultury - to taka tam nieco komercha – jako atrakcja dla gringos ; nie przepadam osobiście za takimi teatrzykami a tym bardziej nie biorę w czymś takim udziału; ta atrakcja mi się nie podobała - stałam z boku i przyglądałam się na te ”czary-mary” z przymrużeniem oka, a ów Szaman-Czarodziej potargał ludzi jakąś zieleniną od stóp do głów, zakadził dymiącym kopalem i ponoć w ten sposób ”oczyścił duszę”, i uzdrowił ciało od chorób, wszelkiego zła i zarazy ... - od tej pory wszyscy, którzy poddali się temu „zabiegowi” będą żyli w szczęściu i zdrowiu 150 lat! Amen! 😊
(ale od zarazy jednak nie ustrzegł…. ani nas ani swojego kraju…)😊
Tego dnia jedziemy jeszcze w okolice miasteczka San Andres Tuxtla, gdzie nad rzeką Rio Grande de Catemaco - mamusia Natura umiejscowiła wspaniały wodospad ”Salto de Eyipantla” - który może w skali wielkich wodospadów wielkością nie powala, bo ma 40 m wys/ i 50 m szer, ale kontakt z nim ”na żywo” dostarcza nam sporych emocji... i działa na wiele zmysłów..., bowiem natura zlokalizowała ten cud w przepięknych okolicznościach przyrody; kolejny raz zasmakujemy tu klimatów dżungli, a w zasadzie prawdziwej selwy; na górnym tarasie, skąd widać ”próg” wodospadu słychać jeden wielki huk i czuć potężną moc tego żywiołu; widok z góry na wodospad i tą głęboką kipiel w dole jest przecudny, ale niżej, jak zejdziemy 40 metrów w dół- mamy dodatkowe „atrakcje” - nieunikniony prysznic, bo woda w postaci mgiełki niesie się tu naprawdę daleko …, więc każdy z pewnością będzie mokry! do tego ten dżunglowaty teren wokół... no pięknie tu jest… (ścieżka w dół do wodospadu wiedzie po leśnych schodach – 15 pięter w dół a potem powrót tą samą drogą, więc to opcja tylko dla chętnych 😊).
To właśnie tu nad tym wodospadem Gibson kręcił jedną z bardziej widowiskowych scen „Apocalypto” - ucieczkę ”Łapy Jaguara”; pamiętacie te sceny nad wodospadem.... ? skok w dół .... i potem dalsza ucieczka... ? (ja podczas któregoś z tych długich przejazdów w czasie wycieczki obejrzałam ten film ponownie po latach; fajnie ogląda się na ekranie plenerowe miejsca, w których się było 😊 ).
Przemierzamy dalej meksykańskie bezdroża…. choć to „przemierzanie” często jest spowalniane przez miliony tzw. tope – czyli progów zwalniających zamontowanych chyba na wszystkich drogach w tym kraju; z tym, że ich ilość w Meksyku chyba przekracza wszelkie normy, bowiem ma się wrażenie, szczególnie w okolicach miejscowości ( nie mówiąc już o sporych miastach), że Meksykanie chyba postanowili znaleźć się pod tym względem w księdze Rekordów Guinessa😊, bo co dwie minuty zwalniamy przed takim „leżącymi policjantami” ; co ciekawe część z tych tope, to dość nowoczesne rozwiązania posiadające jakieś automatyczne czujniki poustawiane do odpowiedniego limitu prędkości na danej drodze, bowiem takie progi podnoszą się same tylko wtedy kiedy zbliżający się pojazd jedzie za szybko; my jechaliśmy - jak to autokar - raczej zgodnie z przepisami, ale co z tego? jak przed nami często byli tacy, co lubili sobie „depnąć po pedałach” i wyprzedzali nas wciskając sie bezczelnie a potem siłą rzeczy co i rusz zwalniali a za nimi i my ! – po co oni wariaci tak gnają, skoro wiedzą, że tyle mają tam tych progów?
Do Puebli dojeżdżamy jak jest już ciemno; po kolacji idziemy „w miasto”, bowiem jest to jedyna okazja, żeby zobaczyć Pueblę nocą, ponieważ jutro po południu już nas tu nie będzie; a jest to możliwe dzięki lokalizacji hotelu, bo na szczęście lokują nas nie na jakichś przedmieściach… tylko tym razem nasz hotel mieści się w samym centrum historycznym Puebli (wpisanym na listę Unesco) przy Plaza del Armas, zwanym tu zwyczajowo - Placem Zocalo. Nocny spacerek jest bardzo przyjemny i ciekawy, bo nocą zawsze wszystko wygląda inaczej, urokliwiej i tajemniczo..., bo ciemności wszystkiemu dodają uroku i jak to się często mawia: noc skrywa wszystko to co brzydkie… ale nie w przypadku Puebli, bowiem rankiem okazuje się, że, noc nie miała tu za bardzo czego skrywać - wszystko jest takie … cukierkowo śliczne… bo Puebla to po prostu cudo! – moje pierwsze wrażenie: Łał… jestem w Andaluzji! – bo klimat tego miasta, architektura, ilość płytek azulejos, uliczki, kolorystyka… to wszystko ma bardzo dużo wspólnego z hiszpańskim Południem, tylko w takiej bardziej „egzotycznej” oprawie i z dużym powiewem kolonializmu😊
Mawia się, że „Puebla to jedno z najurokliwszych miast Ameryki, że obok peruwiańskiego Cuzco jest najpiękniejszym miastem postkolonialnym dwóch wielkich amerykańskich kontynentów” – w Cuzco jak dotąd jeszcze nie byłam, więc trudno mi się do tego odnieść, ale co do Puebli - bez dwóch zdań się zgadzam; choć w sumie nie widziałam tych miast w Meksyku za wiele, bo raptem z pięć, ale z trasy tej wycieczki – to właśnie Puebla moim zdaniem jest najpiękniejszym miastem.
Tak wiem.... dla wielu to po prostu... Hiszpania, tyle, że za wielkim morzem 😊 , hmmm.... powiem tylko, że ... ja uwielbiam Hiszpanię! taką Hiszpanię! 😊
A co tu rzuca się w oczy? – przede wszystkim kolory i niecodzienna architektura, albo raczej odwrotnie!: niezwykle piękne kolonialne budynki ozdabiane tysiącami terakotowych płytek w ceglanym kolorze, niezliczone kamienice wykładane słynnymi majolikowymi kafelkami z tutejszej charakterystycznej ceramiki talavera, a wszędzie na większości budynków tysiące zdobień z tych kolorowych płyteczek i z azulejos….- tego wszystkiego nie da się nie zauważyć i nie zachwycić. (Pueblańska ceramika wyrabiana jest w tutejszych warsztatach, zwana jest ceramiką z Talavera, ponieważ sztukę wyrobu tego typu ceramiki przywieźli tu w XVI w. dominikańscy zakonnicy z miasta Talavera de la Reyna w Hiszpanii).
Do tego wszystkiego, jakby było mało, jeszcze tysiące ozdób na kościołach, głównie w ich wnętrzach z dekoracjami będącymi mieszaniną niezwykle fantazyjnych stylów charakterystycznych dla kolonialnego Meksyku: renesansowego plateresco oraz innej jego odmiany - herreresco czy niezwykle kunsztownego barokowego churrigueresco, pełnego ociekającej złotem przesady w zdobnictwie i wzornictwie, czego najlepszym przykładem jest słynna Capilla del Rosario. (p.s. ja Was bardzo przepraszam, za te wszystkie terminy architektoniczne, ale to takie moje dawne zboczonko, no i jestem niestety może za bardzo dociekliwa? 😊)
Puebla – to Miasto Aniołów, bo tak początkowo nazywano to miasto(Ciudad de los Ángeles), została założona w 1531 roku przez grupę hiszpańskich osadników z arcybiskupem Santo Domingo Toribio Benavente na czele; kilka lat później osadę nazywano już Puebla de los Ángeles; do naszych czasów skrócono nazwę do minimum i dziś mamy już po prostu Pueblę.
Sercem Puebli jest Zocalo - najważniejszy plac miasta, który kiedyś był miejskim targowiskiem, ale nie tylko, bo kiedyś był miejscem, gdzie dokonywano egzekucji na skazańcach, którzy za coś podpadli prawu; organizowano tu nawet korridy i inne miejskie fiesty, plac był swoistą sceną pełną aktorów, kuglarzy i innych akrobatów, wystawiano tu też przedstawienia teatralne; dziś ten Plac jest ładnym Parkiem i miejską przestrzenią rozrywkową i podobnie jak kiedyś, miejscem organizowania różnych imprez, często słychać tu brzdąkających grajków i muzykę która niesie się z licznych knajpek wokół placu.
Z samego rana, wychodzimy z hotelu wprost na Zocalo, ale ranek w Puebli wita nas chłodnym i wilgotnym powietrzem; taaak… to pierwszy taki chłodzik w Meksyku - w końcu wyciągam nawet sweterek z walizki 😊 - niech się na coś przyda i nie zajmuje miejsca po próżnicy 😊 ; ale ten poranny chłód nie wziął się tu znikąd, bowiem Puebla leży na wysokości blisko 2200 m n p m. , więc jakiś gorąc nam tu raczej nie grozi.
Najbardziej okazałą budowla przy Zocalo jest Katedra z przełomu XVI i XVII wieku, której dwie, nieomalże 70-metrowe wieże są najwyższymi wieżami świątynnymi w Meksyku. ; ale to nie pueblańska Katedra rzuca tu na kolana,choć jest cennym i ważnym zabytkiem, ale to ”masowanie kolanek” musimy zostawić sobie na inny...chyba najbardziej zachwycający zabytek w tym mieście 😊...
- oto więc odwiedzamy niepozorny, ze skromną fasadą zewnętrzną kościół Santo Domingo, którego wnętrze jest dość bogato zdobione z pięknym ołtarzem i cenną amboną w całości wykonaną z onyksu; ale to nie ten ołtarz w tym kościele jest celem wizyty wszystkich przybywających do Puebli - tylko mała boczna kaplica- słynna Kaplica Różańcowa - Capilla del Rosario, która jest prawdziwym klejnotem tej świątyni, ozdobiona nieprawdopodobną ilością, kapiących od złota tłuściutkich amorków, aniołków, cherubinków, kupidynków, serafinków i wszelkie inne putta 😊 - poukrywane w nieskończonej plątaninie roślinnych motywów!; kaplica ta wprost zdumiewa barokowym przepychem złoconych ozdóbek i sztukaterii (to właśnie jest ta słynna odmiana baroku meksykańskiego-churrigueresco); a całe wnętrze rozświetlają dodatkowo potęgujące doznania, promienie wpadającego tu dyskretnie słońca - przez znajdujące się w kopule okna, co jeszcze bardziej olśniewa złotym blaskiem, a ilość tych wszystkich detali doprawdy przyprawia o zawrót głowy, bo nawet jak na barok- to chyba jednak przesadzono tu z ilością tego wszystkiego 😊;
Jeszcze tylko nasuwa się pytanie o nazwę: dlaczego ta kaplica - nazywa się różańcowa a nie np. złota? - a no bo znajduje tu się tu największy/najdłuższy wmurowany różaniec świata! 😊
- na ścianach na wysokości ramienia - dookoła całej kaplicy wmurowane są główki cherubinków - jako poszczególne elementy/koraliki różańca... - i tak się tu chodzi po prostu dookoła Kaplicy dotykając po kolei te anielskie łepetynki i odmawia się ”zdrowaśki” 😊
Oczywiście Puebla to nie tylko Zocalo i ociekająca złotem Capilla del Rosario, bo jest tu sporo innych, ciekawych miejsc do zobaczenia - idziemy więc dalej....
Jest w tym mieście słynącym również z wyszukanych łakoci jedna wyjątkowo „słodka” uliczka 😊 to znana tutaj ulica cukierkowa Calle de los Dulces położona niedaleko Zócalo; to miejsce zapewne jest ukochane przez dzieci😊 ale i dorośli z radością znajdą tu mnóstwo miejsc, gdzie sprzedawane są nieprawdopodobne ilości słodyczy z których słynie to miasto – no to idziemy na Dulces de Puebla😊.
Uliczka kiedyś była bardziej znana jako Calle Santa Clara, ponieważ wcześniej znajdował się tu Klasztor Klarysek, który działał w XVII wieku, a to właśnie siostry Klaryski były inicjatorkami tego słodkiego procederu istniejącego tu po dzis dzień. My byliśmy tu dość wcześnie rano więc większość tych sklepików była jeszcze na nasze szczęście pozamykana 😆 ; ale będąc w Puebli trzeba tu przyjść, żeby chociaż popatrzeć; a popróbować tu można słynnych pueblańskich borrachitos (owocowe słodkości często z alkoholem w środku o galaretowatym wyglądzie i konsystencji) , muéganos (kwadratowe małe ciasteczka z syropem karmelowym), jamoncillo (słodycze z przeróżnymi orzeszkami, głównie z sosny i pestkami dyni) , naleśniki Święta Klara na które mawia się tu „lusterka” i masę innych różności o ciekawych nazwach jak: panny młode, rompopy, słodkie kartofelki, cytrynki wypełnione kokosem, czy słodkie trupie czaszki i kościotrupki 😊 zwane tu alfeñique, ale nade wszystko… i tego trzeba koniecznie spróbować mimo niestety nadlimitu kalorii- to słynne nie tylko w Puebli, ale w całym Meksyku i Hiszpanii – przepyszne podłużne churros’y – smażone w głębokim tłuszczu, podobne smakowo do naszych pączków, tylko z takiego ciasta bardziej ptysiowego, które zajada się tu maczane w gorącej czekoladzie! 😊 - no niebo w gębie, albo gęba w niebie! – jak wolicie 😊.
W Puebli , jeśli ktoś będąc w Meksyku dotąd nie spróbował to warto też skusić się tutaj na kurczaka w słynnym mole poblano - sosie czekoladowym, bo to typowo pueblańskie danie znajdziemy w karcie menu każdej restauracji w tym mieście; a poza którymi sos ten kupimy w każdym sklepie spożywczym pakowane w przeróżne buteleczki, tubeczki, słoiczki, woreczki, puszeczki, kartoniki – pod każdą możliwą postacią. Uff…, to może starczy już tego obżarstwa, bo pękniemy w końcu… 😆
Kolejną „darmową” atrakcją jest piękna kolorowa uliczka znana jako Callejon de los Sapos (Żabia uliczka), którą zdobią małe kamieniczki, z niezwykle kolorowymi fasadami; dużo tu ciekawych zakamarków, placyków, i sklepików w których można znaleźć ładne miejscowe wyroby, np. ceramikę, meksykańskie poncha, sombrera i oczywiście łakocie, i wiele innych różności; warto się tu przespacerować i porobić kolorowe fotki.
Jest jeszcze jedno piękne miejsce w Puebli, które chciał pokazać nam nasz Arturo, ale niestety nie wpuścili nas tam…, buu…; to znaczy wejść do środka weszliśmy- tylko, że pocałowaliśmy klamkę 😢 chodzi o przewspaniałą barokową Bibliotekę Palafoxiana - jak zobaczyłam w przewodniku co nas ominęło, to płakać mi się zachciało z żalu… 😢 ; Arturo pytał/prosił urzędującą tu Panią, czy by nas nie wpuściła? ….ale niestety, Pani była nieugięta, wg jakiegoś tam grafiku – tego dnia otwierają później i nie było zmiłuj! 😢 - no ogromna szkoda…. bo ta biblioteka to taki ukryty klejnot Puebli… niech no wystarczy tylko sam fakt, że to najstarsza biblioteka na całej półkuli zachodniej!
Biblioteka ta powstała w 1646 roku w dawnym seminarium Colegio de San Juan (obecnie dom kultury Puebla), znajduje się tutaj prywatna kolekcja biskupa Jan de Palafox y Mendozy (jednej z najważniejszych postaci dla miasta Puebla, z czasów epoki kolonialnej, który chciał, żeby poza duchowieństwem, również zwykli ludzie mieli dostęp do wiedzy i óświaty). Można tu znaleźć ponad czterdzieści tysięcy starych książek o najróżniejszej tematyce, pisanych w różnych językach oraz sporo rękopisów, broszur, starodruków z XV-XX wieku oraz 9 niezwykle cennych inkunabułów, i jednego białego kruka- najstarszy i najcenniejszy „eksponat” w tej bibliotece - Kronika Norymberska z 1493 r. – poza tym samo miejsce jest przepiękne - pełne wspaniałych mebli, gablot, stolików – i to wszystko mieliśmy tu tuż pod nosem... ale los nam tu zachichotał i zechciał inaczej... nie pozwolił nam zobaczyć tego cuda….😢
Podsumowując powiem króciutko: Puebla skradła moje serce… i gdybym kiedyś miała jeszcze przyjechać do Meksyku, to z miejsc w których już tam byłam i zobaczyłam, to właśnie Pueblę bardzo chciałabym powtórzyć.
(tak patrzę wstecz ile mi tego wyszło i ile zdjęć wkleiłam...., no i nie ma zmiłuj, ale czas chyba zakończyć tą część Relacji😊 ; nie będę Was tu już więcej katować kolejnymi opisami i setkami fotek, bo za dużo się tego zrobiło, więc ostatnie atrakcje podziwiane przeze mnie w tym kraju opiszę w kolejnej III i ostatniej części moich opowieści o Meksyku!