Kolejnym wspaniałym miejscem na mapie naszej wycieczki było ogromne, wspaniale zachowane, tajemnicze miasto ”azteckie”
Teotihuacan; , które znajduje się niedaleko miasta
Meksyk i było największym starożytnym miastem Meksyku, i jednocześnie stolicą najpotężniejszego imperium prekolumbijskiego w Ameryce Środkowej.
Wkraczamy więc do miasta - ”gdzie rodzą się Bogowie” lub inna interpretacja tłumaczy nazwę miasta jako: ”miejsce, gdzie ludzie stają się Bogami....”, choć to drugie tłumaczenie, jak dla mnie, wydaje się mało trafne - bo ludzie na tym świecie raczej Bogami się nie stają...😉.
Wjeżdżając na teren archeologiczny Teotihuacan - już z daleka widać ogromne piramidy, które stojąc dumnie w blasku rozpalonego słońca skrywają milczące tajemnice tych, którzy żyli tu wieki temu….
My, nasze zwiedzanie rozpoczynamy od Pałacu Quetzalpalotla – Pierzastego Motyla, albo Motylo-Ptaka, gdzie całkiem nieźle zachowały się malowidła, płaskorzeźby i reliefy - pełne symboli wody, ognia, ptaków, pół-ptaków i wielu innych bóstw ; znacznie większa część odkopanych tu rzeźb i artefaktów została przeniesiona stąd do Muzeum Antropologii w mieście Meksyk, które na żywo mogliśmy tam podziwiać.
Dziś wciąż nie wiadomo kto tak naprawdę jest twórcą Teotihuacan?, bo nauka nie dowiedziała się tego do tej pory, a ludzie zamieszkujący to wielkie miejskie centrum wciąż pozostają tajemnicą (???) , my współcześni nie wiemy więc kim byli założyciele Teotihuacan? skąd pochodzili? jakim mówili językiem? i w końcu co się z nimi stało?
Wszystko tu owiane jest tajemnicą…., wiadomo jednak, że to miejsce zostało opuszczone nagle przez swoich tajemniczych mieszkańców i nikt jak dotąd nie udowodnił z jakiego powodu to się stało? (więc ich losy były bardzo podobne do losów kultury Olmeków, którzy też zniknęli znienacka, o czym pisałam Wam przy okazji odwiedzin w La Venta w Villahermosa; czy to przypadek??? – tego nigdy się nie dowiemy….?
Rozpoczęcie budowy tego miasta datuje się na mniej więcej I w. n.e; miasto to jak na owe czasy było potężne, a pozwoli nam wyobrazić sobie jego skalę, fakt, że to miasto było większe i żyło tu więcej ludzi niż w ówczesnym starożytnym Rzymie.
To miasto było dla wielu plemion żyjących w Mezoameryce miejscem świętym! - według mitów indiańskich to tu właśnie powstał Świat i tu nastąpiło oddzielenie światła od ciemności, gdzie powstały święte Słońce i Księżyc. Najprawdopodobniej w Teotihuacan powstał też cały system religijny przyjęty później przez inne ludy i plemiona całej Mezoameryki.
Gdy przybyli tu Aztekowie, milczący Teotihuacan stał już opuszczony przez swoich pierwszych właścicieli od 500 lat… a oprócz Azteków za spadkobierców kultury Teotihuacan uważa się również późniejszych Tolteków; to właśnie Azteckie plemiona, osiedlając się tutaj - nadały temu miejscu nazwę w języku nahuatl : „Tam, gdzie rodzą się Bogowie” i od tamtej pory świat nazywa to miejsce - Teotihuacán.
Czekają tu na turystów jedne z największych piramid świata: Piramida Słońca, Piramida Księżyca i Piramida Quetzalcoatla – Pierzastego Węża, które stoją wzdłuż niesamowitej Avenida de los Muertos - Alei Umarłych, posadowione wśród mnóstwa mniejszych budynków i piramid na tle surowego masywu Cerro Gordo.
Z Pałacu Pierzastego Motylo-Ptaka udajemy się wprost na – długą na 2 kilometry i szeroką na 40 metrów - Aleję Umarłych aby z bliska zderzyć się tu z potęgą tych ogromnych piramid…. patrzę na to wszystko wokół w tym bezlitośnie palącym słońcu, gdzie nie znajdziecie ani jednego małego nawet drzewka, pod którym można by się schować w odrobinę cienia… ale… aż nie wierzę, że naprawdę tu jestem… dech mi zaparło… i sama nie wiem czy bardziej od tego upału czy jednak chyba z wrażenia?
Największa z piramid - Słońca (Pirámide del Sol) posiada wysokość 64 metry i jest najbardziej oblegana przez rzesze odwiedzających a do wejścia na jej szczyt jest nawet spora kolejka; nieopodal , tu gdzie właśnie stoję, jest nieco niższa Piramida Księżyca (Pirámide de la Luna) na szczycie której odprawiano ceremonie poświęcone Wielkiej Bogini Teotihuacan - opiekunce wody, ziemi i urodzaju.
Opowieści przewodnika odsłaniają przed nami okrutną prawdę jakimi potwornymi rzeźnikami byli Aztekowie i jakich krwiożerczych żądnych niezliczonych ilości ludzkich istnień czcili Bogów!.
Na szczyty tych piramid codziennie wprowadzano tu setki, zdrętwiałych ze strachu ludzi, którzy szli na górę na rzeź, a nic nie warte dla ówczesnych ich życie - składano na ołtarzach ofiarnych ku chwale Bogów, gdzie kapłani pozbawiali ich ostatniego tchu - wyrywając z ich wymalowanych ciał obsydianowymi nożami - bijące jeszcze serca – oddając je ku chwale wciąż głodnych krwi Bogów by ubłagać ich o opady deszczu i zapewnić ziemi płodność!
No cóż….. przez te krwawe praktyki, Aztekowie nie mają w naszych oczach zbyt dobrej opinii; owszem, doceniamy, że rozbudowali to wspaniałe rozciągające się od Zatoki Meksykańskiej po wybrzeże Pacyfiku potężne Imperium, którego kres położyło dopiero przybycie Corteza, ale jednak to ich okrucieństwo i praktykowane rytuały nie przedstawiają ich w dobrym świetle…, ale z drugiej strony… sama tak się nad tym zastanowiłam…. , bo jak sobie tak uczciwie uświadomimy co się działo w tym czasie i nieco później w Europie? - to Aztekowie na tle naszych „braci” nie wypadają wcale znów aż tak strasznie! – wystarczy wspomnieć te wszystkie nasze średniowieczne wynalazki, które „uprzyjemniały” co niektórym zejście z tego świata! np: machiny tortur:, choćby „garoty”, „żelazne dziewice” ‘koziołki” do męczarni jelitowych czy „buciki hiszpańskie”, a stosy palonych niewinnych kobiet ?, które za nieco więcej oświecenia płaciły życiem jako czarownice!, a obdzieranie żywcem ze skóry? a przypalanie gorącym żelastwem? że nie wspomnę już o dziesiątkach lat „praktyk” Wielkiej Inkwizycji! – i to wszystko nie było ku chwale żadnego z Bogów tylko w zupełnie innym celu… no powiem Wam, że jak się tak nad tym głębiej zastanowić… to przy tych wszystkich „europejskich pomysłach” śmierć przez strzał obsydianowym nożem prosto w serce – w sumie wydaje się niezwykle humanitarna 😲
Dzisiaj, my turyści podążamy więc sobie ku górze azteckich Piramid tą samą ścieżką którą szli ci biedacy…, żeby móc podziwiać stamtąd niesamowite widoki na całe miasto i wiemy, że nikt tam na górze na nas nie czeka z nożem przy ołtarzach ofiarnych! 😲 a jedynym poniesionym wysiłkiem/ofiarą jest nasz własny pot, żeby tam w ogóle wleźć w tym upale 😜.
No dobra… to może już wystarczy na dziś tych makabrycznych rozważań....😄
Po zejściu z Piramidy Księżyca myślałam, że zejdę z tego świata 😜; jednak to schodzenie po tych schodach w dodatku w tym upale- to jakiś koszmar!
Podążamy dalej Aleją Umarłych w stronę Piramidy Słońca i znów dylemat: spróbować wejść na tą? czy iść do Pierzastego Węża?, na obie atrakcje czasu, który mamy do dyspozycji na pewno nie starczy a i sił pewnie też nie; no taki urok wycieczek- czas wolny zawsze jest ograniczony do minimum (tam, gdzie potrzeba go więcej), więc trzeba wybierać! – Piramida Słońca jest jakieś 15-20 metrów wyższa od Księżyca, ale myślę sobie – cóż ja takiego tam zobaczę innego? -to samo- tyle że z innej perspektywy, a tylko się człowiek znów niepotrzebnie umęczy! 😉 ; szybka decyzja- idziemy więc do Pierzastego… ale nie przypuszczałyśmy, że to jest taki kawał drogi!- zanim tam doszłyśmy w tym upale to zostało nam 15 minut do zbiórki! więc szybkie pstryki Tlaloca i Pierzastego i polką-galopką sprintem na zbiórkę, ech… no tak to jest na wycieczkach jak czas jest wiecznie limitowany! (a po zbiórce- wiozą nas na lunch’yk – a tam – a jakże- 2 bite godziny czasu!, ech… nie będę już tego komentować…. ) 😩
Szkoda, że tak to wygląda, że w programach wycieczek to miejsce traktowane jest tak „po łebkach”…, bo zabrakło mi tu mnóstwo czasu - nie pół godzinki więcej czy godzinkę - mnie tu zabrakło co najmniej pół dnia!, (tak samo zresztą jak w Puebli, nie mówiąc już o samym
Mexico City!), bo obiektów wartych obejrzenia jest tu doprawdy cale mnóstwo, m.in. Pałac Tepantitla ze wspaniałymi freskami, ciekawa świątynia Jaguara, Muzeum Kultury Teotihuacanu, Muzeum Malowideł Ściennych Mieszkańców Teotihuacanu, a nawet ogród botaniczny i ogród rzeźbiarski, ale żeby zdążyć na spokojnie to wszystko obejść i zobaczyć, wejść sobie przynajmniej na każdą z tych trzech największych Piramid bez ciągłego patrzenia na zegarek- to należałoby przeznaczyć na Teotihuacan w zasadzie cały dzień; a my tego dnia mieliśmy strasznie napięty i przeładowany program, bo do popołudnia zwiedzaliśmy Pueblę, potem pędem do Teotihuacan a tutaj polką-galopką.... i jeszcze późnym popołudniem w Mexico City zajrzeliśmy do Sanktuarium MB z Gwadelupe, a wieczorem było wyjście do knajpy na Pl. Garibaldiego na imprezę muzyczno-taneczną z Mariachi– więc jak się tyle „wciska” w 1 dzień – to ciężko poczuć atmosferę czegokolwiek na spokojnie….a zmęczenie po takim dniu wyciska z człowieka siły na maxa 😭.
Słówko o mezcalu - czyli słynnym meksykańskim napitku z robalem w środku - to destylat całego owocu agawy; jest starszy, niż popularna bardziej tequila, którą uważa się za znacznie bardziej wyszukany alkohol (zreszta tequila ma nawet zastrzeżoną nazwę) ; a nazwa mezcalu wywodzi się ze starego dialektu, od słowa ”Mexcalmet”, co oznacza po prostu agawę ale do jego produkcji używa się 11 gatunków tej ogromnej rośliny (a do tequili jednej niebieskiej odmiany). Zgodnie z tradycją do butelki dorzuca się robaka 😉, czyli larwę motyla Hipola Agavis. Poczwarka tego owada w Meksyku uważana jest za szczególny przysmak (brr...), który nawet widnieje w kartach dań wielu restauracji; a najbardziej popularna jest biała gąsienica, ale bardziej szlachetna jest ponoć czerwona larwa tego motyla. Na dnie butelki mezcal'a najczęściej więc pływa sobie ten robaczek ale można czasami spotkać w butelce jakiegoś chrabąsza, żuka czy nawet skorpiona. Gąsienica ta uważana jest przez miejscowych za wielki rarytas i wspaniałą zakąskę po wypiciu tak mocnego trunku, bo Mezcal ma moc 40 - 70 % ! 😲 i tradycyjnie powinno pijać się go z małych glinianych kubeczków, czyli coś podobnego - jak pija się canchancharę na Kubie (może pamiętacie z mojej kubańskiej relacji?, pisałam o tym).
Dla mnie mezcal to po prostu taki ichni bimber; w ogóle mi to ”nie pasi” a fuj... a już ten robal...!, dla mnie tego rodzaju ”przysmaki” to trochę pic na wodę-fotomontaż; podobnie jak w Tajlandii czy przy granicy z Laosem- te wszystkie żmijówki, skorpionówki, itd... szkoda życia tych wszystkich stworzeń do topienia w gorzale! - ludzie wypiliby i tak bez tych wszystkich cudaków w środku 😜; no ale lokalne zwyczaje trzeba uszanować....
Jeszcze słówko o quetzalu - to nie żaden napitek tym razem 😵, tylko ten piękny, rajski ptaszek, z którego piór Majowie i Aztekowie ozdabiali królewskie pióropusze; Quetzal był czczony przez kultury prekolumbijskie i bardzo przez nich ceniony; Indianie wyrywali mu kilka piór z ogona i puszczali ptaka na wolność; za zabicie quetzala karali śmiercią!, natomiast później do drastycznie zmniejszonej liczebności tego ptaka przyczynili się bezpośrednio konkwistadorzy, których również zachwycały te niesamowicie ozdobne pióra, więc masowo tu na quetzale polowano, ale Hiszpanie nie bawili się w żadne tam ceregiele żeby wyrywać po 2-3 piórka tylko robili to tak, że taka złapana ptaszyna ogołocona była ze wszystkich piór jakie jej rosły i potem.... już nigdzie ten ptaszek nie odfrunął... i nie wiadomo tego dokładnie, ale zdaje się, że nasi przybysze zza oceanu gotowali sobie potem na tych ptaszkach rosołki 😢; Ten ptaszek żyje tu sobie jeszcze w środkowym Meksyku ale już bardzo nielicznie, głównie fruwa gdzieś nad lasami górzystych terenów po niebie Gwatemali i częściowo na Kostaryce; jego stan liczebny jest jednak obecnie bardzo niewielki i znajduje się na liście gatunków zagrożonych wyginięciem pod ścisłą ochroną, a jako ciekawostkę warto dodać, że wizerunek tego ptaszka znajduje się na fladze i w godle Gwatemali, a nazwę „kwezal” nosi również miasto w tym kraju i jego waluta.
No i dobrnęliśmy w końcu do ostatniego punktu naszej wycieczki – olbrzymiej stolicy - olbrzymiego kraju
Miasto Meksyk- Ciudad de Mexico w skrócie zwane CDMX; dziś to potężna aglomeracja, miasto gigant, miasto – moloch; - jedno z największych miast świata – zajmujące powierzchnię ca 2000km2, a całe megalopolis zamieszkuje ponad 25 mln ludzi !
Miasto Meksyk zostało założone w miejscu zniszczonego przez konkwistadorów starego miasta Azteków – Tenochtitlán, które istniało tu od XII wieku na olbrzymim jeziorze Texcoco ze sporą wyspą pośrodku, na której Aztekowie zbudowali to miasto, które później rozbudowali jeszcze na tzw. pływających wyspach (sztucznie usypanych).; aztecki Tenochtitlán był zamieszkany przez ponad 200 tysięcy mieszkańców, co czyniło je jednym z największych miast ówczesnego świata – aż do roku 1521, kiedy to po zaciętych bojach Cortezowi udało się zająć aztecką stolicę, którą zdobywcy namiętnie burzyli, niszczyli i zamieniali wszystko w pył, zrównując to miasto z ziemią, m.in. największą i najważniejszą świątynię Tenochtitlánu – Templo Mayor, wraz z setkami istniejących tu wówczas innych świątyń, pałaców i innych pięknych budynków, a z pozyskanego z tych ruin kamienia wznieśli tu, na zgliszczach Tenochtitlán – swoje nowe miasto – miasto Meksyk, które od ponad 500 lat wciąż rozrasta się tu na pra-kościach Azteków…..
Cortez, owszem burzył to miasto, ale nie chciał ofiar w ludziach; to niejaki Pedro de Alvarado (jeden z oficerów Corteza) - żądny władzy i bogactwa, w czasie nieobecności Corteza, gdy ten wyjechał do Veracruz w „ważnych sprawach”- wymordował tu setki Indian i najprawdopodobniej również króla Montezumę II, (choć tego nie wiadomo dokładnie, bo inna hipoteza twierdzi, że ukaminieniował go na śmierć własny lud za sprzymierzanie się z Konkwistadorami.
Dzisiaj z dawnej potęgi Tenochtitlán nie zostało w zasadzie nic, poza niewielkim fragmentem kamiennych pozostałości jako taka „odkrywkowa wystawa” dawnego Centrum Ceremonialnego, przy którym powstał drugi na świecie -po pekińskim Tian’anmen – a największy Plac w mieście Meksyk – ponad 4,5 hektarowy, słynny Plaza de la Constitución zwany potocznie - placem Zocalo.
Odwiedzamy chyba najsłynniejsze miejsce Mexico City (choć zupełnie nie najładniejsze) , które leży na dalekich przedmieściach miasta , w dzielnicy Gwadelupe; a jest to Katedra ze słynnym obrazem Matki Boskiej z Gwadelupe zwanym cudownym, który jest fragmentem płaszcza Juana Diego; nowa Basilica de Nuestra Senora de Guadalupe – to najświętsze miejsce obu Ameryk, które z zewnątrz wygląda trochę jak jakiś stary spodkowaty stadion przykryty namiotowym dachem; Sanktuarium to jest zaraz po Watykanie, największym i najczęściej odwiedzanym miejscem kultu chrześcijańskiego na świecie. Rocznie odwiedza go średnio od 10 do 20 milionów pielgrzymów.
Ten nowy kościół, o nowoczesnej bryle został wybudowany w latach 70-tych XX w w pobliżu wcześniejszej, XVI-wiecznej starej Bazyliki, która wybudowana na podmokłym gruncie, w wyniku trzęsień ziemi zaczęła popadać w ruinę; i tak powstało to nowe Sanktuarium, do którego przeniesiono cudowny obraz.;
Pewnie znacie całą tą historię, ale wspomnę nieco, choć wiecie, że ja do „świętych” w sensie modlenia, wierzenia itd… nie należę i do tego tematu podchodzę sceptycznie, ale cała ta historia jest dla mnie po prostu ciekawa, bez wnikania w te wszystkie cuda i objawienia a więc tę historię zapewne znacie ale może nie za dokładnie pamiętacie? - jak to ubogiemu Indianinowi z ludu Cziczinaków - Juanowi Diego (beatyfikowanemu przez naszego Papieża) - objawiła się Panienka i nawet zagadała z nim w języku miejscowych - nahuatl. Fenomenem jest, że dzięki podobieństwu do wielkiej azteckiej bogini Tonantzin (Bogini-Matka ziemi, pożywienia, kukurydzy), kult ”indiańskiej Madonny” szybko rozniósł się po całym Meksyku, a z biegiem lat rozpowszechnił się w całej Ameryce, a dla Azteków i wielu innych plemion indiańskich – ”nasza” chrześcijańska Panienka stała się ich „zaadoptowaną” własną boginią, którą zaczęli czcić, i nie była już dla nich tajemniczą i niedostępną Świętą importowaną z tajemniczej Europy przez hiszpańskich najeźdźców; i tak dla Azteków nasza Madonna stała się Boginią wielkiego kultu…. no i dalej już samo poleciało….; piękna historia, prawda?
Tylko czemu architektura tej nowej Bazyliki jest taka…. jaka jest? – do mnie zupełnie nie przemawia „coś takiego”; Sanktuarium zaprojektował znany meksykański architekt Pedro Ramirez Vasquez (autor m.in. Muzeum Antropologicznego) i o ile nowoczesny budynek muzeum z elementami nawiązującymi do historii Mezoameryki jest bardzo ciekawy, o tyle takie nowatorskie projekty na kościoły, jakoś nie za bardzo wpasowują się „architektonicznie”.
Tak, wiem…, słuchałam naszego Arturo o historii tego projektu, że Nowa Bazylika ma przypominać swoim kształtem wielki, okrągły namiot, jakie wznoszono niegdyś na pustyni, taki sam, który Bóg polecił Mojżeszowi wznieść u stóp góry Synaj…., ale mimo wszystko, to „nie te” klimaty!
Natomiast stojącą obok, stara, przekrzywiona Bazylika, której część przeznaczono na nieczynne dziś muzeum – architektonicznie urzeka takie dusze jak moja – znacznie bardziej.
Słówko o Pałacu Sztuk Pięknych....
w środku tego Pałacu znajduje się wspaniała sala koncertowa z carraryjskiego marmuru (o czym wspomniałam już pod zdjęciami), również Teatr, liczne Galerie Sztuki i Malarstwa ale najwspanialsze są tam słynne murale znanych artystów, a warto wspomnieć o „szczególnym dziele”: to „El hombre controlador del universo” (Człowiek Panem Wszechświata) -Diego Riveiry - bardzo znanej w Meksyku osobistości świata artystycznego, z którym związana jest dość ciekawa historia, bowiem mural ten powstał na zamówienie amerykańskiego miliardera - Rockefellera, który miał ozdobić Rockefeller Plaza w Nowym Jorku, ale jak zleceniodawca zobaczył owe dzieło, to prawie że padł na zawał 😜 ; był tak zaskoczony tym co ujrzał, że nieomal zemdlał oburzony i zbulwersowany ..... wizerunkiem Lenina, którego Riveira umieścił prawie w centrum swojego dzieła 😜 ; fakt, Riveira nieco przesadził z wyobraźnią i wykorzystał to zamówienie jako okazję do prowokacji artystyczno-politycznej co Rockefellerowie odczytali jako apoteozę komunizmu jako prywatne fascynacje Riveiry; w efekcie Rockefeller nakazał zatynkowanie wizerunku Lenina i mural zniszczono, a po latach Riveira odtworzył podobne dzieło -tu w hallu głównym tego Pałacu – jako zemsta na Johnie Rockefellerze za zniszczenie jego pracy! 😜 - ale oczywiście są to informacje przewodnikowe, bo do środka, nawet tylko do samego Hallu, co zajęłoby z 5 minut – nie weszliśmy! 😡
W zasadzie, to większość miejsc podczas naszego spaceru po Centro Storico w Mexico City opisałam Wam już dokładniej pod poszczególnymi zdjęciami, więc bez sensu jest to tu powtarzać, ale wspomnę tu o czymś ważnym i jak myślę dość istotnym dla tych, którzy dopiero wybierają się do Meksyku i potrafią uczyć się na ”cudzych błędach” - a więc czego niestety nie zobaczyliśmy w tym mieście, a co jest moim zdaniem wręcz sztandarowe jeśli chodzi o stolicę tego kraju... trochę bowiem program tej wycieczki (mimo, że naprawdę dość bogaty) to jednak w samej stolicy był zupełnie nieprzemyślany... tłuc się przez cały tydzień 1700 kilometrów, po to, żeby nie zobaczyć najważniejszych atrakcji stolicy- jak dla mnie jest kompletnie bez sensu! tak, wiem.... ktos powie- jak to? przecież Sanktuarium MB z Guadelupe było, Katedra Metropolitalna i ruiny Tenotichlan -były, Pl. Zocalo i Muzeum Antropologii też było... - niby wszystko co najważniejsze - ale nie w takim mieście jak Mexico CITY! - dla mnie pobyt tutaj 1 dobę jest prawdziwym nieporozumieniem...
Zabrakło tu czasu na wiele atrakcji …, bo za dużo nie da się zobaczyć jak się spędza w TAKIM mieście tylko jedną dobę, ale dla mnie największym bólem było pominięcie przepięknej, kolonialnej dzielnicy Coyocan, gdzie wśród tropikalnej zieleni wszystkie domy, rezydencje, kamienice pomalowane są na przyciągające wzrok soczyste kolory, gdzie usadowiły się przepiękne kolonialne rezydencje i hacjendy, gdzie mieści się słynny z rękodzieła Targ Coyocan; gdzie ulokowało się skupisko całej bohemy artystycznej, a na uroczych placykach z fontannami wśród palm spotkać można wielu ulicznych grajków, różnych muzykantów, malarzy ze sztalugami (Tak!), itd… – a my tego wszystkiego nie zobaczyliśmy; nie odwiedziliśmy też słynnego niebieskiego domku Fridy Khalo; ani nie dostąpiliśmy bardzo popularnej tu atrakcji wpisanej na światową listę Unesco - spływu łodziami trajineras po tradycyjnych kanałach wodnych Xochimilco - w rytmach muzyki mariachi ; czy nawet nie zahaczyliśmy o piękny Zamek Chapultepec znajdujący się na wzgórzu w parku o tej samej nazwie, mimo, że byliśmy tak blisko , bo wspaniałe Muzeum Antropologii, które odwiedzaliśmy, mieści się prawie „tuż obok”;
a wszystko przez źle zaplanowany program!
można było zaproponować np. (zamiast i tak zamglonych widoków pełnych smogu nad stolicą z wieży Panamericana na dodatkowym fakultecie, co zabrało z 1,5 godziny czasu , a i tak połowa grupy na to nie poszła !) - zaproponować w programie właśnie Coyocan! ) - ale pilot na miejscu MUSI się niestety sztywno trzymać tego, co jakiś ktoś niekompetentny ułożył! i nie może/lub nie chce czegoś zastąpić czymś innym, bo na dodatkowe atrakcje musi być czas, którego tu niestety nie było; poza tym nasz Artur był zobligowany skończyć ten dzień zgodnie z zegarkiem w ręku, bo musiał nas zawieźć planowo na lotnisko i lot powrotny do
Cancun, więc wiadomo... nie mogliśmy przybyć sobie na lotnisko później (choć samolot i tak się spóźnił godzinę!)
Generalnie, podsumowując - jeśli wybieracie się kiedyś do Meksyku, poza sam
Jukatan, to szukajcie takiego programu, który przewiduje najlepiej 2 dni w CDMX (albo chociaż przynajmniej pełne półtora dnia) wtedy wszystko będzie możliwe ”do ogarnięcia” ; Gdyby nasz program przewidywał pobyt do końca dnia - to do godziny 20 spokojnie można było by wszystko o czym napisałam powyżej zobaczyć- ale my o 16.00 musieliśmy jechać już na lotnisko i zabrakło nam tych 4 godzin, które moglibyśmy spożytkowac na Coyocan, domek-muzeum Fridy Khalo i jeszcze na rejsik po kanałach Xochimilco... albo ułozyć to inaczej i wracać innym, późniejszym samolotem do Cancun np. o 22.00-23.00- wtedy wprawdzie zmęczeni i padnięci- ale dalibyśmy radę; a opcja najrozsądniejsza - to nie tracić pół dnia siódmego i pół ósmego na transfery, tylko w ogole nie wracać do Cancun (a dla tych co chcą zażyć uroków Cancun na wypoczynku- pierwszy tydzień laby a potem objazdówka) , tylko jakimś porannym lotem nazajutrz prosto z CDMX wracać do Europy!, niestety to musiałby być lot rejsowy, bo nasze dreamlinery LOT'u nie latają póki co do CDMX - to taksówka powietrzna wyłącznie na trasie W-wa-Cancun- W-wa;
i tak się sprawy mają.... Amen!
( jeszcze tylko wam wspomnę: hitem była rozmowa nazajutrz z jedną Panią z wycieczki, która zapytała mnie: - i jak się Pani podobało miasto Meksyk? - to jej grzecznie odpowiadam, że bardzo misie podobało, tylko żałuję mocno, że tylu wspaniałych miejsc nie zobaczyliśmy i żal serce mi ściska z tego powodu..., a ta Pani wywala wielkie oczy i prawie, ze wrzeszczy na mnie: - no co też Pani opowiada? - przecież wszystko zobaczyliśmy! - ja mówię jej, że owszem, wszystko co było w programie, tylko że ten program był nie za bardzo.....; a ona: - wie Pani, te programy pokazują wszystko co najciekawsze, więc te inne atrakcje to na pewno nic nie warte.... 😲 - no ręce mi opadły.... ale po minie tej Pani szybko wywnioskowałam, że ona nie ma bladego pojęcia co to w ogóle jest Coyocan a o Xochimilco też nie słyszała; a już o Fridę się jej nawet nie zapytałam 😏 ; czyli wniosek: nieświadomy turysta - to w pełni szczęśliwy turysta!😵 , bo tej Pani niczego nie brakowało i wróciła do domu przeszczęśliwa 😜 (tak wiem... to wszystko przez ten mój wiecznie niezaspokojony głód świata 😋)
I dobrnęłam prawie do końca.... bo dziś zabiorę Was juz do ostatniego punktu tej wycieczki; dziś jedziemy do Muzeum Antropologicznego, które moim zdaniem jest absolutnie obowiązkowym miejscem do odwiedzenia w tym mieście ; Muzeum położone jest w stołecznym parku o pięknej nazwie Chapultepec - czyli Konika Polnego (urocza nazwa, prawda? :)
Muzeum mieści kilkanaście sal – wspaniale urządzonych tematycznie, w których zaprezentowano całą historię Mezoameryki. Byliśmy tu z górką ponad 2 godziny a i tak w tym czasie nie sposób zobaczyć wszystkiego; Muzeum jest naprawdę przeciekawe i urządzone z dużym z rozmachem; zgromadzono tu gigantyczną ilość artefaktów i wiele ciekawych eksponatów z całego Meksyku; większość zabytków, które znaleziono (oczywiście nie wszystko, ale spora większość) na terenie prekolumbijskich miast – można zobaczyć właśnie tutaj; jest to absolutnie obowiązkowe miejsce do zobaczenia w CDMX ; Muzeum jest doprawdy fenomenalne - adresowane dla tych wszystkich, którzy chcą w pigułce poznać niezwykłą historię ludów prekolumbijskich. Jedna z największych kolekcji znajduje się w tzw. Sali Mexica, poświęconej w całości sztuce i historii Azteków; bardzo ciekawe są też sale poświęcone kulturze Tolteków i Majów; ja chodziłam po tym muzeum wprost oszołomiona ogromem i ilością tego wszystkiego; dawno nie podobało mi się aż tak bardzo żadne muzeum (których z reguły nie za bardzo lubię zwiedzać), no ale jest na tym naszym świecie kilka przewspaniałych, znanych Muzeów- światowej klasy (choć legalność posiadania wielu eksponatów jest w nich wątpliwa…? ), których zobaczenie jest dla każdego szanującego się turysty miejscem must see… i nie inaczej jest tutaj….
(ja generalnie nie jestem zbyt wielką miłośniczką zwiedzania Muzeów; owszem lubię, ale takie niekoniecznie typowe; jeśli już to fascynują mnie takie bardzie ”oryginalne” typu: Muzeum Miniatury, gdzie eksponaty ogląda się przez lupy i mikroskopy, albo Muzeum Zapałek, Muzeum Tortur, Zabawek, itd..... natomiast te wszystkie galerie sztuki i malarstwa.... no fajne są... ciekawe... pokazują wspaniałe dzieła..... ale ... dla mnie na 20 minut, dłużej po prostu mnie nużą 😉...., wyjątkiem było paryskie d'Orsey, z którego ciężko było mnie wyciągnąć (ale ja wprost kocham Impresjonistów) i galeria Uffizich we Florencji - tam tez padłam nieomalże na kolana..... lubię też wszelkie Muzea Ziemii, te wszystkie szkieletory-potwory itd....
Znajduje się tutaj ukryty za szybką ten cudny pióropusz Montezumy z piór ślicznego rajskiego ptaszka quetzala (o czym pisałam Wam gdzieś wcześniej w którejś Relacji), ale…. okazało się że to kopia! - bo oryginał został przewieziony do Europy prawdopodobnie jeszcze przez samego Corteza! więc już parę ładnych lat temu … 😄 , w każdym razie na pewno pojawił się w Europie w 1596 roku i trafił do kolekcji tyrolskiego arcyksięcia Ferdynanda II ; później na początku XIX wieku trafił do depozytu w wiedeńskim Muzeum Etnologii. Ten wspaniały pióropusz stanowi zresztą od wielu lat kość niezgody pomiędzy Austrią a Meksykiem, który domaga się jego zwrotu, ale władze Austrii niechętnie podejmują ten temat i tłumaczą, że ten cenny zabytek „nie przeżyje” tak dalekiego transportu z uwagi na jego wiek i kruchość… ma już bowiem prawie 500 lat i podobno nie może być poddawany żadnym wstrząsom, zmianom ciśnienia, temperatury, wilgotności, itd…. więc wiedeńskie Muzeum Weltmuseum cieszy się z posiadania takiego arcydzieła. Oficjalnie, podobno Meksyk zrezygnował z roszczeń o zwrot tego pióropusza, ale prywatnie wielu Meksykanów uważa, że Austria mimo wszystko, powinna im zwrócić “Świętą Koronę Montezumy”; osobiscie też jak najbardziej uważam, że Pióropusz powinien zostać zwrócony obywatelom Meksyku, w końcu to ich dziedzictwo kulturowe.
(jak już jestem przy tym temacie, to generalnie jestem zwolenniczką wszelkich tego rodzaju „zwrotów”; po świecie ”pałęta się” mnóstwo cennych zabytków - porozrzucanych po wielu znanych Muzeach, szczególnie w Londynie, Paryżu, w Stanach Zjednoczonych – gdzie od lat jest mnóstwo wspaniałych zabytków starożytności i późniejszych (szczególnie z Egiptu czy z Grecji) , które w zawieruchach historii, zmieniły swoich właścicieli, czy to np. w wyniku łupów wojennych czy złodziejskich praktyk (np. Napoleona, który wywiózł do Francji z pół Egiptu 😩 ); a i sporo znanych naszych dzieł zniknęło z Polski i jak dotąd nie wróciło... , ale jeśli takie rzeczy nie stanowią własności prywatnych kolekcjonerów, tylko zdobią światowe Muzea- bezwzględnie powinny wrócić do kraju ich powstania! – to takie moje zdanie.
No i nadszedł w końcu czas na końcówkę; prosto z Muzeum Antropologii idziemy do pobliskiego Parku Konika Polnego – Chapultapec na słynny pokaz Ludzi Ptaków;
Ludzie Ptaki- po naszemu mówiąc „latacze” – są to tak zwani Voladores; dla nas to barwne, efektowne widowisko akrobatyczne, ale w prekolumbijskim Meksyku był to rodzaj obrzędu, tańca religijnego; pięciu kolorowo ubranych w barwne stroje „tancerzy” Voladores wspina się na wysoki, ok 30 metrowy słup, z którego czterech z nich rzuca się w dół z przywiązanymi do kostek linami (piaty zostaje na górze i gra na flecie) i zaczynają powoli zataczać powolne obroty, których w sumie jest 13 – a mnożąc to przez 4 tancerzy daje wynik 52 obroty- czyli tyle lat ile liczy wiek w kalendarzu majańskim. Ten taneczny rytuał Voladores jest na tyle ciekawy i ważny w kulturze Mezoameryki, że w 2009 roku został wpisany na listę Unesco (niematerialnego dziedzictwa ludzkości)
Dziś „widowiska” te z barwnie ubranymi ludźmi zwisającymi głową w dół jako niezwykły powietrzny taniec - przetrwały głównie w kulturze Indian Totonaca w okolicach Puebla i Veracruz, choć takich tancerzy Voladores można spotkać w całym Meksyku najczęściej przy okazji różnych lokalnych świąt, ale ci Ludzie-Ptaki chętnie dają też komercyjne występy ku uciesze turystów w kurortach na Jukatanie;
Stąd udajemy się już ”do odwrotu”, czyli koniec naszej wycieczki! Arturo prowadzi nas jeszcze do straganów, gdzie sprzedaje się tutejsze ”smakołyki” 😉 - słynne chapulines - pieczone świerszcze, które próbujemy a niektórzy nawet kupują większą ilość pakowaną w torebeczki.
I dobrnęliśmy do końca tej wycieczki…. bo to jest już koniec zwiedzania Meksyku; prosto z parku Chapultepec przez Paseo de la Reforma jedziemy już na lotnisko, skąd wracamy do Cancun ... a nazajutrz do Europy i do rzeczywistości ogarniętej już po dosłownie jednym tygodniu - koronawirusową paniką... (to się dopiero nazywa wstrzelić z wyjazdem w ostatniej chwili!!! 😄 )
Jak podsumować tą wycieczkę: w zasadzie wszystko Wam już napisałam we wszystkich obszernych trzech relacjach; ilość wrażeń przez cały tydzień i pięknych odwiedzonych miejsc na trasie była naprawdę imponująca biorąc pod uwagę krótki czas tej wycieczki, ale coś za coś – żeby tyle zobaczyć- to niestety tempo było spore a niektóre miejsca ”po łebkach” no ale w ogólnym podsumowaniu i tak było warto! – bo wycieczka ta pozwoliła w krótkim czasie doświadczyć naprawdę ogromnej różnorodności tego kraju, i choć w wielu miejscach zabrakło mi nieco czasu (o czym pisałam szczegółowo w Relacji) to absolutnie nie żałuję, że wybrałam właśnie ten program; pewnie, że lepiej byłoby wybrać bogatszy, dłuższy, ale…. każda, nawet znacznie dłuższa wyprawa do tego kraju i tak nie pozwoli go dostatecznie poznać, bo zawsze poczujemy niedosyt…. ale na pewno pozostawi po sobie wspaniałe wspomnienia miejsc, które mogliśmy zobaczyć na własne oczy i przekonać się jak pięknym i ciekawym krajem jest Meksyk.
Na koniec zacytuję piękne słowa:
„Są trzy Meksyki:
Jest ten sprzed konkwisty, wspaniały i brutalny, którego symbolem jest mityczny stwór, Quetzalcoatl, pierzasty wąż.
Jest Meksyk hiszpański i katolicki, który przetrwał trzy stulecia. Ten przyjął za swój symbol Najświętszą Panienkę z Guadalupe, litosierną, wszędzie widoczną oficjalną patronkę kraju.
I jest Meksyk nowoczesny, który wyłonił się najpierw z wojen o niepodległość, a później ze słynnej rewolucji. Jego symbolem jest Zapata, chłopski bohater, człowiek sprawiedliwy, którego rozstrzelano.
To trzy powody, by pokochać Meksyk. Zrodzony z jedynego w dziejach spotkania dwóch kontynentów, jest łagodny i gwałtowny, uśmiechnięty i zamaskowany, antyczny i awangardowy. Jest krainą sprzeczności, światem zmąconym, zmieszanym, z którego zrodzi się może nowy wiek.”
I tym akcentem chciałabym zakończyć moje meksykańskie wspominki, bo to jest już KONIEC trzeciej i ostatniej Relacji.
Dziękuję wszystkim czytającym, a szczególnie tym, którzy znaleźli czas i ochotę i pozostawili tu jakies miłe słowo komentarza....
THE END