Majowie, Aztekowie, Toltekowie, ich kultura i to co po sobie zostawili od dawna mnie interesowało. Piramida Słońca, Księżyca fascynowała mnie, i pomimo wielu oglądanych zdjęć, reportaży ciągle miałam niedosyt. Czas było jechać do tego kraju i na własne oczy zobaczyć te miejsca i cuda architektoniczne.
Dyplomatycznie zaczęłam przebąkiwać o wyjeździe w tamte strony moim znajomym, ale jakoś nie było ani zapału, ani pozytywnego odzewu. Wręcz wszyscy mnie zniechęcili mówiąc drogo, nawet bardzo drogo, bo ceny windują pod Amerykanów. Wiedziałam, że nic nie wskóram i zaczęłam się oglądać za innym rozwiązaniem. Byłam pewna że chce tam jechać, ale z kim i jak?
Przypadkowo w internecie wpadłam na reklamę krakowskiego biura podroży Supertramp, które specjalizuje się w takich dalekich wyprawach. Czytając znalazłam nie tylko Meksyk, ale i Gwatemale, Salwador, Honduras i Belize-wszystko w jednym pakiecie. Przestudiowałam ofertę pomimo, że była baaardzo droga, zdecydowałam się jechać. Sama, ale świat należy do odważnych! Teraz już po powrocie, wiem ze nigdy nie skorzystam z takiego biura. Uważam że za cenę, którą zapłaciliśmy komfort hotelowy, transportowy nie wyniósł tyle, i spokojnie znajc w małym stopniu hiszpański można z małą grupa ruszyć w tamte strony. Ale jak to mówią - bylo i przeszło - i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wyprawa była ogólnie udana, a to co zobaczyliśmy w tak krótkim czasie to aż dziw bierze.
Minęły wakacje, które spędziłam na pracy. Już nie mogłam się doczekać wyjazdu. Dla mnie to Wielka podróż. Najpierw Paryz-Warszawa. Chciałam pobyć w naszej stolicy dwa dni przed podróżą, odpocząć i cos zwiedzić.
Wręczcie nadszedł dzień wylotu. Piąta rano zbiorka na lotnisku Chopina. Od pierwszego spojrzenia, i przywitania się z nieznanymi ludźmi, nabrałam przekonania, że ludziska są spoko. Nie pomyliłam się, byliśmy wesołą, imprezową i fajną grupą, bezproblemową.
Lot Paryż-Amsterdam minął bez turbulencji. Lotnisko w Amsterdamie nie zrobiło na mnie wrażenia, że jest duże, komfortowe i pełno butikow dla bogaczy. Może i sklepy z ciuchami, kosmetykami i pamiątkami holenderskimi są, ale budynek portowy nie ma swojej atmosfery. Było pięć godzin czekania i nudzenia się. My Polacy nie tracimy czasu i się od razu integrujemy przy buteleczce czystej kupionej na pasie bezcłowym, zagryzając serkiem. I tak czas minął, ostatni mail, sms i kierunek do odprawy przed długim lotem przez Atlantyk. Już czułam przygodę i dreszczyk emocji!
Lecieliśmy KLM, i spotkała nas niespodzianka. Miejsca mieliśmy w Economy Plus, czyli mały ale salonik dla nas. Fotele szersze, wygodniejsze, więcej przestrzeni, posiłki nie do przejedzenia i duży wybór, a stewardesa przesympatyczna.
Podróż w chmurach minęła szybko i już o godzinie 17:00 czasu meksykańskiego lądujemy. Za oknem samolotu była już szarówka i miasto zaczynało przygotowywać się do wieczoru. Ale miasto ogrom, nie było widać końca na horyzoncie. Niesamowicie to wygląda.
Szybka odprawa, spotkanie z naszym przewodnikiem, wymiana pieniędzy na lotnisku i kierunek do hotelu. Przed lotniskiem taxi dla wszystkich i wreszcie jedziemy przez miasto. Meksyk żyje cala dobę, jedni idą spać, drudzy wstają, mnóstwo samochodów, motorów które jeżdżą jak najgłośniej i potok ludzi.
Nasz hotel był położony jakieś 15min od głównego placu miasta. A hotel, nawet o nim nie będę pisać. Pokoje nie grzeszące czystością i świeżością, a zgiełk uliczny towarzyszem jest przez cala noc. Jeszcze chwila rozmowy z przewodnikiem, wypad do sklepu po butelkowa wodę i lóżko. Trzeba się cos zdrzemnąć przed jutrzejszym maratonem. Program dnia bardzo napięty.
Drugi dzień to zbiorka o 8:30 na recepcji i pójście na wspólne śniadanie. A na śniadanie: jajka sadzone z fasola czerwona, lub burito i kawa. To rytualne menu, które będzie pojawiać się codziennie na stole. Po zaspokojeniu głodu ruszamy do centralnego punktu miasta Placu Zocalo. Idziemy za naszym przewodnikiem, który cos tam nam opowiada o poszczególnych zabytkach, ale jest to tak w ekspresowym tempie, ze ciężko jest stanąć, zrobić zdjęcie, przyglądać się danemu obiektowi i zakodować co to jest. Pospiech i czas nas goni. Nie tak sobie wyobrażałam wycieczkę, ale musiałam się przyzwyczaić.
Plaza de la Constitucion, znana jako Zocalo, które oznacza cokół lub kamienna podstawę. Przy Zocalo stoi wiele ważnych instytucji. W części wschodniej jest Palacio Nacional-Palac Narodowy, w północnej Catedral Metopolitana, a w południowej biura instytucji rządowej.
My tylko wdepnęliśmy do Katedry-Catedral Metropolitana, która powstała w latach 1537-1813, na miejscu dawnej świątyni Azteków. Przed wejściem do katedry można za szkłem przyglądać się jeszcze resztkom ruin świątyni Azteków.
Katedra zbudowana jest z trzech naw i sklepieniami wspierającymi się na półokrągłych lukach. Wspaniale portale od strony Zocalo powstały w XVII stuleciu w barokowym stylu. Zdobią je dwa poziomy kolumn oraz marmurowe płyty z płaskorzeźbami. Środkowa płyta ukazuje Wniebowzięcie NMP. Katedra z zewnątrz jest warta zobaczenia, w środku trzeba czasu na oglądnięcie wszystkiego. Ja weszłam i już trzeba było wychodzić.
Obok katedry jest Templo Mayor-Wielka Świątynia Azteków, która zniszczyli Hiszpanie. W 1978r podjęto prace wykopaliskowe i odnaleziono ośmiotonowy kamienny dysk z wyrytym wizerunkiem azteckiej bogini. Uważa się, ze świątynia wznosi się dokładnie tam gdzie Aztekowie ujrzeli stojącego na opuncji orla z wężem w dziobie, który do dziś jest symbolem Meksyku. My nie zwiedzaliśmy ruin, podeszliśmy tylko do budki sprzedaży biletów i rzucili okiem na miejsce. Z tej odległości tylko widać ściany świątyni i resztki murów. Może jak się wejdzie na teren wykopalisk jest cos ciekawszego, ale to mała strefa archeologiczna.
Udało nam się zobaczyć Murale Diego Rivera w Secretaria de Educacion Publica. Mowie udało, ponieważ budynek można zwiedzać codziennie bezpłatnie, ale to zależy od sytuacji politycznej w mieście i od humorów policji. My weszliśmy tylko za okazaniem paszportu, zostawia się wszystkie płyny, a plecaki są prześwietlane.
Budynek jest duży z fontanną pośrodku. Przy dwóch frontowych dziedzińcach widać 120 płyt z muralami namalowanymi przez Riviere i jego asystentów w latach XX w. Dzielą na ścianach pierwszego dziedzińca, na parterze ukazują rozwój przemysłu, rolnictwa, sceny z festiwali i prac rzemieślników. Malowidła na piętrze dotyczą nauki i pracy. Na najwyższym piętrze sportretowano meksykańskich bohaterów m. in. Emiliana Zapate i księcia Aztekow - Cuauhtémoca. SA bardzo malownicze i bardzo dokładnie odzwierciedlają życie i świt Azteków, widziany oczami artysty.
Palacio de Bellas Artes-Palac Sztuk Pięknych. Budynek z Białego marmuru powstał na początku XX w. na zlecenie prezydenta Porfiria Diaza. W 1904r budowle rozpoczął włoski architekt Adamo Boari, który był zwolennikiem stylu neoklasycystycznego i secesji.
Weszliśmy do środka po białych marmurowych schodach? Wnętrze jest wyłożone brązowym marmurem z malowidłami ściennymi. Na większe zwiedzanie nie było czasu.
Przeszliśmy jeszcze koło Palacu Sztuk Pieknych zęby zobaczyć poczte - Palacio de Poste. Budynek kolonialny, wewnątrz złote schody, malowidła na suficie, drzewka szczęścia, i wystrój nie pocztowy tylko pałacowy. Najpiękniejsza poczta jaką widziałam.
Po południu spędziliśmy trzy godziny w Museo Nacional de Antropologia-Narodowe Muzeum Antropologii. Jedna z najciekawszych placówek tego typu na świecie, jest usytuowane na przedłużeniu Bosque de Chapultepec. Przestronny budynek wzniesiono na początku lat 60 XX w, to dzieło meksykańskiego architekta Pedra Ramireza Vasqueza. Długi prostokątny dziedziniec otaczają z trzech stron dwie kondygnacje sal wystawowych. Na środku wznosi się ogromna czarna, kamienna fontanna w kształcie parasola z symbolami Azteków I Majów.
Sale muzealne na parterze poświecono Meksykowi z epoki prekolumbijskiej. W pomieszczeniach na piętrze ukazano życie współczesnych Indian meksykańskich, spadkobierców nieistniejącej już cywilizacji. Muzeum jest bardzo ciekawe i fascynujące. My go przelecieliśmy huraganem i rzuceniem oka na eksponaty. Jest to worek cywilizacji Indian Meksyku, i trzy godziny to śmiech na taki gmach. Ale lepszy rydz niż nic!
W godzinach wieczornych wyjechaliśmy jeszcze na Torre Latinoamericana - Wieża Ameryki Lacinskiej. Nie chciałam iść, ale delikatnie mnie zmuszono. Z góry, z 44 pietra jest wspaniały widok na cala panoramę Meksyku. Jest to drapacz chmur z lat 50 XX w.
Trzeci dzień w Meksyku to ranny wyjazd na wzgórze Tepeyac gdzie znajduje się stara i nowa Bazylika Matki Boskiej de Gwadelupę. To na tym wzgórzu historia mówi, ze 9 grudnia 1531r indianin Juan Diego ujrzał Matkę Boską w niebieskiej szacie ozdobionej zlotem. Opowiedział o tym miejscowemu księdzu, ale ten mu nie uwierzył. Juan wrócił na wzgórze, i Matka Boska ponownie się ukazała a jej wizerunek w niewyjaśniony sposób utrwalił się na jego szacie. Oficjalnie kościół uznał to wydarzenie za prawdziwe. W 2002r nasz Papież Jan Paweł II na uroczystej mszy beatyfikował Juana Diega.
Głównym celem pielgrzymek jest nowoczesna bazylika Basilica de Nuestra Senora de Guadalupe. Zbudowana w formie zaokrąglonej, może pomieścić tysiące wiernych. Wizerunek NMP widnieje nad ołtarzem głównym. Żeby go zobaczyć z bliska trzeba podjechać ruchomym chodnikiem. Osobiście mi się nie podobała.
Stara bazylika-Antiqua Basilica z żółtą kopułą, wzniesiona w 1700 r jest piękniejsza i bardziej majestatyczna. Ze względu na częste trzęsienia ziemi w Meksyku jest lekko pochylona. Widać to dokładnie stojąc na placu. Za stara bazylika są schody około 100 m do góry i prowadzą do wzgórza Capilla del Cerrito-Kaplica na Wzgórku, to w tym miejscu Juanowi ukazała się Matka Boża. W lewo od głównego placu można dojść jeszcze do XVII-wiecznej Capilla de Indios-Kaplica Indian gdzie żył Juan Diego aż do śmierci w 1548r. Można zobaczyć jego grób. Miejsce święte i faktycznie przyciągające tłumy z całego Meksyku.
Patka | Meksyk to marzenie mojego życia i powiem szczerze, że gdybym miała to wszystko zobaczyć w takim pędzie to chyba po prostu bym płakała ... |