Po dwóch dniach spędzonych w Mexico City ruszamy w głąb kraju do prowincji Chiapas oddalonej około 650 km od stolicy. Przed nami cala noc do spędzenia w autokarze. Każdy z nas po cichu i na glos zastanawiał się „jaki będzie autokar, jak przebiegnie podróż nocą, i kto oprócz naszej dziewięcioosobowej grupki będzie podrożował”?
Dworzec autobusowy w Mexico nie przypomina dworca europejskiego (przynajmniej ten z którego żeśmy wyjeżdżali) znajduje się przy małej uliczce i placyku, na którym jest zbiorowisko kramów z jedzeniem, a na samej uliczce kilka autokarów. Żadnych tablic informacyjnych, żadnej budki ze sprzedażą biletów. Nic co mogłoby pomoc turyście. Zostaje tylko porozumienie się mowa, i kupienie biletu u kierowcy. Dobrze, ze nasz przewodnik zajął się biletami, bo w naszym wypadku trwałoby to długo, bez znajomości hiszpańskiego. Co do oddania bagażu, jestem pod wrażeniem. Kierowca sam odbiera każdy bagaż, nakleja naklejkę z numerem, drugą daje pasażerowi. I za pokazaniem biletu i naklejki z numerem bagażu, można odebrać swój bagaż na końcu podroży.
Uf, autokar był nowoczesny z toaleta, telewizorem. Autobus taki jakie jeżdżą na świecie. Ulga, może jakoś dojedziemy. Usadowiliśmy się na swoich miejscach, i z ciekawością patrzyliśmy na innych pasażerów. Przeważnie byli to Indianie Metysi, i paru Hiszpanów. Zanim nasz autobus ruszył, mieliśmy w środku małą defiladę sprzedawców oferujących pamiątki, jedzenie na drogę. Nowość dla nas, bo w Europie nie ma takiego zwyczaju.
A sama podróż spokojna. Szkoda tylko, ze podróżowaliśmy nocą bo widoki za oknem były przecudne. Jechaliśmy Autostradą Panamerykanską, gdzie po jednej stronie cały czas ciągły się Góry Sierra Madre. Niestety tylko widać było że rysy i grzbiety.
Jazda trwała prawie dwanaście godzin, można było się w końcu wyspać i nadrobić spanie od przyjazdu.
O 6:00 rano opuściliśmy nasz środek lokomocji, gdzieś w samym środku autostrady, na poboczu, gdzie nie było żywej duszy. Jak to powiedział nasz przewodnik Darijo - z tego miejsca będziemy mieli blisko do przepięknego zakątka w Meksyku, który powinniśmy zobaczyć. Skoro tak, to plecaki na plecy i heja w drogę... Ale króciutko szliśmy z całym dobytkiem.
Po przejściu jakieś dziewięciuset metrów, zatrzymaliśmy się na przystani o nazwie Tuxtla Guitierres nad rzeka Rio Grijalva. To miejsce jest punktem wypadowym do Kanionu Sumidero. Tu można wypożyczyć łódkę z przewodnikiem, zjeść posiłek w fajnej knajpce z widokiem na rzekę, i kupić pamiątki.
Po załatwieniu wszelkich formalności z wypożyczeniem łódki, kierunek restauracja i zaspokojenie głodu przed wypłynięciem. Było tak wcześnie, że byliśmy pierwszą grupą i pierwszymi klientami. Nawet restauracja spieszyła się dla nas z otwarciem. Oczywiście śniadanko to jajka w formie jajecznicy, lub sadzone z fasolka czerwona zmiksowana, która przypomina... sami podpowiedzcie sobie!
Canon del Sumidero-Kanion Sumidero, jest przełomem rzeki Grijalva. Położony jest w odległości około 40km do stolicy meksykańskiego stanu Chiapas. Południowe wejście do Kanionu rozpoczyna się niedaleko Miasta Chiapa de Corzo. Natomiast północny kraniec kończy się tamą i zbiornikiem retencyjnym Manuel Moreno Torres, znanym także jako Chicoasem. Dalej rzeka Grijalva płynie przez stan Tabasco, i uchodzi do Zatoki Meksykańskiej.
Sam kanion jest rezultatem uskoku tektonicznego jaki miał powstać w plejstocenie około 30mln lat temu. Długość Kanionu wynosi około 30km. Ściany w niektórych miejscach sięgają nawet do 1200m, są strome i pokryte bujna i ciekawa roślinnością. Po drodze widzieliśmy jeden najpiękniejszy wodospad, który przypominał choinkę. Po gałązkach spływała czysta, przezroczysta woda, rozpryskując się na boki. Przepiękny widok. Przewodnik, który prowadził łódkę mówił nam, ze z wodospadem jest mały przesad przekazywany z pokolenia na pokolenie. Ponoć każdy, kto przepłynie dwa razy pod wodami wodospadu, będzie młodszy o dwa lata. My przepłynęliśmy cztery razy. Czyli odmłodniałam o cztery lata!
W rzece żyją sobie naturalnie różne zwierzęta: aligatory duże i przerażające, czaple i kormorany stoją w wodzie i polują na ryby, a małpy biegają po drzewach. Płynie się około półtorej godziny do tamy. Przejażdżka jest bardzo mila i ciekawa pośród flory i fauny Meksyku. Szkoda tylko, że państwo, nie dba o swoje naturalne tereny. W niektórych miejscach rzeka była tak zanieczyszczona odpadami XXI w, ze aż żal człowieka ściska, jak człowiek nie dba i niszczy przyrodę.
Miejmy nadzieje, ze zmienia swoja politykę, bo od 1980r teren Kanionu objęty jest ochrona i ma status Parku Narodowego.
Kolka | Egzotyka na maxa! Też bym pływała w tą i z powrotem :)) |
Jack | Dziękuję za relację! |