W Parkach Silent Lake Provincial Park i Kawartha Highlands, Ontario, 19-25 Czerwiec 2012 roku.
Nasz pierwszy wyjazd biwakowo/kanu w tym sezonie! W parku Silent Lake byłem po raz pierwszy w 2008 roku z grupą około 20 osób z organizacji MeetUp; tym razem pojechaliśmy tylko we dwoje. Park położony jest na południe od miasteczka Bancroft i na północ od parku Kawartha Highlands, koło drogi nr. 29. Park Kawartha Highlands, o powierzchni 376 kilometrów kwadratowych, jest największym parkiem w prowincji Ontario na południe od parku Algonquin. Powstał on dopiero niecałe 10 lat temu; do 2010 roku można było w nim biwakować bezpłatnie, a od 2011 roku wymagane są pozwolenia i biwakować można jedynie na wyznaczonych miejscach. W parku znajduje się wiele jezior i szlaków kanu-niektóre wymagają portaży, umożliwiających dostanie się na bardziej dzikie jeziora, na których nie ma łodzi motorowych. Ponieważ wszędzie istnieje sporo prywatnych domków letniskowych (cottages), często spotyka się łodzie motorowe. Niemniej jednak nie można w nocy cumować łodzi motorowych na terenie parku-innymi słowy, osoby pragnące nocować w parku muszą używać kanu lub kajaki. Uważam, że jest to świetny pomysł!
Ponieważ ani ja ani Catherine nie byliśmy poprzednio w parku Kawartha Highlands, chcieliśmy zwiedzić z kanu i popływać na kilku jeziorach-i park Silent Lake był idealną bazą wypadową do takich wycieczek. Tydzień przedtem zrobiłem na Internecie mały „research” i zapisałem numery najlepszych miejsc biwakowych. Po przyjeździe do parku wybraliśmy całkiem dobre miejsce-tym bardziej, że jeszcze w tym czasie było bardzo mało turystów i przyległe miejsca były puste. W ciągu następnych dwóch godzin rozbiliśmy namiot i wyładowaliśmy z samochodu nasz turystyczny ekwipunek. Wczesnym wieczorem pogoda się nagle zmieniła, wyraźnie coś wisiało w powietrzu... Rzeczywiście, w pewnym momencie w dosłownie 15 sekund ściemniło się (tak, jak w kinie przed projekcją filmu!), poczuliśmy silne podmuchy wiatru, usłyszeliśmy grzmoty i pojawiły się błyskawice. Stało się tak wietrznie, że obawiałem się, iż wyłamujące się gałęzie drzew mogą spaść i uszkodzić samochód (tak, jak się to mi przydarzyło w 2002 roku w parku Arrowhead, gdy nagły silny wiatr dokonał wielu zniszczeń w parku i spadające konary lekko uszkodziły w paru miejscach mój nowo zakupiony samochód), tak więc szybko opuściliśmy nasze miejsce i zatrzymaliśmy się na bardziej odkrytym parkingu koło budynku z prysznicami. Pół godziny później było już po burzy i nawet udało się nam rozpalić ognisko. Wkrótce pojawiło się kilka szopów-praczy i na noc musieliśmy wieszać worek ze śmieciami na linie pomiędzy dwoma drzewami, bo szopy uwielbiały się do nich dobierać i roznosić je dookoła kempingu. Kilka razy w parku widzieliśmy sarny.
Podczas naszego pobytu w parku odbyliśmy cztery jedno-dniowe wycieczki na kanu w parku Kawartha Highlands. Nasza pierwsza wycieczka miała miejsce następnego dnia, 20 czerwca 2012 r, gdy pojechaliśmy samochodem (z kanu na dachu) w kierunku jeziora Wolf Lake, zaparkowaliśmy samochód i wkrótce byliśmy na wodzie. Po przepłynięciu na jeziorze jednego kilometra zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy zabrać ze sobą... kamizelek asekuracyjnych (przy dobrej pogodzie zwykle nie nosimy ich na sobie na mniejszych jeziorach i), toteż musieliśmy popłynąć z powrotem do samochodu. Zatrzymaliśmy się na lunch na małej wysepce i potem popłynęliśmy do samego końca jeziora, gdzie znajdował się krótki (140 m.) portaż prowadzący do jeziora Crab Lake; po jakimś czasie zaczęliśmy płynąć z powrotem do samochodu. Widzieliśmy zaledwie jedno miejsce biwakowe, na którym były 2 osoby-jak też natknęliśmy się na samotnego „windsurfera”, który starał się bezskutecznie dopłynąć do swojego cottage, co było raczej niemożliwe z powodu braku wiatru. Zaczęliśmy z nim rozmawiać, a następnie rzuciłem mu linę i w ten sposób przez następne 30 minut holowaliśmy go za naszym kanu.
Następnego dnia wybraliśmy się na jezioro Long Lake; jego nazwa (jezioro Długie) była bardzo właściwa! Koło parkingu znajdował się ośrodek, posiadający m. in. kilka malowniczych domków letniskowych, niektóre znajdowały się na szczytach skał (parę dni później spotkaliśmy właściciela tego ośrodka, http://www.longlakelodge.ca/--kto wie, może zdecydujemy się na wynajęcie jednego z tych domków na jesieni). Przez pierwszą godzinę pogoda była dobra, ale potem gwałtownie pogorszyła się. Zatrzymaliśmy się na jednym z miejsc biwakowych parku, założyliśmy na siebie nasze ubrania przeciwdeszczowe i wkrótce zaczęło dość mocno padać. Mieliśmy nadzieję na tym miejscu przeczekać burzę i deszcz, ale jakoś nie wypogadzało się. Był to jeden z najdłuższych dni roku, dochodziła już godzina 20:00 do zachodu słońca brakowało jeszcze ponad godzinę, jednak postanowiliśmy, pomimo deszczu, płynąć z powrotem, dopływając do parkingu przed godziną 21:00.
W dniu 22 czerwca 2012 roku pojechaliśmy w kierunku jeziora Anstruther Lake, jednego z największych w parku. Sądziliśmy, że będziemy mogli spędzić cały dzień pływając na kanu... ale gdy zobaczyliśmy jezioro, po prostu nie podobało się nam: było zbyt duże i zbyt otwarte, a ponieważ wiał stosunkowo silny wiatr, wiosłowanie okazałoby się dość uciążliwe. Catherine, rozczarowana wczorajszym deszczem, zasugerowała, abyśmy powrócili na jezioro Long Lake i tym razem dopłynęli do jego końca-i jak się okazało, była to świetna decyzja! Wkrótce mijaliśmy znajome już brzegi jeziora Long Lake i miejsce biwakowe, na którym wczoraj schroniliśmy się przed deszczem (tym razem biwakowało na nim parę osób) i dopłynęliśmy do portażu, prowadzącego do jeziora Buzzard Lake. Akurat przed nami dopłynął tam facet z dwójką dzieci i przygotowywał się do portażu. Ponieważ Catherine chciała zobaczyć, jak wygląda jezioro Buzzard Lake, pomogła mu przenieść kilka rzeczy, a ja natomiast zrobiłem kilka zdjęć stojącej nad wodą starej szopie i łodzi. Okazało się, że ten facet był dyrektorem szkoły chrześcijańskiej.
Po kilkunastu minutach napotkaliśmy mocno wyładowane kanu z dwoma chłopakami, którzy zamierzali biwakować przez weekend. Wyprzedziliśmy ich i po krótkim czasie wypłynęliśmy na bardziej szeroką część jeziora-na jego północnych brzegach było sporo prywatnch cottages, a na południowych brzegach dostrzegliśmy kilka miejsce biwakowych. Na jednym z nich zatrzymaliśmy się i wypiliśmy zimne piwo. Byliśmy bardzo zaskoczeni, gdy nagle pojawił się samotny szop-pracz, który wydawał się być chory i próbował się do nas zbliżyć. Chociaż szopy są bardzo powszechne, jest niezmiernie rzadkie zobaczyć je w ciągu dnia-i to jeszcze takie oswojone! Staraliśmy się go odpędzić i wreszcie zniknął w lesie. Piętnaście minut później pojawiło się kanu z dwoma chłopakami, którzy właśnie mieli zamiar biwakować na tym miejscu (było to z pewnością jedna z najlepszych miejsc biwakowych w okolicy). Rozmawialiśmy z nimi przez jakiś czas, a następnie popłynęliśmy do małej wysepki, znajdującej się kilka metrów od ich miejsca biwakowego, usiedliśmy na ławeczce i rozkoszowaliśmy się zachodzącym słońcem. O godzinie 21:00 wsiedliśmy do kanu, pożegnaliśmy się z chłopakami (już rozbili namiot i rozwiesili dużą plandekę przeciwdeszczową) i zaczęliśmy wiosłować z powrotem, dopływając do parkingu o godzinie 22:00. Tego dnia przepłynęliśmy ponad 13 kilometrów.
W sobotę, 23 czerwca 2012 roku, udaliśmy się wieczorem na jezioro Eels Lake. Zaraz po wypłynięciu na jezioro popływaliśmy w małej zatoczce, pełnej korzeni o fantastycznych, powyginanych kształtach, a potem skierowaliśmy się do małej zatoczki, gdzie nie było żadnych domków. Po kilku minutach dotarliśmy do sporej tamy bobrowej-na brzegu widzieliśmy dzierżącego bobra, pewnie niezadowolonego z naszej niespodziewanej wizyty. Przenieśliśmy przez tamę kanu i zaczęliśmy wiosłować po części jeziora, utworzonej przez bobry (gdyby nie było tej tamy, to poziom wody byłby o wiele niższy i pewnie byłyby tutaj bagna). Zatoczka były bardzo zarośnięta i bagnista. Ujrzeliśmy ukryty w lesie domek, ale raczej nikt w nim nie zamieszkiwał od dłuższego czasu. Przez jakiś czas wiosłowaliśmy dookoła jeziora, potem obserwowaliśmy zachód słońca i przed zmierzchem dopłynęliśmy do samochodu.
W niedzielę od rana padało. Nie mogąc pływać na kanu, po południu pojechaliśmy coś przekąsić do pobliskiego miasteczka Apsley. Niestety, lokalna restauracja „Swiss Bear” w niedzielę zamykała się już o godzinie 15:00. Znaleźliśmy inną restaurację koło drogi nr. 28, która zamykała się za 15 minut, ale kelnerka/kucharka na szczęście coś tam jeszcze znalazła do jedzenia. Później wróciliśmy do Apsley, Catherine kupiła lody, a następnie w sklepie dolarowym znaleźliśmy kilka tanich i interesujących rzeczy. Natomiast poprzedniego dnia udaliśmy się też do malowniczego miasteczka Bancroft. Na skutek awarii prądu nie działały karty kredytowe i debetowe i większość klientów nie była w stanie zapłacić za swoje zakupy (na szczęście miałem przy sobie trochę gotówki). W sklepie Home Hardware kupiliśmy spory worek drzewa na ognisko, a także wpadliśmy na świetną kawę do „Tim Horton’s”.
W poniedziałek spakowaliśmy się i opuściliśmy park, kierując się do Toronto. W drodze powrotnej pobieżnie zwiedziliśmy miasto Lakefield, zatrzymaliśmy się koło starego dworca kolejowego i pojechaliśmy w kierunku Peterborough-droga ciągnęła się wzdłuż rzeki Otonabee River oraz szlaku kolejowego, którym dawniej kursowały pociągi do Lakefield. W Peterborough zatrzymaliśmy się koło budynku z 1852 roku, dawniej należacym do Duke of Wellington Loyal Orange Lodge, obecnie będącym własnością Uniwersytetu Trent. Nad rzeką Otonabee River i Kanałem Trent znajdował się most dla pieszych-i niedaleko, na brzegu kanału, spoczywał stary, porzucony kolejowy most obrotowy, jak też był widoczny zarośnięty nasyp kolejowy: most obracał i szyny kolejowe na moście zbiegały się z szynami kolejowymi na nasypie i wtedy pociąg mógł przejechać mostem nad kanałem-a następnie most powracał do pierwotnej pozycji, tzn. równoległej do kanału, umożliwiając przepłynięcie kanałem łodzi. Ale to było dawno temu.... tory usunięto lata temu, nasyp był bardzo zarośnięty, a most zardzewiały-artefakt minionej ery, gdy to szlaki kolejowe przecinały Ontario wzdłuż i wszerz, stanowiąc niezmiernie ważną (i bardzo często jedyną) drogę dojazdową i przyczyniając się do kolonizacji trudno dostępnych terenów.
Byliśmy bardzo zadowoleni, że wreszcie odwiedziliśmy park Kawartha Highlands, bo znajduje się stosunkowo blisko Toronto i można w nim odbyć wiele ciekawych wycieczek na kanu i przenocować się na malowniczych miejscach biwakowych. Jestem pewien, że wybierzemy się tam ponownie w przyszłości!
Brak komentarzy. |