TEMAGAMI, ONTARIO: BIWAKOWANIE W PARKU FINLAYSON POINT PROVINCIAL PARK I PŁYWANIE NA KANU NA JEZIORZE LADY EVELYN LAKE-SIERPIEŃ 2014 ROKU.
Podczas naszej ostatniej wycieczki do okolic Temagami (w 2012 r.) byliśmy oczarowanie jej pięknem i nieokiełzaną przyrodą-i przyrzekliśmy sobie ją ponownie odwiedzić. Wprawdzie pływaliśmy na jeziorze Temagami w 2012 r. i nawet dopłynęliśmy do słynnej wyspy Bear Island, ale jednak stwierdziliśmy, że jezioro Temagami było absolutnie za duże na wycieczki kanu: silne wiatry i powstałe fale bardzo szybko mogły spowodować wywrócenie kanu. Zakupiliśmy kilka świetnych map Temagami, okazały się bardzo pomocne i po kilkugodzinnym zbieraniu informacji na Internecie, wybrałem jezioro Lady Evelyn Lake jako naszą następną destynację. Patrząc na mapę zauważyłem, że aby dotrzeć do jeziora Lady Evelyn Lake z Mowat Landing, musieliśmy płynąć na rzece Montreal River-ale był jeden problem: mianowicie, znajdująca się na rzece duża zapora wodna, Mattawapika Dam! Chociaż wiedzieliśmy, że pewnie można byłoby się dostać do jeziora drogami służącymi przedsiębiorstwom karczującym las, nie były one zaznaczone na mapach i wyglądało, że żadna przejezdna dla normalnego samochodu droga nie prowadzi bezpośrednio do jeziora Lady Evelyn Lake. Niemniej jednak, na jeziorze było kilka ośrodków dla turystów (jak też prywatnych domków) i szybko dowiedziałem się, że one transportują sprzęt przybywających do nich gości (i nawet samych gości) na przyczepie, ciągnionej przez samochód-a więc nie musieli tradycyjnie na plecach przenosić ekwipunku! Oboje skontaktowaliśmy się telefonicznie i e-mailem z kilkoma ośrodkami, mając nadzieję uzyskać więcej informacji na temat ich sposobu transportu naszego sprzętu i kanu dookoła tamy lub skoordynowania naszego przybycia z pojawieniem się ich gości i skorzystania wtedy z ich przyczepy i transportu-oczywiście, nie za darmo. Niestety, otrzymane odpowiedzi nie spełniły naszych oczekiwań. Jeden ośrodek nawet posłał mi uprzejmą odpowiedź, że on jedynie zapewniał taki środek transportu dookoła tamy dla swoich gości i niestety nie mógł mi udzielić pomocy-jak też zapytał się, jak dowiedziałem się o istnieniu tego ośrodka, bo oni otrzymali kilka innych podobnych pytań od kanuistów. Wreszcie Catherine zadzwoniła do ośrodka Island Lodge i została poinformowana, że koło tamy mieszka jegomość o nazwisku Mitchell, który codziennie przewozi łodzie dookoła tamy-to była jego praca! Musze przyznać, że byliśmy bardzo rozczarowani, że pozostałe ośrodki turystyczne nic nam nie powiedziały o możliwości skorzystania z usług tego człowieka, tak jakby on nie istniał i jedynie te ośrodki posiadały monopol na transport dookoła tamy.
Z Toronto wyjechaliśmy 1 sierpnia 2014 r., były bardzo gorąco (+30C) i słonecznie. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Gravenhurst, gdzie na parkingu supermarketu poczęstowano nas świetnym hot dogiem i po ponad godzinie wpadliśmy do małego miasteczka Katrine przy drodze nr. 11. Na początku postanowiliśmy spędzić parę dni w parku Finlayson Point Provincial Park, w którym już poprzednio biwakowaliśmy. W biurze parku spotkaliśmy Emily, młodą pracowniczkę parku. Mieszkała w tej okolicy i jakiś czas z nią rozmawialiśmy-również potwierdziła, że Mitchell zajmował się transportowaniem łodzi dookoła tamy Mattawapika Dam. Zaznaczyła dla nas na mapie parku wolne miejsca biwakowe, abyśmy mogli wybrać sobie takie, jakie nam pasuje. Również rozmawialiśmy ze strażnikiem parku, również bardzo miłym człowiekiem. Powoli jechaliśmy w parku i wybraliśmy miejsce nr 8, na skalistym wzgórzu i z częściowym widokiem na jezioro. Dookoła zauważyliśmy biegające liczne wiewióreczki ziemne (chipmunks), niektóre niosły w pyszczku dużą szyszkę lub nawet spory kawałek chleba czy bułki, zapewne skradzione turystom, i na siłę starały się je wepchnąć w całości do swoich norek w ziemi. Dwa lata temu biwakowaliśmy na przyległym miejscu nr 10, tym razem było zajęte. Dodatkowo otrzymaliśmy miejsce na wodzie przy doku na trzymanie naszego kanu. Po rozbiciu namiotu wybraliśmy się na wieczorną przejażdżkę na kanu; było gorąco i bezwietrznie. Zauważyliśmy na jeziorze kilka nurów i delektowaliśmy się ich niepowtarzalnymi dźwiękami, jakie co jakiś czas wydawały. Jednakże najpiękniejszym aspektem naszej przejażdżki był ogromny, czerwonawy księżyc-nie tylko była pełnia, ale było to tzw. „super moon”, super-księżyc, największy księżyc w roku.
Następny dzień był również gorący i słoneczny. Nasze miejsce biwakowe nie posiadało cienia i nawet rozważaliśmy przeniesienie się na inne, ale wszystkie dobre miejsca były zajęte. Wieczorem popłynęliśmy do miasteczka Temagami i pochodziliśmy dookoła budynków, lecz wszystko było już zamknięte. Catherine z chińskiej restauracji wzięła menu, w razie deszczów, zawsze moglibyśmy tam wstąpić. Zapadały ciemności i udaliśmy się w drogę powrotną, a następnie rozpaliliśmy ognisko i na grillu upiekliśmy żeberka.
We wtorek, 12 sierpnia 2014 r. już od rana padał deszcz i lało codziennie do piątku. Nasz nowy namiot „Eureka El Capitan 3” zapewniał doskonałą protekcję od deszczu. Na razie nawet nie myśleliśmy o rozpoczęciu drugiej części naszej wycieczki na jeziorze Lady Evelyn Lake, a za to postanowiliśmy odwiedzić niedaleko położone miasteczka. Pojechaliśmy do Cobalt, legendarnego miasta znanego z przemysłu wydobywczego i licznych kopalni; po odkryciu srebra w 1903 r., wydobywano rekordowe ilości (ok. 80% światowego wydobycia srebra pochodziło z Cobalt), ludzie przybywali masowo pociągiem i już następnego dnia wyruszali na poszukiwanie srebra i złota (oryginalna stacja kolejowa pozostała jako muzeum). Obecnie nie było żadnych aktywnych kopalni, ale wszędzie można było zobaczyć stare górnicze artefakty i zamknięte kopalnie.
Wstąpiliśmy do muzeum górniczego i zabrano nas na zwiedzanie prawdziwej, chociaż już od dawna nieczynnej kopalni srebra! Była to jedna z najciekawszych wycieczek-o ile się nie mylę, jedyna inna kopalnia, jaką poprzednio zwiedzałem, to słynna kopalnia soli w Wieliczce, do której zawitałem ponad 40 lat temu-i znacznie się ona różniła od kopalni srebra w Cobalt! Przewodnicy, młodzi studenci, świetnie znali temat i bardzo przejrzyście opisali, jak ciężko ludzie musieli pracować w kopalniach i na jakie niebezpieczeństwa byli narażeni. W kopalni panowała wilgoć i panowała dość niska temperatura, utrzymująca się na tym samym poziomie przez cały rok. Każdy górnik posiadał nie-elektryczną latarkę i jeżeli niechcący zgasła, znalazł się w kompletnych ciemnościach-aż trudno sobie coś takiego nam wyobrazić! Jeżeli nie był w stanie ponownie zapalić lampy, był zmuszony czekać i mieć nadzieję, że ktoś będzie w pobliżu przechodził i od niego zapali lampę-inaczej takie oczekiwanie mogło przedłużyć się do końca 12-to godzinnej zmiany: gdy po opuszczeniu kopalni przez wszystkich górników stwierdzono, że kogoś brakuje, wtedy rozpoczynano poszukiwania. Po wyjściu z kopalni mieliśmy obejrzeć film w muzeum, ale akurat nastąpiła przerwa w dostawie energii elektrycznej. Z powodu deszczu nie mogłem zrobić wystarczająco dużo zdjęć. Poszliśmy do kilku sklepów oraz na pchli targ znajdujący się pod dachem, oferujący na sprzedaż ogromną ilość różnorakich produktów.
Miasteczko New Liskeard znacznie różniło się od Cobalt-posiadało wiele sklepów spożywczych, a nawet sklepy Canadian Tire i Staples. Muszę dodać, że nasze fantastyczne kanu zostało wyprodukowane przez firmę Mid Canada Fiberglass Company, znajdującą się właśnie w New Liskeard. Niestety, poprzedniego roku firma ogłosiła upadłość... Jako że niedaleko była granica z prowincją Quebec, przekroczyliśmy ją (paszporty nie były wymagane-jak na razie...) i pojechaliśmy do miasteczka Notre Dame du Norte. Wszystko było pozamykane (było po godzinie 17:00) i zawróciliśmy. W miasteczku Latchford zobaczyliśmy pamiątkową tablicę zadedykowaną żołnierzowi Aubrey Cosens.
Sierżant Audrey Cosens, V.C. 1921-1945
Urodzony w Latchford i wychowany koło Porquis Junction, Cosens zaciągnął się w 1940 r. do Regimentu Agryll and Sutherland Regiment w Armii Kanadyjskiej, a w 1944 r. został przeniesiony do Queen's Own Rifles. Z rana, 26 lutego 1945 r., jego jednostka zaatakowała siły niemieckie w Mooshof, Holandii, będącą strategiczną pozycją, niezmiernie ważną dla powodzenia dalszych operacji wojskowych. Jego pluton poniósł ciężkie straty i Cosens przejął dowodzenie. Wspomagany przez czołg, dowodził następny atak na trzy mocne pozycje nieprzyjaciela, które zdobył w pojedynkę. Później został zabity przez snajpera. Za swoje „wybitne męstwo, inicjatywę i stanowcze zdolności przywódcze” pośmiertnie otrzymał najwyższe odznaczenie wojenne imperium brytyjskiego przyznawane za waleczność, Krzyż Wiktorii (Victoria Cross, w skrócie VC).
Na drodze nr 11 w Latchford, nad rzeką Montreal River, znajduje się też Pamiątkowy Most im. Sierżanta Aubrey Cosens VC. W 2003 r. częściowo się zawalił...
We wtorek rano słyszeliśmy głośne sygnały dźwiękowe wydawane prawdopodobnie przez karetki pogotowia i straży pożarnej, co było raczej wyjątkowym zdarzeniem. Parę godzin później dowiedzieliśmy się, że koło Marten River zdarzył się na drodze nr 11 wypadek, w wyniku którego zginęła 80-cio letnia kobieta. Nota bene, przyzwyczailiśmy się do niezmiernie głośnych sygnałów przejeżdżających pociągów, warkotu samolotów startujących z wody bardzo blisko naszego miejsca oraz odgłosów potężnych ciężarówek, przejeżdżających nieopodal na drodze nr 11-nie mówiąc już o licznych łodziach motorowych. Patrząc na te ciężarówki z przyczepami, transportujące ogromne ładunki wskroś Ameryki Północnej sądziliśmy, że bardziej ekonomiczne byłoby transportować towary pociągami-niestety, transport kolejowy coraz bardziej traci na znaczeniu, powiedziano nam, że przez Temagami przejeżdżały jedynie 2 pociągi dziennie; pociąg pasażerski (Toronto-Cochrane) od niedawna przestał kursować. Finlayson Point jest przyjemnym parkiem, ale jeżeli zależy komuś na ciszy i relaksacji, to z pewnością nie jest to odpowiednie miejsce!
Jednego dnia siedzieliśmy w kawiarni w Temagami i czytaliśmy w gazecie artykuł o problemach pracowniczych w fabryce firmy Bombardier w miejscowości Thunder Bay i o przetransportowaniu nowych wagonów dla torontońskiego metra-i w tym właśnie momencie zobaczyliśmy kilka ogromnych ciężarówek, wiozących... te właśnie wagony do Toronto!
Z powodu deszczowej pogody pozostawaliśmy w namiocie (niezbyt komfortowo), w samochodzie (bardziej komfortowo, ale ciasno) lub w bibliotece/czytelni w Temagami-która okazała się wymarzonym miejscem-i spędziliśmy w niej dobrych kilka godzin, czytając magazyny i gazety, przeglądając książki lub używając Internet. Również pogadaliśmy z przemiłymi pracownikami biblioteki. Kupiliśmy też parę książek oraz książkę mówioną, której słuchaliśmy w samochodzie.
W centrum Temagami znajdował się ciekawy sklep stolarski. Szkoda, że nasz samochód był całkowicie załadowany naszym ekwipunkiem i nie mieliśmy miejsca na przewiezienie intrygujących wyrobów z drzewa. Jedynie chcieliśmy kupić odpadki drzewne, służące do rozpałki ogniska. Sklep był jednak zamknięty, ale akurat przejeżdżał jego właściciel, jak też główny stolarz i krzyknął, abyśmy za nim jechali do głównego zakładu stolarskiego, mieszczącego się na jednej z bocznych dróg. Powiedział, że często niedźwiedzie pojawiają się koło zakładu-niedaleko było wysypisko śmieci, na którym wiele lat temu spędziłem kilka godzin, obserwując liczne czarne niedźwiedzie! Zakład wykonywał różnorakie meble, szopy, domki dla ptaków i inne rzeczy z drzewa. Bardzo przyjemnie się nam z nim rozmawiało.
Sklep spożywczy w Temagami, „Our Daily Bread” (Nasz Chleb Powszedni), nadal prosperował i był dobrze zaopatrzony. W 2012 r. spotkałem jego właścicieli (małżeństwo) i tego roku pogadałem z żoną, bardzo miłą kobietą i życzyłem jej powodzenia w prowadzeniu tego przedsięwzięcia! Musze przyznać, że byliśmy niezmiernie zaskoczeni, bo każdy, kogo spotkaliśmy w Temagami, był niezmiernie sympatyczny i pomocny!
Pogoda była nadal kiepska i temperatura osiągała jedynie +9C, było chłodno! Przynajmniej znaleźliśmy grzyby, które... „rosły jak po deszczu” i było ich bardzo dużo! Śmieszne, ale gdy biwakowaliśmy w tym parku 2 lata temu, było ogromnie gorąco, jednego dnia pojawił się na naszym biwaku strażnik i poinformował nas, że właśnie wprowadzono w całej okolicy zakaz palenia ognisk. Tym razem byliśmy prawie-że gotowi porzucić drugą część naszej wyprawy i wrócić do domu-jakby nie było, nie byliśmy tak zatwardziałymi kanuistami, aby pomimo deszczów osiągnąć nasz cel! Ale w piątek (15/08/2014) pogoda miała się jakoby poprawić; rano nadal padało, toteż spakowaliśmy mokry namiot, opuściliśmy park i skierowaliśmy się na północ, a następnie skręciliśmy z drogi nr 11 na lewo i dojechaliśmy do Mowat Landing.
Grupa kanuistów właśnie zakończyła wycieczkę i pakowała się-wyglądali na zmarzniętych i niezadowolonych-nic dziwnego, po 4 dniach deszczowej i zimnej pogody! Jakiś czas bawiłem się z oswojonym kaczorem, którego karmiłem z ręki.
O godzinie 15:00 byliśmy na wodzie i dość szybko osiągnęliśmy tamę Mattawapika Dam. Normalnie wymagany jest portaż ok 400 m, ale dzięki mieszkającemu tam panu Mitchell nie było on konieczny, jeżeli gotowym się było wydać $25 (opłata obejmowała również transport z powrotem). Gdy Catherine poszła po niego, ja wdałem się w rozmowę z 4 kanuistami z Hamilton, którzy mokrzy i zziębnięci właśnie udawali się w drogę powrotną. Jedna z uczestniczek pokazała mi mapę z miejsce biwakowym, na którym się zatrzymali i powiedziała, że było bardzo dobre i było na nim dużo drzewa (mokrego) na ognisko. Po krótkim czasie pojawił się pan Mitchell wraz z samochodem i specjalną platformą do transportu łodzi. Platforma wjechała do wody i po prostu wpłynąłem na nią załadowanym kanu, my usiedliśmy na tyle samochodu i powoli pojechaliśmy do zjazdu do rzeki Lady Evelyn River. Nawet nie musieliśmy mu teraz płacić, dopiero po powrocie-„czy tak, czy owak, i tak musicie tędy wrócić”, powiedział.
Ponieważ chcieliśmy dopłynąć do rekomendowanego biwaku, bardzo silnie wiosłowaliśmy-na jeziorze byli też inni kanuiści i nie chcieliśmy stracić tego miejsca. Tu i tam spostrzegliśmy miejsca biwakowe, ale wreszcie dopłynęliśmy do rekomendowanego miejsca, opuszczonego niedawno przez grupę kanuistów z Hamilton. Rzeczywiście, było bardzo dobre, przestronne, gęsto zarośnięte i nawet posiadało prymitywną toaletę, tzw. „thunderbox”. Szybko rozbiliśmy namiot i rozwiesiliśmy plandekę na wypadek deszczu. Pociąłem piłą trochę drzewa i wieczorem siedzieliśmy przy płonącym ognisku. Nury dały wieczorem cudowny i długi koncert. Chciałbym też dodać, że miejsce, gdzie biwakowaliśmy, nie było częścią parku Lady Evelyn Smoothwater Provincial Park i chociaż na mapie zaznaczono miejsca kempingowe, mogliśmy zatrzymać się gdziekolwiek.
W sobotę, 16 sierpnia 2014 r. mieliśmy ulewę (ponownie!) i było zimno. Czytaliśmy książki i słuchaliśmy radia, podawano o rosyjskich „humanitarnych konwojach” do Ukrainy i o amerykańskim zaangażowaniu się w Iraku w walki mające na celu odbicie tamy koło miasta Mosul. Wieczorem udało się nam popływać na jeziorze Lady Evelyn Lake-odwiedziliśmy kilka wysepek oraz wyszliśmy na ląd w niezmiernie gęstym lesie, gdzie było masę powalonych i gnijących drzew. Bardzo ciężko było tam się poruszać; wszędzie było widać odchody łosi i oskubane przez nie drzewa. Po powrocie na biwak z trudem udało mi się rozpalić ognisko, drzewo było kompletnie mokre.
Niedziela okazała się pochmurna, wietrzna i chłodna, ale przynajmniej nie zapowiadano deszczów. Wobec tego spakowaliśmy kuchenkę, parę rzeczy do jedzenia i wyruszyliśmy na kanu na jezioro Lady Evelyn Lake, kierując się w stronę „słynnych” piaszczystych łach-dostrzegłem je na satelitarnej mapie Google i zaintrygowany ich niezwykłym kształtem, postanowiłem je ujrzeć na własne oczy.
Gdy tylko opuściliśmy ujście rzeki i wypłynęliśmy na jezioro, od razu napotkaliśmy przeciwny wiatr i spore fale - co jakiś czas Catherine, siedząca na froncie kanu, zostawała oblewana wodą, bo przód kanu podnosił się na falach i silnie uderzał o powierzchnię wody. Ponieważ musieliśmy ustawić kanu pod odpowiednim kątem do fal (inaczej fale mogłyby go zalać, a nawet wywrócić), nie było możliwe obrać najkrótszej drogi. Pomimo fal, kanu było stabilne i płynęliśmy po kompletnie otwartych wodach jeziora, z dala od brzegów. Nie widzieliśmy dookoła żadnych innych kanu lub kajaków, jedynie tu i ówdzie motorówki z wytrwałymi wędkarzami; zaintrygowani obecnością stosunkowo małego kanu na środku jeziora, przy takiej wietrznej pogodzie, z zainteresowaniem się nam przyglądali, jak walczyliśmy z falami i wiatrem i powoli się posuwaliśmy do przodu. Gdy łódź motorowa przepłynęła koło nas, jej sternik wykrzyknął w nasza stronę.
- Podziwiam waszą nieustępliwość i uporczywość, nie każdy odważyłby się wybrać na przejażdżkę na kanu w taką pogodę!
- My też sami siebie podziwiamy ? głośno mu odpowiedzieliśmy, a już ciszej dodaliśmy ? oraz naszą głupotę!
Według mojego GPS, płynęliśmy z szybkością 4 km/h. Biorąc pod uwagę, że wiosłowaliśmy bardzo zapalczywie, nasza szybkość powinna wynosić przynajmniej 6 km/h-znaczyło to, że „traciliśmy” przynajmniej 2 km/h z powodu przeciwnego wiatru. Gdybyśmy płynęli z wiatrem, zapewne nasza szybkość zwiększyłaby się o 2 km/h - ale jak wielokrotnie pisałem, z kompletnie niewyjaśnionych i niezrozumiałych powodów, przynajmniej 80% naszych wiosłowań jest pod wiatr.
W pewnym momencie zdawało mi się, że na horyzoncie dostrzegam nisko zawieszone chmury-szybko zorientowałem się, że to było pasmo górskie. Istotnie, w okolicy było kilka widocznych gór, miedzy innymi góra Maple Mountain (671 metrów n.p.m.) oraz Ishpatina Ridge, która przy wysokości 701 metrów n.p.m. jest najwyższym wzniesieniem w prowincji Ontario.
Niektóre połacie jeziora były całkiem płytkie-najprawdopodobniej poziom wody zależał nie tylko od opadów deszczu, ale też od zapory Mattawapika Dam. W pewnym momencie sądziłem, że GPS się popsuł, bo według niego płynęliśmy... po lądzie! Okazało się, że mapa topograficzna pokazywała, że płynęliśmy po obszarach jeziora o „sporadycznej wodzie”.
Po prawie 3 godzinach intensywnego wiosłowania dotarliśmy do wydm, znajdujących się w na południowo-centralnych brzegach jeziora Lady Evelyn Lake. Labirynt częściowo zatopionych i zalesionych piaszczystych diun powstał dzięki polodowcowym wiatrom. Przypominające palce grupy piaszczystych wydm były zalane, ale nadal wystawały ponad wodę jeziora. Wydmy zostały uformowane na długo przed podniesieniem wody w jeziorze o 10 metrów w wyniku budowy hydroelektrycznej zapory i fale powodują erozję wydm, powoli je niszcząc.
Na wydmach rosły lasy sosnowe i inna roślinność, a one same tworzyły urocze kanały i zatoczki, stanowiące idealne zabezpieczenie od wiatru. Wyszliśmy na brzeg i przygotowaliśmy nasz lunch-Catherine przywiozła kuchenkę gazową i mogliśmy posilić się gorącą pastą i zupą-byliśmy przemarznięci i taki posiłek był celnym strzałem w dziesiątkę! Trochę popływaliśmy po „kanałach” pomiędzy wysepkami i rozpoczęliśmy wiosłować z powrotem w kierunku naszego miejsca. Ponownie, z niewyjaśnionego powodu, płynęliśmy pod wiatr lub mieliśmy wiatr boczny, wywołujący dość spore fale i kilka razy woda dostała się do kanu. Była to powolna i mozolna „jazda.” Minęliśmy ośrodek Ellen Island Lodge (przy doku stał mały samolocik) oraz kilka wysepek i niedługo wpłynęliśmy na spokojniejsze już wody w pobliżu ujścia rzeki Lake Evelyn River; po paru minutach dopłynęliśmy do naszego biwaku. Razem przepłynęliśmy 18 kilometrów; biorąc pod uwagę spowolnienie kanu spowodowane wiejącym wiatrem, był to zapewne ekwiwalent przepłynięcia 30 kilometrów. W każdym razie była to niezwykle ciekawa wyprawa!
Od razu po wyjściu z kanu rozpaliłem ognisko i następnie zacząłem się przy nim grzać, jak też suszyć mokre skarpetki i buty. Catherine natomiast wskoczyła do namiotu, nakryła się kilkoma śpiworami i dopiero opuściła go po pół godziny, gdy się rozgrzała. Potem oboje siedzieliśmy przy ognisku, grzejąc się, pijąc czerwone wino i zajadając pyszne żeberka z grilla.
Następnego dnia spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Po dopłynięciu do zapory Mattawapika Dam, pan Mitchell ponownie przetransportował nasze kanu (i nas) tą 400-tu metrową drogą, zaoszczędzając nam w ten sposób nie tylko niesienia na naszych barkach kanu, ale też wielokrotnego chodzenia i stopniowego przenoszenia naszych rzeczy. Muszę powiedzieć, że te 25 dolarów zapłacone za te oba „zmotoryzowane portaże” było najlepszą inwestycją, jaką kiedykolwiek zrobiłem!
Gdy dopłynęliśmy do Mowat Landing, spostrzegliśmy znajomo wyglądający samolocik-ten sam, który wielokrotnie startował w parku w Temagami koło naszego miejsca i za każdym razem powodował ogromny hałas! Tym razem powoli kołował po wodzie i wreszcie wystartował.
Po spakowaniu rzeczy do samochodu, pojechaliśmy do miasta Hailebury, wzdłuż brzegu jeziora Lake Timiskaming. Były to duże jezioro; jego wschodnie brzegi, jakieś 7 km po przeciwnej stronie jeziora, należały do prowincji Quebec. Skierowaliśmy się na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża jeziora, dojechaliśmy do drogi nr. 65, objechaliśmy północne brzegi jeziora i wjechaliśmy do Quebec. W miasteczku Notre Dame du Nort przejechaliśmy przez most na rzece Ottawa River i po kilku minutach zaczęliśmy jechać na południe, na drodze nr 101, ciągnącej się wzdłuż brzegów jeziora Lake Timiskaming. Od razu w oczy rzuciło się nam, że Quebec różnił się od Ontario-pomijając, że wszystkie napisy były w języku francuskim, budynki były architektonicznie odmienne od tych w Ontario. Krajobraz również się zmienił-nie był tak surowy, jak po drugiej stronie jeziora. Niestety, nie mieliśmy czasu zatrzymać się w ciekawszych miejscach-szkoda, że nie mogliśmy tu pobyć przez kilka dni! Wreszcie jezioro zaczęło się zwężać i zamieniło się w rzekę Ottawa River, W miasteczku Temiscaming przekroczyliśmy rzekę Ottawa River i ponownie znaleźliśmy się w Ontario. Przez jakiś czas jechaliśmy drogą nr 63, potem drogą nr 533 i dojechaliśmy nią do miasteczka Mattawa River, z którego drogą nr. 17 dojechaliśmy do parku Samuel de Champlain Provincial Park, w którym zamierzaliśmy się zatrzymać na noc. Udało się nam otrzymać całkiem przyjemne miejsce nr 145, bardzo blisko historycznej rzeki Mattawa River-park był nazwany na pamiątkę słynnego eksploratora i podróżnika Samuela de Champlain, który podróżował po tej rzece 399 lat przedtem, w 1615 roku. Oczywiście, Catherine zapragnęła popływać w rzece i chociaż prąd być bardzo rwisty, powoli dobrnęła do połowy rzeki.
Następnego dnia obejrzeliśmy park i poszliśmy do Mattawa River Visitor Center. Byliśmy jedynymi turystami i pracownica parku, młoda dziewczyna, udzieliła nam wiele informacji na temat parku oraz eksponatów znajdujących się w tym budynku-faktycznie, były tam ciekawe artefakty dotyczące historii, pierwszych eksploratorów i handlarzy futer (którzy przewozili je w ogromnych kanu, m. in. po rzece Mattawa River), malunki indiańskie i nawet replika prawdziwego kanu, używanego przez handlarzy futer (voyageurs)! Byliśmy zachwyceni i kupiliśmy mapę rzeki Mattawa River, mając nadzieję w przyszłości po niej popływać na kanu!
Ogólnie była to świetna wyprawa; pomimo kiepskiej pogody, udało się nam biwakować w 2 parkach, pojechać na jezioro Lady Evelyn Lake oraz odwiedzić kilka miasteczek. Bez wątpienia powrócimy w przyszłości do tej okolicy!
Brak komentarzy. |