Włochy - Wyspy Liparyjskie - relacja z wakacji
Wyspy Liparyjskie już raz – lata temu - odwiedziłam. Popłynęliśmy tam kiedyś z Kalabrii, gdzie spędzaliśmy urlop. Wyspy zachwyciły mnie i marzyłam, aby kiedyś tam powrócić. Okazja zdarzyła się w maju tego roku, kiedy zwiedzaliśmy Sycylię. Nie było wątpliwości, że wycieczkę na wyspy trzeba sobie zrobić obowiązkowo. Wprawdzie rejs – podobnie jak przed laty – obejmował tylko Lipari i Vulcano, ale dobre i to, skoro nie było okazji, by zrobić coś więcej.
W dniu, kiedy mieliśmy zaplanowany rejs i bilety na statek wykupione, niebo nad Sycylią było zachmurzone, wiał chłodny wiatr, a nawet chwilami siąpił drobny deszcz. Martwiło nas to, bo wyglądało, że o pięknych, liparyjskich widokach, jakie pamiętamy z poprzedniej podróży, możemy tylko pomarzyć. Wiedzieliśmy, że na Lipari można trochę pozwiedzać, powałęsać się po urokliwych uliczkach miasteczka – nawet przy złej pogodzie może jeszcze jakoś być… Ale co robić na Vulcano, jak będzie pochmurno, a może nawet będzie padać? W końcu tam tylko plaże, siarkowe błota i wulkan. My dwie pierwsze atrakcje odwiedziliśmy już kiedyś. Wtedy zabrakło nam czasu na wdrapanie się na krater. Teraz więc planowaliśmy spacerek do krateru. Ale co, jak będzie padać? No cóż, trzeba było mieć nadzieję…
Zapakowaliśmy się na statek Eolian Queen w porcie w Milazzo. Nie było mowy o przyjemnym rejsie na odkrytym, górnym pokładzie i wypatrywaniu delfinów wśród morskich fal... Focenie przez niezbyt czyste szyby dolnego pokładu też było bez sensu, zatem trzeba było zapomnieć o zdjęciach widocznego z daleka dymiącego wulkanu Stromboli. Kiedy jednak dopływaliśmy do Lipari, niebo nieoczekiwanie zaczęło się przecierać i wyjrzało słońce. Pojawiła się więc szansa na przyjemny, słoneczny spacerek po miasteczku. Zbliżając się do wybrzeży wyspy podziwialiśmy piękny widok na port i górujące nad okolicą mury twierdzy oraz zachwycaliśmy się zakotwiczonym u wybrzeża imponującym żaglowcem, który, zapewne, z uwagi na swoje rozmiary do niewielkiego portu Lipari wpłynąć nie mógł.
Zwiedzaliśmy miasto przy pięknej pogodzie. Urokliwymi uliczkami dotarliśmy najpierw na zamek, którego fragmenty pochodzą podobno jeszcze z XII w. Z murów zamku podziwialiśmy piękne widoki na okolicę. Później zwiedziliśmy XVI-wieczną Katedrę św. Bartłomieja, a za katedrą obejrzeliśmy kamienny amfiteatr, wprawdzie całkiem współczesny, ale podobno usytuowany w miejscu, w którym istniał amfiteatr w czasach starożytnych. Z punktu widokowego przy amfiteatrze można podziwiać tak cudowną panoramę portu i miasta Lipari, że nigdy się jej nie zapomni. Nawet mewy chętnie pozują tam do zdjęć. To właśnie widoki z tego miejsca miałam pod powiekami przez wiele lat, marząc o powrocie na Wyspy Liparyjskie.
Schodząc ze wzgórza zamkowego mogliśmy jeszcze pozaglądać w urokliwe zakamarki, a później przysiąść w porcie i po prostu cieszyć się jego wyjątkową atmosferą. Trochę jednak zbyt ubogi był program na Lipari w porównaniu z naszą wycieczką w 2003 r. Wówczas, oprócz zwiedzania stolicy, mieliśmy jeszcze objazd autokarem wokół wyspy, co dało nam możliwość zobaczenia kopalni pumeksu i obsydianu, a przede wszystkim podziwiania przepięknych krajobrazów, a zwłaszcza fascynujących widoków na sąsiednią wyspę – Salinę.
Zanim wsiedliśmy na nasz statek aby odpłynąć na Vulkano, znów zaczęło się chmurzyć. I znowu tyle obaw, że pogoda zawiedzie. No bo być drugi raz na Vulkano i znowu nie wejść na krater? Nie byliśmy tam nigdy, więc nie mieliśmy pewności, czy wchodzenie w czasie deszczu jest w miarę bezpieczne i czy nie zajmie zbyt dużo czasu. No i jeszcze widoki… Uważaliśmy, że szanse na poprawę pogody są niewielkie, bo rejs z Lipari na Vulkano trwa krótko, zatem chmury zapewne nie zdążą się rozwiać. Na razie jednak płynęliśmy, podziwiając malownicze skałki w pobliżu wybrzeża Lipari, a w oddali wyspę Vulkano z kraterem wyraźnie dymiącym oparami siarki. Tak bardzo skupiliśmy się na podziwianiu tych wszystkich wspaniałości, że nie zauważyliśmy nawet kiedy znów niebo się zaczęło rozjaśniać. Może nie było to pełne słońce, ale już nie było obawy, że będzie padać. Okazało się, że nie bez powodu Wyspy Liparyjskie uważane były w starożytności za siedzibę boga wiatru Eola (dlatego też inna nazwa tej grupy wysp brzmi Wyspy Eolskie). Władca wiatrów pokazał swą siłę i udowodnił, że potrafi w jednej chwili przewiać chmury i odsłonić słońce.
Zatem, czy to była sprawka mitologicznego władcy wiatrów, czy Matki Natury, to już mniejsza z tym. Najważniejsze, że wyspa powitała nas przebłyskami słońca. Wiedzieliśmy, że nie mamy za wiele czasu, by wejść na krater i na czas wrócić na statek. Zatem bez ociągania się – dopytaliśmy o drogę i wyruszyliśmy na wulkan. Droga prowadziła w pierwszym etapie asfaltową ulicą miasteczka. Przez cały czas z prawej strony mieliśmy zbocze góry, na którą mieliśmy się wdrapać, malowniczo porośnięte kwitnącym żarnowcem. Po pewnym czasie trzeba było z ulicy zejść na drogę, która z czasem zaczęła piąć się dość ostro w górę. Z każdym krokiem byliśmy coraz wyżej i coraz częściej oglądaliśmy się za siebie, podziwiając zachwycającą panoramę. Otaczały nas obsypane żółtymi kwiatami krzewy żarnowca oraz zapachy ziół i dzikich kwiatów. Był maj, więc słońce – nie tak ostre jak w lecie – nie zdążyło jeszcze wypalić i wysuszyć wszystkiego, co zielone i pachnące. Im wyżej byliśmy, tym mniej było zieleni, a więcej odkrywało się nagich skał w jasno-brązowym kolorze. Krzewy żarnowca widziane teraz z góry wyglądały jak żółte poduchy. Ścieżka zrobiła się bardzo wąska i dosyć stroma, co znacznie utrudniało sprawne poruszanie się i wymijanie z osobami schodzącymi z góry. Tym bardziej, że było naprawdę dużo ludzi, a wszyscy śpieszyli się, bo wiadomo – na statek trzeba zdążyć. Cóż, takie uroki jednodniowych wycieczek na wyspę. Schodzący jednak szczerze zachęcali wchodzących, że warto…, że już niedaleko…, że pięknie… Więc szliśmy, zachwycając się coraz rozleglejszymi widokami na miasteczko, port i sąsiednie wyspy. I nagle przed nami krawędź krateru aktywnego wulkanu, z którego wydobywały się siarkowe opary, tworząc malownicze mgły, efektownie prezentujące się na zdjęciach, co bardzo cieszyło wszystkich odwiedzających to miejsce. Zapach był do zniesienia – podobno wyziewy te zawierają dużą ilość pary wodnej co powoduje, że gazy są jakby „rozcieńczone”, co daje możliwość w miarę swobodnego i bezpiecznego przebywania w tej wulkanicznej mgle. Zatem fotkom nie było końca… Gdyby czas nie gonił, można by siedzieć na tej górze do wieczora ;) Oprócz mgieł siarkowych uwagę przyciągały fumarole i żółte siarkowe osady na otaczających skałach. Niemal każdy poszukiwał kawałka siarki wyprodukowanej przez wulkan.
Zaczynało się jednak znowu chmurzyć, a i zegar pędził nieubłaganie. Trzeba więc było schodzić do portu. Po drodze znowu zachwycające widoki na miasteczko i sąsiednie wyspy. Po zejściu na ulicę zatrzymywaliśmy się jeszcze czasem przy niektórych posesjach, gdzie w ogródkach przepięknie kwitły kaktusy i drzewa bananowców. A potem już tylko rejs z powrotem na Sycylię. Pozostały wspomnienia, zdjęcia i kawałki siarki na pamiątkę.
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji we Włoszech:
Co warto zwiedzić?
Na Lipari - zamek, katedrę, wszystkie urokliwe zakątki miasta.
Na Vulcano - przede wszystkim wejść na krater. Plaże i siarkowe błoto - jeśli czasu wystarczy.
Porady i ważne informacje
Jeśli na Vulcano mamy zamiar wybrać się na krater, warto mieć wygodne buty trekkingowe.
Komentarze:
piea 2018-08-04 | Danusiu, jak zwykle przeczytałam Twoją Realację jednym tchem i powspominałam sobie naszą wycieczkę na te cudne wysepki.... Lipari nas niekłamanie zachwyciło, Vulcano nieco mniej - może dlatego, że mieliśmy tam tropikalny upał jak teraz u nas:) - i nie było zupełnie ochoty na wspinaczkę na wulkan w takim skwarze, no i czasu było za mało na spokojne pokontemplowanie...; My wciąż mamy jeszcze Stromboli w planach.... moze za niedługo:)) |
roman_gor 2018-08-04 | Z ciekawością przeczytaliśmy wspomnienia z wycieczki, bo za trzy tygodnie też będziemy zwiedzać Sycylię i wyspy. Wszystkie dodatkowe informacje mogą się przydać, dziękujemy i pozdrawiamy :-) |