Oferty dnia

Maroko - Południe Maroka - zachwyty i rozczarowania - relacja z wakacji

Zdjecie - Maroko - Południe Maroka - zachwyty i rozczarowania
To nie tak miało być... Lubię zaplanować podróż wcześniej, czekać, przygotowywać się, czytać przewodniki i relacje oraz oglądać w internecie zdjęcia z miejsc, które będę odwiedzać. Na ten rok zaplanowałam Jordanię - dokonałam rezerwacji na rok przed wylotem. Ech, jak ja czekałam na tę Jordanię! Petra i pustynia Wadi Rum śniły mi się po nocach ;) Gdy jesienią 2023 r. rozpoczęła się wojna Izraela z Hamasem wciąż jeszcze miałam nadzieję, że jednak nie przeszkodzi to w realizacji wyjazdów do Jordanii. Niestety, niecałe dwa miesiące przed wylotem - dokładnie 8 marca - przyszła mailem informacja z biura podróży, że czartery do Jordanii zostały odwołane. W zamian zaproponowano nam do wyboru kilka wycieczek do Egiptu oraz dwie do Maroka (Cesarskie Miasta i Magiczne Południe). Ponieważ w Egipcie już byłam, oczywiście wybrałam Maroko. Trochę trudna była decyzja, którą z marokańskich wycieczek wybrać, ale ostatecznie zdecydowałam się na Magiczne Południe. Przyznam, że wycieczka była nieźle zorganizowana, przepiękna widokowo, chociaż - jak każda objazdówka - miała też swoje wady. Z tym jednak, wybierając imprezę objazdową, z góry musimy się pogodzić :)

Jeśli chodzi o sam kierunek, to przyznam, że Maroko mnie zachwyciło, ale też w pewnym sensie zawiodło. Nie będę opisywać wycieczki dzień po dniu, ani też po kolei miejsc, które odwiedziliśmy (pokażę je na fotkach). Nie będę też pisać o historii, gospodarce, sposobie życia mieszkańców i.t.p. ? te wszystkie informacje bez trudu można znaleźć w internecie. Chcę tylko opowiedzieć, co mnie osobiście w Maroku zachwyciło, co było w miarę ciekawe, a co rozczarowało.

Zacznę więc od zachwytów. Przede wszystkim w zdumienie wprawiała mnie marokańska warowna architektura - zbudowane z gliny kazby (fortece) i ksary (ufortyfikowane wioski). Wielokrotnie widywałam je na zdjęciach, ale osobiste doświadczenie klimatu tych miejsc to zupełnie coś innego. Niesamowite wrażenie robi ta zabudowa dokładnie ?wtopiona? w krajobraz, a spacer wąskimi uliczkami i zaułkami zupełnie przenosi w czasie - zwłaszcza gdy uda się zawędrować poza gwarne miejsca pełne turystów, obudowane straganami z miejscowym badziewiem.

Zachwycały też cudowne krajobrazy południowego Maroka: surowe półpustynne równiny, porośnięte tysiącami palm zielone oazy - ciągnące się kilometrami wzdłuż koryt rzecznych, niezwykle malownicze, różnobarwne góry, fantastyczna Sahara mieniąca się w słońcu wszystkimi odcieniami żółtego? Zwykle nie robię zdjęć podczas jazdy autokarem, ale tutaj nie mogłam się powstrzymać. Wiem, że fotki robione podczas jazdy nie są najlepszej jakości, ale mimo to nie powstrzymam się też, by je Wam pokazać :)

Duże wrażenie robił również wąwóz rzeki Todra ze stromymi, skalnymi ścianami o wysokości dochodzącej do 300m. Szkoda tylko, że klimat miejsca psuje biegnąca tamtędy asfaltowa droga i duży, uciążliwy dla spacerowiczów ruch samochodowy. Z punktu widzenia turystów wydaje się, że wąwóz powinien być zamknięty dla ruchu samochodowego i asfaltu tam być nie powinno. Jednak droga ta prowadzi do kolejnych miejscowości, więc pewnie istnieć musi - przynajmniej na razie. Może kiedyś Marokańczycy wybudują drogę okrążającą ten malowniczy odcinek wąwozu Todry i zamkną to fascynujące miejsce dla samochodów? oby tak się stało.

Najwspanialszym - jak dla mnie - punktem marokańskiego programu był zachód słońca na pustyni. Ta fakultatywna wycieczka zdecydowanie warta była swojej ceny (57euro): najpierw rajd samochodami terenowymi po pustyni (w tym zakopanie się w wydmie jednego z jeepów - moim zdaniem na pokaz), odkopywanie auta, trochę tańców i śpiewów przy okazji, krótki postój na herbatkę przy namiotach Berberów (to akurat mało ciekawe), później przejażdżka wielbłądami po cudownych piaszczystych wydmach na skraj olbrzymiego Ergu Chebbi i relaksik wśród piasków Sahary, mieniących się w zachodzącym słońcu. Tu mieliśmy troszkę pecha, bo mimo całego w pełni słonecznego dnia, tuż przed zachodem nagle nad horyzontem pojawiły się chmury, ale i tak było zjawiskowo. Powrót na wielbłądach już po zachodzie - w ciszy zapadającego zmierzchu, gdy wydmy zaczynają niknąć w ciemności. Cóż za fantastyczne doświadczenie!

Co mnie rozczarowało? Przede wszystkim Maroko to jeden wielki bazar (suk). Wiedziałam, że w programie będą bazary. Wiedziałam, czego mogę oczekiwać na placu Jemaa el Fna w Marrakeszu. Ale nie spodziewałam się, że marokańskie medyny (po naszemu stare miasta) same w sobie są bazarami. Nie widać tam żadnej ciekawej architektury, są tylko sklepy, sklepiki, stragany, zakłady i zakładziki usługowe, szewcy, krawcy, kowale, młynarze... Myślałam, że suk, to suk, a stare miasto, to stare miasto. Ani ja, ani mój mąż nie lubimy bazarów (może poza kolorowymi bazarami z południowymi owocami i warzywami). Myślałam, że zajrzymy tam na chwilę, skoro już są w planie wycieczki, ale przede wszystkim liczyłam na pospacerowanie klimatycznymi uliczkami starych dzielnic. A tu był klimat, ale wyłącznie bazarowy, do tego kurz i brud, że aż czasem strach było głębiej odetchnąć. Być może plac Jemaa el Fna to - jak gdzieś przeczytałam - ”czysty autentyzm”, jednak ci wszyscy zaklinacze węży, kuglarze, małpy na łańcuchach, te garkuchnie, żebracy, stosy śmieci i harmider wokół to jednak nie moje klimaty. Wiem, że niektórym to się podobało, że próbowali tego ulicznego jedzenia, że świetnie się bawili. No cóż, każdy lubi co innego. My dosyć szybko się stamtąd wycofaliśmy, urządzając sobie spacer poza medyną, w nowszej części miasta. W sumie jedyne, co było dla nas ciekawe w Marrakeszu to Medresa Ben Youssef - dawna szkoła koraniczna oraz Muzeum Marrakeszu zlokalizowane w typowo marokańskim pałacu. Tu mogliśmy podziwiać piękne wnętrza, dziedzińce, fontanny, zdobienia i odpocząć od gwaru suków i natarczywości sprzedawców. Minaret Kutubija o wysokości 70m też robił wrażenie, choć żal, że nie można zwiedzić wnętrza meczetu (nie było to jednak zaskoczeniem - wiedzieliśmy o tym wcześniej). Wielką przyjemność sprawiła mi też wizyta w ogrodach Majorelle, ponieważ bardzo lubię tego rodzaju miejsca.
Wiem, że w Marrakeszu jest więcej ciekawych zabytków wartych odwiedzenia, jednak, jak zauważyłam, ta część wycieczki nastawiona była głównie na suk i zakupy. Było to dla mnie prawdziwe zaskoczenie, że dla większości osób z naszej grupy wciąż tych suków było mało, a ilość robionych przez nich zakupów powalała na kolana :( Może to tylko ja jestem jakaś dziwna, ale nie rozumiem kupowania kremów, balsamów, mydełek o nieznanym w sumie składzie, gdy tymczasem w Polsce półki uginają się od dobrch kosmetyków - pewnych i znanych marek. Nie rozumiem kupowania dosłownie na kilogramy miętowych herbatek, gdy u nas mięta rośnie w każdym ogródku przydomowym. Przez to w tzw. zielarni berberyjskiej w marrakeskiej medynie spędziliśmy mnóstwo czasu i wynudziliśmy się do granic możliwości słuchając wygłaszanych łamaną polszczyzną opowieści o cudownym działaniu sprzedawanych tu wyrobów i ziół. Prelekcja trwała ponad godzinę, a drugie tyle czekaliśmy, aż wszyscy zapłacą za zakupiony towar. Masakra. Podobnie było na trasie, gdy zatrzymaliśmy się w rejonie uprawy róży damasceńskiej. Miałam wrażenie, że panie z naszej grupy trzeba będzie wyciągać siłą ze sklepu z tymi pachnącymi różą mazidłami.

Miejsce słynące z upraw szafranu okazało się maleńkim sklepikiem, gdzie można było zakupić szafran i skosztować parę łyków szafranowej herbatki. A ja, głupia, myślałam, że zobaczymy rzeczywiście jakieś krokusowe plantacje? ech? :(

Dosyć ciekawy - chociaż w sumie trochę za długi (zaczynało się robić nudno) - okazał się spacerek w oazie położonej w dolinie rzeki Draa, gdzie lokalny przewodnik - Hasan prawie po polsku zapoznawał nas z uprawami na terenie oazy, a na koniec zaprezentował wspinaczkę po palmach. Nieźle też bawiliśmy się w studiu filmowym Atlas, gdzie kręcono wiele znanych filmów.

I jeszcze parę słów o marokańskim jedzeniu. Przyznam, że nic mnie tu szczególnie nie zachwyciło. Zamówiony gdzieś po drodze w ramach lunchu, zachwalany przez pilotkę tadżin z kurczaka okazał się byle jaki - taką potrawę zrobię o niebo lepszą na zwykłej patelni. Jednak podane na przystawkę fantastycznie przyprawione oliwki były rzeczywiście przepyszne - no, ale ja zdecydowanie wielbicielką oliwek jestem :) Dosyć smakował nam kuskus z warzywami serwowany w jednym z hoteli oraz omlet berberyjski zamówiony w niewielkiej restauracji w wąwozie Todry. Owoców - oprócz pomarańczy i bananów - w zasadzie nie było żadnych (rzecz jasna - nie licząc daktyli). Pewnie jeszcze było za wcześnie. Sezon na arbuzy dopiero się zaczynał, ale udało nam się ich spróbować. Arbuzy były świetne, banany też smaczne, ale pomarańcze okropne (w środku skórki niemożliwe do pogryzienia i wszyscy nimi pluli). Za to naprawdę pyszny był sok z pomarańczy. Bardzo mi smakował, chociaż ja generalnie za cytrusami nie przepadam. Próbowałam też niezły sok z melonów. Innych opcji nie spotkaliśmy. A tyle pochwał naczytałam się o owocach i sokach w Maroku!

Wspomnę jeszcze o jednej rzeczy, która nas zszokowała - ruch uliczny. Tu dopiero widać było różnicę pomiędzy Europą, a Afryką. Przyzwyczajeni jesteśmy, że u nas - gdzie jak gdzie, ale na przejściu z pewnością - pierwszeństwo ma pieszy. W Maroku jednak, zarówno w większych miastach, jak i malutkich, przejście przez jezdnię wiąże się z narażeniem życia. I nie ma to znaczenia, że jesteśmy na przejściu dla pieszych. Gdy nadjeżdża auto, trzeba uciekać co prędzej, bo kierowca na pewno nie zahamuje. W małych miejscowościach, gdzie ruch jest mały, było jeszcze jako-tako. Gorzej w takim Agadirze czy Marrakeszu - na głównych ulicach ruch jest olbrzymi i próba wejścia na jezdnię (nawet na przejściu) może źle się skończyć. Co ciekawe - zauważyliśmy, że nawet światła na skrzyżowaniach nie robią wrażenia na kierowcach. Oni jadą na czerwonym, a to piesi mają uważać i uciekać w popłochu! Szok.

No, ale dość już narzekania. W sumie jednak zadowolona jestem z wycieczki, chociaż czasem zastanawiam się, czy nie powinnam była wybrać Cesarskich Miast. Tam z pewnością odwiedzilibyśmy więcej zabytków, a może mniej suków. Ale nie zobaczylibyśmy cudownego, magicznego południa i nie przeżylibyśmy fascynujących chwil na Saharze. Cóż, zawsze coś za coś ;)

A teraz już zapraszam do galerii.
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Maroku:
Autor: danutar / 2024.04
Komentarze:

hapol
2024-05-24

Maroko na mojej liście must see....trzy razy z powodów zdrowotnych przepadło-odwołano....Ale hapol nie odpuści i kiedyś będzie:)

danutar
2024-05-22

Ależ Papuas! Ty tylko o kurzu u mnie czytałeś? A o zachwytach nie? Pisałam przecie o kazbach i ksarach, o fantastycznych krajobrazach, o pustyni... A w podsumowaniu - że mi się jednak zadowolona jestem z wycieczki. A nawiasem mówiąc - prezentacje i wizyty w sklepach są na każdej objazdówce i ten fakt mnie wcale nie zaskakuje. Tylko akurat tu było tego stanowczo za dużo :)

papuas
2024-05-22

:) tak trochę i co trochę przecieram ze zdumienia oczy - bo w słowie pisanym tylko kurz i zakurzone suki (souq, żeby nie było na psa); no gdzieś Ty tam kurz widziała??? normalna ulica i targowisko jak i u nas. Może nieco inne towary - daktyle, ceramika ale kurz??? Sorry, ale sterylnie to powinno być na sali operacyjnej szpitala, a nie na targowisku. No OK przyjąłem - nie moja bajka. Ja tam takich uprzedzeń nie mam; a południe to przecie fantastyczne górskie krajobrazy, o pustynnych wydmach nie wspominając, gliniane kazby i ksary ... Mam nadzieję, że po czasie jak kurz emocji opadnie zobaczysz i te plusy i powiesz - no fajna wycieczka. :) Mnie też niezbyt odpowiadają wszelkie prezentacje przedsprzedażowe, a zwłaszcza mazianie kolejnymi wonnymi kosmetykami, ale trza przeżyć, bo to element zorganizowanej objazdówki. Sam jednak smarować się nie pozwalam.

danutar
2024-05-22

Wiem, wiem... lokalny koloryt i te rzeczy... Ale jak nie moja bajka, to nie moja - byłam, zobaczyłam i chyba na razie dość. Na razie, bo może opadną emocje związane z tymi zakurzonymi sukami i pozostanie w pamięci tylko to, co zachwycało i być może kiedyś zdecyduję się jeszcze na coś podobnego.

P.S. Oman? No, może kiedyś. Na razie na szczycie listy tłok. ;))

piea
2024-05-22

czekałam Danusiu na Twoje Maroko; wrażenia ogólne mam dosyć podobne; dużo mi się tam podobało ale Marrakesh jak dla mnie na raz i wystarczy; arabskie suki- no cóż..., tak jak napisał Papuas- jest to nieodłączny koloryt takich krajów, więc trzeba "przyjąć na klatę" i się nie przejmować; ja tez jestem raczej z tych co to mało się przygotowują przed wyjazdem, wynika to pewnie z faktu, że większość moich życiowych wyjazdów to były raczej lasty:) więc wówczas nie ma czasu na wcześniejsze poczytanie ; ja doczytuję po powrocie:) jakoś wtedy znacznie lepiej chłonę wiedzę, jak czytam o miejscach w których już byłam, niż o tych do których dopiero jadę:)); zresztą nie za bardzo lubię tak wszystko wiedzieć, bo wtedy mniej jest zaskoczenia i zachwytu na miejscu :) ;

PS. no szkoda tej Jordanii (tez nie byłam) , ale może jeszcze kiedyś , jak się uspokoi ( o ile) obu się nam uda ta Jordania; (mnie tak "przeleciał koło nosa" Liban, wycieczka na którą się wybierałam jesienią poprzedniego roku nie wypaliła, bo w zamian wpadła Madera, a wiosna tego roku było juz "po ptakach" :( taka sama sytuacja jak z Jordanią,; teraz jest trudny czas..., dosyć niespokojnie się dzieje na świecie, z trwogą obserwuje wiadomości i .... mam nadzieję, że nie wyniknie z tego jakaś grubsza wojna, ale niestety dzieje się...)
Danusiu, będę czekać na Twoje kolejne, piękne jak zawsze zdjęcia z barwnego Maroka
(ps2: tak sobie pomyślałam, w kwestii tego "syfu i brudu" (no niestety, ale to też jest "koloryt" krajów Maghrebu, że bardzo podobałoby Ci się w Omanie :) kraj mega barwny i bardzo ciekawy (porównywalny z Marokiem) ale dla odmiany czyściuteńko!!!! bogato i sterylnie jak w Emiratach!

papuas
2024-05-21

Hi hi - to jestem Twoim przeciwieństwem; nigdy przed nie zapoznaję się z obiektami zwiedzanymi i możliwymi do zwiedzenia na wycieczce. Tak, wycieczki wybieram po programie, chociaż najczęściej akceptuję wybór żony. I muszę przyznać, że przeważnie mogę na niej polegać. Wiadomo w program objazdówki zwłaszcza po krajach bardziej egzotycznych wpisane są odwiedziny w różnych wytwórniach, manufakturach, aptekach .... itp. Cóż miejscowy kontrahent BP też stara się dać okazję swoim rodakom na zarobek. Akurat Maroko, oczywiście dzięki żonie, udało się połączyć obie wycieczki Rainbow w jeden wyjazd. Na cesarskich miastach z pewnością też jakieś apteki czy manufaktury były - trzeba przeżyć. Akurat tadżin wspominam dobrze, chociaż kulinarnie najlepsze chyba były grilowane sardyny w portowej garkuchni w Agadirze. Medina z ciasnymi uliczkami to nie zgromadzenie zabytków w rozumieniu - stare miasto, ale miejsce życia miejscowych; więc i suki muszą być. :) Bo przecie kraju Mahrebu trudno wyobrazić sobie bez handlu, targowania się i suku właśnie. Popatrzę na foto, bo Maroko fotogeniczne z pewnością jest.