Na hasło „Macedonia” większości z ludzi przychodzi do głowy Ochryda i Skopje. Tymczasem Macedonia ma do zaoferowania więcej. Będąc w stolicy Macedonii warto zrobić sobie dwie wycieczki: jedną na północny wschód, tam gdzie Kratowo i parę innych słynnych atrakcji turystycznych, a drugą do Tetowa (chociaż Tetowo można również obejrzeć po drodze ze Skopje w kierunku Ochrydy). Nasza wycieczka w rejon Kratowa była wspaniała, pełna wrażeń i rozmaitych klimatów.
Najpierw pojechaliśmy do Kokina, które historycznie rzecz biorąc jest wielce szacownym, starożytnym obserwatorium astronomicznym i miejscem kultu, zaś z punktu widzenia Jasia Wędrowniczka - po prostu wsią. Zaś we wsi znajduje się po prostu góra (o nazwie Taticev Kamen), zwieńczona malowniczo zerodowanymi skałami. Jeżeli nie wynajmiemy sobie przewodnika, który pokaże nam wszystko palcem i opowie o układach kamieni na górze, służących za części obserwatorium lub miejsca obrzędów, zobaczymy tylko górę ze skalistym wierzchołkiem oraz widok z jej wierzchołka na górzystą, bardzo słabo zaludnioną okolicę. Wynajęcie przewodnika jest możliwe w Kratowie, my więc zrezygnowaliśmy, bo do Kratowa wybieraliśmy się dopiero na obiad, czyli późnym popołudniem. Ponieważ nie dysponowaliśmy żadnymi opisami, na górze udało nam się zidentyfikować tylko najsłynniejszy obiekt: cztery kamienne trony ustawione w rzędzie, mające kształty oczywiste i rzucające się w oczy. Rząd tronów ma orientację północ-południe, co podobno umożliwiało siedzącym obserwacje wschodzących na niebie ciał niebieskich. Trony miały też znaczenie rytualne, służyły bowiem do „połączenia” Boga Słońca z władcą ziemskim, co następowało, gdy promień słońca padał przez nacięcie w skale dokładnie na tron władcy. To było bardzo ciekawe, lecz już nic innego nie udało nam się zidentyfikować. Ale warto było jechać do Kokina po wąskich serpentynach i wdrapywać się na Taticev Kamen, bo widoki ze szczytu Kokino piękne, no i człowiek pobył sam na sam (z dokładnością do rodziny) z przyrodą. Tam widzieliśmy mnóstwo uroczych jaszczurek zielonych, które w Polsce już wyginęły, a także ciekawe kwitnące roślinki. Innych turystów była tylko trójka, która szybko sobie poszła.
Potem odwiedziliśmy wioskę Staro Nagoriczane. Sama wioska to zarośnięta zielenią bieda, lecz stoi w niej cerkiew Św. Jerzego (Sv. George), ważna, bo odwiedzana przez wycieczki objazdowe. Cerkiew powstała w XI wieku i jej wnętrze pokryte jest freskami z tego właśnie stulecia. Freski z jednej strony prezentują się zadziwiająco dobrze jak na swój wiek, z drugiej strony niszczeją, bo nie ma pieniędzy na konserwację. A są one nadzwyczaj ciekawe, ponieważ przedstawiają rozmaite postaci biblijne i świętych w sposób unikalny. Również ikonostas jest nietypowy, bo nie jest zrobiony z drewna, tylko murowany i ikony są na nim namalowane. Całe wnętrze jest kolorowe, szlachetnie stare i na swój sposób piękne. Jednak niełatwo się tam dostać... Zwykle cerkiew jest zamknięta, zatem trzeba udać się na miejscowy posterunek policji po klucz i przewodnika. Bez przewodnika (a jest nim, zdaje się, policjant) o wejściu do środka nie ma co marzyć. Przewodnik, rzecz jasna, nawija tylko po macedońsku... Ale my mieliśmy niebywałe szczęście. Gdy przyjechaliśmy, akurat była w środku dwójka Serbów, zaś o malowidłach i historii obiektu opowiadał z wielkim entuzjazmem Macedończyk, policjant w cywilu. Zapytał, skąd jesteśmy, a my nie skłamaliśmy. Wtedy Serbowie zatroszczyli się o to, czy rozumiemy, co mówi Macedończyk. I znów nie skłamaliśmy - rozumieliśmy niewiele, w zasadzie tylko pojedyncze słowa bez ogólnego sensu. Na to Serbka podjęła się roli tłumaczki na angielski i pięknie nam opowiadała w tzw. „pierwszym uniwersalnym języku ludzkości” wszystko, co prawił policjant. Opowiadając, robiła setki zdjęć, zatem i ja wyciągnęłam aparat. Zdążyłam jednak cyknąć tylko fragment fresku o powierzchni 10 cm2 pozostały na jednej z kolumn, kiedy policjant podniósł krzyk, że nie wolno fotografować. Oznajmił, że pozwolenie na robienie fotek kosztuje 20 EUR, a Serbowie mają specjalne zezwolenie ze Skopje. Cóż, byli naukowcami i faktycznie mieli bumagę (którą mi pokazał pan policjant, żebym nie myślała, że to jakaś ściema)... Grzecznie schowałam aparat do plecaka i słuchałam dalej opowieści o freskach, zadając od czasu do czasu jakieś pytanie po angielsku, które Serbka od razu tłumaczyła na macedoński (a może serbski? Nie wiem). I w nagrodę za to, że tak chłonęłam każde słowo pana policjanta-przewodnika, otrzymałam zgodę na zrobienie za darmo pięciu fotek „na pamiątkę”. Pan policjant skrupulatnie liczył, ile już zrobiłam. No i mam pięć zdjęć z 1000-letniej, pięknej cerkwi w Staro Nagoriczane... Czuję się z tym jak myśliwy, który upolował mamuta w czasach, gdy mamuty już dawno wyginęły.
Kolejnym punktem na trasie było słynne Kratowo, położone w kraterze wygasłego wulkanu. Wielu przybyłych, ujrzawszy ubóstwo, brud i zaniedbania w tym miasteczku, deklaruje brak zrozumienia dla reklamy, która głosi, że Kratowo to wielka atrakcja Macedonii i „must see”. Nawet nasz przewodnik (Pascal, Lonely Planet) podsumował Kratowo: owszem, ma ono warunki, żeby zostać atrakcją turystyczną, lecz wiele jeszcze musi w tym kierunku zrobić. Nam jednak Kratowo bardzo się podobało. Przymknęliśmy oko na śmieci w korytach potoków i odpadające tynki, a skupiliśmy się na smaczkach i architekturze. Niegdyś Kratowo było prężnym ośrodkiem górniczym, potem „za Turka” zostało ufortyfikowane. Zachwycił się nim sułtan i może by to miastu wyszło na dobre, gdyby nie przymusowa islamizacja i wybuch powstania antytureckiego pod wodzą wielkiego bohatera Macedończyków, Karposza. Turcy się wściekli, miasto ucierpiało, kopalnie metali szlachetnych zamknięto na ponad 100 lat i dopiero w XIX wieku, nadal pod panowaniem tureckim, Kratowo rozkwitło - lecz był to syndrom płomienia świecy, która na chwilę przed zgaśnięciem rozpala się jaśniej. Na początku XX wieku Turków wygnano i wszystko upadło. Obecnie w Kratowie żyje 5 razy mniej ludzi niż w czasach świetności, a eleganckie domy i lśniące sklepy jubilerskie są tylko wspomnieniem. Cóż więc nas chwyciło za serce? Piękne położenie na wzgórzu w otoczeniu skalistych szczytów i zabudowa miasteczka z morzem czerwonych dachów, średniowiecznymi mostami i kamiennymi wieżami obronnymi. Mostów jest 9, wież 6. Myszkowanie po zaułkach, odkrywanie małych cerkiewek, malowniczych podwórek oplecionych winoroślą i nowych widoków to wielka przyjemność, chociaż wzgórze jest strome i można się nieźle spocić. Pewien problem jest natomiast z gastronomią - w Kratowie nie ma porządnej restauracji. Obiad udało nam się zjeść z trudem... w małej piwnicy przerobionej na jadalnię poprzez prosty zabieg: obłożenie ścian lustrami. Muszę jednak powiedzieć, że pan biegający pomiędzy kuchnią a piwnicą bardzo się dla nas starał, a jedzenie podano pyszne. Zamówiliśmy tarator, pleskawicę z serem, sałatkę z pomidorów i cebuli, opiekaną paprykę i piwo. Po tym posiłku, który kosztował w przeliczeniu nie więcej niż 40 zł na 3 osoby, w doskonałych nastrojach pojechaliśmy na dalsze zwiedzanie, czyli do Doliny Lalek.
Przybyliśmy tam tuż przed zachodem słońca, kiedy to na wszystkim kładły się długie cienie skalnych ostańców, a tam, gdzie cień rzucały całe góry, troszkę trudno robiło się zdjęcia. Jednak warto było się przespacerować do owej dolinki i pooglądać wulkaniczne formy erozyjne, przypominające kształtami ludzkie postaci. Macedońskie określenie tych „postaci” to Kameni Kukli (czyli Kamienne Lalki). Legenda mówi, że to wesele, które skamieniało, gdyż pan młody popełnił bigamię i to aż tak cynicznie, że poślubił dwie dziewczyny tego samego dnia. Jak tam było naprawdę - nie wiem, ale trzeba przyznać, że skamieniała para młoda przemawia za prawdziwością tej legendy. A tak z innej beczki, to w Dolinie Lalek troszkę byłam zła na mojego nastolatka, który po nadzianej serem pleskawicy z Kratowa... zasnął na ławce i przespał całe zwiedzanie. Obudził się jednak tak zadowolony z drzemki, że nie miałam serca robić mu wyrzutów.
Innym zupełnie w północnej Macedonii obiektem o wysokiej atrakcyjności był Malowany Meczet w Tetowie. Tetowo leży w pn.-zach. części kraju, blisko granicy z Serbią. Jest to macedońska „mała Albania”, z którą były swego czasu duże kłopoty - i pewnie jeszcze będą. Ponad połowa mieszkańców Tetowa to Albańczycy. W XIV wieku Tetowo powstało jako mała osada dookoła cerkwi. Potem na 600 lat zasiedli tam Turcy, islamizując wszystko, co się ruszało. W Tetowie wybudowano nawet klasztor muzułmański Bekteszi Teke. W XX wieku Turków przepędzili Serbowie, którzy znów zaczęli ciągnąć w kierunku chrześcijaństwa. Faworyzowani przez Turków Albańczycy z Tetowa musieli się wynieść, bo z Serbami nie było żartów. Z kolei podczas II wojny Tetowo należało do Albanii, jak wiadomo faszystowskiej, co wprowadziło dodatkowe zamieszanie, albowiem faszyści nie tolerowali muzułmanów. Po rozpadzie Jugosławii, w 1990 Albańczycy urządzili w mieście demonstrację mającą na celu przyłączenie Tetowa do Albanii. Do tego doszli liczni uchodźcy albańscy z Kosowa, którzy w Tetowie znaleźli schronienie i w końcu w 2001 wybuchł konflikt zbrojny pomiędzy Macedonią i Albanią. Na szczęście najważniejsze instytucje i zabytki Tetowa przetrwały. My zdecydowaliśmy się obejrzeć największą atrakcji - Malowany Meczet, a potem rzucić jeszcze okiem na stare tureckie łaźnie nad rzeką Peną i na Bekteszi Teke.
Malowany Meczet jest wspaniały - wymalowany i od zewnątrz, i wewnątrz, i niedawno odnowiony za - co jest niezwykle interesujące, proszę państwa - pieniądze amerykańskie. Tradycyjny meczet turecki jest zwykle udekorowany od środka płytkami ceramicznymi, ten jednak został pomalowany. Malowidła zewnętrzne wyglądają jak karty do gry ułożone podczas gry w pasjansa. Malowidła wewnętrzne to kolorowy gąszcz roślinno-geometrycznych motywów, klasyfikowany jako barok otomański. Do przygotowania farb zużyto 30 tysięcy jaj! Minaret jest jeden, standardowy, wzniesiony z kamieni pozostałych po dawniejszym meczecie. Budynek otacza wypielęgnowany ogród, w którym stoi marmurowy turbet, kryjący w sobie groby dwóch fundatorek meczetu z XV w. (kobiet!!!). Po zdjęciu butów i nakryciu głowy chustą (kobiety) do środka wchodzi się bez problemu, „malowani” muzułmanie są przyzwyczajeni do odwiedzin turystów. Można też robić zdjęcia, z czego skwapliwie korzystałam.
Zaraz za Malowanym Meczetem przepływa karygodnie zaśmiecona rzeka Pena, a nad nią rysuje się ładna bryła tureckich łaźni z XV w., obecnie galerii. Do klasztoru bektaszytów trzeba kawałek stamtąd przejść, a najlepiej podjechać. Bektashi to islamska sekta, powstała w XIII w. i rozlokowana w Anatolii, Bułgarii, Albanii i Macedonii. Na czym dokładnie polegała doktryna Bektashi nie wiem, albowiem nie znam się na islamie i nie rozumiem w pełni nawet jego podstawy. Dosyć, że ten odłam religii jest bliski panteizmowi (wielobóstwu). Bektaszyckim przewodnikiem duchowym jest tzw. „baba” (wbrew pozorom - mężczyzna), któremu trzeba się wyspowiadać z grzechów raz do roku. No i, że każdy bektaszyta musi przejść przez cztery bramy, cokolwiek by to oznaczało, i być posłusznym zaleceniu czytania i przemyśliwania poezji. Bektaszyzm w Europie kwitł do drugiej wojny, ale potem zaczęli go zwalczać komuniści. Dziś się powoli odradza, lecz większość klasztorów bekataszyckich jest w stanie opłakanym - i tak jest z Bektashi Teke w Tetowie, chociaż to największy i najlepiej zachowany klasztor zachodniobałkański. Tym niemniej byliśmy ciekawi, jak wygląda klasztor muzułmański. I jak wygląda? A, tak sobie. Można sobie darować zwiedzanie. Parę kwater, meczecik, cmentarzyk... Nic nadzwyczajnego.
Kokino. Tak nazywa się wieś, w której znajduje się stanowisko archeologiczne z pozostałościami megalitycznego obserwatorium astronomicznego na górze Taticev Kamen. Stanowisko zostało odkryte przez Macedończyka z pobliskiego Kumanowa dopiero w 2001 roku. W 2005 NASA umieściła Kokino na liście starożytnych obserwatoriów astronomicznych, obok Stonehenge i Abu Simbel. W 2009 rząd Macedonii zgłosił Kokino jako kandydata do wpisu na listę UNESCO. Ze spraw organizacyjnych: dojazd jest OK., droga dobra choć kreta i wąska, dojeżdża się prawie pod sam wierzchołek, potem już tylko krótka wspinaczka i można podziwiać obserwatorium oraz panoramę okolicy. Na spokojne dojście, obejrzenie, posiedzenie, fotki i powrót do samochodu trzeba mieć 1,5 h.
Cerkiew w Staro Nagoriczane. Piękna z zewnątrz i wewnątrz. Wiek XI, w środku nietypowe freski (XI-wieczne!) i nietypowy ikonostas. Klucz na posterunku policji we wsi. We wnętrzu zakaz fotografowania, chyba że ktoś chce zapłacić 20 EUR. Zwiedzanie 25 min.
Kratowo. Malownicze miasteczko zbudowane w kraterze wygasłego wulkanu, otoczone górami, słynące ze średniowiecznych mostów i kamiennych wież obronnych. Nie ma jakichś arcycennych zabytków do zwiedzania, miasteczko ogląda się spacerując po zaułkach i robiąc własne odkrycia. Nie ma problemu z miejscem na kawę czy piwo, ale może być problem ze znalezieniem miejsca do jedzenia, czy nawet sklepu spożywczego. Dla klimaciku i widoków - warto!
Kuklici (Kameni Kukli) - Dolinę Kamiennych Lalek. Spacer pętelką wokół skalnych ostańców zajmie najwyżej godzinę. Licząc z fotografowaniem, odpoczynkiem i dojściem od i do samochodu, zaparkowanego przy drodze w miejscu, gdzie odchodzi polna droga do Doliny - do 1,5 h.
Malowany Meczet w Tetowie. Nietypowy jak na meczety wybudowane przez Turków. Słynie z kolorowych, bogatych ornamentów na zewnątrz i w środku. Świeżo odnowiony. Zdecydowanie warto!
Na wszelki wypadek powinno się przyjąć, że tereny północnej Macedonii, te wokół Tetowa i na północnym wschodzie, mogą być jeszcze zaminowane, a poza tym można natrafić na jakiś niewypał. Jest zalecenie, żeby trzymać się głównych dróg i nie zjeżdżać na cudne manowce off-road’owe, ani nie łazić poza wyznaczonymi ścieżkami. Wprawdzie zapytana przez nas o to Macedonka była zdumiona i zgorszona naszym pytaniem; twierdziła, że o żadnych minach nie słyszała. Ale kto wie, może to jakiś temat tabu? Te ewentualne miny są pozostałością po wojnie z 2001 roku z Albanią (którą nasza znajoma Macedonka nazywała eufemistycznie „konfliktem”). A o co chodziło w tej wojnie? Gdy pod koniec XX w. Serbowie wypędzali z Kosowa Albańczyków, duża ich część schroniła się w zach. oraz pn-wsch. Macedonii. A jak się rozgościli, to zaczęli się dominować wśród ludności i „się rządzić”, wysuwając coraz większe żądania wobec władz macedońskich. A że zachodnia Macedonia to rejon żyzny, dobry do życia (i zabudowany przez Albańczyków albańskimi knajpami, hotelami, świątyniami, stacjami benzynowymi etc.), zrobiło się gorąco i wybuchły walki zbrojne, trwające do 2002. Typowy konflikt etniczny o obszar należący do jednego narodu, a zajmowany przez inny naród. Osobiście wolę, żeby zachodnia Macedonia należała do Macedonii. XIX-wieczna koncepcja Wielkiej Albanii wydaje mi się przerażająca, bo... w Albanii byłam.
Brak komentarzy. |