Pierwsze skojarzenie na hasło „Macedonia - atrakcje turystyczne”? Oczywiście - Ochryda! Znana i lubiana, bałkańska piękność, prawdziwa „Pani Jeziora”! Rangę Ochrydy podkreśla fakt, iż w pobliżu znajduje się lotnisko, rzecz w Macedonii nieczęsta. Ochryda to siódme co do wielkości miasto w kraju, największy i najbardziej znany kurort słodkowodny w tej okolicy Europy, a wreszcie tzw. „Macedońska Jerozolima” słynąca ze swoich niegdysiejszych 365 świątyń, po jednej na każdy dzień w roku. Obecnie liczba świątyń mocno zmalała, ale Ochryda jest śliczna, klimatyczna, bardzo wakacyjna i wcale nie aż tak tłumnie nawiedzana, jak się mówi. Owszem, na starówce i na tureckiej czarsziji w knajpkach latem gwar i tłok, trudno o stolik - ale po chwili oczekiwania coś się zwalnia. Przy tym w porównania ze Złotymi Piaskami, Batumi czy Majorką to prawie zaścianek, a więc miejsce doskonałe do wypoczynku dla Bardzo Wielkomiejskich Mieszczuchów. A hotelików, apartamentowców, pensjonatów i kwater prywatnych nie brakuje. Samochodów i problemów z parkowaniem też nie...
Ochryda leży na brzegu przecudnego, tektonicznego i otoczonego górami Jeziora Ochrydzkiego, wpisanego na listę UNESCO. Toń jeziora - w zależności od pogody - mieni się rozmaitymi odcieniami zieleni i błękitu. Ma ono aż 358 km2 powierzchni i przebiega przez nie granica macedońsko-albańska. Co ciekawe, jest to jezioro najstarsze w Europie i najgłębsze na całych Bałkanach (prawie 300 m głębokości). Na brzegach jeziora znajduje się kilka miejscowości wypoczynkowych kipiących od pensjonatów i knajp, jak np. Pestani czy Trpejca, a także różne zabytki, głównie cerkwie. Macedończycy uwielbiają spędzać tam letnie urlopy. Gości z zagranicy jest stosunkowo niewielu, spotyka się przede wszystkim Niemców i troszkę Polaków. Natomiast liczne samochody z rejestracjami szwajcarskimi to nie znamię obcego kapitału wkraczającego na macedońskie ziemie, tylko własność rodowitych Macedończyków, którzy kochają Macedonię, lecz żyją w Helvetii, bo tam jest inne życie.
Nam leniuchowanie w Ochrydzie podobało się i służyło. Spędziliśmy tam więcej czasu niż początkowo planowaliśmy, dwukrotnie przedłużając pobyt. Przedłużylibyśmy pewnie po raz trzeci, ale już nie można było, bo zjawili się następni goście. Mieszkaliśmy w normalnym bloku z windą na VI piętrze. Zajmowaliśmy niewielki, ale bardzo czysty i wygodny apartament typu studio z dużym balkonem, aneksem kuchennym, klimatyzacją, kablówką i wi-fi. Gospodarze mieszkali w tym samym bloku piętro niżej i zawsze można było na nich liczyć. Pomogli załatwić naprawę telefonu, udzielali rad gdzie iść na plażę, a gdzie na zakupy, oferowali pomoc w organizacji wycieczek, poczęstowali też domowej roboty winem i oryginalną konfiturą ze skórek pomarańczowych. Gospodarz wprawdzie języków obcych „nie posiadał”, za to gospodyni świetnie mówiła po angielsku, więc problemów z komunikacją międzyludzką nie było. Apartamenty „Magnolija” polecam wszystkim, młodym i starym, parom i rodzinom - cena niska, warunki dobre, gospodarze przemili.
Co robiliśmy? Gdy skwar nie dawał żyć, plażowaliśmy. Plaż-ci nad Jeziorem Ochrydzkim dostatek. Czy są super? No nie... Wąskie (mniej niż 3 m), kamieniste, zatłoczone i graniczące z ruchliwą szosą dookoła jeziora. Dlatego musieliśmy najpierw przeczesać okolicę, żeby znaleźć coś dla siebie. Do naszej dzikiej, samotnej plaży najpierw jechało się pół godzinki, a potem szło przez góry ścieżką Indiany Jonesa, odrąbując maczetą niegrzeczne i bardzo kolczaste macki gęstej „dżungli”. Plażka była również wąska i kamienista, a na tyłach nawet z lekka zaśmiecona, ale jaka woda! Czysta, turkusowo-szmaragdowa i ciepła. Raj, marzenie, błogostan. Prawie z niej nie wychodziliśmy. A gdy mieliśmy dosyć turkusów i szmaragdów, obieraliśmy kierunek na jakiś szacowny zabytek albo na górskie szlaki pośród kolorowych łąk, no i, rzecz jasna, zwiedzaliśmy samą Ochrydę. Widzieliśmy sporo, lecz wszystkich możliwości nie wyczerpaliśmy. Uznaliśmy, że na pewno kiedyś tam wrócimy i wtedy się „pozalicza resztki”.
Wieczory spędzaliśmy w knajpkach i na nocnym plądrowaniu zaułków, a czasem w domu przy chłodnym winku i cicho mruczącej klimie. Ponieważ lipcowe, bałkańskie upały nie pozwalały nam się sprężać, żyliśmy sobie w Ochrydzie w tempie lelum-polelum, nabierając sił na kolejny etap naszej podróży - Albanię.
Port i promenada w Ochrydzie - porównując z podobnymi miejscami np. w Bułgarii czy Grecji, urbanistyka i infrastruktura jest tu w powijakach. Ale uwagi spacerowicza od jeziora i gór nie odwracają dyskoteki, knajpy, kramiki i swobodni handlarze. Można pójść na malutki pirs i popłynąć w rejs statkiem lub łodzią. Z portu widać pięknie starówkę „porastającą” wzgórze nad jeziorem i obfitującą w rozmaite butiki i lokale.
Stare Miasto w Ochrydzie - niektóre uliczki są malowniczo wąskie, inne malowniczo kolorowe od kwiatów i ognistych dachówek. Warte odwiedzenia są liczne cerkwie - niestety, często płaci się sporo za wstęp. Raz czy dwa można, ale ziarnko do ziarnka... Cerkwie bywają też zaryglowane i szukaj wiatru w polu, a stróża w mechanie. Najwspanialszym zabytkiem Ochrydy jest cerkiew pw. Św. Zofii, która w swej długiej historii była już wczesnochrześcijańską bazyliką i meczetem tureckim, a dziś pełni rolę katedry arcybiskupów Macedońskiego Kościoła Prawosławnego. Przed wejściem kobiety muszą okryć nogi zgrzebną spódnicą starej babci, nawet jeśli są w długich spodniach. We wnętrzu panuje przyjemny chłód - można sobie posiedzieć na krzesełku i pooglądać nieomal tysiącletnie (!) malowidła ścienne. Do wybitnie cennych zabytków ochrydzkiej starówki należy Starożytny Teatr - najcenniejszy teatr antyczny w kraju, gdyż jako jedyny pochodzi z okresu helleńskiego. Widokowo - cóż, jak inne starożytne teatry i nie za wielki, ale ładnie położony na stoku wzgórza w otoczeniu bałkańskich zabudowań.
Czarszija w Ochrydzie - zupełnie inna niż Czarszija w Skopje, bo mała i ciasna, z totalnie wyślizganymi brukami - naprawdę trzeba uważać, zwłaszcza po spożyciu napojów wyskokowych, żeby nie wyciąć ostatniego hołubca w życiu! Na Czarsziji jest niewielki bazar spożywczy z cenami raczej wygórowanymi i obłędnie kolorowym asortymentem warzywno-owocowym. Ceny w knajpach są natomiast niższe niż w porcie, a kuchnia typowo bałkańska i smaczna, choć prosta i wybór nie za wielki. Fajną opcją na słodkie pięć minut jest wizyta w „bakławiarni” - po zakupieniu kilku miniaturowych słodkości i ewentualnie kawy dostaje się (za darmo) szklanicę zimnej wody i siada z tym wszystkim przy stoliczku przed wejściem, gapiąc się na przechodniów.
Twierdza Samuela - powstała w wiekach X-XI, obecnie ruina, acz malownicza. Nam nie przypadła do gustu aż tak, by bulić za bilety wstępu, choć sądząc po fotkach z netu, widok z niej na miasto jest fantastyczny. Położona na wzgórzu twierdza najlepiej wygląda z perspektywy niżej położonych uliczek, bo góruje nad wszystkim i ma pewien majestat.
Plaosznik - taką nazwę nosi stanowisko archeologiczne i jednocześnie święte miejsce kultu, położone 250 m poniżej Twierdzy Samuela. Znajduje się tam m.in. fragment baptysterium z zachowanymi mozaikami podłogowymi oraz ruiny bazyliki św. Erazma z IV stulecia. Jest też odrestaurowana cerkiew Św. Klimenta (Klemensa) z XIII w., z zewnątrz ładna, w środku nijaka. Jakimś cudem udało nam się nie płacić za wejście na teren wykopalisk, gdyż nieświadomi reguł gry wleźliśmy od tylca, pełznąc w upale ścieżką od Św. Jana Kaneo.
Cerkiew Św. Jana Kaneo - na klifie, ponad osadą rybacką Kaneo u stóp Ochrydy. Jej widok na tle jeziora i błękitniejących w oddali gór zachwyci każdego. W środku nie byłam, ale zajrzałam - można sobie darować. No bo, ludzie kochani, ileż cerkwi człowiek jest w stanie obejrzeć wszerz, w głąb i wzdłuż podczas jednych wakacji, albo - jak w Ochrydzie - podczas jednego dnia!
Kurorcik Trpejca - zwany osadą turystyczno-rybacką, tak naprawdę jest letniskiem rozmaitych osobostości macedońskich, m.in. celebrytów i artystów. Garstka mieszkańców utrzymuje się z połowu ryb i ukwieconych restauracyjek z domową kuchnią. Warto się tam wybrać na rybną kolację. Nie jest tanio, ale ryby przepyszne - zwłaszcza pstrąg ochrydzki żyjący wyłącznie w pobliskim jeziorze. Kurorcik leży na stromym zboczu i wygląda, jak gdyby powolutku spływał do morza, ponieważ domy znajdują się najwyżej 5 m od brzegu jeziora, praktycznie na wąskiej plaży. Ponad Trpejcą ciągną się szlaki piesze po skalistym terenie z bujną wegetacją, więc można zaplanować fajny dzień: wędrówka (np. do górskiej cerkwi ukrytej przed światem), kąpiel w jeziorze i odnowienie sił w rybnej knajpce, a przed zachodem słońca rejs po jeziorze. Polecam!
Rybacka wieś Pestani - niegdyś skromna osada rybacka, dziś kurort całą gębą - acz bez fajerwerków. Wąski pasek kamienistej plaży, tuż obok trzy razy szerszy pasek asfaltu (szosa dookoła jeziora), a za szosą pas pensjonatów i hoteli, barów i restauracji, kiosków ze wszystkim, skromnych marketów i warzywniaków pod gołym niebem. W Pestani chyba nie mieszka ani jeden Macedończyk, który w taki czy inny sposób nie zarabia na turystach - choćby sprzedając dmuchane kaczki na plaży. Przejazd autem przez wioskę jest utrudniony, gdyż pomiędzy plażą a pasmem knajp - czyli po prostu po szosie - kręcą się tuziny wczasowiczów. Pestani to doskonała opcja dla tych, którzy lubią miejsca pełne życia (także nocnego) i sąsiadów, ale nie nazbyt hałaśliwe i tłoczne.
Gradishte, muzeum na wodzie - jest to położony pomiędzy Pestani a Plocha „skansen” wybudowany na Jez. Ochrydzkim, na drewnianej platformie połączonej pomostem z brzegiem. Miejsce, w którym go wybudowano zwane jest Zatoką Kości, co brzmi z lekka piracko, a odnosi się do znalezisk archeologicznych na dnie jeziora. Goście zwiedzają rekonstrukcję osady na palach z przełomu epok żelaza i brązu, odtworzoną wiernie na podstawie znalezionych na dnie jeziora resztek. Ludzie z 1200-700 B.C. wykorzystywali do budowy i wyrobu przedmiotów codziennego użytku pnie drzew, gałęzie, glinę i muł, trzcinę, skóry zwierzęce. Stworzyli z tego domeczki z drzwiami i oknami (i nawet roletami!) kojarzące sie z afrykańską wioską. W domeczkach mieli piece, kołyski, łoża, ławeczki, dzbany i misy, a nawet prymitywne ramy do tkania z lin albo trzcin. Naprawdę ciekawe muzeum, można zrobić fajne zdjęcia! Gorąco polecam.
Monaster Św. Nauma Ochrydzkiego - założony w 905 r. przez ucznia Cyryla i Metodego, współtwórcę ochrydzkiej szkoły piśmienniczej, czyli Św. Nauma-Cudotwórcę. Klasztor stanowił jeden z największych ośrodków literatury i kultury słowiańskiej dawnych czasów, dzisiaj natomiast jest jedną z największych atrakcji turystycznych Macedonii. Cerkiew jest przystojna z zewnątrz i prześliczna w środku. Wstęp płatny w przeliczeniu około 15 zł, ale warto! Ściany pokryte są granatowo-czerwono-złotymi malowidłami, przedstawiającymi świętych i uczonych, oczywiście szlachetnie starymi. Nieco szokujące jest, że Turcy wyłupili malowidłom wszystkie oczy, żeby na nich nie patrzyły! W klasztorze został pochowany w 910 św. Naum, a jego grób można dziś odwiedzić, uklęknąć i przyłożyć ucho do krypty, by usłyszeć bicie serca świętego (niektórym się to ponoć udaje).
Źródła Czarnego Drinu - rzeka ta ma wywierzysko (czyli miejsce, gdzie nagle wypływa spod ziemi) nieco ponad Jeziorem Ochrydzkim, około 1,5 km za miejscowością Sv. Naum. Można tam iść pieszo uroczym szlakiem wśród zieleni albo też popłynąć w rejs łodzią. My poszliśmy pieszo i nie żałowaliśmy. Widoki na góry były piękne, ponadto szlakiem można dojść do miejsca, gdzie nie dopłynie łódź. Turkusowa woda źródeł i wspaniała, bujna jak w dżungli roślinność tworzyły razem zachwycający obraz. Zadaniem dodatkowym, które sobie wyznaczyliśmy, było szukanie żmij. Powinno ich tam być sporo, lecz nie znaleźliśmy ani jednej. Może dlatego, że panował 40-stopniowy upał i wszystkie się schowały. Po tym spacerze mieliśmy uczucie, że w pełni zasłużyliśmy na dłuższe posiedzenie przy mięsku z grilla, faszerowanej papryce i zimnym, doskonałym dla przegrzanych piwku Skopsko. Ze znalezieniem miejsca wyszynku nie było problemu, bowiem miejscowość Sv. Naum składa się w zasadzie z klasztoru, plaży, małego targowiska, wielkiego parkingu oraz kilku namiotowych knajpek pod słońcem/chmurką.
Kościół skalny Św. Archanioła Michała w Radożdzie - wybudowany w XIII w. w naturalnej niszy skalnej. W odróżnieniu od wielu kościołów skalnych, które widziałam w życiu, ma sklepienie nie wyrzeźbione w symetryczną kopułkę, tylko naturalne, krzywe, chropowate i... obwieszone nietoperzami! Freski w środku mają około 600 lat, lecz wiadomo, że te jeszcze starsze zostały nimi zamalowane. Do kościoła trzeba się wspiąć po kilkuset schodkach, zaanonsowawszy wcześniej we wsi swoje przybycie i chęć zwiedzania (normalnie przybytek jest zamknięty, turystom musi towarzyszyć klucznik). Po zwiedzaniu można zjeść we wsi danie ze świeżej ryby - np. w restauracyjce na brzegu jeziora, na palach.
Jedźcie na wczasy do Ochrydy!
Brak komentarzy. |