Oferty dnia

Łotwa - w promieniu 100 km od Rygi (cz.1) - relacja z wakacji

Zdjecie - Łotwa - w promieniu 100 km od Rygi (cz.1)

Cała podróż wakacyjna odbyła się, jak zwykle, własnym samochodem i była długa (6 tygodni) oraz pełna rozmaitych atrakcji i aktywności. Pierwsze dwa tygodnie spędziliśmy na Łotwie, mieszkając w hostelach i apartamentach zarezerwowanych przez stronę Booking.com. Pomimo różnych małych przygód było świetnie i wyjeżdżaliśmy z żalem. Po Łotwie przyszła kolej na Litwę, a dokładniej - na Mierzeję Kurońską. Tam podobało się nam nieco mniej, toteż z radością przenieśliśmy się do wsi na końcu świata, tzn. na Suwalszczyźnie, skąd od czasu do czasu robiliśmy sobie wycieczki na Litwę, żeby lepiej poznać ten kraj. W tej części relacji będę opowiadać o Łotwie, a dokładniej - o pierwszej (i większej) „połowie” naszego pobytu.

Zacznę od spraw bytowych: przez 10 dni mieszkaliśmy w Rydze. Pierwsze locum rezerwowaliśmy w ostatniej chwili, na trzy dni przed wyjazdem. A dlaczego tak „na wariata”? Wcześniejsze plany zakładały rozpoczęcie wakacji trzydniowym spływem rzeką Gaują i biwakowanie w namiocie. Jednak mokra pogoda i tony bagażu (ubranie na całe lato, wędki, kosze i suszarki do grzybów, słoiki na runo leśne) spowodowały, że na widok walających się po domu pak ze sprzętem kempingowym dostawaliśmy gęsiej skórki. Gdzie to upchnąć? Podjęliśmy więc decyzję, że odpuszczamy sobie namiot, zamieszkamy stacjonarnie, a spływać będziemy jednodniowo - tyle razy, ile zechcemy.

Niestety, rezerwowanie kwatery w trybie last minute ma wielki minus: trzeba brać to, co jest. A w Rydze, w tym terminie, poza jakimś pięciogwiazdkowcem został tylko jeden hostel: Wiesnica Emma. Nic nie zapowiadało tego, co ujrzały nasze oczy. A było to coś strasznego, coś, co przejdzie do naszej rodzinnej legendy. Hostel urządzono w dawnych koszarach dla „morjakow bałtijskogo morja”. Wygląd sowieckiego zakładu karnego nas tak bardzo nie zrażał (ha-ha-ha, czad!), lecz syf, jaki tam panował, przewracał wnętrzności, szczególnie w toalecie. Turystów było tam niewielu, w hotelu mieszkali głównie robotnicy najemni z różnych stron świata (oczywiście nie z zachodu). Tak więc jaranie wszędzie gdzie się da (pomimo wywieszonych zakazów) było normą, szczęk butelek niósł się po długich korytarzach dzień i noc, czasem z WC zalatywało pawiem, po piętrach latały tabuny półnagich facetów, z kuchni wydobywały się nieziemskie zapaszki, a prysznic był tylko dla VIP-ów (dosłownie! Ale dzięki Bogu turyści zagraniczni byli tam VIP-ami). Przetrwaliśmy tam jakoś cztery doby, na szczęście pościel była czysta i pokój w porządku (jeśli nie liczyć tego, że łazienka na korytarzu), a wręcz sądząc z tego, co udało mi się podejrzeć przez kilka szparek, dostaliśmy chyba najlepszy.

Drugie lokum, rezerwowane już z należytym wyprzedzeniem, było w porównaniu z koszarami super-lux, choć cena była ta sama (w co do dziś nie mogę uwierzyć). Nazywało się Budget Apartments i było mieszkankiem w bloku, z osobną sypialnią, salonikiem, dużą łazienką i dużym aneksem kuchennym. Wygodne i czyściutkie, choć urządzone prosto i skromnie. Tego mieszkanka wcale nie chciało nam się opuszczać - było cieniste i świetne na upały.

W Rydze oczywiście restauracji nie brakuje (tzn. na starówce - tyle, że tam są drogie). My jednak codziennie jeździliśmy na dalekie wycieczki do parków narodowych i nad morze, więc musieliśmy stawić czoła kolejnemu problemowi: gdzie jeść obiady? W Polsce co parę kilometrów trafia się na jakąś knajpę, ale na Łotwie knajp nie ma. To znaczy może tu i ówdzie są, ale trzeba wiedzieć, gdzie. Długotrwałe poszukiwania na głodniaka wyprowadzały nas z równowagi i co najmniej w połowie przypadków kończyły się tym, że robiliśmy wieczorem zakupy i gotowaliśmy w domu.

Kto podróżuje samochodem, jest zwykle zainteresowany jakością i gęstością dróg. Na Łotwie dróg jest mało i tylko te główne są wyasfaltowane (mają wtedy symbol A, jak Asfalt). Nie są to niemieckie autostrady, ale z drugiej strony nie ma co narzekać, jedzie się w porządku. Pozostałe drogi są szutrowo-pyłowe i kurzy się na nich niemiłosiernie. Kiedy człowiek jest na drodze sam, jest jeszcze „jak cię mogę”, najbardziej brudzi się tył samochodu, jasny pył przedostaje się także do bagażnika. Ale niech no wyminie człowieka jakieś auto z przeciwka (a nie daj Boże trzy auta)! Kurz nie tylko wdziera się w płucka, ale też na parę chwil zasłania kierowcy widok, aż strach jechać. Widać jednak, że lokalesi są do tego przyzwyczajeni, jadą szybko i się nie zatrzymują. Inna sprawa, że ruch na łotewskich drogach, zwłaszcza tych mniejszych, jest znikomy, więc ryzyko kolizji niewielkie. Dodam jeszcze, że szutrówki mają często normalną, czyli w pełni dwupasmową szerokość i kursują po nich normalne autobusy. Czy to się w przyszłości zmieni? Pewnie nieprędko. Naród niewielki, ruch mały, więc może się nie bardzo opłaca?

No, ale dość już o sprawach przyziemnych, a nawet przygruntowych. Jakim krajem jest Łotwa? Na pewno, w porównaniu z Polską, prawie... bezludnym. Cała populacja liczy sobie nieco ponad 2 miliony! Tymczasem terytorium kraju ma powierzchnię 64 589 km2 (dla porównania 20 x bardziej ludna Polska ma 312 679 km2), wybrzeże Bałtyku 531 km (w Polsce 524 km), a łączna długość granic 1836 km (Polski - 3511 km). Dlatego niewiele jest w tym kraju wsi i dużych miast, a podczas zwiedzania nie spotyka się zbyt wielu ludzi (poza Rygą i sławniejszymi miejscami). Szlaki turystyczne „w przyrodzie” prawie puste, plaże puste, kempingi też świecą pustkami, wszędzie daje się zaparkować... jak nie w Europie. Turyści przyjeżdżają głównie do Rygi, letnicy siedzą w kurortach - a na bagnach spokój! I to nam bardzo odpowiadało.

Krajobraz typowo nizinnej Łotwy jest dosyć monotonny, ot, falujące pola i łąki, jest też sporo lasów i malownicze rzeki w głębokich dolinach, a na wschodzie jeziora (ale w tej części kraju nie byliśmy). Najbardziej wryły nam się w pamięć bagna, których Łotysze mają sporo. A dokładniej - torfowiska. Nie są to jednak, jak to mamy w Polsce, mikre, zarastające jeziorka, a torfowiska całą gębą, ciągnące się po horyzont i zajmujące np. 6000 ha. Stanowią 10% powierzchni kraju i są wielkim skarbem łotewskiej przyrody. Najwspanialszy krajobraz torfowiskowy z mnóstwem błękitnych jeziorek, czerwonych rosiczek i karłowatych sosen podziwialiśmy w Parku Narodowym Kemeri (blisko Rygi), wędrując 3 km po fantastycznym szlaku pomostowym. To koniecznie trzeba zobaczyć! Ludzie znają tę atrakcję, więc nie da się tam być sam na sam z przyrodą, ale na szczęście tłumów nie ma.

Inny znany i chętnie odwiedzany park narodowy to Park Narodowy Gauji. Gauja to duża rzeka wypływająca z Białorusi, łotewski numer jeden dla spływowiczów. Na odcinku 93 km przepływa przez kompleks mieszanych lasów, tworząc wraz z nimi obszar przyrody chronionej. Na Łotwie ochrona przyrody nie oznacza jednak, że niczego nie wolno tknąć. W parkach narodowych wolno zbierać grzyby i jagody, ba! - strażnicy parku nawet o tym przypominają turystom, jakby chcieli ich do tego zachęcić. Aby spłynąć Gaują przez park, nie trzeba sobie wyrabiać żadnych pozwoleń, po prostu wypożycza się canoe albo kajak i spływa przez 2-3 dni, nocując na biwakach (których nie brakuje, a są wyraźnie oznakowane tabliczkami). My też się skusiliśmy, ale bez biwakowania, bo nie zabraliśmy sprzętu. Na 4-osobowym canoe pływało się kiepsko z powodu niesterowności, lecz na szczęście wartki nurt sam nas niósł przez ponad 20 km, nam pozostało tylko śpiewać szanty. Ostatecznie ramiona nas nawet nie zabolały (przeciwnie niż pośladki ugniecione na twardych ławeczkach). Spływ był przyjemną opcją na ciepło-pochmurny dzień, a co najważniejsze - mogliśmy obejrzeć po drodze słynne nadrzeczne klify z czerwonawego piaskowca, całkiem malownicze.

Na terenie Parku Narodowego Gauji znajdują się też 3, a właściwie 4 miasta, warte odwiedzin z uwagi na zabytki: Turaida, Krimulda-Sigulda i Cesis. Wszystkich trzech nie chcieliśmy zwiedzać, wybraliśmy więc najbardziej popularną Turaidę, w której zatrzymują się wszystkie wycieczki autokarowe. Znajduje się tam wzgórze, od razu dodam, że zamkowe, na którym można obejrzeć m.in. jeden z najstarszych drewnianych kościołów na Łotwie (z XVIII w.) oraz częściowo odbudowane ruiny gotyckiego zamku z czerwonej cegły z charakterystyczną wieżą. Kościół jak kościół, zamek jak zamek, ale widok z zamkowej wieży na wijącą się jak wąż pośród lasów Gauję wynagrodził nam wydatek 5 EUR od osoby (plus 1.4 EUR za parking). Przespacerowaliśmy się też po ścieżkach na wzgórzu, oglądając kolekcję rzeźby współczesnej. Gdybyśmy chcieli zjeść ciepły lunch, mieliśmy okazję - tam akurat znajduje się gospoda. Ale wzięliśmy własne kanapki, urządziliśmy więc sobie piknik nad jeziorkiem pokrytym cudownymi, różowymi liliami wodnymi. Czy polecamy Turaidę? Wszystko zależy. Nie jest tam nudno, ani brzydko. Ale jeżeli ktoś oczekuje wystrzałowych atrakcji i powalających wrażeń, to tam ich raczej nie znajdzie.

Kiedy będziemy następnym razem na Łotwie (a planujemy wrócić tam za kilka lat), pojedziemy do Cesis (polska nazwa: Kieś), gdzie można obejrzeć gotycki kościół Św. Jana i „przystojne” ruiny gotyckiego zamku z kamienia. Uwagę zwraca też drewniana (i nie tylko) zabudowa starego miasta. Sądząc ze zdjęć, które oglądałam w Internecie - na pewno warto. Również właścicielka mieszkania w Rydze mówiła, że koniecznie powinniśmy się tam udać.

Co do morza, na Łotwie jest w czym wybierać. My udaliśmy się w pierwszym rzędzie na klifowe wybrzeże Liwlandii, do Veczemju klintis. Jest to jeden ze znanych i dostępnych turystom fragmentów Narodowego Rezerwatu Biosfery North Vidzeme. Można tam plażować w cieniu niezwykłych, 4-metrowych klifów z piaskowców różowawej barwy, w których woda wyrzeźbiła malutkie jaskinie i filary. Idąc plażą dalej w kierunku północnym natrafia się na nadmorskie głazowisko - cała plaża usiana jest kamieniami różnej wielkości (np. wielkości szafy gdańskiej), ale nie jest to plaża kamienista, ponieważ kamienie leżą na jasnym, bałtyckim piasku. Spędziliśmy tam wspaniały, słoneczny dzień, praktycznie sam na sam z naturą. Spotkaliśmy nie więcej niż 10 osób, przy czym nikt oprócz nas nie siedział na plaży, więc całą piaskownicę mieliśmy dla siebie. Co do wody w morzu, to była czyściutka, ale zimna jak cholera - po prostu nogi drętwiały i same biegły z powrotem na plażę. Aby się wykąpać, człowiek musiał podjąć heroiczną walkę sam ze sobą. Nam się udało - ale w wodzie nie dało się wytrzymać dłużej niż 15 minut.

Z tablicy na nadmorskim kempingu przy Veczemju Klintis dowiedzieliśmy się, że w tej części wybrzeża kolorowe klify znajdują się jeszcze w kilku miejscach. Obejrzeliśmy więc czerwone, po prostu niezwykłe nad Bałtykiem Ezurgu Klintis. Nie bardzo jest jak tam dojechać, trzeba parkować „na waleta” w lesie i iść drogą, omijając prywatne nadmorskie posesje, ale warto się tam dostać. Ezurgu Klintis są małe i piękne.

A jak wygląda sprawa zabytków? Gdy pada hasło „zabytki Łotwy”, zaraz stają mi przed oczami dwie rzeczy: ryska starówka i pałac Rundale (100 km od Rygi). O starówce napiszę więcej w drugiej części relacji. Natomiast pałac Rundale koło miejscowości Bauska to miejsce nie do pominięcia. Nie bez powodu zjeżdżają się tam tłumy turystów z całej Europy, USA, Japonii, Kanady. Pałac Rundale nosi miano „łotewskiego Wersalu” i rzeczywiście w pewnej mierze go przypomina. Sam budynek z zewnątrz nie dorównuje Wersalowi, ale już bogate wnętrza się z nim mocno kojarzą (chociaż chyba bardziej z naszym pałacem w Kozłówce). Pałac jest przykładem stylu barokowo-rokokowego, czyli od złota, ornamentów, ozdóbek, figurek i kwiatuszków aż się w oczach ćmi. No i ten wspaniały ogród! Mniejszy niż wersalski, lecz w całej swej rozciągłości na wskroś francuski. A dla kogo zbudowano ów pałac? A dla faworyta carycy Anny Iwanowny, księcia Kurlandii, niejakiego Ernesta Birona. Był to jego „letni domek”.

Dodam jeszcze ciekawostkę, że pałac ten zaprojektował niejaki Rastrelli, nadworny architekt cara (oczywiście „importowany” z Włoch), który ma na swoim koncie takie perły jak pałac w Carskim Siole, Pałac Zimowy (i zarazem Ermitaż) w Petersburgu, Pałac Zimowy na Kremlu w Moskwie i wiele innych przepięknych pałaców, a także świątynie, jak np. słynna cerkiew św. Andrzeja w Kijowie. Myślę, że to powinno jeszcze bardziej zachęcić wszystkich do odwiedzenia pałacu w Rundale. Nawet mojemu mężowi, który nie przepada za zabytkami, pałac ten na długo pozostanie w pamięci (to znaczy... zobaczy się ;).

Zupełnie innego rodzaju zabytki można podziwiać w ryskim skansenie nad jeziorem Jugla, czyli w Ryskim Muzeum Etnograficznym. Lubię skanseny, co jakiś czas je odwiedzam, więc mam porównanie i muszę powiedzieć, że ten ryski to jeden z najwspanialszych skansenów, jakie widziałam w życiu. Jest urządzony w lesie, człowiek wędruje po ścieżkach i odkrywa kolejne drewniane budynki, a co jeden to bardziej malowniczy. Można tam spędzić bez mała pół dnia, a nawet cały dzień, jeśli się np. zorganizuje własny piknik nad jeziorem. Nasz syn-nastolatek wprawdzie marudził, że ma już dosyć kolejnych chat i spichlerzy, ale potem przyznał, że skansen był „w deseczkę” i nawet się zmęczył wędrując po stuhektarowym terenie.

Podsumowując, na Łotwie jest wiele ciekawych i ładnych rzeczy do zobaczenia, zarówno w dziedzinie przyrody, jak i architektury. Dla Polaka nie ma tam wielkiej egzotyki, lecz jest to świetne miejsce na dłuższe, wypoczynkowe wakacje. Można posiedzieć nad morzem i nad jeziorem, pozwiedzać zabytki, powłóczyć się po bagnach albo spłynąć rzeką. No i zawsze są emocje oraz refleksje związane z poznawaniem nowego kraju. A przy tym nie jest upiornie drogo, mniej więcej jak w Polsce, może odrobinkę drożej, zaś naród pomocny, życzliwy i jak najbardziej w porządku, trzeba tylko znać języki, bo inaczej niż po rosyjsku albo angielsku nie idzie się dogadać. Nam w każdym razie podobało się na Łotwie tak bardzo, że za kilka lat wrócimy, by obejrzeć to, czego tym razem się nie udało.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Co warto zwiedzić?

Rygę, Rygę i jeszcze raz Rygę. O tym dokładniej w części 2.

Skansen nad jeziorem Jugla, czyli mówiąc bardziej obrazowo - Muzeum Etnograficzne Rygi. Takich skansenów nie ma wiele na świecie! Jest ogromny (prawie 100 ha), położony w lesie i wspaniały. Zgromadzono w nim dobrze ponad 100 drewnianych budowli z całej Łotwy. Większość z nich można zwiedzać w środku. Obejrzenie całości zajmuje pół dnia, ale warto, bo jest co fotografować. W skansenie urządzane są czasem różne warsztaty, jednak na takie dodatkowe atrakcje trzeba trafić. Standardowo można samodzielnie uformować i upiec w tradycyjnym piecu podpłomyk - taka przyjemność kosztuje 3 euro. W skansenie można zjeść posiłek, jest mała gospoda i leśny bar pod chmurką. Można też samemu urządzić sobie piknik w lesie.

Park Narodowy Kemeri. Tu obowiązkowo Lielais Kemeru tirelis (ang. Great Kemeri moorland), czyli Wielkie Torfowisko Kemeri. Krajobraz jest tak piękny i dla Polaka egzotyczny, że nawet ludzie nie zainteresowani jakoś specjalnie przyrodą są zachwyceni. Prze torfowisko prowadzi około 3 km szlak pomostowy, czyli po drewnianej kładce - niedawno wyremontowanej, więc bezpiecznej i wygodnej. Jest też wieża widokowa, a widok z góry na błękitne jeziorka i zielono-czerwone połacie torfowców jest powalający. W miejscowości Kemeri można też obejrzeć zupełnie inny krajobraz: opuszczone, zrujnowane i zarastające parzącym barszczem blokowisko. Nie jest to piękne, ale robi wrażenie. Będąc okolicy warto też wybrać się do nadmorskiego kurortu Jurmała, który tętni wakacyjnym życiem. Jest tam ładna plaża i przyjemny deptak, park, trochę knajpek i butików, a także mnóstwo zabytkowych willi kojarzących się z podwarszawskim Konstancinem albo Leśną Podkową.

Park Narodowy Gauji. Najlepiej wypożyczyć canoe i zrobić sobie mały spływ dużą i bystrą, lecz bezpieczną rzeką. Jest to atrakcja sama w sobie, a przy okazji można pooglądać czerwone nadrzeczne klify ładnie kontrastujące z zielenią lasu, z których słynie rzeka Gauja (warto zobaczyć przede wszystkim znajdujące się na najbardziej malowniczym odcinku rzeki pomiędzy ujściem rzeki Amaty a miejscowością Ligatne skały Kuku iezis). Kto lubi piesze wycieczki, znajdzie tu malownicze szlaki. A kto lubi zwiedzać zabytki, ma tutaj wybór miasteczek z pozostałościami średniowiecznych zamków i kościołów: Turaidę, Cesis, Krimuldę i Siguldę. Za dużą atrakcję uchodzi przejażdżka koleją linową z Krimuldy do Siguldy, przez tereny zwane „Szwajcarią Łotewską”.

Klify Veczemju na Wybrzeżu Liwlandzkim. Atrakcja przyrodniczo-rekreacyjna, 200-metrowy kawałek plaży z klifami z różowego piaskowca. Fajnie to wygląda i miło się tam plażuje, chociaż woda w morzu nie należy do najcieplejszych. Inne klify, także urodziwe to Ezurgu Klintis.

Pałac Rundale (czyli „Wersal Kurlandii”). Wnętrza warto obejrzeć nawet jeżeli się było w prawdziwym Wersalu - są ciekawe, można nawet powiedzieć, że wspaniałe. Z zewnątrz pałac nie jest spektakularny (w odróżnieniu od Wersalu), ale otaczający go ogród w stylu francuskim to przyjemne miejsce na spacer, dodam, że długi spacer - bo ogród jest rozległy.

Porady i ważne informacje

1. Problemu wymiany pieniędzy w praktyce na Łotwie nie ma - od 2014 obowiązującą walutą jest euro, tak więc człowiek przyjeżdża z Polski odpowiednio wyposażony i nie musi się martwić. Co do cen, to podaję aktualne (lato 2014):

  • Nocleg niskobudżetowy - 10 EUR/osobę
  • Obiad w regionalnej restauracji (zupa, drugie, napoje) - około 12 EUR
  • Wypożyczenie canoe 4-os. na 1 dzień - od 50 EUR
  • Butelka 1,5 l wody - 0,3 - 0,4 EUR
  • Bochenek chleba, 200g masła, litr mleka, litr soku, tańszy dżem - każda rzecz 1 EUR lub trochę powyżej
  • Mała (ale pyszna) drożdżówka lub bułka francuska - od 0,4 do 0,8 EUR
  • Duży jogurt - 0,7 EUR
  • 10 jaj - 1,25 EUR
  • 1 kg sera - 6-8 EUR
  • 1 kg szynki - 6 EUR
  • 1 kg pomidorów - 1,5 - 3 EUR
  • 1 kg bananów - 1,4 EUR
  • Paczka kawy - 2,5 EUR
  • Kawa z ekspresu w knajpie - 0,7 - 1,5 EUR
  • Piwo
  • Kwas chlebowy

2. Z rzeczy jadalnych i w miarę lokalnych polecam na Łotwie: - chłodnik (można kupić „smak” w słoiku i tylko się go miesza w odpowiedniej proporcji z kefirem, pycha!), - jogurt z chlebem i miodem (tzn. okruszki ciemnego chleba są już w środku, jest to coś pysznego), - kwasy chlebowe (są różne, trzeba popróbować i samemu wybrać), - śledzie marynowane, - smażoną białą kiełbasę, - wędzone kurczaki (lepsze niż w Polsce). Suszonej ryby nie odważyliśmy się spróbować, ale cena 10 EUR za 1 rybkę 20 cm długości wskazuje na rarytas.

3. Poza Rygą na knajpy liczyć nie należy - jest ich bardzo mało, przy drogach nie występują, w mniejszych miasteczkach jakieś są, tylko... na głucho zamknięte.

4. Co do dróg jezdnych, to warto mieć świadomość, że tylko największe drogi (i ulice w miastach) są wyasfaltowane. Ich stan jest różny, czasem jakieś łaty i fałdy, na tych większych generalnie dobry. Natomiast mniejsze, lokalne drogi to tzw. pyłówki lub szutrówki. Ale da się po nich jeździć - jeżdżą nawet autobusy kursowe. Poza tymi najmniejszymi, szutrówki są szerokie i równe. Mankamentem jest niewiarygodny kurz, który wdziera się wszędzie, do bagażnika, do oczu, uszu i w... Aha, literka „A” przy nazwie drogi nie oznacza autostrady. To po prostu duża przelotówka.

5. Ludzie są mili, pomocni, zawsze się jakoś można dogadać, jak nie po angielsku (młodzi), to po rosyjsku (starsi i nie tylko).

Autor: texarkana / 2014.07
Komentarze:

oscar
2015-08-23

fajnie się czyta i ogląda. Dzięki!
Finlandię przejechałem, Litwę zwiedziłem, a tam jeszcze mnie nie było :)

texarkana
2014-11-15

dzięki, Janusz, za miłe słowa, a wyjazd na Łotwę gorąco polecam. Jednego dnia jedziesz do granicy polskiej (na Suwalszczyznę) i tam nocujesz. Drugiego dnia wczesnym popołudniem jesteś już w Rydze. A jak już tam dojechałeś, to nic prostszego skoczyć do Estonii... podobno Tallin jest piękniejszy niż Ryga, a bagien i torfowisk tam ci dostatek

texarkana
2014-11-15

dzięki, Janusz, za miłe słowa, a wyjazd na Łotwę gorąco polecam. Jednego dnia jedziesz do granicy polskiej (na Suwalszczyznę) i tam nocujesz. Drugiego dnia wczesnym popołudniem jesteś już w Rydze. A jak już tam dojechałeś, to nic prostszego skoczyć do Estonii... podobno Tallin jest piękniejszy niż Ryga, a bagien i torfowisk tam ci dostatek

papuas
2014-11-15

Od zawsze lubiłem reportaże /podróżnicze, przyrodnicze itp/. Ten się czytaaa.
I pełno w nim zachęcających szczegółów.
Prawdopodobnie samodzielnie się tam nie wybiorę, bo trasa trochę długa jak na jednego kierowcę /ale ziarno niepokoju zostało zasiane/.
A tak nawiasem nie ma problemu, bo euro /no trzeba je tylko mieć/.

texarkana
2014-11-04

Dzięki, Ala, za entuzjazm. Kierunek naprawdę ciekawy i mało znany. Ta część wakacji była bardzo udana. Ale na Litwie już nie było tak super, chociaż... nie ma co znowu tak narzekać. A następnym razem pojedziemy przez Łotwę do Estonii.

piea
2014-11-03

Agata, Ty powinnaś pisać przewodniki!
Genialnie to wszystko opisałas i zobrazowałaś; mega ciekawy kierunek, choc zupełnie nie popularny; najczęściej przystankiem jest tak jak piszesz- Ryga, w drodze do S. Petersburga, luba jako punkt po Inflantach;
(noclegu w tych Kosz(m)arach nie zazdroszczę, ale przezyłaś i jestes bogatsza o to doświadczenie.
fantastyczna robota! i urlop do pozazdroszczenia ; czekam na kolejne odcinki:))
Pozdrowionka