Moja australijska przygoda ’2008 rozpoczęła się od Adelajdy. Pierwszego dnia pogoda dała nam się we znaki (było przenikliwie zimno, a deszcz chwilami padał bardzo intensywnie) więc na zwiedzanie wybraliśmy głównie to, co pod dachem... np. Muzeum Południowej Australii, którego eksponaty pozwoliły przybliżyć się nieco do ducha tego kontynentu; kościoły - zaczynając od katedr (anglikańskiej - św. Piotra i katolickiej- św. Franciszka Ksawerego), a także kościół św. Teresy i św. Krzyża w Goodwood - dzielnicy, w której zatrzymaliśmy się.
Kolejne dni były dla nas już bardziej gościnne, bez deszczu i dotkliwego chłodu, mogliśmy więc na spokojnie połazić po mieście i okolicy. Spacerowaliśmy po parkach, przyglądając się różnym odmianom eukaliptusów, barwnie kwitnącej - mimo zimy - roślinności, obserwując fruwające i przysiadające na gałęziach papugi, pływające po stawie pelikany... Był też czas na spotkania z miejscową młodzieżą (w ramach Światowego Dnia Młodzieży, który w tym roku wypada w Sydney), było sadzenie drzew w Parku Pokoju, było też spotkanie z Polonią w Domu Kopernika - centrum stowarzyszenia tutejszej Polonii, ale to akurat miało charakter bardzo oficjalny. Mogliśmy poznawać miasto za dnia i w scenerii wieczornej (w obu przyjemnie się prezentuje).
Najciekawszym dniem był dla mnie ten, w którym z samego rana udaliśmy się do monastyru św. Pawła (księży pasjonistów), pięknie położonego, wśród zieleni, z ciekawymi alejkami i stacjami drogi krzyżowej na terenie ogrodu, a stamtąd udaliśmy się na wzgórze Mt Lofty Summit z rozległą panoramą okolicy i wreszcie pojechaliśmy na całą resztę dnia do Parku Cleland Wildlife, gdzie do woli mogliśmy nacieszyć się kontaktem z australijską fauną. Super wrażenia! Polecam każdemu, kto będzie w Adelajdzie! Można tam zobaczyć wiele gatunków zwierząt, które trudno (lub niebezpiecznie!) byłoby spotkać w naturze, jak choćby diabeł tasmański czy dziki pies dingo; można pobyć wśród rozmaitych odmian kangurów, na rozległych, wydzielonych dla nich obszarach wolnego wybiegu, jest sporo przedstawicieli ptactwa, oczywiście wędrują też dostojnie emu... jest specjalny sektor rozkosznych koali... Dla chętnych - za dodatkową opłatą - jest studio foto, gdzie możliwe jest indywidualne zdjęcie z koalą, trzymanym na rękach. Hm, początkowo nie byłam przekonana do takiej „szopki”, ale ostatecznie złamałam się i też przywiozłam do domu taką foto-pamiątkę z Australii. Zdecydowanie bardziej lubię zdjęcia robione ad hoc, gdzieś w naturze, w akcji, ale w końcu fajnie też było przez chwilę poczuć milusie futerko i ciepło koali na własnych rękach...
Ostatnim akcentem naszego pobytu w stolicy Południowej Australii był koncert „Mission Ignition” w Adelaide Entertainment Centre - w którym zaprezentowały się artystycznie zespoły z wszystkich krajów, jakie były reprezentowane właśnie w Adelajdzie przed Światowym Dniem Młodzieży ’2008.
Nie będę wchodzić w kompetencje Kangura, który na pewno podawał już z pierwszej ręki - co najlepiej zwiedzić w Adelajdzie...
Wstęp do Cleland Wildlife Park - 12 AUD, karma dla zwierząt porcjowana w torebkach różnej wielkości, np. za 4 AUD, zdjęcie z koalą - 10 AUD.
Brak komentarzy. |