Podróż po zachodniej Kanadzie rozpoczynamy od Calgary. Już na lotnisku miłe powitanie - przez licznie obecnych tu wolontariuszy (w różnym wieku, często są to emeryci) w miejscowych strojach galowych: biała koszula, czarne spodnie, czerwony bezrękawnik, a na głowie (obowiązkowo!) biały kowbojski kapelusz. Na terenie terminalu lotniczego widzimy też pierwsze... konie - na razie w postaci wielkich odlewów z brązu. I tu wyszło moje „niedouctwo”. Osobiście kojarzyłam Calgary wyłącznie z zimową olimpiadą ’1988. No cóż, głodnemu chleb na myśli. A że narty są moją pasją, więc Calgary - to zimowa olimpiada. W rzeczywistości ta olimpiada była dla Calgary tylko epizodem (ważnym, co prawda, ale tylko epizodem). A z czego to miasto najbardziej słynie na całą Kanadę? Z koni! Właśnie tutaj, początkiem lipca każdego roku odbywa się wielkie rodeo, które sprowadza kowbojów-zawodników i kowbojów-kibiców z całego kraju. Impreza nazywa się Calgary Stampede. I choć zasadnicze konkurencje rozgrywane są w wielkiej hali sportowej - stadionie Saddledome - (zbudowany w kształcie siodła do jazdy konnej, a jakżeby mogło być inaczej!) klimat imprezy wypełnia całe miasto. Wyraźnie widać to szczególnie teraz, w pierwszej połowie lipca, jednak z końmi Calgary związane jest od swego zarania. Od czasu założenia fortu policji konnej na tych ziemiach w 1875 roku datuje się bowiem historia tego miasta. Rangę koni potwierdza tu również ich obecność w formie pomnika przed ratuszem.
Jeszcze kilka informacji odnośnie współczesnego Calgary. Jest to miasto w prowincji Alberta, o liczbie mieszkańców przekraczającej milion sto tysięcy. Z uwagi na obfite opady śniegu w sezonie zimowym i występujące tu mrozy w centrum miasta ponad 100 budynków zostało połączonych wewnętrznymi pasażami, umieszczonymi na wys. ok. 15 stóp ponad ziemią (stąd ich nazwa: „Plus 15 system”), co ułatwia mieszkańcom poruszanie się po mieście, bez konieczności wychodzenia na zewnątrz.
Po zapoznaniu się z sympatycznym Calgary wyruszyliśmy w głąb prowincji Alberta, w kierunku miasteczka Banff. Poruszaliśmy się na zachód, cały czas wzdłuż rzeki Bow. Naszą pierwszą bazą wypadową był hotel Stoney Nakoda Resort leżący na terenach Indian i do nich należący. Również obsługę hotelu stanowili głównie Indianie, z plemienia Stoney Nakoda.
Banff to typowo turystyczny ośrodek, przy tym centrum Parku Narodowego Banff, objętego również ochroną przez UNESCO. Jest to najstarszy park narodowy Kanady, założony w 1885 roku, obecnie zajmuje powierzchnię 6700 km kwadratowych. Samo miasteczko szczyci się wyjątkowym hotelem - Fairmont Banff Springs - który ma przypominać szkocki zamek. Hm, może to kwestia gustu, jednak mnie ten hotel nie tylko nie zachwycił...
Inna ciekawostka związana z tą miejscowością to wodospad na rzece Bow. Piękny, huczący wodospad ma swoją „osobistą” historię. Stanowił naturalne tło do filmu „Rzeka bez powrotu”, w którym grała M.Monroe. I właśnie podczas nakręcania scen na skałach, nad tym wodospadem aktorka doznała kontuzji nogi. My mieliśmy więcej szczęścia, bo będąc w tym miejscu nikt z nas nie doznał żadnego uszczerbku w sprawności kończyn.
Rozległe otoczenie miasteczka - jako Park Narodowy - stanowiło zasadniczy cel naszego zainteresowania. Najpierw było malownicze jezioro Two Jack, po nim - równie malownicze, a do tego ogromne (największe na terenie Gór Skalistych! - długie na 24 km) Minnewanka - o niezwykle urozmaiconej linii brzegowej. W okolicy tych jezior spotkaliśmy pierwszych przedstawicieli fauny kanadyjskiej, w ich naturalnych warunkach życia. Na początek pokazały nam się wiewiórki i łanie (choć nie wiem, czy były to samice jeleni, czy łosi, a zdjęć nie zdążyliśmy zrobić, bo szybko oddaliły się w głąb lasu). Następne zwierzęta, kolejne jeziora i inne cuda dziewiczej natury zachodniej Kanady przedstawię w dalszych odcinkach relacji.
Brak komentarzy. |