Stolica Kolumbii Brytyjskiej - Victoria - nie dość, że nie jest największym miastem prowincji i leży na samym jej południowo-zachodnim krańcu, to w dodatku na - oddzielonej od lądu stałego cieśniną Juan de Fuca - wyspie Vancouver. Więc, żeby się do niej dostać można albo dopłynąć, albo też dolecieć samolotem. My wybraliśmy drogę wodną. Przeprawa promowa z Vancouver, a dokładnie z portu w dzielnicy Richmond, zajmuje 1,5 godziny. W tej okolicy żyją liczne foki i inne zwierzęta morskie, jednak żadne z nich nie chciały nam się pokazać. Trudno, musieliśmy zadowolić się samymi widokami. Na szczęście były one wystarczająco atrakcyjne. Charakter fiordu, którym płynęliśmy przypominał mi w dużym stopniu rejs z Picton (na południowej wyspie Nowej Zelandii) do Cieśniny Cook’a.
Gdy już dopłynęliśmy na Vancouver Island udaliśmy się najpierw do Ogrodów Butchart. Od roku 2004, w 100-lecie istnienia tych ogrodów, zostały one mianowane narodowym punktem historycznym Kanady. Oto garść informacji o tym szczególnym miejscu.
Wszystko zaczęło się od pomysłu Jennie Butchart, która chciała upiększyć dawny kamieniołom wapienny, dostarczający surowca do pobliskiej fabryki cementu jej męża - Roberta Pim Butchart’a. Ogrody zajmują powierzchnię ponad 22 hektarów. Dzięki zamiłowaniu do przyrody, a także wzbogacaniu zbiorów o ciekawe gatunki kwiatów i drzew, przywożonych z dalekich podróży po świecie, przez lata wzrastała atrakcyjność ogrodów. Obecnie pozostają one nadal własnością rodziny Butchart, która zatrudniając oddanych ogrodników, dba o podtrzymywanie dzieła swoich przodków.
Ogrody rzeczywiście są starannie wypielęgnowane. Widać nie tylko profesjonalizm, ale i dużo serca wkładanego w całą przestrzeń ogrodów. Pobyt w nich to prawdziwa przyjemność. Poruszając się w tej magicznej krainie kwiatów i drzew spotykamy różne kompozycje na klombach, wzdłuż alejek, czy tez bardziej specjalistyczne sektory, jak skalny wzgórek, ogród różany, japoński czy włoski. Jest tu również kilka stawów, jest skwer z indiańskimi totemami, są fontanny, z których najbardziej imponująca tryska wodą do wys. 21 metrów w górę (zbudowana na 60-lecie ogrodów, przez wnuka państwa Butchart - Iana Rossa)... Są również dwie restauracje, kawiarnia i sklep nie tylko z pamiątkami, lecz i z nasionami.
Tak wyszło, że ostatnio mam szczęście do pięknych ogrodów w czasie podróży... w zeszłym roku latem - niemiecka wyspa Mainau na Jeziorze Bodeńskim, teraz te ogrody, to zupełnie odrębna sfera doznań, bardzo relaksująca :).
Victoria - jako stolica prowincji British Columbia - pełni ważną rolę administracyjną. Toteż nic dziwnego, że centralną budowlę miasta stanowi okazały gmach parlamentu. W pobliżu parlamentu znajduje się skwer konfederacji - taki kącik poświęcony wszystkim prowincjom Kanady: po środku fontanna a po obu jej stronach - rozmieszczone oficjalne symbole wszystkich 10 prowincji i 3 terytoriów Kraju Klonowego Liścia. Poza tym skwerem, na rozległych, wypielęgnowanych terenach zielonych otaczających parlament zwraca uwagę sporych rozmiarów sekwoja, zasadzona pod koniec XIX wieku. Przed drzewem można przeczytać tablicę informującą, że jest to „oficjalna choinka prowincji, która rok rocznie w grudniu jest dekorowana tysiącami światełek świątecznych”. Blisko tej sekwoi, przed parlamentem stoi - jak przystało na Victorię - pomnik królowej Victorii.
Właściwie, w Victorii wszystko jest blisko, zwłaszcza w zwartym centrum miasta. Krótki nawet spacer pozwoli zapoznać się z najważniejszymi obiektami stolicy, a także da możność odczucia spokojnej, bardzo (!) spokojnej atmosfery tego miasta, leżącego gdzieś na wyspie, z dala od zgiełku, tłumów, pośpiechu i zawirowań wielkich metropolii.
Z tych ważniejszych budowli, poza parlamentem, warto wymienić królewski hotel ”Empress”(oddany do użytku w roku 1908), w którym zatrzymuje się królowa Elżbieta lub członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej, kiedy goszczą w Victorii... Ten hotel wybierają również na miejsce noclegu inne ważne osobistości, przybywające do Victorii (np. politycy czy artyści, itp.). W okresach wolnych od rezerwacji dla wyjątkowych gości, każdy śmiertelnik (za odpowiednią opłatą!) może zasmakować pobytu na królewskich salonach.
Wypada wspomnieć jeszcze o dzielnicy Chinatown z Victorii. Jest to nie tylko najstarsze osiedle Chińczyków w Kanadzie, ale też drugie - po San Francisco - na całym kontynencie północno amerykańskim.
I na sam koniec wycieczki do Victorii spotkały nas jeszcze miłe niespodzianki... W drodze powrotnej do portu ukazało nam się coś, czego nie było widać rano. Po drugiej stronie zatoki, z lądu należącego terytorialnie do USA, wyłoniły się - ponad wierzchołkami drzew i niższych górek - imponujące, ośnieżone szczyty dwóch 3-tysięczników... Były długo widoczne, najpierw pierwszy - z lądu a potem jeszcze ten drugi i z lądu i przez pewien czas z pokładu promu. Czas przeprawy promowej do Vancouver uatrakcyjnili później jeszcze przedstawiciele fauny morskiej, które rano najwyraźniej „zaspały” i nie chciały nam się pokazać. Teraz dały popis... i foki, i morświny, i orki też. Było na co popatrzeć!
Bilet wstępu do ogrodów Butchart kosztuje ponad 30 CAD.
Z biletem otrzymuje się mapkę ze skrótowym przewodnikiem na odwrocie - dostępne również w języku polskim! :)
Dla chętnych również dostępny (bezpłatny)katalog występujących tu roślin (z kolorowymi zdjęciami poszczególnych gatunków) - to już tylko w j. ang.
Brak komentarzy. |