Śladami Kunta Kinte.
Daleka Afryka nie była jeszcze przez nas odkryta. Stąd też nasz pomysł na wyjazd na Zanzibar. Długie godziny spędziliśmy przy komputerze na poszukiwaniu odpowiedniego hotelu, terminu i w końcu pasującego nam połączenia lotniczego. Kiedy jednak uporaliśmy się z tym zadaniem, pozostało nam już się tylko spakować i czekać na dzień, w którym przeżyjemy kolejną piękną egzotyczną podróż.
08.03.2015 r.
Wylecieliśmy z Warszawy o 17-stej. Linie KLM, samolot Embraer 190, prędkość 850 km/h. Samolot nieduży w błękitnym kolorze. Lot krótki, trwa tylko 1,50min. Czas leci błyskawicznie, o 19-stej lądujemy w Amsterdamie na lotnisku SCHIPHOL.
Humory nam dopisują, choć odczuwamy lekki ból głowy. Ale to przecież normalne przed każdą naszą taką długą podróżą. W końcu lecimy na Zanzibar!
08.03.15 r. - 09.03.15 r.
W Amsterdamie jesteśmy o czasie, a po 1,40 min ponownie wznosimy się w przestworza. BOEING 777-300 ER Kenya Airways zabiera nas w dalszą podróż. Na pokładzie towarzystwo biało-czarne z przewagą ludzi czarnych :) Zapada noc, przed nami 8 godzin lotu. Z tego też względu wybraliśmy takie połączenia, by najdłuższy lot wypadł nam w nocy. Zjadamy na pokładzie kolację i zapadamy w sen... W Nairobi wita nas dzień.
Lotnisko w Nairobi dość duże. Przesiadamy się do małego turbo-śmigłowego samolotu ATR 42/72 linii lotniczych AIR PRECISION. Na dworze tylko 18 stopni C. A my już prawie porozbierani. Ale wiemy, że za parę godzin, gdy słońce wzejdzie wyżej kraj ten zmieni się w małe piekiełko.
O godzinie 9,50 czasu lokalnego lądujemy na bardzo małym lotnisku. Choć słowo lotnisko to zbyt szumna nazwa:) Przed nami napis: KARIBU Zanzibar. Wita nas również cudowne słońce i gorące powietrze. Na lotnisku lekkie zamieszanie, bo sprawdzane są karty szczepień na żółtą febrę. Byliśmy lekko zdenerwowani, bo takiej karty nie posiadaliśmy. Kiedy jednak wyjaśniło się, że dotyczy osób, które stacjonowały w Kenii odetchnęliśmy z ulgą. Osoby, takie jak my, które lecą tranzytem nie muszą posiadać szczepienia na żółtą febrę. Po zapłaceniu wizy ( 50$ od osoby ), sprawdzeniu dokumentów i odebraniu bagaży kierujemy się w stronę osoby, która ma nas zawieść do hotelu OCEAN PARADISE RESORT & SPA w miejscowości Kijangwani.
Przed nami piękny Zanzibar, czas zacząć wielką przygodę...
10.03.15 r.
Szybko przebraliśmy się w letnie rzeczy i poszliśmy rozglądnąć się po całym terenie hotelu. Nasze pierwsze wrażenie nie zawiodło nas. Po kolacji jednak wskoczyliśmy natychmiast do łóżka. Zmęczenie podróżą dało znać o sobie.
Obudziliśmy się w promieniach słońca. Nasz wolnostojący bungalow jest w kształcie koła. Podobnie jak domki masajów tzw. manyatty. Z tą jednak różnicą, że nie są lepione z błota? Szybka toaleta i kierujemy się na miejsce, gdzie codziennie będziemy spożywać śniadania. Teraz dokładnie oglądamy piękny, rozległy teren hotelu z naturalnymi wzniesieniami i z dużą ilością roślinności. Restauracja JAHAZI, do której podążamy usytuowana jest na najwyższym wzniesieniu. Musimy , więc pokonać kilkadziesiąt schodków, kilka zakrętów, przejść obok sztucznego wodospadu, minąć małe palmy, na której uwiły sobie gniazda żółte ptaszki. Po takim krótkim spacerku, który jak najbardziej jest wskazany przed obfitym śniadaniem zasiadamy do stolika. Wybieramy ten najbliżej miejsca widokowego na ogród, basen i ocean. Dach restauracji jak i pozostałe pomieszczenia pokryte są liśćmi palm ściśle ze sobą splecionymi. Nie ma tu okien, jest lekki przewiew, a słońce tylko gdzieniegdzie próbuje się dostać do pomieszczenia. Porządnie wykonany dach daje nam cień, w którym z przyjemnością oddajemy się spożywaniu smacznych potraw. Widok oszałamiający. Nie śpieszymy się, bo i nie mamy do czego, natomiast celebrujemy każdą wolną chwilę. Przed nami piękny słoneczny dzień i błogie lenistwo, z którego zamierzamy skorzystać.
Zaraz po śniadaniu zajmujemy leżaki tuż przy ogrodzeniu z widokiem na ocean. Jednakże mało co tego dnia na nich leżymy. Zbyt ciekawi wszystkiego co nas otacza idziemy na spacer wzdłuż oceanu popatrzeć na masajów, którzy przyciągają wzrokiem jak magnez swoimi kolorowymi strojami i różnorodnymi ozdobami na nogach, rękach, szyi. Są wysocy i bardzo szczupli, włosy związane w warkoczyki, lub ściśle upięte z tyłu głowy. Na nogach dziwne skórzane sandały, które mają tylko podeszwę w kształcie łódki, a całość podtrzymują rzemyki. Jednak cywilizacja daje wszędzie o sobie znać, bo są tacy co na nogach mają plastikowe sandały. W pasie opasani są skórzanym paskiem, w którym noszą długi nóż. Masajowie to plemię koczowniczo-wojownicze i tak naprawdę to nie jest ich właściwe miejsce. W latach 70-tych zaczęto ich wysiedlać, a ich tereny, na których mieszkali zostały objęte ochroną. Od tamtej pory masajowie żyją w różnych miejscach: w Kenii, Tanzanii i oczywiście spotykamy ich tu na plaży na Zanzibarze. Przyjeżdżają w celach zarobkowych, zakładając małe sklepiki tuż przy plaży handlując rękodziełem. Krążą, więc po białej plaży czekając na turystów i zachęcając do zakupów. Jest ich tak wielu, że już po kilku dniach mamy dosyć ich uprzejmości i tych samych zwrotów grzecznościowych: jak mambo, mambo vipi i słynne hakuna matata. Nie ma mowy, by idąc wzdłuż plaży, czy po płytkich wodach oceanu, nie być zauważonym i zatrzymanym przez masaja. Dopiero pod koniec drugiego tygodnia naszego pobytu, dają nam spokój widząc naszą opaleniznę, obojętność jak i poznając już nasze twarze.
Masajowie chętnie z nami rozmawiali, robili z nami zdjęcia, ale zdarzały się przypadki wyciągania potem rąk po pieniądze. Tu na plaży w otoczeniu wielu hoteli ludzie byli w miarę przyjaźni, nastawieni na turystów i ich zasobnego portfela. Im dalej od hotelu tym już gorzej. Dlatego hotele są pozamykane i nie ma mowy o wychodzeniu tak jak np. w Tajlandii. Ostrzegano nas również przed noszeniem ze sobą pieniędzy.
Dzisiejszego dnia zabieramy ze sobą statyw by zrobić kilka ciekawych ujęć. Odpływ, który rozpoczyna się o godzinie 11 odsłania dno oceanu tworząc małe wysepki z piaskiem tak miałkim jak wapno. Choć mamy odpowiednie obuwie po wodzie chodzimy ostrożnie, uważając by nie nadepnąć na kolczatki, czy koralowce, które nie są zbyt wielkie, ale mogą sprawić ból. Słońce praży niemiłosiernie, biała plaża i błękit nieba powoduje jeszcze większe nasłonecznienie, które bagatelizujemy. Pomimo kremów z wysokim filtrem jeszcze tego samego dnia wieczorem odczuwamy na własnej skórze jak silne potrafi być słońce.
12.03.2015 r.
No cóż wczorajszego dnia byliśmy mało ostrożni, dziś więc zwalniamy tempo. Rowery, które mieliśmy wypożyczyć odkładamy na inny dzień. Dzisiaj leczymy nasze podpalone miejsca hotelowym aloesem. Wybieramy zacienione miejsce i oddajemy się błogiemu lenistwu licząc na szybką rekonwalescencję. Mnie przychodzi to z wielkim trudem, co rusz wstaję i wychodzę, choć na chwilę do basenu. Nie lubię leżeć i jest to dla mnie straszna kara.
Dzisiejsza kolacja odbywa się na ogrodzie pośród palm. Rozpoczyna się również muzyczny show. I tak będą właśnie wyglądały wszystkie kolacje- z muzycznymi zespołami. Jest bardzo romantycznie. Pyszne jedzenie, niebo usiane gwiazdami, wspaniały personel i oczywiście delikatna muzyka powodują, że każdy z nas czuje się wyróżniony. Koniec kolacji to początek głośniejszej afrykańskiej muzyki, tańców i wspaniałej zabawy. Teraz już wiemy na pewno, że mieszkańcy Zanzibaru potrafią się świetnie bawić.
13.03.2015 r.
Trzynastego i piątek przyjęło się u nas, że to dzień pechowy. Tu na Zanzibarze nie ma takie opcji. Tak jak zaplanowaliśmy idziemy po rowery. Pamiętając o niebezpiecznym słońcu smarujemy nasze ciała kremem z wysokim filtrem, do plecaków wrzucamy wodę, na głowę czapki i już nas nie ma. Ubity piasek idealnie się nadaje na jazdę rowerową. Mamy teraz okazję przyjrzeć się jak wyglądają inne hotele. Po drodze słyszymy język polski, co na Zanzibarze nie często się zdarza. Kraj ten upodobali sobie Włosi. Jest też sporo Niemców, Francuzów, Skandynawów i Australijczyków. Po drodze robimy kilka fotek, a po godzinie jazdy stwierdzamy, że musimy wracać. Każdego dnia łudzimy się, że możemy wybrać się na kilkugodzinną wyprawę, czy to pieszą, czy też rowerową i za każdym razem nam to nie wychodzi. Nie wiem ile jest stopni, ale wiem już na pewno, że to najgorętsze miejsce na ziemi.
Natychmiast po odstawieniu rowerów biegnę do basenu by zaliczyć godzinny aerobik wodny. Nasz młody animator Rashid z wielkim poczuciem humoru potrafi wszystkich wciągnąć do wspaniałej zabawy. Pod koniec aerobiku wszyscy się przedstawiamy, stąd też powstają nowe znajomości. Po aerobiku wpadamy do baru na pysznego drinka. Gramy również w tenisa stołowego, ale przede wszystkim leniuchujemy.
14.03.2015 r.
To nasza pierwsza wycieczka CITY TOUR & SPICE. Wyjątkowo na tych dwutygodniowych wczasach mamy zaplanowane tylko trzy wycieczki: CITY TOUR & SPICE, JOZANI FOREST & PRISON ISLAND, oraz SAFARI BLUE. Jest jeszcze czwarta, z której musieliśmy zrezygnować bo cena była zaporowa: 750 dolarów od osoby: dwudniowa wycieczka na safari z przelotem.
Wyruszamy o ósmej. Powrót mamy zaplanowany o 15. Zaczynamy od zwiedzania historycznego miasta, które od 200 lat niewiele się zmieniło. Tu każdy budynek, każde okno i każde drzwi opowiadają własną historię. To właśnie w tym mieście zwożono niewolników i sprzedawano ich.
Idziemy wąskimi uliczkami mijając kobiety i dzieci, które najwyraźniej wracają ze szkoły. 99% mieszkańców Zanzibaru to wyznawcy islamu i tylko 1% to chrześcijanie, dlatego kobiety i dziewczynki mają zakryte głowy i gdy widzą aparat natychmiast zasłaniają twarze. My jednak zatrzymujemy się przy nich, aby podarować najmłodszym kilka drobnych prezentów. W jednej chwili zostajemy otoczeni przez dzieciaki. Przed nami las rąk wyciągniętych w naszą stronę. Każdy chciał dostać jakiś drobiazg. Po opróżnieniu naszej reklamówki, żegnaliśmy dzieci, a radość na ich twarzach była dla nas wyraźnym podziękowaniem.
Idąc dalej mijamy wiele sklepów i ich właścicieli, którzy za wszelką cenę zapraszają nas do środka. Wchodzimy oczywiście, ale ceny jednak nie zachęcają nas do kupna czegokolwiek. Targowanie nie należy do łatwych i nie przynosi pożądanych skutków. Wycofujemy się ku niezadowoleniu właściciela i staramy się już nie odwiedzać więcej sklepów. Z przewodnikiem opuszczamy wąskie uliczki kamiennego miasta i kierujemy się do pałacu sułtanów. Po drodze jeszcze stajemy przed pięknymi drewnianymi drzwiami z mosiężnymi okuciami i z tabliczką z imieniem i nazwiskiem: Freddie Mercury. Kiedyś takie drzwi świadczyły o pozycji społecznej i majątku gospodarza.
Po krótkiej chwili docieramy do pałacu sułtana, obecnie muzeum. Wszystkie główne okna i balkony budynku skierowane są na piękny port. Wewnątrz schody, po których wchodzimy na pierwsze piętro. Idąc korytarzem oglądamy portrety sułtanów i ich opisy panowania. Na drugim piętrze pokoje, w których do dnia dzisiejszego możemy podziwiać misternie rzeźbione meble. Jesteśmy jednak trochę zawiedzeni stanem w jakim znajdują się te pomieszczenia. Są zwyczajnie zaniedbane, wyraźnie widać, że nie ma tu dobrego gospodarza. Wchodzimy na długi balkon, który łączy się ze wszystkimi pokojami. Panuje tu lekki półmrok i wieje delikatnie wiatr, co daje nam odetchnąć przed prażącym słońcem. Z pewnością niegdyś było to jedno z ładniejszych miejsc w Stone Town. Kończymy nasze zwiedzanie, mając wrażenie, że nie wszystko oglądnęliśmy. Kolejny etap to plantacja przypraw. Całkowicie zmieniamy krajobraz. Kamiennym budynkom ustępują miejsca krzewy i drzewa. Kiedy rozpoczynamy zwiedzanie przypraw mamy wrażenie że jesteśmy w lesie. Nie przypomina to w ogóle plantacji. Jesteśmy mocno zdziwieni, kiedy dowiadujemy się, że na wielkim niezbyt ładnym drzewie rosną aromatyczne goździki, albo- mango. Idąc dalej mijamy drzewo cynamonowe. Jakie jest nasze zdziwienie, gdy dostajemy do ręki kawałek odciętego korzenia drzewa cynamonowego o wyraźnie mentolowym zapachu, który wykorzystywany jest w lecznictwie. Mamy również okazję zobaczyć kardamon, który rośnie przy samej ziemi jako kłącze, jak również kurkumę, trawę cytrynową, imbir i galangę, pieprz czarny, oraz owoce: jack fruit, ananasy, banany, carambolę, limonki. Na koniec i tu spotykamy gromadkę dzieci, z którą robimy sobie wspólne zdjęcia.
15.03.2015 r.
Czas spędzamy na plaży na obserwacji masajów i lokalnej ludności, która przykuwa uwagę swoją innością w ubieraniu się, zachowaniu, a nawet poruszaniu się. Tu na terenie hotelu, jak i przy plaży mieszkańcy Zanzibaru są bardzo uprzejmi. Jedni dlatego, że mają pracę, a drudzy bo tylko dzięki turystom mają pieniądze. Wystarczy jednak wysunąć nos trochę dalej, a już tak cudownie nie będzie. Trzeba pamiętać, że to naród, który był w niewoli u białych. I choć minęło tyle lat nastawienie wielu mieszkańców jest ciągle mało przychylne do turystów. Na terenie hotelu panuje istna sielanka. Po kilkadziesiąt razy w ciągu dnia odpowiadamy MAMBO, lub JAMBO co właściwie oznacza to samo, czyli cześć. Jeszcze przed wyjazdem przygotowaliśmy sobie notes ze słówkami spisanymi z internetu. To bardzo miłe umieć kilkanaście słów. Pracownicy hotelu natychmiast to zauważają i tworzy się między nami nić porozumienia. Oczywiście angielski to podstawa, a jeżeli ktoś mówi po niemiecku to również porozumie się na Zanzibarze. Nawet masajowie starają się mówić po niemiecku. A wszystko po to by przyciągnąć do siebie turystów. Powiem więcej. Całkowicie nas zaskoczył pewien masaj, który w trakcie przedstawiania się chciał sobie zażartować i powiedział, że nazywa się Komorowski. Uczą się różnych sztuczek i żartów byle choć chwilę porozmawiać, a w rezultacie zachęcić do odwiedzenia ich sklepów.
16.03.2015 r.
Na kolejną wycieczkę JOZANI FOREST & PRISON ISLAND wyruszamy o 8 rano, tuż po śniadaniu. Już w trakcie jazdy psuje się pogoda. Niestety miesiąc marzec to pora deszczowa i może się zdarzyć, że będzie padać. Gdy dojeżdżamy do celu leje- prawdziwe urwanie chmury. Podobny deszcz widziałam w Tajlandii. Nie wygląda to dobrze, bo ścieżki w Parku Narodowym Jozani natychmiast zamieniają się w potoki, ziemia mięknie i tworzy się błoto. Ale na temperaturę powietrza nie możemy narzekać, nadal jest bardzo gorąco i wszystko paruje. Stoimy, więc cierpliwie wyczekując końca tej ulewy. Bierzemy jednak z naszego pierwszego przystanku parasole ( wygląda na to, że tubylcy są przygotowani na takie deszczowe niespodzianki ) i ruszamy w głąb lasu. Nogi nam się rozjeżdżają w błotnistej mazi, bo woda nie zdążyła jeszcze wsiąknąć w ziemię. Po krótkiej chwili naszym oczom ukazują się piękne małpki o rudawym odcieniu na grzbiecie. To rzadko spotykany rodzaj małp GEREZA RUDA ( COLOBUS BADIUS ). Są bardzo fotogeniczne. Odżywiają się liśćmi i kwiatami. Poświęcamy im chwilę, by zrobić jak najpiękniejsze zdjęcia, potem kierujemy się do lasu namorzynowego. Las ma charakter tropikalny w szczególności w porze deszczowej. Panuje tu półmrok i wilgoć. Tylko nieliczne promienie słońca mają szansę zaglądnąć w głąb lasu, w którym rosną palmy, figowce, machoń, paprocie i oczywiście drzewa namorzynowe. By można było przejść przez las specjalnie dla turystów zbudowano długie i kręte podesty, ponieważ korzenie tych drzew są zanurzone w wodzie. Nie brak tu również krabów. Opuszczamy las i jedziemy z wizytą na historyczną wyspę PRISON ISLAND, gdzie żyją ogromne żółwie lądowe. W przeszłości wyspa była pod panowaniem arabskim i służyła jako więzienie. Dziś jest to idealne miejsce dla długowiecznych żółwi. Jak wiemy żółwie mogą żyć nawet 200lat. Tu na wyspie najstarszy żółw miał 136 lat. Dorosłe żółwie mają bardzo dużo przestrzeni. Wychodzą, więc nam na spotkanie. Uwielbiają pieszczoty. Robimy z nimi kilka fotek i płyniemy na snurkowanie. Pogoda ponownie płata nam figla i zaczyna się chmurzyć. Wieje wiatr, a ocean robi się niespokojny. Nie rezygnujemy jednak z kąpieli z maską i rurką. Ja jednak dodatkowo ubieram kamizelkę. Mimo psującej się pogody, fal i deszczu, który zaczął padać snurkowaliśmy jakiś czas, ale zdecydowanie do podziawiania wodnej flory brakowało słońca. W strugach deszczu płyniemy do brzegu.
17-19.03.2015 r.
Kolejne trzy dni spędzamy na terenie hotelu. Brak możliwości wyjścia poza teren hotelu trochę nas przytłacza. Mając na uwadze, że masajowie nie są już nami tak mocno zaineresowani, często wyruszamy w głąb oceanu. Spacerując po odkrytym dnie znajduję kolorową rozgwiazdę. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć ją żywą. Oczywiście uwieczniłam ją aparatem fotograficznym.
Wiele czasu spędzamy na basenie, gramy w tenisa stołowego, rozmawiamy z naszymi ulubionymi młodymi animatorami: Rashidem i Soudim, jak również poznajemy innych turystów z Niemiec i Francji. A wieczór w szczególności jest zawsze wyjątkowy. Jest bardzo ciepło, cudowny zapach potraw, słodkości i owoców, uśmiechnięty personel, który zawsze ma czas zatrzymać się przy stoliku i chwilę porozmawiać, lekki wiaterek wiejący od strony oceanu i cały ten nastrój tego miejsca zachęca do głębokich refleksji.
Kolejna wycieczka SAFARI BLUE stanęła pod znakiem zapytania. Oczywiście zaczęło padać. Wyglądało na to, że to nie przelotnie. Wyjeżdżamy jednak z lekkim opóźnieniem. Pogoda w kratkę, raz słońce, raz deszcz, potem pogoda psuje się na dobre. I ponownie jak na poprzednim snurkowaniu pływamy w deszczu. Pogoda pokrzyżowała nam również plany w zobaczeniu delfinów. W strugach deszczu płyniemy na wyspę, na lunch. Posiłek bardzo smaczny. Na stole ucztują grillowane homary, kraby, kalmary, owce, wołowina i kurczaki. Na deser owoce, oraz kawa z likierem. Pierwszy też raz mieliśmy okazję spróbować jak smakuje trzcina cukrowa. Ma lekko słodki smak, a w ustach zachowuje się trochę jak musujący cukierek-dziwne i miłe wrażenie.
To nasz ostatni dzień wspaniałej afrykańskiej przygody na Zanzibarze. 14 dni mija niepostrzeżenie. Chłoniemy każdą ostatnią chwilę tego dnia. Zachłannie wpatrujemy się w głąb oceanu o odcieniach lazurowo-zielonych, chcąc jak najdłużej zapamiętać każdy moment, każdą chwilę.... Nawet tą deszczową. Bo jak mawiają Zanzibarczycy- HAKUNA MATATA. To przecież Afryka, tajemnicza i nie do końca jednak odkryta.
Fresh | Przepraszam, że tak poza tematem, ale widzę że nasze "stare" i "nowe" grona Travelmaniaków powoli integrują się, co widzę przy okazji tej fotorelacji. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wielką radość mi to sprawia :) |
Kasia6555 | Jeszcze pytanie-cene safari podałas-a mozesz podac cenki pozostałych wycieczek. I jesli chodzi o rowery-czy mieliscie je z hotelu czy trzeba było za nie płacic-jesli tak to jakie koszta |
Kasia6555 | Super relacja-mam wielka ochote na Zanzibar.Moze w przyszłym roku uda mi sie tam dotrzec |
Ania_M | Wyspa jest przepiękna, byłam w lutym, pogoda cudowna :) ale niestety safari nie udało się nam zrobić, ceny kosmiczne:( |
kawusia6 | Piękny opis- długi, ale jednocześnie konkretny. Ciekawe informacje, przepiękne zdjęcia- zresztą wspaniałe miejsce :) Dzięki Tobie mogę sobie przypomnieć ciut Kenię i poznać nowe terytorium :) Super!!! |
piea | Eleni, Przeczytałam jednym tchem; bardzo fajnie to wszystko opisałaś; z Twojego opisu wynika, że miejsce jest ciekawe i na tej wyspie naprawdę jest co robić, oprócz plażowania i nic nie robienia:)) tylko może trzeba wybrać ciutek szczęśliwszą i mniej mokrą porę roku:)) Mnie - po Kenii - coś nieokreślonego ciągnie do czarnej Afryki, tylko dotąd nie brałam pod uwagę akurat Zanzibaru, ale po Twojej Relacji mocno się zastanowię...:). Jeszcze dopełnieniem całości i cudownym doświadczeniem byłoby to 2 dniowe safari na terenie Tanzanii lądowej, ale ta cena o której piszesz jest faktycznie-kosmiczna! Czy tam jest po prostu aż tak drogie to safari? czy to raczej kwestia znalezienia odpowiedniej opcji? Tak czy inaczej, fantastyczna i ciekawa podróż do pozazdroszczenia. Jeszcze mam jedno pytanko na koniec: czy wróciłabyś tam jeszcze? - taka myśl o powrocie w miejsce, gdzie już się było jest zawsze dość wymiernym i trafnym miernikiem o atrakcyjności danego miejsca jako cel podróży. Dzięki Eleni i Pozdrawiam, |
Antenka | Piękne zdjęcia i plenery :) Super afrykańska przygoda :) |