Oferty dnia

Australia - Sydney, Cairns, Brisbane i wiele innych - relacja z wakacji

Zdjecie - Australia - Sydney, Cairns, Brisbane i wiele innych

Wylecieliśmy 17 października 2013 z London Heathrow. Lecieliśmy liniami Singapore Airlines na pokładzie samolotu Airbus A380. Jedzonko było azjatyckie, co nam akurat pasowało. Mieliśmy 3 posiłki w ciągu prawie 14-sto godzinnego lotu. Drinki serwowane z wózka i na życzenie, oczywiście z umiarem :). Przy każdym siedzeniu znajdował się ekranik z najnowszymi filmami i muzyka. My oczywiście skupiliśmy się na rozmowie, piciu Singapore Sling i śledzeniu trasy lotu. Na Changi wylądowaliśmy o 7 rano. Kilka tygodni przed podróżą zmieniono nam godzinę odlotu, w związku z czym mieliśmy aż 10 godzin postoju w Singapurze. Singapore Airlines dało nam pokój hotelowy na 6 godzin w ramach rekompensaty. Super, bo mogliśmy się trochę zdrzemnąć i wziąć porządny prysznic po podróży. Resztę czasu przeznaczyliśmy na wypad do centrum Singapuru, gdzie zjedliśmy pyszny lunch, nie skupialiśmy się zbyt na zwiedzaniu, było strasznie duszno, byliśmy jeszcze niezaklimatyzowani, a i tak w drodze powrotnej przeznaczyliśmy 5 dni na Singapur. Lotnisko Changi jest ogromne znajduje się tu m.in. Ogrod Motyli, bary, restauracje, i nie sposób się tu nudzić. Wylot do Sydney mieliśmy o godzinie 20 a lądowanie o 7 rano czasu lokalnego. W sumie 2 noce spędziliśmy na pokładzie A380.

Sydney zaczęliśmy zwiedzać oczywiście jak najszybciej się dało, czyli zaraz po zameldowaniu się do hotelu. Byliśmy zmęczeni po całonocnym locie, ale szkoda było nam tracić dnia na spanie. Wzięliśmy tylko szybki prysznic i 20 minut później siedzieliśmy już pod Operą. Niesamowite było to uczucie, zobaczyć ten budynek na własne oczy. Widząc Operę czy to w telewizji czy na zdjęciach, marzyło mi się któregoś dnia tam być, no i proszę, choć sami jeszcze w to do końca nie wierzymy i musimy się szczypać czy to przypadkiem nie sen... Nie - jesteśmy w Australii!

Kolejne dni spędziliśmy na zwiedzaniu. Odwiedziliśmy sydnejowską „starówkę” zwaną The Rocks, przeszliśmy się spacerkiem przez most na drugą stronę miasta. Byliśmy w Aqualandzie. Zwiedziliśmy niezliczoną ilość parków, Taronga zoo. Udało nam się zobaczyć typowe australijskie zwierzaka jak koala, kangur, wallaby, dziobak, kolczatka, wombat i diabel tasmanski. Zoo choć tanie nie jest, warte jest odwiedzania. Cena biletu ok 55 dolarów.

Popołudniami jeździliśmy do Chinatown by się posilić, jedzenie przepysznie i stosunkowo tanie. Oczywiście plażowanie też się odbyło - byliśmy na Bodni, Manly i wielu innych. Wybraliśmy się na przejażdżkę speedboat’em po zatoce, wrażenia niesamowite. Cudownie oddalająca się panorama miasta a później piruety na falach zatoki. Wróciliśmy przemoczeni do suchej nitki, mimo to że mieliśmy ochronne kapoki. Wyprawa trwała 45 i kosztowała 75 dolarów.

Wieczorami siadaliśmy z naszymi znajomymi, którzy mieszkają w Sydney w jednym z barów pod Opera i piliśmy winko, obserwując zachód słońca.

Do Cairns lecieliśmy po 4 dniach spędzonych w Sydney, trochę było nam szkoda wyjeżdżać bo już zaczęliśmy się przywiązywać do tego cudownego miasta, ale z drugiej strony wiedzieliśmy że jeszcze wracamy na kilka dni przed wylotem. Do Cairns lecieliśmy liniami Tiger Airways. Lot trwał 3 godzinki z kawałkiem. Witamy w tropikach! Do hotelu dostaliśmy się taksówką, jakieś 15 min jazdy. Mieszkaliśmy w Royale Palm Cairns, który od centrum oddalony był 30 min piechotką. Hotel polecam, ma świetny basen z jacuzzi, apartamenty są przestrzenne i czyste.

Następnego dnia odwiedziliśmy wioskę o nazwie Kuranda. Może nie o samą wioskę chodziło ale o sposób dotarcia do niej. Jest kilka sposobów. Można jechać busem lub wynajętym samochodem ale najlepszy sposób jest dostanie się tam kolejką linową, która ciągnie się przez ponad 7 km nad koronami drzew lasu deszczowego Daintree. Po drodze są 2 przystanki, gdzie można wysiąść i podziwiać niesamowitą zieleń lasu. Tylko trzeba uważać na kazuary! Po kilku godzinach spędzonych w Kurandzie czas wrócić do Cairns. Tym razem jedziemy zabytkowym pociągiem, który wiedzie przez las. Po drodze mijamy wodospady Barron Falls i wiele mniejszych a także liczne zakręty i serpentyny.

Kolejny dzień spędzamy na „leniuchowaniu” gdyż nadal odczuwamy sutki jetlag. Wybieramy się do Ogrodów Botanicznych, królestwa niezliczonych gatunków drzew, bambusów, kwiatów i roślin. Popołudnie spędzamy w lazurowej lagunce tuż przy promenadzie. Ci, którzy liczą na kąpiele w morzu, zawiodą się. Z uwagi na krokodyle nie można wchodzić na plażę, woda zresztą nie zachęca, jest brunatno-brązowa, to chyba wina strumyków i rzek które wpadają tu z lasu. Lagunka rekompensuje brak plaży, piaseczek jest bialutki a woda lazurowa.

Następnego dnia płyniemy by snurkowac na rafach, jesteśmy podekscytowani! Wykupiliśmy wycieczkę od Tusa Dive za ok 180 dolarów za osobę i powiem wam, że firma jest rewelacyjna. Super załoga i super miejsca na rafach. Wycieczka trwała od 8 rano do ok 17. Zycie podwodne Wielkiej Rafy Koralowej jest nie do opisania... I chyba wyleczyła nas z jetlaga bo po raz pierwszy spaliśmy całą noc bez żadnych problemów.

Po kilku dniach spędzonych w tropikach, odbieramy naszego kampera i przez kolejne 2 tygodnie pokonamy nim ponad 2000 km. Naszym celem jest Brisbane. Mamy plan podróży ale nie wszystkie punkty uda nam się zrealizować. Ale po kolei. Bruce Highway jest w tym czasie rozmontowana, więc przez wiele odcinków musieliśmy zwalniać do 60 albo 40 km/h czasem stać na światłach bo obowiązywał ruch wahadłowy. Niech was nie zmyli nazwa Highway bo to droga jednopasmowa dwukierunkowa. Max dozwolona prędkość 100 km. Po drodze zatrzymujemy się na kempingach. Kamper jest 4 osobowy ale trochę ciasny, bo sprzęt i walizki zajmują sporo miejsca także spijmy też w namiocie. Po drodze zatrzymujemy się kolejno w Babinda Devils Pools i pięknej Misiion Beach a na noc zatrzymujemy się w Ingham. Później pokonujemy kolejne kilometry i docieramy do Townsville, po śniadanku, zjedzonym gdzieś na przystanku udajemy się do mariny.

Zostawiamy naszego kampera na parkingu i płyniemy promem firmy Fangtasea na wyspę Magnetic, przez Aussie pieszczotliwie zwana Maggie. Bilet kosztował około 30 dolarów w 2 strony. Wyspa ma niezliczoną ilość plaż, które są praktycznie puste. Poruszmy się za pomocą wynajętego auta. Po raz pierwszy udaje nam się zobaczyć kangurki i koale w ich naturalnym środowisku. Wyspa posiada 25 km szlaków. Można tu nurkować, snurkowac i po prostu leniuchować.

Kolejne 2 dni spędzamy w Airlie Beach. Miasteczko samo w sobie nie ma za wiele do zaoferowania, oprócz barów i nocnych klubów. Ale my przyjechaliśmy tu ponieważ chcemy udać się na rejs po Wyspach Whitesundays. W recepcji naszego kempingu kupiliśmy wycieczkę na Plażę Whiteheaven za ok. 180 dolarów. Miejsce jest przepiękne, lazurki bija po oczach, spędzamy na plaży kilka godzin, pławiąc się w turkusowej wodzie i obserwując płaszczki i malutkie rekiny. Udajemy się też na rafy by kolejny raz podziwiać podwodny świat.

Kolejnym przystankiem jest Rockhampton, gdzie zwiedzamy Rockhamton Heritage Villige. Wstęp ok 9 dolców. Znajdują się tu budynki powstałe w latach 1850-1950 miedzy innymi szpital, szkołą i kościół. Błądzimy sobie wśród tych budynków i możemy cofnąć się w czasie i zasmakować historii miasta.

Kolejnego dnia mieliśmy udać się do paru ciekawych miejscowości, między innymi Town of 1770 i Bundaberg. W tym drugim zaplanowaliśmy wypad do destylarni popularnego w Oz rumu Bundaberg, aczkolwiek po drodze zawiodła nas nawigacja, zgubiliśmy się dwa razy. Pierw szukaliśmy drogi (śmigaliśmy z nieuaktualnioną nawigacją) do Jeziora Awoonga, i straciliśmy mnóstwo czasu. Później zostaliśmy wyprowadzeni w pole po raz drugi i ufając GPS skręciliśmy w złą drogę i zamiast do Town of 1770 znaleźliśmy się w mega zabitej wsi. Musieliśmy nadrobić jakieś 120 km, jadąc wąską droga, z szaleńczą prędkością 40km/h. Ponieważ zaczęło robić się późno i ze smakowania rumu i tak by nic nie wyszło, postanowiliśmy ominąć Bundaberg i odbiliśmy na kolejny punkt trasy czyli Herver Bay. Po drodze minęliśmy wioskę o wdzięcznej nazwie GIN GIN. Dotarliśmy do Herver Bay już długo po zmroku (a miałem nie jeździć po ciemku!!!), szczęśliwi że nie rozbiliśmy się o żadnego kangurka i jesteśmy w jednym kawałku.

Następny dzień miał być fascynujący. Chcieliśmy udać się na Wyspę Fraser, która słynie z laurowego Jeziora McKenzie i ogromnej ilości psów dingo. Przeżyliśmy okropny zawód, kiedy pan w agencji turystycznej powiedział nam, że jesteśmy za późno (ok 9 rano) i że jedyna wycieczka fakultatywna po wyspie odpłynęła o 8 rano :(. Mogliśmy udać się na własną rękę i wynająć jeepa 4x4 (cala wyspa jest piaszczysta), problem jednak polegał na tym, że promy odpływały bardzo rzadko i tak naprawdę zostałoby nam 2 godziny na zwiedzenie, co było zdecydowanie nieadekwatne do kosztów wynajęcia samochodu (250 dolarów). Postanowiliśmy popłynąć na wyspę i powłóczyć się przez 2 godzinki po plaży i lesie. Niestety psów dingo nie widzieliśmy. I to właśnie punkt planu, którego nie udało się zrealizować.

Kolejne dwa dni spędziliśmy na Sunshine Coast, a dokładniej w Mooloolaba i Maroochydore. Pobyt minął nam na plażowaniu, chłodzeniu się zimnym piwkiem, grillowaniu i imprezowaniu do późnej nocy. A co trzeba było się troszeczkę odhamić po dotarciu do cywilizacji. Plaze na Sunshine Coast w listopadzie były prawie puste, pogoda cudowna, słoneczko i 35 stopni. Sunshine Coast położone jest 100 km od największego miasta i stolicy stanu Queensland czyli Brisbane. W Brisbane właśnie, kończy się przygoda z kamperem, ale jeszcze nie z Australią.

Ruch w metropolii był dość duży, ale nie mieliśmy większych problemów aby odnaleźć biuro naszego kampera. W związku z tym, że była niedziela, biuro było zamknięte, kluczyki wrzuciliśmy wiec do skrzynki i taksówką udaliśmy się do naszego hotelu. Ponieważ nasz pokój jeszcze nie był gotowy, zostawiliśmy nasze bagaże i poszliśmy pozwiedzać okolice.

Od pierwszych chwil zakochujemy się w Brisbane. Jest tak inne od Sydney, bardziej wyluzowane... Mieszkańcy siedzą sobie w parkach i na trawnikach, popijają zimne białe wino, jeżdżą na rolkach i na rowerze, spacerują, chłodzą się w lazurowej zatoczce. Każdy się uśmiecha. A my spacerujemy sobie i chłoniemy atmosferę miasta... Nie mamy żadnej mapy ale chyba tak lepiej, przechodzimy uroczym mostem na drugą stronę rzeki i podziwiamy panoramę. Podoba nam się i to nawet bardzo. Do hotelu wracamy późnym popołudniem z buteleczką rumu Bundaberg. Zatrzymaliśmy się w Midtown Apartment. Był to strzał w 10. W apartamencie znajdowało się wszystko czego dusza zapragnie. Ogromna kuchnia z pełnym wyposażeniem i lodówką z kostkarka do lodu! Do tego pralka i suszarka (tak musimy zrobić górę prania!!) oraz wspaniały taras ze szklanym stołem i basen kilka stopni w dol.

Kolejny dzień spędziliśmy również na włóczeniu się po Brisbane. Zwiedziliśmy ogród botaniczny, w którym mogliśmy się przekonać co to znaczy zostać zaatakowanym przez MAGPIE. Magpie to australijska wrona, która uwielbia atakować ludzi gdy zbliżą się do jej gniazda. Widzieliście kiedyś film Ptaki No to właśnie wyglądało to w taki sposób. Szybko uciekliśmy z terytorium tych szalonych ptaszysk i udaliśmy się na lunch.

2 dni w Brisbane strasznie szybko zleciały, chyba dlatego ze strasznie nam się tam podobało. Następnego dnia taksówką udajemy się na lotnisko, gdzie liniami Virgin Australia lecimy do Sydney. Na lotnisku wypijamy po piwku na relaks a na pokładzie również serwowane są napoje w cenie biletu. Lot trwa godzinkę i 10 minut. Welcome back Sydney!!! W Sydney spędziliśmy jeszcze kilka dni, głownie na plażowaniu i spędzaniu czasu z naszymi znajomymi. Było ciężko się pożegnać, Australia wciągnęła nas jak narkotyk... Jeszcze wrócimy! Obiecujemy!

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Australii:
Co warto zwiedzić?
  • Whitsunday Islands,
  • Magnetic Island,
  • Brisbane,
  • Sydney,
  • Taronga Zoo w Sydney,
  • Cairns,
  • Wielką Rafę Koralowa,
  • Kuranda i Las deszczowy Daintree,
  • Rockhampton Herietage Village,
  • plazowanie na Sunshine Coast.
Porady i ważne informacje

Australię odwiedziłem na przełomie października i listopada 2013 gdzie spędziłem ponad 3 tygodnie.

Pogoda była świetna, ponieważ ten okres w Nowej Południowej Walii to wiosna, także nie było upalnie. Natomiast w Queensland mamy już inną strefę klimatyczną, ten okres jest przyjemny dla turystów gdyż nie jest parno i upalnie. Wada tego sezonu jest to ze w Morzu Koralowym zaczynają pokazywać się meduzy, które mogą powodować poparzenia i zaleca się kąpiel w specjalnych strojach. My je ubieraliśmy nurkując na rafie i kilka meduz udało mi się w wodzie wypatrzeć. Natomiast na plażach w Queensland, pływaliśmy w wyznaczonych strefach, które posiadały siatki, ochronne przed meduzami. Siatka jednak nie daje 100% pewności ze nic nas nie „pokąsa”.

Sydney było słoneczne i cieple, czasem gorące ale czasem też bardzo wietrzne. W Cairns tylko raz spadł deszcz i to wieczorem. Było w okolicach 30 stopni i nie było przysłowiowej „parowki”. Brisbane przywitało nas słoneczną pogodą, temperatura około 35 stopni. Na drugi dzień natomiast Słońce chowało się za chmurami i było ok 30 stopni. Sunshine Coast było słoneczne z temperaturą nie większą jak 30 stopni.

Informacje praktyczne:

  • Australia jest bardzo bezpieczna a ludzie przyjaźnie nastawieni do turystów.
  • Australia jest dość droga, droższa od Kanady, USA i większości krajów europejskich. Tania jest benzyna w okolicach $1.50 za litr.
  • Ruch lewostronny.
  • Wszelakie opowieści o wszędobylskich pająkach wężach i innych stworach są na wyrost przez 4 tygodnie nie spotkaliśmy żadnego niebezpiecznego stwora, a spaliśmy też w namiotach.
  • Australia ma świetnie rozwiniętą infrastrukturę kempingową. Najczęstszy koszt za osobę to miedzy $10 a $20 dolarów.
  • Zakupy tanio można zrobić w Aldim, Coles albo Woolworths. Ale pamiętam też że za butelkę 1,5l wody gazowanej w The Rocks zapłaciliśmy 6 dolarów czyli równowartość 4 litrów benzyny!!!
  • Darmowych Wi-fi jest jak na lekarstwo i prawie wszędzie za ten przywilej trzeba słono płacić.
  • O wizę aplikujemy na www.imi.gov.au Wiza jest elektroniczna, papierek drukujemy i zabieramy ze sobą. Wiza jest bezpłatna.

Autor: glasvegas / 2013.10
Komentarze:

Margotka82
2014-03-02

Taka wycieczka to moje marzenie w wersji minimum, bo najchętniej dodałabym do niej miesiąc i dużo więcej miejsc :) Zazdroszczu! :)

kangur
2014-03-01

Fajny opis. Myślę, że o to właśnie chodzi na Travelmaniakach żeby zamieszczać takie wartościowe i przydatne informacje. W odróżnieniu od np. Tripadvisora :)

glasvegas
2014-02-11

Jezeli ktos ma jakiekolwiek pytania to chetnie sluze pomoca :)