Wyjazd do Syrii był wyjazdem zorganizowanym przez biuro podróży - a szkoda, bo po Indonezji na własną rękę czułam niedosyt.
Syria była krajem, do którego chciałam jechać od momentu kiedy tylko zaczęłam uczyć się o islamie, muzułmanach, no i od kiedy spróbowałam arabskiego żarcia:)
Do Syrii wjechaliśmy przez Turcję. Lot z Warszawy do Antalyi, przejazd przez Konyię. Pomimo, że był to mój drugi raz w Konyi, to po raz kolejny to miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Fajnie by było jednak, gdyby było mniej turystów... Mauzoleum Mevlany ma wspaniałą, specyficzną i mistyczną atmosferę... przy okazji polecam posłuchać muzyki Mercan Dede. Z Konyi pojechaliśmy do Adany (tak, to stąd pochodzi adana kebap;)) i z Adany już prosto na granicę z Syrią w Bab al Hawa.
W przypadku tego przejścia granicznego warto się zaopatrzyć w dodatkowe pieniążki, lub drogie panie - wziąć ze sobą sponsora:)
Strefa wolnocłowa jest duża, a towary tanie, więc chce się kupić więcej i więcej...głównie perfum (100% original, Paris itp) tanich jak barszcz. Kiedy wróciłam i porównałam ceny w Sephorze, wcale nie żałowałam, że kupiłam aż 5 zapachów (trzeba pamiętać, że dolar wtedy był tańszy). Na granicy mieliśmy lekki poślizg i wcale nie przez zakupy ale przez awarię komputera - jak mi to wytłumaczył nasz kierowca po turecku ”bilgisayar kaput!”. I z tego co zrozumiałam (mój turecki nie jest aż tak dobry jak się wydawało panu kierowcy) biedni Syryjczycy próbowali zapisywać nasze nazwiska alfabetem arabskim.
Kiedy już przejechaliśmy granicę pojechaliśmy na
Krak des Chevaliers i....zaczął padać deszcz! W Syrii! Na początku września!
Po „Kraku”, skąd rozpościerał się piękny widok, pojechaliśmy do
Maloula, małego zamieszkanego głównie przez chrześcijan miasteczka. Nad całym miastem unoszą się krzyże, a nie minarety. Do dziś w Maloula mieszkańcy używają języka aramejskiego. Stamtąd udaliśmy się do Damaszku.
Na
Damaszek czekałam. Właściwie czekałam na starówkę i na Meczet Umajjadów. Nie zawiodłam się, ale jak to bywa przy wyjazdach zorganizowanych- tak naprawdę nie miałam czasu nacieszyć się tym pięknym miejscem. Potem wizyta na bazarze- obowiązkowa:) Można tam spędzić cały dzień. Ale co się stało? Zaczęło padać! W Syrii! Na początku września!
Następnego dnia pojechaliśmy do Palmiry, zatrzymując się w Bagdad Cafe (150 km od granicy z Irakiem).
Palmira jest bardzo ładnym miejscem, kiedyś musiała być wielkim i pięknym miastem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ale po historii opowiedzianej przez Georga wiem, że powinnam była zabrać tam jakiegoś fajnego mężczyznę - podobno pod urokiem Palmiry byłby mój:) A tak to... wróciłam do Polski z zegarem, srebrem i szalami...:/
Dalej udaliśmy się przez Hamę, gdzie atrakcję turystyczną dla białasów stanowią wielkie koła młyńskie( Oczywiście wcześniej kazali nam się pozakrywać, żeby nie świecić walorami...tak jakbyśmy po Syrii chodzili jakoś strasznie poodkrywani...) do
Aleppo - miasta Georgesa, o którym tyle słyszałam. Po drodze, o ironio.....zaczęło padać! Nie to żebyśmy nie byli w Syrii na początku września:/ Wszystkie samochody na autostradzie DOSłOWNIE stanęły (choć deszcze nie był jakiś imponujący). Swoją drogą ciekawe co by się stało, gdyby samochody stawały za każdym razem jak w Polsce pada deszcz? Może w końcu zbudowali by w Warszawie kolejne linie metra? Aleppo jest piękne i ogromne, ale dla mnie największą atrakcją był bazar i...nasz hotel i jedzenie w nim:).
Z Aleppo ruszyliśmy w drogę powrotną do Turcji do Mersin, następnego dnia odwiedzając przeromantyczne miejsce (jeśli komuś kiedyś przyszłoby do głowy żeby mi się oświadczyć - to polecam) Kiz Kalesi. Twierdza na morzu... Cudo. A potem już przejazd do Alanyi górskimi serpentynami, gdzie po drodze napotkaliśmy na spalony autokar w przepaści.
Wrażenia z Syrii? Cudowne miejsca, cudowni ludzie, PRZEPYSZNE żarcie, tylko za krótko - na pewno wrócę do Damaszku, bo strasznie mi się podobał. A wrażenia z Turcji? Ten kto pamięta Turcję (tak jak ja pamiętałam) jako tani kraj będzie zawiedziony. Jest strasznie drogo... i ta wilgoć:/ Ale żarcie pyszne...