Bośnię i Hercegowinę można od razu pokochać, albo też z miejsca znienawidzić. Jeśli się już kocha to taką jaka jest - dziką, piękna, niedostępną, daleką od wszystkiego co poukładane i logiczne. Kraj w kształcie serca potrafi odwzajemnić to uczucie.
Pierwsze spotkanie z koleją
Pociąg sam w sobie zajmuje ważne miejsce w bałkańskiej, w tym bośniackiej mentalności. Pojawia się w kultowych filmach, jest motywem literackim i artystycznym. Mimo, że po rozpadzie Jugosławii kolej bardzo upadła to sentyment pozostał i większość ludzi nadal preferuję tę formę transportu. Jednym z powodów jest też na pewno cena. Na pierwszy rzut oka koszty przejazdów są bardzo podobne do polskich, ale w Bośni i Hercegowinie zasady są kwestią dosyć płynną. Dopiero po kilku miesiącach uświadomiłam sobie, że jestem w mniejszości, która płaci za bilet w kasie i pokazuje go konduktorowi. Teraz wiem, że poza moim dziwnym akcentem był to koronny dowód na to, że nie jestem Bośniaczką. Każdy radzi sobie jak może, więc utarło się, że wystarczy dać konduktorowi jedną czwartą ceny biletu i sprawa jest załatwiona. Nawet nikt się z tym specjalnie nie kryje, przecież oczywiste jest, że jeśli można zaoszczędzić, a przy okazji pomóc pracownikowi kolei dorobić do skromnej wypłaty to należy to robić. Ten proceder jeszcze bardziej zaprzepaszcza szansę kolei państwowych na normalne funkcjonowanie. Powstaje pytanie jak tak patriotyczny naród może świadomie działać na szkodę swojego kraju. Odpowiedz jest oczywista - Bośnia i Hercegowina od zakończeni wojny pogrążona jest w głębokim kryzysie, utrzymanie rozczłonkowanej administracji państwowej kosztuje fortunę, a i tak państwo znajduje się na skraju anarchii. Nie ma sensu finansowo popierać systemu, którego ludzie nie akceptują.
Bośniacki pociąg różni się od polskiego również jeśli chodzi o atmosferę. Nie ma tutaj patrzenia w ścianę i unikania wzroku sąsiada z naprzeciwka. Ludzie ze sobą rozmawiają zwracając się do siebie per „ty”, opowiadają o sobie, zadają pytania, pokazują fotografie i śmieją się razem. Wybierając się w podróż należy pamiętać o zabraniu większego zapasu prowiantu, bo jeść samemu nie wypada, więc trzeba się podzielić ze wszystkimi współpasażerami. Ma się wrażenie, że bośniackie mamy i babcie nigdy nie przestrzegały, żeby nie brać jedzenia od obcych.
Banja Luka - miasto które dźwignęło się z popiołów
Pół wieku temu przesunięcie płyty tektonicznej spowodowało straszliwe trzęsienie ziemi. 80% Banja Luki legło w gruzach. Ten kataklizm upamiętnia skrzywiony zegar miejski, którego wskazówki zatrzymały się na godzinie w której rozpoczęło się trzęsienie. Z jednakową okrutną sprawiedliwością potraktowało świątynie chrześcijańskie jak i muzułmańskie. XVI-wieczny meczet Ferhadija mimo, że nosi ślady katastrofy z ’69, a także wojny po podziale Jugosławii z ’93 to nadal zachwyca fantastycznymi zdobieniami i wszechobecnymi cytatami z Koranu.
Naszym przewodnikiem po Banja Luce jest były ambasador Bośni i Hercegowiny w Polsce - Zoran, bośniacki Serb. W niczym nie przypomina standardowego dyplomaty. Część z nas myślała nawet, że jest jednym z taksówkarzy, kiedy pojawił się w pomarańczowym polarze i z kolczykiem w uchu. Żadnym problemem nie było też zapakowanie 8 osób do zwykłego samochodu, bo jak sam powiedział - chronił nas immunitet. Zoran zaczyna zwiedzanie do centrum i z dumą pokazuje uniwersytety. Banja Luka jest drugim co do wielkości miastem w Federacji BiH, a także faktyczną stolicą Republiki Serbskiej, będącej niezależną częścią kraju. Ta część Bośni jest zamieszkana prawie wyłącznie przez prawosławnych Serbów i rządzi się nieco innymi prawami niż reszta kraju. W skali europejskiej jest średniej wielkości miastem. Jednak z 4-milionowej Bośni i Hercegowiny, 250 tyś. ludzi zamieszkujących Banja Lukę to całkiem spore skupisko. Młodzi przyjeżdżają tutaj studiować w aż trzech szkołach wyższych, po to by później znaleźć pracę w rozwiniętym na tym terenie przemyśle. Co ważne na Bałkanach, miasto jest dostępne komunikacyjnie.
Widać tutaj wpływy tureckie, jednak nieporównanie mniejsze niż w południowej części. Zatrzymujemy się przed kopulastą, pomarańczową cerkwią ze złoceniami. Jak większość miasta - ucierpiała poważnie podczas trzęsienia ziemi. Na koniec Zoran zabiera nas na wieczorny spacer po twierdzy Gornji Szeher, która na przestrzeni dziejów przechodziła z rąk tureckich w serbskie i na odwrót. Sama twierdza jest jednym z wielu takich obiektów w regionie, jednak na przeciwko bramy znajduje się miejsce tragicznie romantyczne niczym balkon Julii. Codziennie na kawałku kamiennego rumowiska palą się świece i w zadumie przystają ludzie. „Grób Szafiki” jest smutną pamiątką ostatniej wojny i podziałów jakie spowodowała. W tym miejscu zakończyła się wielka miłość muzułmanki i Serba. Kiedy Szafika przyszła z daleka zobaczyć ukochanego, który służył w twierdzy, dosięgła ją kula wymierzona w wyznawców islamu.
Dla moich przyjaciół, którzy pierwszy raz widzą Bałkany z bliska wszystko to jest niemal nierealne. W jednej chwili zwrot frazeologiczny „opowiadać banialuki” stał się żywym miastem. Nadal nie wiemy jaka jest zależność między bośniacką nazwą własną, a głupstwami i mówieniem od rzeczy. Wschodnia królewna Banialuka z baśni Hieronima Morsztyna była również postacią fantastyczną, ale etymologii jej imienia autor nigdy nie zdradził.
Dom Noblisty
Kierując się dalej na południe przebijamy się przez zaśnieżone góry. W połowie drogi miedzy Banja Luką a Sarajewem, już w Federacji BiH leży Travnik. Tutaj urodziła się chluba wszystkich państw byłej Jugosławii - Ivo Andrić, jedyny Noblista tych ziem. Prestiżową nagrodę otrzymał w 1961 r. Typowy Jugosłowen - urodzony w bośniackiej rodzinie katolickiej, związany z Belgradem, piszący po serbsku. W swojej twórczości traktował Bośnie jako magiczny most między wschodem a zachodem. Wiele jego dzieł zostało przetłumaczonych na język polski. Warto zwiedzić dom, gdzie pokazana jest historia burzliwego życia artysty, powiązanego m.in. z organizacją Mlada Bosna, odpowiedzialną za śmierć księcia Ferdynanda w Sarajewie, ale także z Uniwersytetem Jagielińskim.
Travnik nazywany jest też europejskim Istambułem, ponieważ statystycznie na kilometr kwadratowy przypada tutaj największa liczba meczetów. Praktycznie na każdym zdjęciu da się uchwycić przynajmniej trzy strzeliste wierze minaretów. Najlepiej oglądać orientalną panoramę z ruin małej twierdzy obronnej usytuowanej na niewielkim wzgórzu.
Dolina piramid
Dawno temu na adriatyckim wybrzeżu zagadnął mnie przystojny, wysoki mężczyzna. Nie proponował drinka, ani nie prawił płytkich komplementów. Powiedział, że jest z Bośni, z której istnienia ledwie sobie wówczas zdawałam sprawę. Skojarzenie było proste - wojna i niebezpieczeństwo. Zapytał czy wiem, że w Bośni są piramidy. Dopiero co odkryte, napełniały dumą serca Bośniaków, ale na świecie nie było o nich prawie w ogóle słychać.
Sześć lat minęło od tamtej rozmowy. Zdążyłam nauczyć się bałkańskich języków, objechać półwysep wzdłuż i w szerz, pokochać Bośnię i odkochać się w Bośniaku. I oto jestem. Zielone, stożkowate wzgórza w Visoko pod Sarajewem już z daleka przypominają piramidy. Patrząc na nie zastanawiam się, czy to przez nie tu jestem, a moje życie i praca związane są z Bałkanami. Na szczęście moje egzystencjalne przemyslenia studzi pragmatyzm Natalii, Niemki która pracuje ze mną w Sarajewie. Natalii ze swoimi blond włosami i jasną skórą wyróżnia się w Bośni, poza tym jest jedyna osobą w całym Sarajewie, która stoi i czeka na czerwonym świetle.
Z trudem znajdujemy jeden z tuneli prowadzących do piramidy, ale niestety okazuje się, że jest nieoświetlony. Dozorca zakładu za którym znajduje się tunel proponuje taksówkę i przejazd do innego. Tam już znajdujemy przewodnika, mówiącego w kilku językach, mapy i lekko kulejącą, ale jednak turystykę. Trzy piramidy - Słońca, Księżyca i Smoka miały powstać aż 12000 lat temu i być kolebka cywilizacji europejskiej. Teorię stworzył bardzo kontrowersyjny archeolog - samouk Semir Osmanagić, który urodził się w tych okolicach, po czym przeniósł się do USA. Utrzymuje, że badania wykazały, iż wzgórza pokryte zielenią wewnątrz zbudowane są z kamieni, a skanowanie terenu potwierdza istnienie korytarzy i komór. Od kilku lat trwają badania. Udało się odkopać 2 tunele prowadzące prawdopodobnie do piramid. Tajemnicze znaki z kamieni, plątanina korytarzy i system doprowadzający powietrze przekonują mnie, że mit piramid może być prawdą. Nasz przewodnik pokazuje dziesiątki archeologicznych dowodów na to, że korytarz jest dziełem rąk ludzkich i to z bardzo dawnych czasów. Natalii jest nastawiona sceptycznie, mówi, że w tym czasie w europie panowała jeszcze epoka lodowcowa, więc to niemożliwe. Dla mnie jednak argumentem jest to, że w takim kraju jak Bośnia i Hercegowina nikt nie zdawałby sobie tyle trudu, aby niezauważony kopał i na nowo zakopywał tunele po to by fabrykować dowody nieprawdziwej teorii. Niestety sprawy polityczne podzieliły naukowców, brakuje sponsorów na kontynuację badań, a infrastruktura turystyczna nie jest w stanie zapewnić środków. Pozostaje mieć nadzieję, że tajemnica piramid pewnego dnia zostanie rozwikłana. Jeśli teoria Osmanagića potwierdzi się, to największa piramida schodkowa, którą ma być piramida Słońca, będzie znajdowała się w naszym, słowiańskim świecie.
Most, który dzieli
Południowa część Bośni i Hercegowiny to tylko administracyjnie część Federacji. Hercegowina znacznie różni się od serca kraju. Panuje tu klimat śródziemnomorski. Podczas gdy w Sarajewie jest kilka stopni powyżej zera, w Mostarze można chodzić w krótkim rękawie. Niestety dojazd na własną rękę, szczególnie od strony Sarajewa nie jest prosty. Ulewa zmyła tory, więc część trasy pokonuje się pociągiem, a dalej trzeba jechać przepełnionym, starym autobusem. Jednak cel jest wynagrodzeniem wszelkich niewygód.
Hercegowinę w niewielkiej większości zamieszkują katoliccy Chorwaci, ale jest tez sporo muzułmanów. W samym Mostarze od wieków istniał podział na część katolicką i islamską. Linią graniczną była szafirowa Neretwa i stary turecki most spinający jej strome brzegi.
Dziś dworzec autobusowy znajduje się w części muzułmańskiej. Jak wszędzie widać tutaj jeszcze zniszczenia wojenne, ale ludzie zdają się o tym nie pamiętać. Oczywiście to tylko pozory, albo raczej chęć zapomnienia. Dlatego też nie można inicjować rozmowy o wojnie, nawet w kręgu przyjaciół. Dopiero jeśli ktoś uzna, że chce podzielić się swoją traumatyczną historią można docenić spokój jaki panuje w naszym kraju, na który mimo to tak często narzekamy.
Żeby dojść do mostu trzeba przejść przez turecki rynek - czarsziję. Kamienne, niskie budyneczki obwieszone pamiątkami przypominają trochę sarajewską basz czarsziję, życie toczy się bez pośpiechu mimo, że w sezonie przyjeżdżają tutaj setki ludzi dziennie. Bośniacy na szczęście nie przejęli od Turków irytującego sposobu nabywania klientów przez dosłowne wciąganie na swoje stoisko. Bazar znajduje się już na brzegu Neretwy, więc najpiękniejszą pamiątką jaką można sobie tutaj zapewnić jest zdjęcie z panoramą mostu.
Biały, kamienny most doskonale wpisuje się w krajobraz, jest sercem miasta i najważniejszą atrakcją turystyczną. Wieże po obu stronach nadają mu warownej powagi. Wewnątrz tej po muzułmańskiej stronie znajduje się muzeum starego mostu ukazujące jego bujną historię. Owiany wieloma legendami jest dziełem tureckim. Istnieją jednak teorie, gdzie przypisuje się jego zbudowanie rzymianom, Turcy natomiast mieli go tylko przebudować i przypisać swojej zasłudze. Bez względu na to stary most był arcydziełem architektonicznym swoich czasów. Runął w wody Neretwy w 1993 roku zniszczony przez Chorwatów. Odbudowano go po wojnie, tymi samymi technikami i materiałami co oryginał. Pieniądze płynęły ze Stambułu i Ankary po to by Mostari - mieszkańcy Mostaru znów mogli być „strażnikami mostu”.
Wieża po chorwackiej stronie jest siedzibą śmietanki mostarskiej młodzieży - skoczków. Od pokoleń, aby udowodnić swoje męstwo młodzi chłopcy skakali z mostu w lodowatą wodę. Tak naprawdę właśnie różnica temperatur, a nie wysokość może być zabójcza. Sam lot to jedynie ok. 20 metrów, ale woda nawet w najbardziej upalne, letnie dni ma zaledwie kilka stopni.
Skakanie to nie jedyny sposób w jaki przechodzili inicjację mężczyźni związani z mostem. Do niedawna piloci pobliskiej szkoły lotniczej wykazywali się przelatując pod jedynym przęsłem konstrukcji. Kilka lat temu o włos samolot nie zderzyłby się ze skoczkiem, więc zakazano lotnikom zbliżania się do mostu.
Po chorwackiej stronie Mostaru zamiast meczetów królują kościoły katolickie i wielkie wzgórze z dobrze widocznym krzyżem. W czasie Wielkanocy wierni wspinają się na nie przeżywając w ten sposób drogę krzyżową. Nie przeszkadza to muezinom z muzułmańskiej części wchodzić na minarety, by pięć razy w ciągu dnia nawoływać wiernych do modlitwy.
Bośnia nieznana
Cały fenomen turystyczno-krajoznawczy Bośni i Hercegowiny polega na tym, że najpiękniejsze miejsca są praktycznie całkowicie niedostępne dla zagranicznych turystów. Dziś do Sarajewa, czy Mostaru może przyjechać każdy. Jednak nie tak łatwo odnaleźć chociażby katolicką enklawę z pięknym klasztorem franciszkańskim w Kraljevej Sutjesce, gdzie ludzie sami zapraszają przyjezdnych do swoich domów.
Praktycznie nie da się dojechać do niezwykłych form skalnych w południowo-wschodniej części kraju, które przypominają turecką Kapadocję. Tylko miejscowi mają szansę zaszaleć podczas raftingu na bystrej Unie. Mało kto słyszał też o miejscowości Jajce, gdzie nawet piękny wodospad stał się ofiarą wojny.
Jeszcze wiele wody upłynie z Drinie, Bosnie i Neretwie zanim Bośnia i Hercegowina będzie w stanie pokazać swoje skarby szerszym rzeszom odwiedzających. Tym bardziej jest jeszcze czas, aby zobaczyć ją w czystej, nieskażonej masową turystyką formie.
Brak komentarzy. |