Kolorowe stroje, tradycyjna muzyka, rytuały, a przy tym potworny upał i mongolski step. Mongolskie święto Naadam jest idealnym przykładem zachowania norm i obyczajów w sferze sportowej. Nie wszędzie tradycja kultywowana jest z aż tak zapartym tchem w piersiach i z takim namaszczeniem.
Narodowe święto
Święto Naadam to największe, najbardziej znane i najważniejsze wydarzenie sportowo-kulturalne w Mongolii. Jego nazwa wzięła swój początek od mongolskiego słowa naadach, które znaczy tyle co „dobrze się bawić, grać”. Obchody, traktowane jak święto, odbywają się w lipcu w stolicy Mongolii, Ułat Bator. Poprzedzają je lokalne zawody rozgrywane w miasteczkach całego kraju. W aspekcie strojów, sprzętu i zasad rywalizacji czas zatrzymał się w miejscu za czasów panowania Dżyngis-chana. Tradycja jest tu silnie zakorzeniona i można tylko podziwiać jak długo udało się Mongolii zachować aż tak szczegółowe restrykcje. Z roku na rok, święto staje się coraz bardziej popularne wśród turystów co sprawia, że zaczyna przyjmować formę jarmarku. Warto jednak na własne oczy zobaczyć tak wspaniałe widowisko. Do głównych konkurencji Naadamu należą wyścigi konne, łucznictwo i mongolskie zapasy. Otwarcie imprezy rozpoczyna się na placu Sukhbaatar, a następnie przenosi się na stadion Naadam. Towarzyszą temu występy muzyków, sportowców i tancerzy. Jest kolorowo i głośno.
Końskie wyścigi
W całej Mongolii, w wyścigach startuje rocznie około 40 tys. koni. W celu poprawienia szybkości zwierząt, a tym samym ich konkurencyjności, na grzbietach wierzchowców, siedzą najmłodsi dżokeje w wieku 5-12 lat. Już od wczesnych lat dzieci są uczone i przygotowywane do jazdy konnej. Najlepsi mają szansę wystąpić w zawodach. Większość dzieci jedzie na oklep, bez żadnej pomocy, jak profesjonalni wyścigowcy ujeżdżają konie. Nie ma jednak żadnej zasady, która nakazywałaby styl jazdy. Trasę można pokonać również w drewnianym siodle. Wiele koni pada w trakcie wyścigu. Mam wrażenie, że ludzie nie przejmują się tym drastycznym zajeżdżaniem zwierząt, które przed dotarciem do mety umierają ze zmęczenia. Reagują na to jak na sytuację zwyczajną, która musi powtarzać się za każdym razem. Po wygranym wyścigu, da się zauważyć tłum próbujący dotknąć konia. Ich widok wydaje się co najmniej dziwny gdyż każdy, któremu uda się pogłaskać zwierzę, z namaszczeniem wciera sobie i swojej rodzinie koński pot w czoło. Poznając jednak mongolskie przesądy bardziej rozumiemy sens tego działania. Według ludu, pot zwycięskiego konia jest gwarantem sukcesów i przynosi szczęście. Kto by więc nie chciał zgarnąć dla siebie odrobiny tego dobroczynnego potu. Cała sytuacja wydaje się trochę groteskowa gdyż, aby uniknąć stratowania koni i dżokejów, funkcjonariusze policji porażają prądem napierający tłum, sami jednak bez śladu zażenowania ocierają się o bohatera wyścigu. Darowałem sobie więc pogoń za szczęściem i skierowałem się w stronę kolejnego widowiska.
Zapasy w „bikini”
Dyscyplina ta jest naprawdę szokującym wyzwaniem dla oczu zwykłego turysty, a wszystko za sprawą tradycyjnych strojów. Przypominają one ... bikini. W większości przypadków, dwuczęściowy kostium kąpielowy wpina się tu i ówdzie bo przeważająca część zapaśników nie grzeszy smukłą sylwetką. Falujące fałdy skóry niesmacznie się kołyszą. Na koniec danej rundy, zwycięzca musi wykonać obowiązkowy, rytualny taniec. Warto jednak podkreślić, że w Mongolii nie funkcjonuje kategoria wagowa, tak więc równie dobrze da się zauważyć szczupłego chłopca siłującego się z otyłym mężczyzną. Widowisko zapiera dech w piersiach, ale po kilku godzinach oglądania może się znudzić. Mongolskie zapasy cieszą się dużą renomą wśród społeczeństwa. Najlepsi zapaśnicy stają się gwiazdami, są chętnie fotografowani, a ich wizerunki z medalami zdobią niejedno pismo czy kalendarz.
Łucznictwo nie tylko dla mężczyzn
Łucznictwo jest dyscypliną zdominowaną przez kobiety. Strzelanie z łuku jest bardzo malowniczą i przyjemną dla oka konkurencją. Zawodnicy ubrani w długie płaszcze sięgające za kolana - tzw. deele - stanowią kolorowe tło dla zmagań zawodników. Łuki są przepiękne bo ręcznie wykonane, a każdy ruch zawodnika wydaje się być rytuałem. Strzały latają wszędzie, podobno nawet na odległość 80 m. Nie da się jednak nie zauważyć dyskryminacji kobiet, które w zawodach mają prawo do oddania dwa razy mniejszej liczby strzałów niż mężczyźni. Celem, do którego się strzela nie jest typowa tarcza, ale tzw. sury czyli plecione ze skóry koszyczki.
Cały dzień spędzony na zielonym stepie mongolskim, do tego w lipcu, jest naprawdę wyczerpujący. Chociaż żar leje się z nieba, wydarzenie odwiedza ogromna liczba miłośników sportu. Spędzają tam całe dnie, można powiedzieć, że nie żyją niczym więcej jak właśnie tymi rozgrywkami. W końcu święto odbywa się raz w roku, a w Mongolii nie organizuje się zbyt często tak dużych widowisk.
Brak komentarzy. |