W centrum małego turystycznego miasteczka Albufeira na południu Portugalii w cieniu rozłożystego dębu, na ławce leży flet. Za kilka minut Peruwiańczyk mieszkający tu od kilku lat, ubrany w ludowy indiański strój rozpocznie występ dla zgromadzonych w okolicznych barach turystów.
Występ rozpocznie znanym wszystkim hit zespołu Abba - Dancing Queen, mimo że jeszcze trzy lata temu nie słyszał o Abba. Kryzys mówi Kiko po czym nabiera powietrza w płuca i zaczyna.
Kryzys tkwi w szczegółach
Mówi się o nim dużo, wspomina w mediach, codziennych rozmowach z lekkim zabarwieniem pretensji. Kryzys to jednak nie tylko puste słowo, ale proces który mimo że globalny oddziałuje i wyraża się lokalnie. Również w wypełnionym turystami miasteczkiem Albufeira.
Albufeira to swego rodzaju organizm w którym lokalni i przyjezdni prześcigają się w wymyślaniu sposobów na zarobieniu na turystach. Zaczynając od hoteli, poprzez restaurację na ulicznych artystach kończąc. Wraz z nadejściem lata uśpione ulice ożywają wypełniając się nieprzeniknioną ilością interakcji wszelkich maści których głównym przesłaniem jest biznes. Kryzys najsilniej uwidacznia się we wspomnianych interakcjach...
Wracając do Kiko który w Albufeirze spędził już 14 lat musiał się on przystosować do rynku. Jeszcze trzy cztery lata temu wystarczyło zagrać którąś z tradycyjnych Peruwańskich melodii by wokół mnie zebrała się garstka gapiów z brzęczącymi kieszeniami - wspomina długowłosy artysta.Dziś gdyby nie to, że nauczyłem się tych lubianych przez turystów piosenek było by ciężko. Tak czy inaczej muszę dziś spędzać na ulicy cały dzień by wypełnić kubełek. Trzy lata temu potrzebowałem na to trzech godzin...
Kryzys na turystyce, jako żerującej na cudzych portfelach, w Portugalii odbił się najsilniej. Zwłaszcza w Algarve w którym słońca starcza na sześć miesięcy w roku, więc jeżeli lato nie da dobrych owoców wiąże się to ze srogą zimą.
Sroga Zima
Zima to w ustach tutejszych właścicieli restauracji i barów słowo klucz. Powtarzane na początku i końcu każdego dnia słowo jawi się jako codzienna letnia walka którą muszą toczyć nie tylko właściciele ale i ich pracownicy, na których szefowie zrzucają większość winy za ich zdaniem słabe wyniki sprzedaży, mimo, że np. w 2013 roku Algarve odwiedziło 3% więcej turystów niż w roku poprzednim. Tak czy inaczej presja zrobienia na turystach pieniędzy staję się przytłaczająca. Poczynając od tzw. touts którzy wystają na ulicach przed restauracjami próbując namówić, czasem bardzo natrętnie, przechodniów do wydania pieniędzy w ich restauracji, na nadgorliwych zestresowanych, próbujących sprzedać jak najwięcej koktajli kelnerach kończąć. Rywalizacja toczy się jednak nie tylko o klientów ale także o pracowników. Stąd popularne są próby podebrania znaczących pracowników konkurencji, donosy czyli tzw. brudna walka rekinów turbiznesu o klientów, którzy z roku na rok w czują się coraz bardziej osaczeni.
Utrwalony porządek
Kiedy Mario wygrał blisko 150 tysięcy euro w loterii Euro Milhoes postanowił zrealizować swoje największe marzenie i otworzyć swoją piwiarnie. Pech chciał, że już rok po otwarciu swojego wymarzonego baru sprzedającego zagraniczne piwo, piramida finansowa w USA legła w gruzach dając początek kryzysowi który uderzył również w portfele turystów spędzających wakacje nad portugalskim wybrzeżem. Stąd Joe przemierzający właśnie ulicę 25 kwietnia w centrum starego miasta w Albufeira przygląda się uważnie rozstawionym tablicom szukając najtańszego browaru na ulicy. Przy barze Mario nie spędza dwóch sekund widząc cenę niemal połowę wyższą niż u sąsiada. To nic, że piwo w barze Mario to importowane holenderskie i niemieckie delicje, a browar za który Joe zapłaci właśnie 1,50 to piwo najgorszego sortu. Joe woli wypić dwa browary niż tylko jeden za tę samą cenę. Mario nie mogąc opuścić cen importowanego browaru przegrywał nierówną walkę z bogatym sąsiadem mogącym sobie pozwolić na ceny dumpingowe, aż w końcu zmuszony był zamknąć bar. Dziś w miejscu BeerSpot znajduje się kawowa sieciówka, a po Mario i jego marzeniach nie ma śladu. Przegrał zarówno z kryzysem jak i rekinami lokalnego biznesu. Podobnych Mario przypadków w samej malutkiej przecież Albufeirze było w ostatnich latach dużo.
Szara strefa
Pierwszą reakcją na kryzys którą wymyślili lokalni biznesmani było skasowanie kontraktów. Latem większość barów pracuje w zasadzie w szarej strefie nie płacąc ubezpieczenia za zatrudnionych pracowników, co wiąże się też z pracą w systemie często 7 dniowym i 10 - godzinnym. To co przyjezdnym anglikom wydaje się nie do pomyślenia dla pracujących w barach imigrantów jest normalką, a biznesmeni robią pieniądze wciąż bardzo dobre choć już nie tak jak dziesięć lat wcześniej. Jedyne co nie zmienia się w Albufeira to poziom zażenowania mieszającego się z rozbawieniem, kiedy widzisz swoich kolegów z pracy chowających się w przebieralni przed kontrolą z policji i twojego dumnego przed momentem szefa właśnie skradającego się do tylnego wyjścia.
Brak komentarzy. |