Takich miejsc podczas wakacyjnych wędrówek nie możecie pominąć. Szybkim ekspresem z Zurichu dotrzecie tu w godzinę, obok kusi Jezioro Bodeńskie. Przeżyjecie niezwykłą podróż w czasie, przenosząc się z hałaśliwej współczesności w zamierzchłą przeszłość.
Sankt Gallen wita nas typową pogodą. Leje jak z cebra. W strugach deszczu płyną zabytkowe domy dawnych patrycjuszy. Krople wody ściekają po rzeźbionych balkonach i reliefach. Ale od czego są darmowe parasole. System działa niezawodnie – pożyczamy je w kawiarni, oddajemy w muzeum. Wystarczy jednak, że zaświeci słońce, a starówka St. Gallen wygląda niczym miasteczko z baśni Hansa Christiana Andersena. Jest uważana za jedną z najpiękniejszych w Szwajcarii. Czego tu nie ma! Na pewno nie ma samochodów, bo wszędzie są zakazy wjazdu. Słychać tylko stukot butów za każdym razem, kiedy którąś z brukowanych uliczek Spisergasse, czy Kugelgasse przechodzi grupa turystów. I co chwila przystaje w zachwycie, wpatrując się w kolorowe malowidła na starych kamienicach.
Skupiamy się na barokowej katedrze z dwiema strzelistymi wieżami i przykościelnej bibliotece, należących do opactwa benedyktynów (na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO od 1983 r.). W katedrze właśnie trwa próba chóru. Dzięki wspaniałej akustyce całe wnętrze wypełnia się śpiewem. Zadziewamy głowy do góry podziwiając cudowne freski na sufitach. Okna nigdy nie miały witraży, przez co w środku jest przytulnie i jasno. Ale prawdziwe rarytasy to organy sprzed 250 lat i najstarsze w świecie kościelne dzwony. Rozbrzmiewają kilka razy dziennie wprawiając zabytkowe domy w mistyczną wibrację.
Jak mówi Laura, lokalna przewodniczka, początki miasta sięgają 612 r., kiedy przybył tutaj Gall, irlandzki misjonarz. Zaplątał się w krzak dzikiej róży, co uznał za znak od Boga i założył w tym miejscu pustelnię. Według legendy pomógł mu w tym napotkany niedźwiedź, z którym podzielił się chlebem. Wkrótce święty Gall zbudował tu kaplicę, przy której powstał klasztor benedyktynów (dziś stoi tutaj katedra).
„Miał 60 lat, gdy zawitał w te odludne okolice. Chętnie samotnie medytował w swojej jaskini. Podobno dożył do setki, a może w ogóle nie istniał”, śmieje się Laura. Mnisi żyli w oddzielnych chatach. W zakonie obowiązywały cztery żelazne zasady: modlitwa, post, praca, czytanie. Podczas, gdy seniorzy kopiowali stare księgi i malowali ozdobne miniatury - przywiązywano tu zawsze dużą wagę do rozwoju nauki, nowicjuszom przydzielano ciężkie prace gospodarcze i ogrodnicze.
Z ciekawością ruszamy do słynnej biblioteki kolegiackiej - od zdobień na sufitach i ścianach aż kręci się w głowach. Nic dziwnego, jesteśmy w jednej najpiękniejszych sal rokokowych w Szwajcarii. Największe wrażenie robią jednak ciężkie księgi, starodruki i manuskrypty, niektóre sprzed 1000 roku, wciśnięte na półki. Zbiory liczą ponad 150 tysięcy cennych wolumenów, z czego dla zwiedzających wystawiono 30 tysięcy! W odróżnieniu od większości bibliotek przyklasztornych, Statsbibliothek St. Gallen jest światowym centrum naukowym, gdzie można prowadzić badania, pisać doktoraty, obcować z fantastycznymi książkami. To najstarsza czynna biblioteka świata!
Przy oknach niewielkie stoliki do pracy, przy których widzi się studentów, niegdyś mnisi zgłębiali tu mądre księgi. Przepisywali je ręcznie w sąsiednim skryptorium, pod okiem słynnego skryby Winithara, który jako pierwszy zajął się kopiowaniem ksiąg.
Wśród wielu eksponatów rozciągnięta zwierzęca skóra, służąca kiedyś do wytwarzania papirusu, na którym pisano gęsimi piórami. Atrament początkowo wyrabiano z soku kapuścianego, siarczanu miedzi i galasówek (owadów pasożytujących na liściach dębu), długo gotowanych z gumą arabską, piwem lub winem! Przy okazji oglądamy też inne narzędzia kopistów: nóż do cięcia skór, brzytwę do wyrównywania nierówności i dzielenia na stronice, tabliczki z woskiem do zapisków, kamień do rozrabiania farb. Na przepisanie Biblii kopista potrzebował roku, w ciągu życia mógł skopiować 40 dzieł. Wśród wielu rękopisów można znaleźć tutaj bajki La Fontaine’a, pierwszy słownik niemiecki z VIII w. , psalmy napisane złotymi i srebrnymi literami.
Miasto niegdyś żyło z lnu, który wykorzystywano do produkcji tkanin. Trudno więc opuścić to miejsce, nie zaglądając do Muzeum Tekstyliów, gdzie można podziwiać stroje z epok, słynne na cały świat miejscowe koronki i misterne hafty z ostatnich trzech stuleci. Po intensywnym zwiedzaniu, czas na oddech. Wszędzie kuszą kawiarniane ogródki, w menu apetyczne wursty i serowe fondue. Nie sposób się im oprzeć. Zamawiamy kiełbaski, po chwili kelner donosi Bier vom Fass, piwo z beczki. Na niebie ani jednej chmurki, pogoda jak na zawołanie. Na pewno święty Gall maczał w tym palce.
Brak komentarzy. |