Do Siem Reap przylecieliśmy z Kuala Lumpur na samym początku października. Jest to końcowa faza pory deszczowej, kiedy hotele są jeszcze względnie tanie, turystów mało a pogoda jest już stosunkowo dobra.
Po wylądowaniu trzeba było wykupić wizę. Miesięczna wiza, wykupiona na lotniskach i przejściach granicznych, kosztuje 20 USD od osoby, czyli znacznie taniej niż wiza kupiona w ambasadzie czy konsulacie Kambodży. Trzeba mieć ze sobą zdjęcie paszportowe i paszport musi być ważny na co najmniej 6 miesięcy. Celnicy na lotnisku mieli miny jakby chcieli nas wystrzelać albo spałować... cóż państwo ex-komunistyczne :).
Przed wyjściem z terminalu czekał na nas kierowca tuk tuka, Mr Heng, polecony przez Travelmaniaczkę Wanda_kn. Tuk tuk okazał się być pojazdem zupełnie innym niż tuk tuki w Tajlandii - coś na kształt niewielkiej dwukołowej bryczki czy kolaski zaprzężonej do zwykłego azjatyckiego motorka. Kiedy zobaczyliśmy ten wehikuł mieliśmy poważne wątpliwości jak się nim zabierzemy z naszymi walizami. Ale Mr. Heng ma swoje sposoby i jakoś się udało :).
Na samym początku kierowca objaśnił nam, że mamy szczęście, bo poprzedniego dnia skończyły się ulewne deszcze, które lały non stop przez cały miesiąc i poinformował nas, że część miasta pomiędzy lotniskiem a naszym hotelem jest zalana. I miał racje - jechaliśmy zalanymi ulicami mijając zalane domy, sklepy, hotele i stacje benzynowe. Wszędzie widać było zapory z worków z piaskiem, dzieci kąpiące się w powstałych bajorach i ludzi łapiących ryby w przydrożnych rowach. Urozmaiceniem dla nas był też ruch prawostronny.
Po przejechaniu paru kilometrów w wodzie aż do podłogi tuk tuka i minięciu kilkudziesięciu hoteli z pozalewanymi podjazdami, pomyśleliśmy sobie, że niezłe wakacje nam się szykują. Na szczęście okazało się, że zarówno nasz hotel, jak i centrum Siem Reap oraz większość jego atrakcji, znajdują się w wyżej położonej części miasta, która w ogóle nie ucierpiała od powodzi. zresztą woda zaczęła znikać bardzo szybko, choć w niektórych miejscach kałuże pozostały aż do naszego wyjazdu.
Nasz hotel Tara Angkor okazał się bardzo przyjemny. Niestety z okna pokoju mieliśmy raczej nieciekawy widok na ulicę i dachy okolicznych budynków. Poprosiliśmy w recepcji o zmianę pokoju co zostało załatwione bez najmniejszego problemu. Nasz nowy pokój miał okno i niewielki balkon wychodzące na urokliwy, obsadzony palmami dziedziniec. W hotelu tym spędziliśmy 9 nocy.
Ogólnie hotel nam się podobał. Wart swoich czterech gwiazdek. Przyjemne pokoje, może nieco mniejsze od tych w 4* hotelach w Tajlandii (ale, za to, sporo tańszy niż w Tajlandii). Dwie restauracje - eleganckie a o wiele, wiele tańsze niż te w tajskich hotelach. Śniadania w formie bufetu, wliczone w koszt akomodacji - duży wybór potraw orientalnych i europejskich, choć może nie powalający na kolana tak jak w innych azjatyckich hotelach, ale narzekać nie mogliśmy. Bardzo czysto, przemiła obsługa, ogrody dużo mniejsze niż w hotelach w Tajlandii, Malezji czy Indonezji, ale piękne i zadbane. Do tego eleganckie lobby, siłownia, sauna itd. No i basen. Może nie za wielki ale otwarty od 6-tej do 22-giej i nie cieszący się wielką popularnością - ot, wielu turystów wpada tylko do Siem Reap na 3-4 dni zobaczyć Angkor, a jeśli chcą wieczory spędzić na zakupach czy rozgrywkach w Centrum, nie mają czasu na basen. My, natomiast, czasu mieliśmy wbród i rzadko kiedy ktoś nam towarzyszył na basenie :).
Jedyną niedogodnością hotelu jest jego położenie. Znajduje się on przy ulicy Charles de Gaulle, która prowadzi od centrum Siem Reap do samego Angkor Wat. Niestety z hotelu do Centrum jest spory kawałek, co skwapliwie wykorzystują miejscowi handlarze i w okolicznych sklepach jest bardzo drogo (np. 1.5l butelka wody kosztowała 1,50 USD, a małe piwo 1,20). Przez parę dni jeździliśmy do city tuk tukiem (2 USD).
Szybko jednak zorientowaliśmy się, że z hotelu do centrum to raptem 20-25 minut przyjemnego spaceru przez piękny park miejski, a potem fajna promenada wzdłuż rzeki Siem Reap River. Do tego, w bocznej uliczce odkryliśmy sklepik dla miejscowych, gdzie ceny były takie jak w Centrum. Na 100% płaciliśmy więcej niż Khmerzy, ale na to się nie poradzi, bo ceny były wypisane khmerskimi cyframi :).
Ceny w sklepach w Centrum to już zupełnie inna bajka, choć też niektóre sklepy są tańsze a inne droższe. Np. woda i piwo kosztują 50 centów, 1l butelka Jim Beam 9 dolarów, Polska wódka Kapitańska 0,7l - 3,70 (!!!!), a 0,36 butelka miejscowej whisky ryżowej Mekong - 1 dolara :))). Obiad dla dwojga w restauracji w mieście: przystawka (np. 10 khmerskich sajgonek), dwa dania główne, dwa świeże soki z mango i zielona herbata, to wydatek rzędu 9-11 USD (na parę).
Khmerska kuchnia jest bardzo smaczna, podobna do tajskiej, choć nieco mniej ostra. Typowo khmerskie dania, które nam smakowały, to amok (kurczak lub ryba gotowana w mleku kokosowym z łagodnym curry), lok lak (delikatna wołowina z warzywami) i khmerskie warzywno-ziołowe sajgonki podawane na zimno z pysznym sosem. Większość pozostałych dań przypomina różne odmiany tajskiego pad thai. W restauracjach serwują też kuchnię zachodnią, tajską i chińską. Widzieliśmy też pizzerie, knajpki włoskie, meksykańskie, itd. W Siem Reap znajduje się też wiele cukierni i piekarni z pysznymi ciastkami i bułkami (dawna kolonią francuska). Co ciekawe, niektóre ciastka nadziewane są słodką masą fasolową zamiast dżemu albo słodką masą jajeczną zamiast budyniu... i są przepyszne :), a kosztują 25-35 centów.
Teraz o masażach, które tradycyjnie zaliczaliśmy codziennie :). Masaż khmerski niewiele różni się od tajskiego (głównie rozciąganiami). Godzinny masarz nóg i karku w przyjemnym salonie w Centrum, na wygodnych skórzanych fotelach, kosztuje 4 USD (po utargowaniu). Masaż całego ciała w b. sympatycznym miejscu, do którego zawiózł nas Mr. Heng - tyle co w Tajlandii - 8 dolarów. Półgodzinny masaż stóp na ulicy kosztuje ponoć jednego dolara, ale nigdy nie próbowaliśmy.
Teraz o samym Siem Reap. Nazwa miasta oznacza dosłownie „Miejsce Klęski Syjamczyków” i odnosi się do zwycięstwa Khmerów nad armią tajskiego królestwa Ayutthaya w XVII wieku. Dziś Siem Reap liczy około 190 tys. mieszkańców i jest to czwarte pod względem wielkości miasto Kambodży.
Miasto jest dosyć czyste i uporządkowane. Centrum stanowi stary rynek otoczony domami zbudowanymi we francuskim stylu kolonialnym. Przez miasto płynie rzeka o tej samej nazwie, przez którą przerzuconych jest wiele mostów i kładek. Siem Reap posiada wiele miejsc godnych uwagi ale, przede wszystkim, znane jest jako miasto leżące najbliżej sławnej na cały świat starożytnej stolicy Kambodży - Angkoru. Zgodnie z zaleceniami UNESCO na terenie Parku Archeologicznego Angkoru nie wolno budować żadnych hoteli czy pensjonatów, dlatego cała szeroko rozwinięta infrastruktura turystyczna znajduje się właśnie w Siem Reap.
Głównym środkiem transportu w Siem Reap są tuk tuki czyli motoriksze. Przejazd tuk tukiem, który bez problemu można znaleźć, kosztuje 1-2 dolary, w zależności od dystansu. Przejazd z okolic Centrum do lotniska kosztuje 5 dolarów. Wynajęcie tuk tuka na cały dzień to wydatek rzędu 15 dolarów, ale wtedy kierowca jest do waszej dyspozycji 12 godzin. Oczywiście kierowcy podają zawsze zawyżone ceny i trzeba się z nimi targować.
Najbardziej znana ulicą Siem Reap jest Pub Street. Za dnia jest to ciche i spokojne miejsce otoczone licznymi targami, sklepami i restauracjami, ale prawdziwe zżycie zaczyna się tam po zmierzchu. Wtedy ulica się zaludnia, rozbrzmiewa rytmami transowej muzyki pomieszanymi z miłymi dla ucha dźwiękami khmerskich orkiestr złożonych z kalek - ofiar pól minowych, pachnie piwem i wspaniałą kuchnią, tętni wakacyjnym życiem. Otwierają się bary, puby i kluby. Na każdym kroku stoją fotele do masażu, szklane zbiorniki z fish spa, stoiska z miejscowymi przysmakami, w tym pieczone węże, żaby, pająki, świerszcze... Później pojawiają się prostytutki i szaleństwo trwa do białego rana.
W ogóle wieczorem całe Centrum pełne jest ludzi. Pracownicy restauracji, sklepów i salonów masażu zapraszają do środka. Kierowcy tuk tuków wykrzykują oferując swoje usługi. Nocne targi pełne są towarów, kupujących i sprzedających. Ulice i kładki przez rzekę, prowadzące do targu koło Angkor Art Centre, rozświetlone są kolorowymi neonami. Ich światła odbijają się w wodzie rzeki tworząc niesamowitą atmosferę. Jest ciepło, gwarno, klimatycznie i przyjemnie. Na ulicach pojawiają się też rożni naciągacze. Np. mała, może siedmio-ośmioletnia dziewczynka z maluszkiem na rękach i pustą butelką ze smoczkiem zaczepia turystów pokazując na pobliską, elegancką aptekę i wołając po angielsku: nie chcę pieniędzy, nie chcę pieniędzy, kup mi tylko mleko dla dziecka. Niektórzy idą i kupują drogą mieszankę, a dziewczynka oddaje paczkę z powrotem do apteki, inkasuje swoja ”działkę” i idzie szukać następnego dobroczyńcy.
Centrum Siem Reap słynie z kilku wielkich targów: Central Market - Phsar Kandal, Stary Targ - Phsar Chas, Nocny Targ i, położony po drugiej stronie rzeki Art Cenre Market. Można tam kupić przeróżne pamiątki, biżuterię, ciuchy, jedzenie, itd.
Kolejne warte zwiedzenia atrakcje wokół Centrum to duży kompleks kolorowych świątyń Wat Prom Rath, otoczone pięknymi ogrodami, centrum artystyczne Artisans Angkor gdzie wyrabia się i sprzedaje khmerską sztukę ludową (można obserwować artystów przy pracy) oraz restauracja Kulen II, gdzie można zjeść kolację oglądając khmerskie tance Apsara w wykonaniu pięknych dziewczyn w tradycyjnych strojach (kolacja w formie bufetu kosztuje 12 USD od osoby plus ekstra za drinki a występy trwają ok. godziny).
Poza tym w Siem Reap jest jeszcze kilka innych atrakcji położonych poza Centrum.
Warto pospacerować po Parku Miejskim, przy którym znajduje się Królewska Rezydencja. Sam budynek rezydencji jest taki sobie, ale w parku znajduje się ciekawa świątynia Preah Angchek, gdzie można zobaczyć modlących się Khmerów i mnichów błogosławiących wiernych. Porastające park ogromne drzewa oblepione są chmarami ogromnych śpiących nietoperzy - owocożernych latających lisów.
Niedaleko znajduje się tez Angkor National Museum. Nie poszliśmy tam bo lepsze muzeum znajduje się w samym Angorze :).
Pojechaliśmy natomiast do Muzeum Min Lądowych. Można tam zobaczyć miny, granaty i bomby produkcji amerykańskiej, chińskiej, sowieckiej i wietnamskiej. Są wśród nich osławione „Bouncing Betty”, amerykańskie miny skaczące, które po pierwszej detonacji są wyrzucane z ziemi, a druga detonacja uruchamia ich niszczące działanie. W promieniu 50 m nikt nie ma szans na przeżycie. Tablice informacyjne i zdjęcia uzupełniają ten arsenał i dają wyobrażenie o niebezpieczeństwach, na jakie jeszcze dzisiaj narażeni są mieszkańcy Kambodży. Według szacunków międzynarodowych organizacji, w Kambodży znajduje się wciąż od czterech do sześciu milionów min lądowych, jak również nieznana bliżej liczba niewybuchów bomb i granatów. Jest to spadek po trzech dziesiątkach lat wojen, których doświadczyła Kambodża w drugiej połowie ubiegłego wieku. Muzeum znajduje się ok. 20 km od Centrum a cena biletu wynosi 2 USD.
Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy była Cambodian Cultural Village i jest to miejsce, w którym wizytę szczerze wszystkim odradzam. Miejsce położone na ogromnym terenie, na które wydano miliony, gdzie obok pięknych ogrodów, nawet ciekawych budowli, mostów czy wiosek na wzór skansenu, znajduje się tyle kiczu, że nasze umysły nie mogły pojąc jak można coś tak spaprać. Ktoś miał wielkie plany bo znajdują się tam dziesiątki pustych, rozwalających się sklepików, kilka aren w opłakanym stanie, otoczonych reflektorami i trybunami, na których nic się nie dzieje... W miarę ciekawe miejsca to niszczejący park miniatur, wioski na wodzie i, najlepsze ze wszystkiego, muzeum. Załapaliśmy się też na inscenizację „Khmerska ceremonia ślubna” ale i to capiło kiczem na kilometr, więc kolejne dwie inscenizacje sobie darowaliśmy. W całym tym ogromnym parku, oprócz nas, była jeszcze para Finów i może z dziesięcioro Chińczyków, a pracowników obsługi były całe tabuny. Nie jedzcie tam nawet gdybyście mieli się zanudzić na śmierć, tym bardziej, że bilety nie są tanie: 15 USD od osoby.
Zdjęcia z w/w atrakcji i „atrakcji” położonych poza Centrum Siem Reap i rejonów miasta zalanych przez powódź zamieściłem w oddzielnej podroży „Siem Reap - Powódź i inne ciekawostki”: http://www.travelmaniacy.pl/profil,1713,podroze,4872,kambodza.
Ogólnie rzecz biorąc, w Siem Reap jest co robić poza oczywiście, zwiedzaniem Angkoru. Spędziliśmy tam 9 dni, z tym, że chcieliśmy też sobie zwyczajne odpocząć od pracy. Dla ludzi lubiących intensywne zwiedzanie 6 dni spokojnie na wszystko wystarczy.
kangur | Osobiscie nic takiego nie widzielismy, chociaz widzielismy sporo dzieciakow handlujacych pamiatkami, owocami, itp :) Nie bylismy na Pub Street pozniej niz o 21-22, a prostytutki wyrajaja sie dopiero potem :) |
myszka | Czytałam, że w Kambodży sprzedaję się często dzieci do domów publicznych, których warunki są nierzadko poniżej jakiejkolwiek godności i wyobrażenia. Często na ulicę do pracy wiadomo w jakim charakterze trafiają już 9 letnie dziewczynki. A w wieku 12-17 to już norma. Czy zauważyliście tak młode dziewczyny trudniące się prostytucją? |