Po Malezji przyszedł czas na Kambodżę ze słynnym i tajemniczym Angkorem. To był kolejny kraj na mojej liście marzeń! Przed wyjazdem starałam się trochę poszperać i poczytać na temat Kambodży i jej historii. Nie będę Was tu zasypywać długą i burzliwą historią tego kraju. Napiszę parę zdań na temat samego Angkoru a resztę sami poczytacie...
Angkor był starożytnym miastem i tajemniczym państwem Khmerów, który istniał między IX-XV w. Swoim zasięgiem obejmował całą Kambodżę współczesną, Wietnam, Laos i Tajlandię. Angkor było miejscem zamieszkania około miliona ludzi. W obrębie murów żył królewski dwór, duchowieństwo, wyżsi urzędnicy państwowi. Prosty lud mieszkał poza linią umocnień. Zabytki całego Angkoru ze swoimi świątyniami i budowlami to ogromny skansen obrazujący złotą epokę cywilizacji Khmerów.
Najazd Tajów w 1431 roku przyczynił się do bezpośredniego upadku Państwa Khmerów. Powoli wspaniale mityczne budowle i świątynie zarastała dżungla, a Angkor szedł w zapomnienie. W 1861 roku przed francuskim przyrodnikiem Henri Mouhot dżungla uchyliła rąbka tajemnicy ukazując potężne ruiny zapomnianego państwa Khmerów. Świat obległa wiadomość o największym odkryciu w Kambodży. Zapomniany Angkor powoli otwierał swoje podwoje dla archeologów i turystów.
Po dwóch godzinach lotu samolot powoli zaczął się obniżać. Naszym oczom ukazały się kilometrowe pola ryżowe, gdzieniegdzie małe domki na palach, wąskie drogi i wszędzie woda, woda. Domyśleliśmy się od razu, że w Kambodży pora deszczowa już dość mocno się rozpoczęła i deszcz padał często i rzęsiście.
Po wylądowaniu na lotnisku w Siem Reap słońce i duchota od razu nas przywitały. Lotnisko jest małe, na płycie tylko dwa samoloty. Do Kambodży najlepiej przylecieć samolotem z Kuala Lumpur albo z Singapuru bo najtaniej. Budynki portu lotniczego to dwie hale zbudowane w stylu pagod. Z samolotu do budynków idzie się na nogach i następnie czeka się w kolejkach na odprawę. Odprawa idzie jak po maśle, powoli i dokładnie paszporty i nasze wizerunki są sprawdzane. Jak zwykle mam szczęście i trafiłam na gburowatego celnika! Przez dobrych piec minut oglądał mój paszport, potem odciski obu rak i dokładne oglądanie mojej twarzy. Coś mu się nie podobało bo wezwał koleżkę do konsultacji. Nowy celnik TYLKO RAZ zerknął na mnie i mój paszport, wbił pieczątki, oddał paszport i pozwolił przejść granice. Uff ulga. Nie przyjemne są takie granice. Przypominają mi stare nasze czasy przekraczania granic.
Po wyjściu z budynku ochrona lotniska każdego turystę skierowuje do małego stolika przy którym siedzi bardzo elegancki pan pod krawatem. To on decyduje, czy turysta bierze riksze czy taksówkę do miasta. Na nasz gust prowadzi cały lotniskowy monopol transportowy. My z plecakami dostajemy taksówkę. Kierowca też pod krawatem wiezie nas do Siem Reap i naszego hostelu. Mówi słabo po angielsku, ale próbuje za wszelką cenę nas kupić na następne dni. Proponuje objazd Angkor i innych atrakcji ale za jaka cenę? Odmawiamy grzecznie i prosimy tylko nas o zawiezienie na miejsce pobytu. Po drodze przyglądamy się krajobrazowi. Jedziemy drogą asfaltową przy której co chwila ciągną się place budowy pod infrastrukturę hotelowa. Po drodze mijamy super nowoczesne hotele z całym zapleczem typu spa, tereny do tenisa itp.
Samo miasto jest podobne do tych, które spotkaliśmy podczas naszej objazdówki po Azji. Małe, niskie domki otoczone kablami. Wszędzie na drodze riksze wiozące turystów do Angkor i mnóstwo rowerów. Właściwie rower to w większości główny środek transportu. A ludzie uśmiechnięci, ale skromniej ubrani. Nasz hostel mieścił się w typowej dzielnicy turystycznej. Był jednym z najlepszych hosteli w mieście. Po zameldowaniu się dostaliśmy zastępczy pokój na dwie godzinki. Nasz jeszcze nie był gotowy. Zostawiliśmy plecaki i w drogę. Ten czas postanowiliśmy wykorzystać na mały rekonesans miasta.
Po opuszczeniu naszego lokum wychodzimy na ulicę. Ulica nie asfaltowa, tylko z błota z ogromnymi kałużami przez które trzeba przeskakiwać. Żar z nieba bije i ta wilgoć już człeka dopadła. Robimy kilka kroków i zostajemy otoczeni przez szarańczę riksiarzy którzy proponują nam swoje usługi. Dowiadujemy się o ceny, wiemy od razu że trzeba się mocno targować i idziemy dalej. Wchodzimy w uliczkę na której jest pełno hotelików, restauracyjek i kafejek. Zapachy unoszą się wszędzie. Hmm, czas na dostarczenie organizmowi kofeiny z małym śniadankiem. Znajdujemy restauracyjkę z wiklinowymi koszami i siadamy. Mamy widoczek na całą uliczkę. Zamawiamy małą czarną i rozmawiamy. W tym momencie dziewczyna siedząca koło nas mówi nam „Dziendobry”. Ale fajnie, pierwsza rodaczka spotkana na naszym szlaku. Od razu nawiązujemy rozmowę, dowiadujemy się paru ciekawostek na temat środków transportu i miasta, rozmawiamy o wszystkim, umawiamy się na wieczór na piwo. Po śniadaniu wyruszamy. My w kierunku miasta, a nasza koleżanka rowerem do Angkoru. Zazdrościłam jej. Ja już nie mogłam doczekać się siedzenia w rikszy i jechania w kierunku tajemniczego Angkoru. Ale musiałam hamować swoją niecierpliwość.
Pospacerowaliśmy po mieście w obrębie jego centrum. Jest kilka głównych ulic z restauracjami, barami alkoholowymi, wszystko robione pod turystów zachodnich i ich zachcianek. Na tych ulicach można wszystko kupić, nawet zakazany towar. Można się zabawić w dzień i w nocy. Jednymi słowy panuje tu wolna amerykanka. Główne motto to: zaspokoić w jak najlepszy sposób turystów i jak najlepiej ich oskubać z zielonych. W tym kraju płaci się dolarami, one są wszystkim dla mieszkańców tego turystycznego miasta.
W końcu nadszedł czas powrotu do hostelu na zamianę pokoi. Zrobiliśmy to sprintem i chwile potem siedzieliśmy w rikszy. Angkor od Siem Reap oddalony jest o 15 km. Po przejechaniu 5 km zatrzymaliśmy się na posterunku z kasami biletowymi. Robią tutaj zdjęcia na miejscu, które później wklejane są do identyfikatora, czyli wejściówki. Wejście można wykupić na 1,2,3 dni. My wykupiliśmy trzy dniowy bilet i jak się później okazało i tak wszystkiego nie zobaczyliśmy.
Po dostaniu biletów ruszamy dalej. Droga biegnie wśród dżungli, która miejscami poprzecinana jest polami ryżowymi. Na drodze dziesiątki riksz pędzących w jedną i drugą stronę, małe buski z turystami, rowery. Wszyscy jadą zobaczyć mityczne miasto.
My na ten dzień zaplanowaliśmy zwiedzić Angkor Thom i świątynię Bajon.
Angkor Thom to inaczej „wielkie miasto” zajmujące olbrzymią połać ziemi o kształcie kwadratu, otoczoną murem obronnym ośmiometrowej wysokości i zewnętrznymi fosami szerokości około stu metrów. Każdy odcinek murów ma około 3 km długości. Założycielem i architektem miasta był buddyjski król Dzajawarman VII (1181-1220).
Angkor Thom ma cztery bramy, do każdej prowadzi grobla przez fosę. Po bokach grobli stoi 108 kamiennych posągów - 54 bogów po lewej stronie, i tyleż po prawej. Bogowie w rękach trzymają świętego węza Nage. My zwiedzanie zaczęliśmy od strony południowej. Wjechaliśmy przez bramę mijając demony, i z daleka zobaczyliśmy wieżę miasta. Na każdej z wież podziwiać można wielkie twarze Buddy z tym lekkim charakterystycznym uśmiechem. Zapłaciliśmy ryksiarzowi i ruszyliśmy zwiedzać. Po dokładnym obejrzeniu wież z twarzami Buddy - te twarze spoglądające w cztery strony świata są takie delikatne, tajemnicze z tym nieziemskim uśmiechem. Wieże są w miarę zachowane, ale obok kompleksu można zobaczyć stosy lezących kamieni z poszczególnych budowli.
Idąc dalej i przechodząc przez miastowe bramy, przechodząc koło jezior, które kiedyś służyły za zbiorniki wodne dochodzimy do największej świątyni miasta - Bajon. Jest to centralnie położona świątynia pośrodku miasta. Budowla jest zbudowana trójpoziomowo, a na najniższym poziomie znajduje się osiem bram w kształcie krzyża. Łączą je galerie zdobione najwspanialszymi płaskorzeźbami w Angkorze. Pokazano na nich bitwy toczone przez Khmerów, a także sceny rodzajowe z fascynującymi szczegółami życia domowego i codziennego.
Świątynię można zwiedzać. Przed wejściem stoi strażnik, który sprawdza bilety i ubrania. Tak, trzeba mieć odpowiedni strój żeby wejść do świątyni. Tutaj spotkała mnie kara za nie myślenie. Mój strój, krótkie spodenki nie były odpowiednie i pomimo próśb nie wpuścił mnie strażnik do środka. No cóż musiałam zadowolić się spacerem naokoło świątyni. Obejrzałam ją sobie od zewnątrz, popatrzyłam na dżunglę rosnącą przy świątyni. Drzewa robią imponujące wrażenie. Toż to są ogromy, których korzenie sięgają budowli.
Świątynię zwiedziłam następnego dnia i wyszłam na drugi poziom po dość stromych schodach. Z góry roztacza się widok na miasto. Trzeci poziom jest zamknięty dla turystów, trwają w nim prace remontowe. Po mieście można spacerować godzinami i oglądać a to zabudowania miejskie, a to małe oddzielne wieżyczki. A jak ma się dosyć chodzenia to w pobliskim kramie można napić się coś chłodnego i siedząc podziwiać Angkor. My tez pierwszo dniowe zwiedzanie zakończyliśmy siedząc na plastikowym krzesełku popijając piwo i patrząc na ruiny miasta...
kangur | Swietny opis i bardzo przydatne porady i informacje, dzieki i pozdrawiam serdecznie :))) |
myszka | Fajny opis,piękne zdjęcia, przydatne rady, świetna relacja. Pozdrawiam myszka:) |