Jak już wspomniałam w swojej głównej relacji z
Madery pt. „Aktywny wypoczynek na zielonej Maderze”, maderskim górom postanowiłam poświęcić odrębną relację. Dlaczego? Może trochę dlatego, że zdjęć z tej cudownej wyspy miałam strasznie dużo – właściwie za dużo, jak na jedną galerię i w trakcie jej tworzenia uznałam, że trzeba jednak coś oddzielić. Ale przede wszystkim z tego powodu, że te góry zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Wiem, wiem… góry wszędzie są piękne. Rok temu zachwycaliśmy się górami Gran Canarii, które również są fascynujące. Tam jednak przemierzaliśmy je autem, więc niesamowitym przeżyciem była przede wszystkim jazda krętymi, górskimi drogami i podziwianie krajobrazów z punktów widokowych, na których się zatrzymywaliśmy. Spacer w góry na własnych nogach zrobiliśmy sobie na Gran Canarii tylko do świętej skały Guanczów – Roque Nublo. Zachwyciły nas też austriackie Alpy, ale je również przemierzaliśmy samochodem (Großglockner Hochalpenstraße). Na Maderze natomiast wybraliśmy się do samego serca gór, naprawdę je poczuliśmy i to zarówno w nogach (i to bardzo!), jak też poczuliśmy ich bliskość, klimat, doświadczyliśmy zmiennej górskiej pogody, podziwialiśmy z bliska niezwykle bujną roślinność, a chmury mieliśmy pod stopami lub na wyciągnięcie ręki…
Ale może od początku. Trekking na najwyższy szczyt Madery Pico Ruivo proponowany był jako impreza fakultatywna – poza głównym programem zwiedzania. Jeszcze w domu, przed wyjazdem planowaliśmy, że się na nią wybierzemy. Czytaliśmy trochę na różnych portalach internetowych, że trasa jest trudna i nie dla każdego, więc mieliśmy trochę obaw tym bardziej, że nie jesteśmy zaprawieni w górskich wędrówkach. Owszem, wielokilometrowe spacery nie są dla nas problemem, ale jednak nie po górach. Dlatego już na miejscu z wielką ciekawością udaliśmy się na zebranie z pilotem, chcąc dowiedzieć się, co on ma do powiedzenia na temat tej imprezy. Jak wszyscy wiemy - piloci i rezydenci z reguły zachwalają i starają się sprzedać wycieczki fakultatywne jak największej liczbie osób. Jednak w przypadku tego górskiego trekkingu odnosiłam wrażenie, że raczej jesteśmy zniechęcani niż zachęcani – Pan Jacek informował, że trasa jest trudna, że po drodze jest wiele schodów w górę i w dół, że nie powinny wyruszać osoby cierpiące na bóle kolan, mające lęk przestrzeni, albo problemy z oddychaniem lub zaburzenia równowagi. Wydawało nam się to trochę dziwne, bo różnica poziomów pomiędzy początkiem, a końcem trasy nie była duża ( zaledwie z poziomu 1818 do 1861m), ale przecież chyba organizatorzy wiedzieli, co mówią… Trochę nam to wszystko dawało do myślenia. Kolana? Moje trochę źle znoszą wchodzenie po schodach, męża dla odmiany – schodzenie. Problemów z oddychaniem, zaburzeń równowagi, ani lęku przestrzeni żadne z nas nie ma. Jak już pisałam w głównej relacji, po przeanalizowaniu wszystkich argumentów „za” i „przeciw” doszliśmy z mężem do wniosku, że nie możemy sobie darować tej atrakcji. W końcu nie jesteśmy coraz młodsi – jeśli nie pójdziemy teraz, nie pójdziemy już nigdy… „Mierz siły na zamiary” – powiedzieliśmy sobie, podobnie jak kilkanaście innych osób z naszej wycieczkowej grupy. Byli to głównie ludzie młodzi, ale było też kilka osób mniej więcej w naszym wieku, czyli szczęśliwi emeryci 😁
Oprócz naszego pilota – pana Jacka pojechała z nami miejscowa przewodniczka – pani Renata, również Polka, która okazała się świetną organizatorką i przemiłą towarzyszką wycieczki. Impreza rozpoczęła się od wjazdu busem na Pico do Arieiro (1818 m n.p.m.) – trzeci pod względem wysokości szczyt Madery. Prowadzi tam wygodna, asfaltowa droga z uwagi na zlokalizowaną na szczycie stację radarową sił powietrznych
Portugalii. Znajduje się tam duży parking, bar, toalety, a nawet sklep z pamiątkami. A widoki ze szczytu – miodzio! Dlatego niektórzy przyjeżdżają tu wypożyczonym autem tylko po to, by delektować się widokami. Dobre i to, jeśli nie możemy, lub nie chcemy pójść na szlak. Trzeba jednak mieć auto, ponieważ nie dojeżdżają tu autobusy komunikacji publicznej.
My wyruszyliśmy w kierunku najwyższego szczytu - Pico Ruivo na początku z lekkim lękiem, ale fantastyczne widoki wkrótce pozwoliły nam o wszelkich obawach zapomnieć. Bo widoki na szlaku są oszałamiające – co chwila człowiek pragnie się zatrzymać, napatrzeć, robić zdjęcia, chłonąć tę atmosferę i zachwycać się niezwykle bujną roślinnością. Cieszę się, że przewodniczka nie narzucała dużego tempa i dawała nam wystarczająco dużo czasu na cieszenie się widokami. Widać było, że pani Renata ma doświadczenie w prowadzeniu tego rodzaju trekkingów i liczy się zarówno z potrzebami, jak i możliwościami fizycznymi turystów, jednocześnie bardzo dbając o bezpieczeństwo. Sama szła na czele grupy, którą zamykał nasz pilot – pan Jacek, dostosowując swoje tempo do ostatniego uczestnika wycieczki. Nikt nikogo nie popędzał, było naprawdę miło. Pani Renata doprowadziła grupę do miejsca, którego podobno nie są w stanie pokonać osoby z lękiem przestrzeni, tj. do przejścia przez grań skalną Pedra Rija (wąska ścieżka i przepaść po obu stronach) i dopiero z tego miejsca – po upewnieniu się, że wszyscy uczestnicy trekkingu są w stanie iść dalej - zadzwoniła do kierowcy busa, że może odjechać z parkingu. Podobno bywa – i to całkiem często – że niektórzy turyści wracają z tego miejsca z powrotem na Pico do Arieiro. My poszliśmy dalej całą grupą – nikt nie wracał. Jak dla mnie, nie było to wcale trudne do pokonania miejsce. Powiem więcej: gdyby przewodniczka o tym nie wspomniała, nawet nie przyszłoby mi do głowy, że można tu mieć jakieś problemy. No, ale ja nie mam lęku przestrzeni. Trudności przyszły trochę dalej – jakieś 1,5 godziny później… Po przejściu ścieżką wykutą w zboczu drugiego co do wielkości szczytu Madery - Pico das Torres (1851m n.p.m), pokonaniu kilku skalnych tuneli i wielu odcinków schodów w górę i w dół oraz po krótkim odpoczynku w jakimś uroczym płaskim miejscu pod szczytem Pico das Torres doszliśmy do niesamowicie stromych i wysokich początkowo metalowych, później skalnych schodów. Nie wiem ile tych stopni było, ale to był naprawdę długi odcinek ze schodami - naprawdę mordercza wspinaczka, jak na możliwości przeciętnego emeryta. Szczerze powiem – obawiałam się, że moje nogi tego nie wytrzymają. Nawet zadyszka mnie łapała i przyznam, że wcale nie pocieszało mnie, że inni też tak mieli. Ale pomalutku wdrapaliśmy się jakoś. Teraz już było z górki, później trochę płasko, trochę do góry, ale już dużo łagodniej. Przyznam jednak, że ten odcinek mnie umęczył - nawet zdjęcia przestałam robić...😓 Ale fakt, że był to jedyny tak trudny dla mnie odcinek na całej trasie. W końcu dotarliśmy do schroniska pod szczytem Pico Ruivo. Tu chwila odpoczynku. Do celu pozostało już tylko 0,5 km. Zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, czy warto wchodzić na sam szczyt. Wyglądało bowiem na to, że widoków ze szczytu nie będzie żadnych. Od poziomu schroniska w górę wszystko otulone było gęstymi chmurami 😏 Doszliśmy jednak do wniosku, że wejść trzeba dla zasady – skoro już ponieśliśmy trudy wędrówki aż dotąd, to głupio byłoby nie zdobyć szczytu 😆 Wdrapaliśmy się więc na górę tylko po to, by zobaczyć wielkie „nic” 😲 Mimo to byliśmy zadowoleni, że postawiliśmy stopy na najwyższym szczycie Madery. W końcu cudownych widoków przez całą drogę mieliśmy wystarczająco dużo.
Teraz przed nami było już tylko zejście. I tu organizatorom należy się wielki ukłon za to, że powrót zaplanowany był inną, dużo łatwiejszą i krótszą trasą - w kierunku Achada do Teixeira, gdzie na parkingu oczekiwał nasz bus. To było świetne rozwiązanie, bo powrót tym samym szlakiem na parking na Pico do Arieiro to byłaby masakra. Zejście do Achada do Teixeira oprócz tego, że krótsze i dużo łagodniejsze, to jeszcze charakteryzuje się zupełnie innymi, choć już nie tak spektakularnymi, ale też pięknymi widokami. W porównaniu z trasą z Pico do Arieiro ta droga to czysty relaks – nie ma tu bardzo stromych podejść, niewiele jest schodów, a te, które są, też nie stanowią dużego wyzwania. Ot, taki sobie przyjemny spacer. Osoby o słabszej kondycji, które jednak chciałyby zdobyć Pico Ruivo, mogą śmiało wybrać tę trasę. Jej pokonanie w obie strony nie powinno być zbyt trudne dla przeciętnego turysty. Oczywiście w tym wypadku też konieczne jest posiadanie wypożyczonego auta, bo na parking w Achada do Teixeira też nie dojedzie się komunikacją publiczną.
Po zakończeniu trekkingu czekała na nas jeszcze niespodzianka. Chociaż program tego nie przewidywał, zajechaliśmy na chwilę do miejscowości Santana. Mieliśmy więc okazję zobaczenia trójkątnych, kolorowych maderskich domków, znanych z pocztówek i folderów.
Nie będę ukrywać, że wróciliśmy do hotelu naprawdę z olbrzymim bólem mięśni nóg. Byliśmy jednak bardzo zadowoleni, chociaż też trochę przerażeni, bo w pozostałych do końca dwóch dniach też czekały nas trekkingi. Postanowiliśmy więc dać nogom odpocząć i zrezygnowaliśmy z wieczornego spaceru. Zastosowane smarowidła przeciwbólowe i bardzo gorący prysznic na obolałe mięśnie dały nam nieco ulgi. Wieczorem na kolacji oraz następnego dnia na śniadaniu widzieliśmy, że nie tylko my, ale również inni uczestnicy spacerku po górach (w tym również dużo młodsi od nas) chodzili jak połamani. Było więc dużo śmiechu, ale i dużo satysfakcji 😆
Na koniec dodam, że zdaję sobie sprawę, iż dla osób młodych i zaprawionych w górskich wędrówkach ta trasa może nie wydać się trudna, ani też bardzo męcząca. Czytałam w internecie kilka sprawozdań, gdzie autorzy opisywali trasę jako łatwą i niewymagającą. Ktoś nawet przeszedł z Pico do Arieiro przez Pico Ruivo do Achada do Teixeira i z powrotem tą samą trasą, i niby się nie zmęczył. Nie wiem – może jak ktoś jest młody, dużo chodzi np. po Tatrach… Ja po górach niewiele chodziłam – tylko trochę kiedyś, jeszcze w czasach studenckich, czyli baaaardzo dawno 😜. Opisuję tę wycieczkę z punktu widzenia przeciętnego i wiekowego już turysty. Niech więc młodzież się nie śmieje. Ale, ale, co ja wypisuję – na naszym portalu młodzież jest chyba tylko ta starsza 😉 A swoją drogą - niezależnie, czy ktoś uzna ten szlak za mniej lub bardziej trudny, to z pewnością nikt nie zaprzeczy, że jest wyjątkowo piękny. Fantastyczne formacje skalne w przeróżnych barwach otulone są bujną zielenią i olbrzymią ilością kwitnących kwiatów. O tej porze roku kwitły przede wszystkim żółte żarnowce i janowce, a największe wrażenie robiły wielkie krzaki niebiesko kwitnącego żmijowca wspaniałego. Było też mnóstwo mniejszych kwiatów, których nazw nie znam. Generalnie miejscami miało się wrażenie spaceru wśród tajemniczych ogrodów, nie po górach. Przyznam, że nigdzie jeszcze nie widziałam tak bujnej dzikiej roślinności.
A teraz zapraszam do galerii, na trekking po szczytach Madery.
Na szlaku konieczne są wygodne, sportowe buty, zapas wody, jakieś przekąski. Nawet, jeśli pogoda zapowiada się piękna, trzeba mieć ze sobą nieprzemakalną kurtkę i coś cieplejszego, bo w górach pogoda jest zmienna.