Sri Lanka jest krajem wspaniałym, różnorodnym kulturowo i religijnie, a do tego uwodzącym swą bujną przyrodą. Miałem trochę pecha do pogody, gdyż deszcze monsunowe padały, choć nie powinny, ale ta cała reszta przeszła wszelkie oczekiwania.
Najpierw zaczęliśmy zwiedzać okolice naszego hotelu w Beruweli, te dalsze, i te bliższe. Prawie nie było widać śladów potężnego tsunami, ale jeżeli już były, to obraz był naprawdę przykry. Zniszczone domy, gdzie nie podjęto nawet próby odbudowy znaczyły jedno: cała rodzina zginęła. W wielu miejscach zaznaczono na murach wysokość fali. Czasami aż trudno było uwierzyć, że tak daleko od brzegu woda sięgnęła tak wysoko. Najłatwiej to dostrzec w forcie w Galle, starej poportugalskiej fortecy, wpisanej na liście UNESCO. Szkody już załatano, ale linie wysokości tsunami budzą rzeczywiście grozę. Ślady po tym kataklizmie są z pewnością w psychice Lankijczyków, ale tego zewnętrznie wcale nie widać. To lud pogodny, uśmiechnięty i bardzo przyjazny cudzoziemcom. Duża część społeczeństwa nosi wciąż tradycyjne stroje, przez co ulica zyskuje dodatkowo wiele barw.
Niewybaczalnym błędem jest ograniczanie swej aktywności turystycznej tylko do wybrzeża, choć jest tu wiele do zobaczenia. Ale dopiero wypad w głąb wyspy dostarcza przeżyć i wrażeń, które człowiek zabiera ze sobą na zawsze. Jednym z takich niezapomnianych miejsc są pola herbaciane. Właściwie to góry herbaciane, gdyż ta używka najlepiej udaje się w takim klimacie, gdzie tropikalne ciepło miesza się z górskim chłodem.
Przy zbiorze herbaty pracują głównie kobiety, oczywiście stylowo ubrane. Ponoć jest to praca bardzo niebezpieczna z racji węży, które bezkarnie atakują zajęte zrywaniem liści kobiety. W najwyższych partiach tego swoistego Tealandu bywa całkiem zimnawo, ponoć zdarzają się przymrozki. Tak blisko od równika! Lud miejscowy dobrze zna tutejszą aurę i nie rozstaje się z ciepłymi kurtkami. A i parasol jest pod ręką.
W środku Cejlonu leży Kandy, dawna stolica kraju. Tam znajduje się ważne miejsce dla czcicieli Buddy, gdyż w świątyni jest przechowywany jego ząb. Sri Lanka jest mozaiką religijną, stąd też co krok napotyka się różne świątynie od hinduistycznych, poprzez muzułmańskie i chrześcijańskie do właśnie buddyjskich. Różnorodnośc religii nie jest problemem, ale podział narodowościowy, czyli obecność Tamilów i Sygnalezów. Wieloletni konflikt raz tli się, raz wybucha. Na szczęście nie stanowi zagrożenia turystów.
Pobyt w Kandy to okazja do wizyty w poangielskim parku, w dalszym ciągu utrzymanym, jak za czasów kolonialnych, choć Brytyjczycy odeszli stąd pół wieku temu. Ten park „zagrał” w pamiętnym filmie „Most na rzece Kwai”, zresztą plenery cejlońskie udawały te tajskie, choć jedne do drugich są do siebie niepodobne.
Chyba każda wycieczka podróżująca po Sri Lance trafia do słynnego sierocińca słoni w Pinnawali. Zgromadzono tam słonie, ranne i osierocone w wojnie domowej. Najważniejsza jest ceremonia karmienia zwierząt, potem olbrzymy udają się na kąpiel w pobliskiej rzece, a towarzyszy im błysk setek fleszy. Zwiedzanie zwiedzaniem, ale ile można ciekawych rzeczy zobaczyć z okna autokaru. Przesuwający się za oknem krajobraz świadczy najlepiej, że człowiek jest naprawdę na rajskiej wyspie. Chciałoby się na nią wrócić.
Warto dobrze trafić w pogodę. My byliśmy w połowie grudnia, w porze teoretycznie suchej, ale wciąż ciągle padały deszcze monsunowe. Tanie są podróże tuk-tukami, ludzie są uczynni i stale uśmiechnięci. Zagrożenie przestępczością pospolitą jest bardzo niskie. Ale widmo zamachu terrorystycznego jest wciąż realne.
Brak komentarzy. |