Podróż na Sri Lankę odbyliśmy na przełomie lutego i marca i jak to ostatnio bywa na własną rękę. Lot czarterowy okazał się całkiem fajną sprawą, bo udało się dotrzeć z Warszawy do
Colombo bez przesiadki w niespełna 9 h. Początkowo planowaliśmy połączyć SL z Malediwami, ale 2 tygodniowy urlop to zdecydowanie za mało i ostatecznie ten plan nie wypalił, co nie zmienia faktu, że wyspa nas zauroczyła totalnie i byliśmy mega zadowoleni
Pokrótce jak wyglądała nasza podróż:
1. Colombo – targ w dzielnicy Petha
2.
Negombo – plaże z tradycyjnymi łodziami rybackimi, targ rybny
3. Centrum wyspy (3 dniowe zwiedzanie z kierowcą): Sigirija,
Kandy, Nuwara Eliya, Ella, równiny Hortona, plantacja ziół i przypraw, Mały Szczyt Adama, wodospady, plantacje herbaty
4. Ahangama – małe miasteczko, rajskie niemalże bezludne plaże, lazurowy ocean, idealne warunki do surfingu
5.
Hikkaduwa – idealne miejsce do snurkowania i nurkowania
6. Mirissa – piękne plaże i cudowny klimat restauracji na plaży wieczorową porą
7. Tangalle - niewielkie miasteczko, gdzie naszym głównym celem była plaża Goyambokka
8. Ahangama – powrót do miejsca gdzie podobało nam się najbardziej
Między miejscowościami podróżowaliśmy tuk tukami, pociągami lub autobusami (wyjątkiem były tylko 3 dni spędzone z kierowcą w centrum wyspy). Podróżowanie z lokalnymi jest na pewno najtańszym środkiem transportu, ale czasami pociąg pokonywał 30 km w 2 godziny… Zdecydowanie szybciej autobusem, aczkolwiek trzeba się często przesiadać, ale dużym plusem jest to że kursuje ich bardzo dużo i nie problem znaleźć przystanek.
Jedzenie przepyszne, choć dla mnie rice and curry zawsze zbyt pikantne. Jedliśmy głównie w lokalnych knajpkach tradycyjne dania, prócz rice&curry zajadaliśmy się rotti lub kottu – pocięty placek podobny do naleśnika z warzywami, kurczakiem lub rybą, czasem jakąś rybkę a na deser soczek z Wood Apple lub najpopularniejszy deser na wyspie zsiadłe mleko bawole z miodem – kerd. Na coś mocniejszego można skoczyć do monopolowego, gdzie alkohol pan poda nam przez kraty – piwo, arrak czy co tam chcemy lub zamówić w restauracji. Miejscowi często zajadają się zwykłymi plackami z bardzo pikantną pastą z papryki a wszystkie dania jedzą rękoma, robią palcami jakieś zawijasy na talerzu i wkładają do buzi. No i jak przystało na turystów – dzień bez kokosa to dzień stracony ;)
Z miejscowymi można dogadać się po angielsku, nawet 80 letni starszy pan z nami gawędził u którego mieliśmy nocleg. Ludzie bardzo sympatyczni, uśmiechnięci, nawet kiedy nie mieliśmy mieć śniadania tylko sam nocleg w jednej miejscówce właściciel domu przygotował nam naleśniki z wiórkami kokosowymi i herbatę
Cała wyspa kipi zielenią, ogromną ilością palm kokosowych, kusi szerokimi rajskimi plażami, pięknymi zatoczkami, ogromnymi falami w które skakaliśmy jak dzieci, przyciąga pięknymi zabytkami, świątyniami i pozwala poznać kulturę tubylców. Góry, wodospady, piękne doliny. Każdy znajdzie coś dla siebie, my jesteśmy z tych co baaaaaaardzo lubią kontakt z naturą i potrafią zachwycać się widokami bez końca, czasem lubią wmieszać się w tłum i pooglądać życie mieszkańców, dlatego na świątynie i zabytki poświęciliśmy niewiele czasu, a chcieliśmy też odpocząć.
Zapraszam na zdjęcia