TOUR DE PORTUGAL 2009
To nie było planowane .Propozycja ,pomysł decyzja i realizacja zamknęły się chyba w okolicach miesiąca.
Zapewne w decyzji pomógł fakt że to nie był abstrakcyjny ani nowy pomysł ..czasami w podróżach po Skandynawii myślałem o alternatywie południowej i właśnie
Portugalia miała być tym obiektem ..
No i ..stało się ..11 listopada odlecieliśmy do Paryża a stamtąd do Lizbony ..zmieściliśmy się w limitach kilogramowych co prawda bagaż w postaci rowerów był nadwymiarowy .Stąd zapewne nasze obawy w czasie lotu i przesiadek czy i w jakim stanie wylądują na rampie podajnika na lotnisku .
Kiedy już na lotnisku wyłoniły się zza kurtyny, opadły emocje i zaczęło się realizowanie planów, czyli montaż ich do stanu używalności, ponieważ tym razem nie było alternatywnych środków transportu aczkolwiek ..nie do końca, ale o tym w swoim czasie
Po zmontowaniu a było to około 23 ruszamy (po zakupie dokładnych map) do miejsca pierwszego noclegu czyli do hostelu. Docieramy tam około północy uprzedzając telefonicznie, że..dojedziemy .Hostelik bardzo klimatyczny jak i skromny ale takie jego zadanie.
Śpimy. Rano po kąpieli i śniadaniu nadal pochmurno ale z tendencja na słońce. Tak tez się stało około południa , zastając nas już na zwiedzaniu miasta a w tym wypadku nieopodal położonego zamku. Sukcesywnie po zakamarkach uliczek i placyków poruszamy się w kierunku Sintry i przylądka Roca..Jak się później okazało wyjazd z Lizbony rowerami nie był taki prosty do tego stopnia, że tego dnia ..nie udało się nam wyjechać. Zapewne przyczyniło się do tego stanu parę czynników - złe oznakowanie,brak sciezek rowerowych i ukształtowanie terenu. Tak czy inaczej ladujemy, co prawda na wylocie z miasta we własciwym kierunku ale jednak..na kempingu. Nie było alternatywy.
PIĄTEK 13.listopada
Rano wyruszam na zwiady i zakupy te najbardziej konieczne jak np. gaz do kuchenki i coś do jedzenia na najbliższe godziny. Po wstępnych planach twarde postanowienie dojechania do Sintry, ale...znowu weryfikacja..tym razem szczególnie dokuczliwe było odnalezienie drogi. Po raz kolejny okazało się ze Portugalczycy postawili na rozwój motoryzacji ( co widać na kazdym kroku..tzw. jeden wielki plac budowy)
czyli na..autostrady..do rowerów jeszcze długo nie dorosną ale to wlasnie staje się dokuczliwe jeszcze kilka razy w ciagu 11 dni spędzonych w tym kraju .Dokucza nam brak chodników i poboczy. Jeśli są, to z kostki i wąskie i nadal brak oznakowań i odległości a jeśli są to każdy drogowskaz wyprowadza na autostradę a to nas jak wiadomo nie urządza. Pomagają nam przechodnie,kierowcy ,policjanci ale dopiero kurier z DHL rozrysowuje nam wyjazd na właściwą drogę i teraz ...opuszczamy przedmiescia stolicy. Wspomagam się po staremu czyli polożenie słońca ,godzina i trzymanie azymutu..
Do Sintry dojeżdżamy późnym popołudniem, a szkoda bo..jest co fotografować..jedziemy wiec dalej w stronę wybrzeża.
Pierwsza awaria to awaria oswietlenia ale jest zapasowe ..u mnie na szczescie bez awarii w czasie calego wyjazdu. Wstepujemy do pasztelarii na przepyszne ciastka i jedziemy dalej. Kupuje 1.5 litrowa butelke wody przewidujac ze na obiadokolacje się przyda i tak było..dojezdzamy do teoretycznego kempingu ale zamkniety wiec kierunek wybrzeze . W swietle latarki poszukujemy miejsca na nocleg. Znajdujemy je jak i miejsce na kolacje na samym skraju ladu w szumie... hmmm duuuzych fal rozpedzonych na bezmiarze przestrzeni pomiedzy kontynentami.
Kolacja ,gadu gadu i spanie do rana ….mialo być..ale już po godz budzi mnie szkwał wiatru i deszczu na szczeście krotko.. pozostał szum fal który jeszcze czasami mnie budzi ale z tendencja znizkową.
SOBOTA 14 .listopada
Pospacerowałem rano po skalkach nad sama wodą i pianą z fal .Jest pochmurno ale w miarę ciepło. Pisze sobie te notatki z nogami zwisajacymi nad falami kotłujacymi się ponizej i dużą,pustą piaszczystą plażą obok.
Ruszamy...kierunek przyladek Roca to ten ,,najdalej wysuniety na zachód skrawek ladu starego kontynentu. Parę fotek ,uzupełnienie wody i dalej szlakiem fal wzdłuz wybrzeza w stronę Lizbony. Fajna droga. Wreszcie pierwsze sciezki rowerowe jednak nie do konca.. znowu trzeba jechac w duzym ruchu w strone miasta. Na szczescie w sumie mile rozczarowuja mnie tamtejsi kierowcy..wykazuja duzo wyrozumialosci i cierpliwosci przy manewrach wyprzedzania. Robimy zakupy spożywcze na dwa dni i jedziemy dalej do miejsca zwanego Belem skad mamy nadzieje zalapać się na prom na drugi brzeg (Trafaria)bardzo szerokiego Tagu. Za 1,70 E jestesmy na poludniowym brzegu.jedziemy dalej az do kempingu gdzie logujemy się pozno wieczorem. Korzystamy z udogodnien tradycyjnie i logujemy się ..tym razem spac pogoda nas nie rozpieszcza.. wiatr ,chlod a w nocy deszcz ale wyjatkowo tani kemping 1,80E za osobe z namiotem.
NIEDZIELA 15.listopada
Budziłem się za dużo razy w nocy ale przed 8 już jestem na nogach. Martwia mnie prognozy pogody. Ochroniarz kempingu jest sympatyczny i bardzo rozmowny ale zapytany o prognozy pogody niestety nie odpowiada pocieszająco. Najbliższy tydzień zapowiadany jest deszcz .Mam tylko nadzieje że pojęcie deszczu w Portugalii to tak jak u nas mały krotki deszczyk tylko po to aby się nie kurzyło :) Tak czy inaczej zbieramy się i w drodze cos zaplanujemy czyli przerzucenie się z rowerami na południe. Jedynie co mnie martwi to obawa o to ze o tej porze roku wiatry będa z północy i północnego zachodu czyli powrót może być pod wiatr a tego bardzo nie lubię. Tymczasem stało się to czego się obawialiśmy. W połowie drogi po Setubal ściemniło się i zaczęło padać i tak było aż do przyjazdu na stacje kolejową .Stąd po podjęciu decyzji ze względu na wiadomy argument wyjeżdżamy do Lagos na południu kraju. Mamy farta bo na dwa pociągi na dobę mamy tylko 40 min oczekiwania. Ładujemy się pomiędzy przedziały i pociąg rusza...i cale szczęście ponieważ za chwile okazuje się, że w tym pociągu nie wolno przewozić rowerów w takiej formie jak my czyli w całości i jeszcze objuczone sakwami jak muły. Chwila konsternacji u konduktora który zapewne miał dylemat co z nami zrobić ale...jednak wykazał się duża wyrozumiałością i przez chwile zmarszczki na czole wskazywały na intensywne myślenie gdzie nas schować .:)
Po dojeździe na miejsce pozostało odnaleźć kemping i do niego dojechać ale na przeszkodzie niespodziewanie stanęły uroki starego miasta oraz dekoracji świątecznych na bulwarach .Sesje fotograficzne i kolacja na która złożyła się ryba z pysznymi dodatkami opóźniły zalogowanie się na kempingu ale nie ma czego żałować..to jeden z mniej ciekawych w naszym krótkim pobycie w tym kraju.
Poniedziałek 16.listopada
Poranek pochmurny ale z tendencja na rozpogodzenie. Pomyślałem ze warto by było zrobić 2 lżejsze dni korzystając z południowego klimatu i bliskosci wybrzeża a później rozpocząć wędrówkę w drodze powrotnej na północ. Kusi mnie odwiedzenie Evory ale to wyjdzie w tzw. praniu gdyż to zabytkowe na wskroś miasto położone jest wewnątrz Portugalii w niedalekim sąsiedztwie granicy z Hiszpania więc zdecyduje o tym niebawem. Tak czy inaczej maksymalny termin powrotu do Lizbony ustalamy na sobotnie popołudnie. Tymczasem jedziemy chwilę na wschód i zostajemy na parę godzin na dłuuuuuuugiej piaszczystej i..pustej plaży . Fakt ..dla rodzimych mieszkańców to zima a ja w krótkich spodenkach ,sandałach i podkoszulku z krótkimi rekawami. Jednak tego dnia poszedłem jeszcze dalej czyli....do wody :) i spełniłem małe postanowienie dotyczące konfrontacji z hmm..dużymi falami Atlantyku .Konfrontacja wypadła na remis..nikt nikogo nie pokonał .Rozeszliśmy się po tej nierównej walce w zgodzie ;) Fale pozostały u siebie a ja na rower i na zachód aż po same krańce lądu. Tradycyjnie bładzimy po wąskich uliczkach małych miasteczek sukcesywnie trzymajac się wybrzeża i przebijajac się w kierunku miejsca na nocleg..Czasami wbrew temu co się wydaje nie jest z tym tak łatwo..w ostateczności nocujemy na skalistym wybrzeżu nad sama wodą .
Wtorek 17 listopada
Pogoda ok. Wyruszamy w planach mając zakupy spożywcze i docieramy do ostatniego zachodnio- południowego skrawku lądu. To ostatnie miejsce jakie widzieli żeglarze wyruszający na podboje Nowego Świata. W miasteczku decydujemy się zjeść obiad i znowu jest to ryba. Polecam, są dobre a nawet bardzo. Tajemnicą sukcesu nie jest ..tajemnicą :) rybę świeżutka wybiera się osobiście a smażenie na głębokim oleju i domniemam że jest to oliwa z oliwek. Ruszamy dalej zwiedzajac jeszcze jedno miejsce na końcu świata i obieramy kierunek północ. Do kempingu jeszcze sporo kilometrów i do tego tak jak myslałem..pod wiatr. Dojeżdżamy tam ok 21 to około 3 godz po zmroku .Nadrabiamy zaległości z kąpielą ,praniem i ładowaniem baterii. Do Lizbony ponad 250 km i trzy dni .Robi się coraz chłodniej w nocy.
18 listopada
dosyć chłodno nawet jak dla mnie. Zapada decyzja o dojechaniu do Evory a stamtąd już pociągiem do Lizbony. Rowerkiem zabrakło by czasu a my bilety mamy już wykupione na 8:20 w niedzielny poranek. Jedziemy cały dzień na północ pod wiatr a nocujemy pod drzewami przy jakimś polu. Środkowa Portugalia to rozległe i mało zurbanizowane rejony. Królują tu pola i plantacje dębów korkowych .Czasami uda nam się sięgnąć po pomarańcze jako urozmaicenie diety :)
19 Listopada
Chłodno nad ranem. Zbieramy się bez śniadania i jedziemy dalej. Ten wyjazd powinien być pod tytułem..”jak skutecznie bładzić aby nie zabładzic” Z rozszyfrowaniem drogowskazów idzie nam niby lepiej ale nadal zdażają się wycieczki w „pole” i to dosłownie. Znowu nawigacja na azymut aby dojechać do asfaltowej drogi i w dodatku we właściwym kierunku a jest nim..
Evora. Jakoś tak wyszło ze był to dzień na diecie..wypijamy tylko ciepła herbatę na stacji i jedziemy do wieczora. Druga awaria to dziurka w dętce. Załatana i jedziemy dalej już okolo 80 km a jeszcze nie koniec..
Pomarańcze pomimo ze nie wygladaja jak w ulotkach reklamowych są pyszne..chyba ze z powodu apetytu :) Na tym wyjeździe spaliłem 3,5 kg .Po 94km dojeżdżamy do niezłego kempingu 4,65 E za dwie osoby i namiot to opcja do przyjęcia bez stresu.
20Listopada
Spimy wyjatkowo długo. Robimy zakupy i jedziemy dalej. Nadal zdaża się błądzić po odludziach srodkowych rejonów .25 km przed Evora nocujemy pod wielkim korkowym dębem na żołędziowym materacu :)
21Listopada
Wstajemy wg planu bardzo wcześnie i dzięki temu ok.9:30 jesteśmy w Evorze. Pociąg mamy o 13:38 więc mamy trochę czasu .Organizujemy śniadanie w niewielkim parku .Na murku jest kuchnia a na ławce stół :) następnie penetrujemy to miasto w mieście włącznie ze słynna kaplicą kości. Powiedzmy ze to taki większy i okazalszy obiekt niż nasza w Czeremnej. Zwiedzając zakamarki wąskich uliczek kierujemy się powoli w stronę dworca. Po przybyciu kolejna niespodzianka..Oczywiście pociąg który nas interesuje nie zabiera ...rowerów. Chwilowa konsternacja zamienia się w desperację w postaci szybkiego rozebrania rowerów aby zminimalizować gabaryty do wymiarów bagażu. Prawie się udało a konduktor widząc naszą determinacje macha ręką na niedociągnięcia 8 min demontażu i pakowania rowerów i pozwala nam wskakiwać do pociągu lokalizując rowery w pierwszym nieużywanym wagonie. Jedziemy w bardzo mało zaludnionym wagonie sąsiadującym z tym w którym jada tylko rowery i około godz 15 wypakowujemy się na peron dworca kolejowego w
Lizbonie...skąpanego w..deszczu..No cóż...powiedzmy ze pogoda zatoczyła koło .Składamy rowery i jedziemy do hostelu w którym zarezerwowany mamy nocleg. To poniekąd konieczność spowodowana bardzo wczesnym odlotem dnia następnego a dojechanie z noclegu poza Lizboną rowerami i w dodatku z koniecznością rozłożenia rowerów i dokładnego spakowania wymaga dodatkowo godziny poza terminem odprawy na lotnisku. Tego dnia mieliśmy jeszcze zamiar poszwędać się po mieście ale kąpiel ,i małe przepakowanie a co najgorsze padający deszcz, skłaniaja nas do zmiany planów na pieszą wycieczkę na lotnisko aby sobie opatrzeć gdzie co i jak jest rozlokowane włącznie z droga dojazdu. Tak też czynimy pokonując na nogach te kilka kilometrów w jedną stronę a wracając wstępujemy jeszcze do
centrum handlowego przesiąkniętego świątecznymi już dekoracjami i tam jemy ostatni posiłek na Portugalskiej ziemi.
Wracamy do hostelu z zamiarem przespania się trochę ponieważ o 5 rano wyjeżdżamy .Niestety..takie imprezowe miejsca nie sprzyjają planom jakie miałem. Po ok 3 godz spania pobudka i pędem na lotnisko. Tam powtórka z rozrywki czyli skrupulatne owijanie rowerów i osprzętu w co się tylko da i na ile wystarczy taśmy. Po zakończonej procedurze znowu wyglądamy jak przysłowiowi „Rumuni” nie obrażając nikogo .Zajmuje nam to ponad godzinę .Odprawiamy się i po ok 1,5 godz lądujemy w Paryżu a następnie po przesiadce ok godz 15 lądujemy w Warszawie.
TOUR DE PORTUGAL ZAKOŃCZONE.
Fotki na www.masicz.pl w galerii