Islandia - - relacja z wakacji
.......i spełniło się..Powrót na Islandię się ziścił..
Przeczekaliśmy kryzys jaki dopadł wyspiarzy i rok później po spełnieniu warunku podstawowego czyli zapewnieniu sobie środka transportu (poprzedni zmienił właściciela) zagęściłem przygotowania do wyprawy. Tym razem na ogłoszenie w Globtroterze odpowiedział Tomek i..stał się jednocześnie woźnicą drugiego „dyliżansu” w naszej docelowo 10-osobowej grupie :)
Bla ,bla ,bla... i nastał dzień wyjazdu .Przypadł on na 25 Lipca 2010 r.
Spotykamy się w Wawie i stamtąd wyruszamy do Hanstholm, aby 27Lipca odpłynąć i po dwóch dobach zacumować w Sejdisfiordur u celu morskiego etapu podróży.
Islandia wita nas niskim pułapem chmur ale często tak jest po jednej stronie gór a po drugiej wita nas już prawie bezchmurne niebo :) Po zatankowaniu wody ,pobraniu Koron Islandzkich ruszamy tym razem zygzakiem po północno- wschodnim Interiorze zaczynając od 3-go co do wysokości wodospadu a następnie klucząc po czarnych pustyniach i kamienistych dolinach w poszukiwanego kultowego Bru. Rozbijamy pierwszy obóz gdzieś u podnóża górek na czarnym piasku zasłonięci częściowo od wiatru. W planach mamy jaskinie lodowe i jeziora w kraterach oraz „panią o szerokich ramionach” Drugi dzień to podróż przez interior z pięknymi przeprawami wodnymi .Jedziemy na północ docelowo na sprawdzony kemping nad jeziorem Mywatn. Pogoda dopisuje.
Następny dzień to osławiony Detifoss i pole Kraftla. Zaliczamy też pole geotermalne ,pozorne kratery ,północna błękitna lagunę ,podziemna rzekę czyli...takie znane rodzynki tego regionu.
Ludzi zdecydowanie więcej niż poprzednim razem kiedy byliśmy tam miesiąc wcześniej .
Decydujemy sie przenocować i od rana przemieszczać się już na zachodnie rejony aby droga 35 dojechać do Złotego Trójkąta. Po drodze oczywiście Godafoss ,Aukurynei i znane kąpielisko w formie brodzika z ciepłą woda na środku pustyni :)-oczywiście korzystamy .
Na 35-tce spotykamy wyjątkowo dużo rowerzystów..hmm może kiedyś ..:) krótki pobyt nad Gulfosem i Geisirem i poszukujemy noclegu. Lądujemy na kempingu Geisir za 1000 ISK czyli średnia krajowa.
Następny dzień miał być ekstremalny od początku w związku z przejazdem na wschód ścieżkami pomiędzy wzgórzami. Ciężko było namierzyć początek tej drogi tak wiec nie omieszkaliśmy pobłądzić gdzieś na odludziach az do końca śladów ludzkiej bytności po czym wróciliśmy po śladzie zapisanym na GPS do główniejszej ścieżki i już następnym razem zjechaliśmy we właściwą dróżkę. Wymyśliłem ,że zrobimy sobie skrót do głównego celu podróży na Islandię czyli do doliny Landmannalaugar. W sumie myślałem że będzie ciężej ale droga okazała si dosyć łatwa jak na autka terenowe ale i miejscami bardzo ciekawa sama w sobie jak i w otoczeniu . Pod koniec tej drogi mieliśmy dosyć dużą przeprawę wodna no i poniekąd przypadkowo odkryliśmy rajską dolinę w kanionie z wodospadami ,skałami no i bujną zielenią -w porównaniu z tym co było po horyzont na górze. To był jedyny w całości ( no prawie) deszczowy dzień. Tak wiec spędziliśmy go w większości w samochodach w czasie dalekich tras jakie sobie wyznaczyliśmy tego dnia. Ale warto było... szczególnie gdzieś w krainie jezior pośrodku czarnych pustyni, gdzie przemykamy pomiędzy górami i jeziorami czasami po wodzie zataczając pętle aż do końca drogi. Tak celowaliśmy aby po całym dniu w Interiorze trafić na noc na kemping w dolinie..
Tam odrobinkę jestem zaskoczony ilością namiotów .Pada deszcz..wiec wykazujemy się expresowym rozbiciem obozu..nasza kuchnia polowa włącznie z jadalnią rozbijana w czasie 1 minuty ,sprawdziła się w czasie całej wyprawy chroniąc nas i bagaże od wiatru i deszczu w czasie przygotowania i konsumowania posiłków.
Bardzo szybko zauważyliśmy przemykające po łące postacie w strojach kąpielowych a to oznaczało jedno...gorące źródła. W tym przypadku był to rarytas -gorąca rzeka w dodatku bez zapachu siarkowodoru. Oczywiście prędzej czy później każdy wylądował na żwirowym dnie w małym rozlewisku rzeczki do której wpływa wrzątek tworząc całą paletę temperatur na jaką ktoś bardziej lub mniej zmarznięty ma w danej chwili ochotę :) Wyglądało to przezabawnie jak naturalnie tworzą się kluby dyskusyjne w każdym z możliwych języków . Wychodząc juz około północy zauważamy na samym końcu najdalej od wpływającego do rzeki wrzątku, grupkę ludzi siedzących już w chłodniejszej wodzie i długo nie musieliśmy zgadywać, że są to mieszkańcy z zaprzyjaźnionego Kraju Rad ;) Można tylko pozazdrościć minimum zapotrzebowania na ciepło :) Po długim czasie absorbowania ciepełka organizm nagromadzi go tyle, że czasu przejścia ścieżki przez łąkę aż do namiotu i wgramolenie się do śpiwora nawet nie odczuwa.
Na kempingu spotykamy rodaka który podróżuje po interiorze ...na rowerze. Ale gość..chylę czoła :) Porozmawialiśmy jak starzy dobrzy znajomi w wiadomym temacie oraz o następnych rowerowych planach .
W trakcie rozmowy wyszło ze na pewien temat mamy już podobne zdanie a mianowicie w kwestii składu tego typu wypraw. I ja i On doszliśmy już jakiś czas temu do wniosku (bazując poniekąd na doświadczeniach), że im cięższe wyprawy tym łatwiej samemu :) przewrotna teza ale potwierdzona
. Następnego dnia w bardzo ładnej pogodzie wyruszamy na wycieczkę pieszą w stronę kolorowych wzgórz i szybko dochodzimy do wniosku że trzeba tutaj przyjechać na parę dni i wyruszając rano w góry wracać na noc do gorącej rzeki i namiotu :) jest niecodziennie i tylko możemy sobie wyobrazić ile jest miejsc z których wyłaniają się ciągle nowe zaskakujące widoki. Tymczasem mamy tylko jeden dzień i musimy jechać już w stronę promu wiec nie zwlekając udajemy się do dymiącej na horyzoncie kolorowej góry. Szlak wije się wśród dla odmiany rożnych kamieni w różnych formach ;) a to ci tu nowość ;)Dochodzimy do podnóża dymiących stoków chwile siadamy na ciepłych kamieniach kontemplując o tym i owym po czym obieramy azymut na kemping ale wybieramy inną trajektorię i ruszamy w kierunku rudej rzeki ( ja ją nazwałem ..zardzewiała rzeka) z racji osadu w kolorze rdzy zapewne z tlenku żelaza i wzdłuż jej koryta wąskimi ścieżkami docieramy do obozu. Tutaj chcąc nie chcąc pakujemy manatki i ruszamy na południe w stronę drogi nr. jeden.
W planach dotarcie na kemping u podnóża lodowca i w bliskiej obecności bazaltowego wodospadu. To już taki przystanek dla tych czyli prawie wszystkich którzy są tutaj po raz pierwszy. Ja z Basią idziemy tylko na krótki spacer w celu weryfikacji zmian w ciągu 2 lat..Zmieniło się niewiele...poza tym, że rzeka płynąca z topniejącego lodowca jest nie do przebycia jak poprzednim razem, co pozwoliło mi potupać po tysiącletnich lodach :) Czekając na resztę pozwalamy sobie na małą porcje ciacha :) mniam..reszta drogi do promu to odwrócona trasa sprzed dwóch lat wiec nie ma się nad czym rozwodzić tym bardziej, że następne miejsce które miało być atrakcja okazało się częściowa klapą poza wysoko położonym punktem widokowym to główny punkt programu czyli wycieczka skuterami po lodowcu okazała się poza zasięgiem finansowym z racji zdrowego rozsądku .Nawet droga która była nie lada atrakcja w ciągu 2 lat stała się bardzo ucywilizowana i straciła dreszczyk emocji jakiego dostarczała w związku z bliskością przepaści od kół które się po niej toczyły w górę i w dół. Wcześniej jednak czeka nas zatoka lodowa charakteryzująca się podobnymi proporcjami w kwestii ilości turystów do ilości oderwanych górek lodowych spływających sukcesywnie do morza.
Zważając na pełnie sezonu prawie dokładnie tak było. Umówiliśmy się na godzinę powrotu i w małych grupkach lub solo rozeszliśmy się po brzegu zatoki. Lodu było w zatoce dużo więcej ale drobnego w porównaniu z poprzednim razem ale nie było tak urokliwie jak wtedy.. duże góry i słońce to było zestawienie zapadające w pamięć.
Co było to było ale czas ruszać w stronę promu.. pojawiają się pierwsze plany związane z następną wyprawą za rok ale na dłużej. Tydzień na takiej wyspie to bardzo minimum aby skonsumować ogólnodostępne miejsca ale pozostała nam jeszcze północno- zachodnia część wyspy, no i bardzo dużo opcji przemierzania interioru . Na pewno wrócimy do kolorowej doliny i tam zakotwiczymy na troszkę dłużej..miejsc na całodzienne piesze wędrówki z pewnością tam nie zabraknie a po całym dniu z wielką przyjemnością rozłożymy się na dnie gorącej rzeki :) poza tym wypada w końcu odwiedzić Reykiawik .Zapewne odbędzie się to w wekend ;) aby skonfrontować opowieści o najbardziej rozbawionej stolicy . Poza tym pozostał nr 1 w kwestii najwyższego wodospadu. Prawie 200 m swobodnego spadania wody musi zrobić jakieś wrażenie na oglądających.
I ostatnie z wielkich to kraina fiordów..Wydaje się stosunkowo bezludnym obszarem wyspy a to ma właśnie ten swój niepowtarzalny urok ale jak zobaczę to napiszę własne zdanie na ten temat. Po drodze do miejsca ostatniego noclegu gdziś na małą rzeczką dopada nas mała awaria..termostat w Nissanie podjął akcje strajkową i przestał pracować..skutkiem tego była rosnąca temperatura płynu chłodzącego jak i kierowcy ;) Nie było wyjścia ...termostat po prostu usuneliśmy i juz na chłodno pojechaliśmy dalej. Nocleg ,droga na prom ,załadunek ,i sama morska cześć podróży przebiegła aż za bardzo planowo . W Dani robimy z pewnych sobie tylko wiadomych względów roszadę personalną ,tak aby wszyscy w zdrowiu psychicznym wrócili do domu i już własnymi drogami ze względu na różne miejsca zamieszkania wracamy do siebie. Tymczasem emocje opadły i czas skupiać się na możliwościach upolowania zorzy polarnej w czasie najbliższej zimy
wiecej fotek na stronie
www.masicz.pl galeria
Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Komentarze: