No i stało się... Po nocy spędzonej w Kuala Lumpur na LCCT udało nam się wystartować do Siem Reap. Pierwsze wrażenie? Samolot wylądował po środku niczego na niewielkim lotnisku, z którego do miasta można było przedostać się na motorze lub tuk-tukiem. Oczywiście padło na motor:) Co nas zaskoczyło, klimat Kambodży jak najbardziej sprzyjał zwiedzaniu i spacerom po mieście. Było gorąco, ale nie tak wilgotno jak na Bali... w końcu:)
Zatrzymałyśmy się w całkiem fajnym hostelu, gdzie miałyśmy HBO, po 4 miesiącach tułaczki w końcu telewizja!, wiatrak, własną łazienkę i darmowy net :) wszystko to za 5 USD od osoby, miło. Spacer po mieście, połączony z zakupami i poszukiwaniem dobrego jedzenia i alkoholu, a następnego dnia wycieczka w poszukiwaniu rowerów.
Na rowerach udałyśmy się do Angkor. Pojechałyśmy boczną drogą przez las i było pięknie. Szkoda tylko, że nikt nam nie powiedział, że bilety wstępu można kupić tylko na drodze głównej, jakieś 3-4 km od kompleksu świątyń. Po przejechaniu 7 km do świątyń, musiałyśmy się wrócić 3-4 km żeby wrócić z powrotem pod ruiny. No i jeszcze wykłócanie się o zniżki studencki. Nauczone doświadczeniem indonezyjskim, że wszędzie da się wymusić jakąś zniżkę... usilnie próbowałyśmy, bez skutku, 20 USD za dzień. Pięknie :)
Zaczęłyśmy od Angkor Wat. Tak właściwie to tylko to miejsce przyciągnęło mnie w te strony, i od dawna marzyłam o zobaczeniu Angkoru. Potem przejechałyśmy na naszych rowerkach do Bayon i kolejnych świątyń. W Ta Prohm postanowiłyśmy odpocząć i się troszkę nasycić widokami...
Angkor jest piękne, tylko męczące. Upał i odległości pomiędzy świątyniami wykończyły nas maksymalnie. Po powrocie do miasta postawiłyśmy na zagraniczne fast foody i whisky:) Następnie ruszyłyśmy na objazd po mieście, pojechałyśmy w stronę Tonle Sap popstrykać trochę zdjęć. Z Siem Reap kupiłyśmy bilety autobusowe do Phnom Penh za 5 USD. 3 dni minęły wyjątkowo szybko i już byłyśmy w drodze do stolicy.
Brak komentarzy. |