Republika Południowej Afryki kojarzy się z państwem pięknym, ale i niebezpiecznym. O tym, jak jest w rzeczywistości rozmawiamy z Agnieszką Malonik mieszkającą na stałe w RPA autorką bloga Blondynka w Krainie Tęczy.
Do RPA przeprowadziłaś się, ponieważ dostałaś propozycję zmiany stanowiska w firmie, co wiązało się z relokacją. Czy to była trudna decyzja do podjęcia?
Agnieszka Malonik: Ja zawsze lubiłam podróżować i dość otwarcie rozmawiałam ze swoim szefami na temat mojego udziału w projektach zagranicznych. Zanim padła propozycja wyjazdu do RPA, pracowałam już kilka miesięcy w Rosji, nie mówiąc o licznych wyjazdach służbowych. Decyzja o wyjeździe była więc dość łatwa, choć nie spodziewałam się, że zostanę oddelegowana aż do RPA.
Miałaś zostać 2-3 lata, a mieszkasz już 7. Dlaczego zdecydowałaś, że właśnie RPA będzie Twoim miejscem do życia?
Wcale nie podejmowałam takiej decyzji (śmiech). Po prostu kontrakt kontraktem, a życie życiem. Po przyjeździe do Johannesburga okazało się że jestem jedyną kobietą-ekspatką w firmie, w ogóle wtedy niewielu było tu ekspatów, choć bardzo szybko się to zmieniło. Czułam się samotna, rzuciłam się więc w wir życia i bardzo szybko poznałam mojego obecnego męża. Decyzję o pozostaniu w RPA na dłużej podjęliśmy, gdy urodził się nasz synek. Firma zaoferowała mi wtedy transfer do UK, ale po rozważeniu warunków oraz faktu, że po przeprowadzce mój mąż będzie musiał budować swoją karierę od nowa, po prostu nie bardzo nam się to opłacało. Istotnym elementem był koszt opiekunki dla dziecka. W RPA to grosze, a w Wielkiej Brytanii opiekunce musiałabym zapłacić dużą część swojej pensji. W chwili obecnej ponownie rozważamy powrót do Europy, ale myślę, że nastąpi on dopiero wtedy, gdy znajdziemy się pod presją finansową (np. jeśli któreś z nas, mąż albo ja, straci pracę) lub jeśli sytuacja w RPA będzie się pogarszała.
RPA ma opinię kraju niebezpiecznego. Nie bałaś się tej przeprowadzki?
Na pewno trochę się obawiałam, bo RPA w mediach naprawdę malowana jest jako straszny kraj. Ale postanowiłam podjąć wyzwanie - trochę dlatego, że obawiałam się, że szansa się po prostu nie powtórzy. Wierzyłam w siebie, spodziewałam się, że dam sobie radę. Miałam zaufanie do firmy i oczekiwałam, że przenosząc mnie do niebezpiecznego miejsca, stworzy mi też odpowiednie warunki do życia, jeśli naprawdę okazałoby się niebezpiecznie. No i kontrakt był otwarty, mogłam zrezygnować z pracy w RPA podczas jego trwania, nie rozwiązując umowy z firmą macierzystą - miałabym jedynie do zwrotu część zaliczki na zagospodarowanie (proporcjonalną do długości kontraktu). Oczywiście musiałabym decyzję odpowiednio solidnie umotywować, ale była taka możliwość. To bardzo istotne, aby mieć do czego wrócić, gdyby coś nie wyszło. Już na miejscu zostałam oddana pod opiekę konsultantki wynajętej przez firmę, która pomogła znaleźć mi odpowiednie mieszkanie, wyjaśniła jak działa służba zdrowia i urzędy oraz pomogła przeżyć pierwszych kilka tygodni.
Jak to naprawdę jest z tym bezpieczeństwem? Jest spokojnie, czy trzeba jakoś specjalnie uważać?
To zależy gdzie ktoś mieszka. Johannesburg należy do najbardziej niebezpiecznych miast w RPA, ale nie oznacza to, że niebezpiecznie jest wszędzie. Niebezpieczne jest centrum Johannesburga zdominowane przez mafie narkotykowe i imigrantów z innych afrykańskich krajów. Niebezpieczne są dzielnice nędzy - nieformalne skupiska ludzi żyjących w blaszakach czy kontenerach, do których często policja nie ma ochoty wjeżdżać. Ale wiele jest też całkiem spokojnych osiedli, na których niewiele się dzieje. Na pewno należy podjąć więcej środków ostrożności niż w Polsce - w Johannesburgu nieodzowne są kraty w oknach i alarm. Należy uważać na skrzyżowaniach, jeździć z zablokowanymi drzwiami, nie trzymać torebek czy laptopów na siedzeniu. Na pewno jest tu bardziej niebezpiecznie niż w Europie, ale mnie przez siedem lat nic się nie przytrafiło, więc na pewno można się od niebezpieczeństw uchronić.
Na blogu podkreślasz, że jesteś blondynką. Czy blondynce w RPA jest trudniej, łatwiej, inaczej? Czy może kolor włosów nie ma znaczenia?
Fakt bycia blondynką podkreślam z przekory (śmiech). Blondynki są często uważane za... niezbyt mądre... Chciałam pokazać, że typowa „blondynka”, emigrantka z Polski może własnymi siłami zbudować własną karierę i żyć tak, jak chce i gdzie chce. I to jeszcze na końcu świata, w kraju uważanym za niebezpieczny. Chciałam też, żeby mój blog był inspiracją dla innych, no bo skoro „blondynce się udało, to dlaczego mnie miałoby się nie udać?” Uważam, że Polacy nie muszą godzić się za granicą na pracę poniżej swoich kwalifikacji gdzieś w Anglii czy Irlandii, bo jest wiele innych możliwości. Trzeba tylko ich poszukać i czasem zaryzykować. Przez bloga poznałam wielu ciekawych ludzi - niektórzy pracują w Nigerii czy Sudanie. To też są niebezpieczne kraje. Ci ludzie byli w stanie dostrzec potencjał, jaki daje im praca w krajach generalnie uważanych przez ekspatów za mało atrakcyjne. Wracając do pytania, samo bycie blondynką w RPA nie ma znaczenia, bo większa część białej społeczności to potomkowie Holendrów i Anglików - więc blondynek i blondynów tutaj sporo.
Ale życie na pewno wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce. Jakie są największe różnice pomiędzy życiem w Polsce a życiem w RPA?
Kraty, zasuwy na drzwiach, alarmy... a za nimi sielanka z ogródkiem i basenem... W RPA Ci, którzy mają w miarę dobrą pracę (generalnie od specjalisty w górę) naprawdę żyją na bardzo wysokim poziomie. Poza tym RPA od Polski różni się etyką pracy i podejściem zarówno firmy do pracownika, jak i pracownika do firmy. Pracownika trudniej jest w RPA zwolnić, no i nie boją się oni pozwać pracodawcę do sądu pracy. Dość często przekłada się to na roszczeniową postawę, co oczywiście powoduje dużą ostrożność w zatrudnianiu pracowników. To dlatego wiele firm zatrudnia ekspatów. Są bardziej elastyczni i... po zakończeniu kontaktu można ich odesłać do domu.
Za co najbardziej lubisz ten kraj?
Za pogodę, piękno natury, różnorodność i otwartość... Za to, że w kantynie bez względu na religię czy kolor wszyscy siadają razem i każdy rozmawia po angielsku, mimo, że wielu z nich ma własne języki. I za to, że każda z wielu kultur RPA jest dumna z tego, kim jest, ale nie w jakiś wyniosły sposób, który często widywałam w Europie, lecz w przyjazny, który zaprasza do poznania i zadawania pytań. Nawet tych o poligamię czy lobolę (kwota opłaty za pannę młodą).
Byłam zszokowana, gdy jedna z moich wykształconych zuluskich koleżanek otwarcie stwierdziła, że gdyby jej mężem został ktoś z rodu królewskiego, to zaakceptowałaby poligamię „w pakiecie”. W Polsce chyba nie jesteśmy tak otwarci na wiele spraw w sensie wyrażania swoich opinii.
Tę różnorodność widać wszędzie, a najfajniej jest podczas świąt - w RPA obchodzi się zarówno Boże Narodzenie czy Wielkanoc, jak i Diwali, Eid, Chanukę czy chiński Nowy Rok... RPA ma nawet wspólny dzień dla wszystkich kultur, nazywanym Dniem Tradycji Narodowej - w firmach organizowane są wtedy imprezy, na które pracownicy ubierają się w swoje tradycyjne stroje i przynoszą smakołyki z kraju swojego pochodzenia.
Fajne święto. W jakim stroju Ty wtedy przychodzisz do pracy?
W „braai day” (bo tak się lokalnie nazywa to święto potocznie) staram się założyć coś nawiązującego do polskiej tradycji, choć muszę przyznać, że mam bardzo ograniczony wybór. Ostatnio zaplotłam włosy w warkocze i założyłam na głowę kwiaciastą chustę, pamiątkę po mojej kochanej Babci. Do tego jasna sukienka ściągnięta w pasie gumowym paskiem, aby wyglądała trochę jak z gorsetem. Nie wyglądałam wprawdzie jak Słowianka od Donatana, ale jakoś przeszło (śmiech). Mój synek w ten dzień zakłada strój polskiej drużyny, on wygląda bardziej „polsko” niż ja!
A za co najbardziej nie lubisz RPA?
Największą bolączką RPA jest poziom edukacji, który jest bardzo niski, a maturę zdają ludzie, którzy mają problemy z podstawowymi działaniami matematycznymi, takimi jak mnożenie czy dzielenie. Aby poprawić statystyki, rząd ciągle obniża poprzeczkę. Ci ludzie później znajdują pracę w urzędach czy w obsłudze klienta, w wyniku czego załatwienie jakiejkolwiek sprawy w urzędzie graniczy z cudem. Dodatkowym problemem jest łapówkarstwo i korupcja organów rządzących od samego prezydenta RPA aż po najniższe szczeble urzędników.
I docieramy do tematów trudnych. Na blogu poruszasz tematy przyjemne, dotyczące piękna RPA, ale także te kontrowersyjne, jak np. polowania czy morderstwa muti.Co Cię najbardziej zadziwia w tym kraju?
Najbardziej zadziwia mnie właśnie to spektrum zachowań ludzkich wynikające głównie z edukacji, ale także z bliskości z własną kulturą. Czarna, wykształcona dziewczyna robiąca karierę bez skrępowania będzie opowiadała o tym jakiej wysokości lobolę wniósł jej wybranek oraz czy była ona w bydle (bo wielu bogatych czarnych ma już własne farmy, choć nie tak wielkie, jak komercyjne farmy białych), czy w ekwiwalencie pieniężnym. Czarny biznesmen pójdzie do sangomy (czarownika) przed podpisaniem kontraktu. A przeciętny Afrykaner dalej będzie próbował żyć tak, jak za czasów apartheidu - jakby nic się nie zmieniło. Zadziwia mnie ta jakaś dziwna niereformowalność tego kraju, która jednak czasem dodaje mu urody i odróżnia od innych.
Czy poleciłabyś naszym czytelnikom RPA jako miejsce na spędzenie urlopu? Jeśli tak, to co polecałabyś zobaczyć?
Oczywiście, że tak - RPA to bardzo piękny kraj i naprawdę warto go odwiedzić. Aby jak najwięcej zobaczyć warto byłoby się tu wybrać na minimum 3 tygodnie, ale zdaję sobie sprawę, że tak długie nie są zbyt częste.
Jeśli ktoś ma mało czasu (tydzień lum mniej), najbardziej polecam Kapsztad i okolice. Warto wejść lub wjechać na Górę Stołową, wybrać się na Robben Island, odwiedzić winnice oraz przejechać się wybrzeżem aż do Tsitsikama albo Addo National Park. Jeśli ktoś ma do dyspozycji dłużej niż tydzień, to warto dorzucić do tego Park Krugera i Mpumalangę, albo Park Pillansberg (nieco bliżej) oraz/albo okolice Durban. Przy podróży ponad dwutygodniowej można obejrzeć wszystkie dotychczas wymienione oraz dodatkowo zobaczyć Góry Drakensberg otaczające Lesotho, a jeśli lubicie nurkować, polecam wybrać się do Sodwana Bay albo Kosi Bay nad Oceanem Indyjskim niedaleko granic z Mozambikiem. To są oczywiście bardzo subiektywne propozycje, w RPA każdy znajdzie coś dla siebie - od rajskich plaż, poprzez wysokie góry aż po busz i dzikie zwierzęta.
Brzmi zachęcająco. Twój blog jest prawdziwą skarbnicą wiedzy o RPA i każdy, kto planuje podróż na południe Afryki powinien na niego zaglądnąć, ale jakbyś miała dać kilka rad dotyczących bezpieczeństwa, tego na co uważać i czego unikać, to co by to było?
Po RPA najłatwiej podróżuje się samochodem, bo transport publiczny prawie tu nie istnieje. Przed dłuższą podróżą należy sprawdzić odległości pomiędzy stacjami benzynowymi, bo jest kilka miejsc, gdzie od jednej do drugiej jest ponad 100 kilometrów a nawet więcej - dlatego też należy generalnie jeździć na pełnym baku. Wynajem samochodu w RPA jest dość tani, za 200 randów albo niewiele więcej (ok. 20 USD) można wynająć niewielki samochód typu Hyundai Atos, Volkswagen City czy Toyota Yaris.
Pod żadnym pozorem nie należy wymieniać pieniędzy nielegalnie - czarny rynek walutowy nie istnieje i jeśli ktoś proponuje taki interes, to bardzo często będzie to oszustwo. Nie warto się narażać. Jest bardzo dużo bankomatów, lepiej jest więc podróżować z kartą debetową niż gotówką. Pieniądze i dokumenty trzymamy oddzielnie, warto też skopiować istotne dokumenty i schować w plecaku albo przesłać sobie mailem zeskanowane wersje.
RPA to kraj do którego należy wykupić ubezpieczenie - państwowe szpitale są kiepskie, a prywatne bardzo dobre, ale bardzo drogie. Polisę należy przechowywać w łatwo dostępnym miejscu.
Generalnie zasady bezpieczeństwa są takie same w każdym biedniejszym kraju - najlepiej nie obnosić się z kosztownościami czy sprzętem i mieć oczy otwarte, a na pewno podróż będzie udana!
Dziękuję zatem za wszystkie porady oraz inspirującą rozmowę, a naszych czytelników zapraszamy do odwiedzenia bloga Agnieszki - http://wkrainieteczy.wordpress.com/.
Rozmawiała Karolina Anglart
Brak komentarzy. |