Dawno, dawno temu, pewien człowiek imieniem Kazimierz postanowił spełnić swoje marzenie... Zdawał sobie dokładnie sprawę z tego, że przedsięwzięcie, które zaplanował, jest nie tyle śmiałe, co szalone.
Chęć poznania Afryki była jednak zbyt wielka, żeby mógł się jej oprzeć. Pozostawił żonę oraz dwójkę dzieci, wsiadł na wysłużony rower i wyruszył w podróż swojego życia - wyprawę przez cały kontynent afrykański. Odmiennie od panujących wówczas trendów nie poruszał się w asyście tragarzy, uzbrojonych „eksploratorów” oraz z zapasem środków finansowych. Pokonywał bezdroża Afryki samotnie, zdany tylko i wyłącznie na swoje umiejętności oraz przychylność miejscowej ludności. Podróżował biednie, zmagał się z wieloma trudnościami, często głodował i chorował, ale wszędzie spotykał się z szacunkiem i był doceniany przez ludzi, których mijał na swojej drodze.
Po 5 latach niesamowitej wędrówki po kontynencie afrykańskim Kazimierz Nowak powrócił do kraju. Niestety, po kilku miesiącach zmarł, a jego historia na dziesiątki lat została zapomniana. Od ponad roku realizujemy niecodzienny projekt podróżniczy - odtwarzamy szczegółowo trasę 5-letniej wyprawy przez Afrykę Kazimierza Nowaka. Naszym marzeniem jest to, żeby ludzie dowiedzieli się o nim oraz o jego niezwykłym wyczynie. Zasłużył on na to jako pierwszy człowiek na świecie, który przebył samotnie kontynent afrykański z północy na południe i z powrotem (40 tys. km pieszo, rowerem, konno oraz czółnem).
W tym miejscu warto by było przybliżyć choć trochę sylwetkę Kazimierza Nowaka, uważanego także za pioniera polskiego reportażu. Urodził się on 11 stycznia 1897 r. w Stryju, a zmarł 13 października 1937 r. w Poznaniu. W latach 1931-1936 odbył on samotną wyprawę po Afryce, trasą prowadzącą z Trypolisu na Przylądek Igielny (Agulhas) i z powrotem na północ do Algieru. Pokonał łącznie ok. 40 tys. km, głównie rowerem, a także pieszo, konno, czółnem oraz na wielbłądzie. Swoją 5-letnią niezwykłą podróż opisywał w przejmujących reportażach, publikowanych na bieżąco w polskich i zagranicznych czasopismach. Kazimierz Nowak nie mógł liczyć na pomoc finansową ze strony rządów kolonialnych, a swoją wyprawę realizował z własnych skromnych środków, jakie otrzymywał z honorariów oraz zarabiając od czasu do czasu jako fotograf. Warunki jego podróży były niezmiernie trudne, kilka razy cudem uniknął śmierci, błądząc po pustyni, broniąc się przed atakami dzikich zwierząt czy wreszcie tonąc w spienionych wodach rzeki Kassai... Tylko dzięki niezwykłemu hartowi ducha ostatecznie zakończył sukcesem całą wyprawę, realizując jednocześnie marzenie swojego życia. Zmarł rok po powrocie do kraju na zapalenie płuc, które było powikłaniem po licznych chorobach tropikalnych.
Jakiś czas temu, bez reszty pochłonięta historią Kazimierza Nowaka, postanowiłam dołączyć do wyprawy jego śladami. Mój etap podróży miał prowadzić przez RPA, a trasa wieść od Johannesburga do Przylądka Igielnego (Agulhas). Wcześniej słyszałam tylko, że jest to kraj cudów i niespodziewanych skarbów, a już niedługo miałam się o tym przekonać na własnej skórze. Jakiś czas później przeczytałam w jednym z przewodników, że: Południowa Afryka to miejsce, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, to pustynie, oceany i góry, z jednej strony ogromne miasta, a kilkanaście kilometrów od nich dzikie tereny nietknięte ludzką ręką. To „Tęczowy Naród”, którego największą wartością jest jedność w różnorodności. Wszystko to brzmiało nieźle, ogólny obraz kraju psuły jednak doniesienia o niezwykle wysokim stopniu przestępczości i dość niestabilnej sytuacji politycznej. Decyzja została jednak podjęta. Nie ma już odwrotu - trzeba jechać...
WSPANIAŁE WSPOMNIENIA Z JOHANNESBURGA
Dzień 27 sierpnia 2010 r., do lądowania na ziemi afrykańskiej pozostało nam kilka minut, a my zaczęliśmy nerwowo wyglądać przez okienka, spodziewając się najgorszego. Miało być biednie, niebezpiecznie, z policją i psami, a powitała nas uśmiechnięta pani z obsługi lotniska. Niepewnie udaliśmy się po nasze bagaże, wsiedliśmy do samochodu i zaliczyliśmy pierwszy kontakt z tutejszą rzeczywistością.
Na ulicach można zobaczyć mnóstwo samochodów, jednak niewielu pieszych. Wszystkie mijane przez nas domy otoczone były wysokim murem i drutem kolczastym. Z coraz większym niepokojem obserwowaliśmy jak żyje się na co dzień w Joburgu (tak mówi się o Johannesburgu w RPA). Przejechaliśmy kilka przecznic, przed nami pojawiło się owiane złą sławą centrum miasta. Jeszcze kilka lat temu była to nowoczesna i luksusowa dzielnica, miejsce pełne biznesu i kultury, obecnie zamieszkuje ją uboga czarna ludność. Oglądamy widoki niczym z filmu... Obserwujemy kilkunastopiętrowe wieżowce, w których oknach suszy się pranie, bawiące się dzieci na podwórkach. Gdzieniegdzie widać gromadzących się mężczyzn, słychać głośną muzykę. Patrzymy na kobiety, które handlują czym tylko się da, podziwiamy pełne klientów zakłady fryzjerskie w postaci krzesełka na ulicy i fryzjera z nożyczkami w ręku... Kilkanaście metrów dalej znajduje się wzniesienie, z którego rozciąga się wspaniały widok na panoramę miasta (sam Johannesburg położony jest na wysokości ok. 1700 m n.p.m.). Weszliśmy na wzgórze i stanęliśmy pośrodku tłumu ludzi. Zewsząd dochodziły nas radosne śpiewy i modlitwy gromadzących się tam czarnoskórych mieszkańców Joburga. Poczuliśmy się trochę nieswojo. Zaskoczyło nas jednak to z jak dużą sympatią i życzliwością nas powitano... - Przecież to są wspaniali ludzie! - pomyślał każdy z nas. Od tego momentu przestaliśmy się już obawiać RPA. Zaczęły się pierwsze przyjacielskie uściski z miejscowymi, wspólne pamiątkowe fotografie. Wszyscy życzyli nam szczęśliwej podróży. Ze smutkiem i nadziejami powrotu tutaj opuszczaliśmy miasto, które - mimo iż ogromne, pełne niesamowitych kontrastów - pozostawiło w naszej pamięci wiele przemiłych wspomnień. Ktoś powiedział kiedyś, że nie ma niebezpiecznych miejsc, bywają tylko niebezpieczne sytuacje... Mimo dość nietypowego krajobrazu, wielu doniesień o przestępczości - Johannesburg absolutnie nie zasługuje na swoją złą sławę.
POLONIA W RPA
W tym miejscu wypada dodać, że uczestnicy X etapu wyprawy Afryka Nowaka zostali wspaniale podjęci przez johannesburską i kapsztadzką Polonię. Biuro Safpol Safaris z Johannesburga, prowadzone przez Polaków - Barbarę i Piotra Plebankiewiczów, zadbało przez kilka dni o zakwaterowanie całej grupy. Relacja z pobytu uczestników tego etapu w Joburgu i o przyjęciu ich przez Polonię ukazała się nawet w miejscowej gazecie Wiadomości Polonijne. Jej redaktor naczelną jest Barbara Kukulska, pełniąca jednocześnie funkcję prezes Zjednoczenia Polskiego w Johannesburgu.
Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce w grudniu 1981 r. spowodowało masową imigrację do RPA Polaków z obozów uchodźczych w Austrii. Do Południowej Afryki przybyło wówczas ok. 10 tys. osób, w tym wielu lekarzy, inżynierów i techników.
Ambasada Polski w Pretorii ma w swoim rejestrze ponad 20 tys. ludzi polskiego pochodzenia. Polonia w RPA istnieje w następujących dużych miastach: Johannesburgu (zdecydowanie największa w całej Afryce), Pretorii, Kapsztadzie i Durbanie. Poza tym można także spotkać Polaków m.in. w ponad 220-tysięcznym Vanderbijlpark (w prowincji Gauteng), w 40-tysięcznej miejscowości Secunda (Mpumalanga) i w ponad 520-tysięcznym Pietermaritzburgu (KwaZulu-Natal). Niestety, Polonia w Południowej Afryce jest najmniej znana i najrzadziej wspominana w naszym kraju. Warto by było to zmienić i poznać ją choć trochę lepiej...
OGROMNA GOŚCINNOŚĆ W RPA
Powróćmy teraz jednak do naszej dalszej podróży po RPA śladami Kazimierza Nowaka... Po kilku dniach opuściliśmy gościnny Johannesburg i pożegnaliśmy miejscową Polonię. Przez kilka kolejnych dni towarzyszył nam tylko jeden pejzaż - bezkresna sawanna wszędzie dookoła, odgrodzona od drogi drutem kolczastym (w RPA każdy kawałek ziemi ma swojego właściciela). Nie widzieliśmy żadnego drzewka, próżno było więc szukać cienia, gdzie moglibyśmy schować się przed słońcem, które mocno przypiekało przez większość dnia. Z uporem pokonywaliśmy kolejne wzniesienia, mając nadzieję, że każde z nich jest już tym ostatnim... Każdego wieczora docieraliśmy do innego miasteczka, gdzie przyjmowano nas jak najlepszych przyjaciół. Następnego dnia o poranku pakowaliśmy swoje rzeczy i odjeżdżaliśmy dalej z poczuciem, że opuszczamy dom i ludzi, którzy stali się nam tak bardzo bliscy. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z taką gościnnością jak w RPA...
WIELKA DZIURA Z DIAMENTAMI
Po kilku dniach jazdy znaleźliśmy się w mieście Kimberley - krainie diamentowych pól i wulkanów. Na samym początku zwiedziliśmy tu Big Hole, czyli „Wielką dziurę” - największy krater na świecie wykopany rękami ludzkimi. W 1866 r. po raz pierwszy wydobyto stąd diamenty. Cała ta odkrywkowa kopalnia zajmuje powierzchnię 17 ha i jest szeroka na 463 metry. Obecnie obok Big Hole znajduje się muzeum oraz miasteczko stylizowane na to z okresu „diamentowej gorączki”. W Kimberley odetchnęliśmy z ulgą, skończyły się tutaj druty kolczaste - to znak, że można bez obawy pójść do sklepu i spokojnie spacerować ulicami. Mimo to byliśmy jednymi z niewielu, którzy decydowali się na piesze wędrówki po okolicy. Zaobserwowaliśmy, że życie mieszkańców RPA w dużej mierze opiera się na samochodzie, który sprawdza się idealnie zarówno w trakcie dalekich wyjazdów wakacyjnych, jak i codziennych odwiedzin sąsiadów. Własne auto ma tu każdy i korzysta z niego przez większość dnia, co - oczywiście - ma swoje racjonalne wytłumaczenie, gdy patrzy się na odległości dzielące farmy czy nawet pobliskie miasteczka.
KARRU WIELKIE - KRAINA TYSIĄCA WIATRAKÓW
Kolejnym punktem naszej podróży było Karru Wielkie (Great Karoo) - południowy skrawek pustyni Kalahari. Jest to kraina, w której ludzie i zwierzęta zawdzięczają życie wiatrom, które występują tu bez przerwy. Dla nas miejsce to kojarzy się z tysiącami wiatraków. W Karru hoduje się też owce i bydło, a w dolinach rzek spotkać można uprawy zbóż, winogron i owoców cytrusowych. Okoliczny krajobraz był już zdecydowanie inny od tego, do którego przyzwyczailiśmy się przez ostanie dni. Znaleźliśmy się na półpustyni. Co jakiś czas na skraju horyzontu widać było kopce. - Całkiem jak na Saharze - pomyśleliśmy. Góry drżały w oddali w rozpalonym słońcem powietrzu. Na drogę nie mogliśmy w ogóle narzekać. O takich szosach w Polsce będziemy jeszcze dość długo marzyć... Za to w ciągu dnia słońce przypiekało niesamowicie, a nocami temperatura spadała jedynie do kilku stopni. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy półpustynny krajobraz zmienił się w górzysty...
WYJĄTKOWA PRZEŁĘCZ I RADOŚNI LUDZIE
Znaleźliśmy się w Górach Czarnych (Swartberg Mountains) - łańcuchu oddzielającym Karru Małe (Little Karoo) od Karru Wielkiego (Great Karoo). Wielką atrakcję stanowi tu malownicza przełęcz Swartberg. Leży ona na wysokości 1583 m n.p.m. W 1988 r., tj. w 100. rocznicę otwarcia biegnącej tamtędy drogi, zbudowanej przez Thomasa Baina, przełęcz Swartberg uznano za Pomnik Narodowy. My mieliśmy okazję pokonać ją na rowerach... Widoki zapierały nam dech w piersiach, jednak nachylenie zbocza nie pozwalało nam na jazdę. Z uporem pchaliśmy więc nasze jednoślady na górę... Po około 3 godz. udało się, cali zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy na szczyt przełęczy. Wydawało nam się, że teraz będzie już tylko z górki... Następne dni rozwiały jednak te nadzieje - pokonywaliśmy kolejne pasma górskie i nowe przełęcze. Podczas naszej wędrówki wszędzie spotykaliśmy otwartych, przyjaznych i uczynnych ludzi. Nie mieliśmy takiej sytuacji, żeby ktoś nie przyszedł nam z pomocą, gdy jej potrzebowaliśmy. Mieszkańcy RPA często zatrzymywali i zagadywali nas sympatycznie na drodze. Zdarzało się, że zupełnie spontanicznie ktoś przywoził nam wodę lub coś do jedzenia. Kierowcy, mieszkańcy okolicznych wiosek i miasteczek pozdrawiali nas radośnie. Nigdy wcześniej nie spotkałam tylu bezproblemowych i radosnych ludzi... RPA jest pod tym względem wyjątkowe! A przecież historia również nie oszczędzała tego pięknego kraju...
NA POŁUDNIOWYM KRAŃCU AFRYKI
Dnia 28 września, po ponad miesięcznej podróży, o godz. 17.41 osiągnęliśmy nasz cel - Przylądek Igielny (Agulhas). Ten wysunięty najbardziej na południe kraniec Afryki uznawany jest jednocześnie za umowną granicę dwóch oceanów - Indyjskiego i Atlantyckiego. Nasza przygoda w RPA dobiegła końca. Następnego dnia dołączyli do nas uczestnicy kolejnego etapu sztafety. Nie można sobie wyobrazić piękniejszego miejsca na przekazanie „pałeczki” od punktu, gdzie stykają się dwa oceany...
Zastanawiam się jak zakończyć tę relację z RPA, patrzę na napis, który od dość dawna wisi na mojej ścianie: Skończyła się moja afrykańska podróż, ale nie skończyła się dla mnie Afryka. Fizycznie jestem poza nią, lecz żyje ona wciąż jeszcze we mnie i zapewne żyć będzie długo. Tak pisał Kazimierz Nowak po swojej 5-letniej wyprawie przez Afrykę. Rozglądam się po moim biurku i widzę na nim po prawej flagę RPA, po lewej - zdjęcia zrobione w Johannesburgu, a na stole w pokoju czekają pocztówki, które chcę wysłać do naszych przyjaciół, zostawionych tak daleko, na krańcu świata, w Południowej Afryce...
WYPRAWA AFRYKA NOWAKA - SZTAFETA ŚLADAMI KAZIMIERZA NOWAKA (2009-2011)
Cele i misja wyprawy:
WYPRAWA AFRYKA NOWAKA - ETAP X - RPA - CZĘŚĆ I - KU GRANICY OCEANÓW, CZYLI POSZUKIWACZE ZŁOTA I DIAMENTÓW
Uczestnicy tego etapu: Eliza Czyżewska (liderka), Ewa Czyżewska, Sławek Ciołczyk i Dominik Fonrobert.
Start - Johannesburg w RPA, meta - Przylądek Igielny (Agulhas). Początek podróży - 27 sierpnia 2010 r., koniec - 28.09.2010 r. Kolejna, XI ekipa sztafety Afryka Nowaka, prowadzona przez Dagmarę Ciarkę, świętowała wraz z grupą Elizy Czyżewskiej półmetek całej wyprawy na Przylądku Igielnym i w Kapsztadzie.
Brak komentarzy. |