Wiele miast świata uważanych jest za mosty łączące kultury i światopoglądy, spinające racjonalny zachód i orientalny wschód. Jednak zaledwie 1000 km od granic Polski, na siedmiu wzgórzach, u ujścia zimnej Sawy do sławnego Dunaju żyje wyjątkowa stolica - stary Belgrad.
Między niebem a ziemią
Belgrad - „Białe miasto”, dziś serbskie kojarzy się przede wszystkim ze słowiańszczyzną i Bałkanami, ale czy z Europą? Cały półwysep funkcjonuje jako bliżej niezakwalifikowany. Europejczykom ciężko przyznać, że dzikie Bałkany są pełnoprawną częścią ich imperium. Natomiast szeroko pojęty „wschód” również nie widzi z nimi ścisłego związku. Mimo, że geograficznie jak najbardziej europejskie, Bałkany zwieszone są w próżni - Ni na nebu ni na Zemlji (Już nie na ziemi, jeszcze nie w niebie). Belgrad jest tutaj szczególnym przypadkiem, ponieważ leży na najbardziej namacalnej granicy samych Bałkanów i „reszty Europy”, którą jest rzeka Dunaj. To w jego sercu przyroda poparta wyliczeniami kartografów ustaliła koniec żyznej niziny Panońskiej. Dalej na południe zaczynają się już niegościnne góry Dynarskie. Ten krajobraz popiera utarty stereotyp o europejskim ułożeniu i zorganizowaniu w kontraście z porozrzucaną i niedbałą bałkańskością.
Chodź opowiem Ci bajeczkę, bajka będzie... smutna
Każde serbskie dziecko zna stara bajkę Čardak ni na nebu ni na Zemlji opowiadającą o pałacu zawieszonym między dwoma światami. Jak to w bajkach, w tej opowieści jest królewna, jej trzech braci i jest smok. Gad porywa dziewczynę, która na chwilę wyrwała się z pod opieki ojca. Ukrywa ją w swojej nieziemskiej, nie niebieskiej siedzibie pełnej fantastycznych bogactw. Jak na bajkę dla dzieci leje się tu zbyt wiele krwi. Zachód raczej by jej nie zaakceptował. Jednak na ziemiach co kilkadziesiąt lat rozrywanych wojną krew nie jest obca dzieciom ani starcom. Ginie smok - uosobienie zła, to oczywiste, ale intrygi królewiczów przeciw najmłodszemu powodują, że giną z jego ręki również oni. Najmłodszy brat kierowany zemstą w obronie honoru zabija obu starszych w dnu ich niedoszłych ślubów. Ciężko o bardziej obrazowy przykład południowosłowiańskiej mentalności i pokłosia urażonej dumy. Jest też ofiara niewinna, młody pastuszek wmanewrowany przez niehonorowych, ale już martwych, królewiczów w małżeństwo z wybranką ich brata. Niewinna ofiara, tutaj bajkowej wojny, nie robi na serbskich dzieciach większego wrażenia. Koniec końców smoka nie ma, księżniczka nadal żyje w swojej złotej klatce, a najmłodszy królewicz bierze za żonę dziewczynę uwolnioną ze smoczego pałacu. Pewnie potem długo i bardzo nieszczęśliwie wspominali braci, którzy chcieli pozostawić królewicza uwięzionego w pałacu już nie na ziemi, a jeszcze nie w niebie. Może także pamiętają ich dwie, zhańbione niedoszłe małżonki. O biednym, martwym pastuszku szybko zapomnieli.
Historia, czyli życie to nie bajka
Archeolodzy udowodnili, że na zbiegu dwóch wielkich rzek człowiek pojawił się już przed siedmioma tysiącleciami. Człowiek od początku bardzo waleczny, wydzierający pobliskie wzgórza dzikiej naturze. Strategiczne położenie szybko przyciągnęło jeszcze bardziej walecznych i bezwzględnych Hunów, za nimi Sarmatów, Ostrogotów i Awarów. W okolicach VII stulecia na południe przybyli Słowianie, brodaci, wielcy i muskularni, bynajmniej nie dzięki spokojnej uprawie ziemi. Zaczęli wydzierać sobie Belgrad, który przechodził z władania serbskiego pod bułgarskie, a w swoim czasie również węgierskie. W mrokach europejskiego średniowiecza sprawę rozwiązali potężni ówcześnie Turcy zajmując całe Bałkany, aż po Belgrad, a w zasadzie po linię Sawy, czyli tylko południową część miasta. To co żyzne i urodzajne, czyli serbska Wojwodina na północ od Sawy, przeszło pod panowanie austrowęgierskie. Naturalnie nawała turecka później przetoczyła się dalej, ale nie zdążyła tam już zostawić tak widocznych śladów jak w krainach gdzie panowała przez wieki. Podobnie Autrowęgry mimo późniejszego panowania w całej Serbii nie przebudowały miast, które przez pół milenium przesiąkały orientem.
Belgrad zajmuje miejsce w tragicznej czołówce miast wielokrotnie zrównywanych z ziemią. Płonął, upadał i odbudowywał się ponad 40 razy! Blizny ostatniego bombardowania NATO z 1999 roku nadal są widoczne w starej części stolicy.
Magiczne miejsce nie dla każdego
Odwiedzający zazwyczaj uznają Belgrad za na tyle niecodzienny sam w sobie, że skupiają się głównie na jego sztandarowych zabytkach i jadą dalej. Po zobaczeniu twierdzy Kalamegdan, ulicy Kniazia Michaila i cerkwi świętego Sawy warto udać się na drugą stronę rzeki. Do samej dzielnicy Zemun dotrzeć nietrudno, ale później nie warto liczyć na oznakowanie turystyczne. Nie jest potrzebne ponieważ każdy dobrze wie gdzie znajduje się Gardosz, a jeśli ktoś nie wie to szybko znajdzie kogoś kto mu pokaże. Wzgórze Gardosz wyrasta nad brzegiem Dunaju i daje nazwę zbudowanej tu w 1896 roku wieży warownej. Wspinaczka stromymi schodami zostaje wynagrodzona nieprawdopodobnym widokiem. Zemun znajdował się pod panowaniem austrowęgierskim i był w zasadzie osobna osadą. Architektonicznie przypomina bardziej Wiedeń niż Istambuł. Równe, geometryczne uliczki odchodzą od małego ryneczku. Kamieniczki w ciepłych kolorach nie mają jednak nic z monumentalności. Lekko podniszczona sceneria daje dziwne uczucie przytulności, szczególnie kiedy wieczorem zapalają się w domach światła.
Ze wzgórza widać dobrze również stary Belgrad, po turecku rozrzucony, niefrasobliwy i pozornie nieskładny. Sama Gardosz wydaje się być oderwana od jednej i drugiej rzeczywistości, zawieszona gdzieś pomiędzy daje złudzenie obiektywnego spojrzenia na Belgrad, Serbię, a może nawet całe Bałkany.
Wieżę wybudowali tutaj Węgrzy aby uczcić 1000-lecie swojego panowania na nizinie Panońskiej. Wiele lat służyła belgradzkim strażakom, ale dziś jest zamknięta. Do teraz otaczają ją ruiny murów dawnej twierdzy, której miejsce zajęła. Obok wieży znajduje się najbardziej magiczna knajpka w całej stolicy. Drewniany budyneczek stoi na „kurzej łapce” i połączony jest ze szczytem wzgórza małym mostkiem. Wewnątrz wygląda jak w domku babci, która zresztą po chwili ukazuje się zza wysokiego baru podając gościom skromne menu. Wszystko tylko po serbski i tylko cyrylicą, bo zagraniczni goście rzadko tu zaglądają. Można napić się mocnej rakiji, gorącej kawy albo pysznej czekolady rozgrzewającej zimowe późne popołudnie. Ściany knajpki są przeszkolone zapewniając zaczarowany widok mroźnego zachodu słońca. Po lewej spokojny, szeroki Dunaj płynie leniwie w stronę morza Czarnego. W dole bajkowy Zemun cicho przygotowuje się na powitanie nocy. W oddali widać twierdzę Kalamegdan, centrum i ruchliwe mosty. Ale tutaj nie sposób dosłyszeć wrzawy miasta. Można długimi godzinami wpatrywać się w szerokie okna.
To miejsce może mieć tylko jedną nazwę - Ni na nebu ni na zelmlji... restauracyjka do której zaprasza się tylko kogoś wyjątkowego.
Brak komentarzy. |